Zachary Abel Prescott chyba miał o tym jakieś pojęcie, prawda? Z różnicą, że on lubi swój talent. Uwiecznianie ludzi w kadrach czarno-białych bądź nie, ale idealnych i przepięknych, było dla niego czymś o wiele przyjemniejszym niż muzyka dla Terry. Gdzieś tam próbowała odnaleźć radość z wprowadzania strun w odpowiednie tony, ale właśnie – słowem klucz było odpowiednie. I już żadna walka nie wynagrodzi jej tych mnóstwo bitew, jakie zdążyła stoczyć. Pomysł Zacha był prawdopodobnie pierwszym impulsem od dawna, że nastał czas na koniec. Impuls zaiskrzył, poruszył żyły oraz duszę, powodując prawdziwe chęci do zmiany swojego losu. Od teraz to Teresa ma głos. Nawet jeśli ten głos przygłuszony był przez używki.
- Masz rację. Jestem niezastąpiona. – Co za banał, ale jak bardzo pomagał wierzyć, że Zach ma rację.
- Tak łatwo zastąpił jej miłość miłością do muzyka. Zapominał o niej co rusz, gdy kontaktował się z Dwellerem albo spotykał się z nim. Tak łatwo było mu wymazać Teresę z serca, gdy pieprzył się z nim. Już za chwilę poprosi ją, by wyniosła się z jego życia i zrobiła miejsce odpowiedniej miłości. Czuła to; czuła ten fałsz, jaki wkradł się pomiędzy nich. Albo: jaki różnił ich od samego początku, od tamtego spotkania nad basenem. Terry bardzo łatwo zastąpić.
Może tak naprawdę nie chce też Zachary’ego? Ucieka od niego, a dotyk parzy. Nie zniesie przenikliwego spojrzenia, a tym bardziej bliskości oddechu i woni mdłych perfum. Drażniło ją w tym momencie wszystko.
Nie musiał powtarzać dwa razy. Chwyciła swoje rzeczy, rzucając ostatnie spojrzenie swojej koleżance; a gdy tylko droga była wolna, wyskoczyła na korytarz, w końcu uśmiechając się szeroko. Już nie odtrąca chłopaka, splatając z nim palce śmiało – zauważa, że podoba jej się to i wprowadza w stan melancholii, do czasów, gdy Terry była w pełni trzeźwa.
- Pewnie usłyszą o tym, gdy wpadnę do nich na obiad pojutrze – zapewnia z rozbawieniem. Miała wrażenie, że ucieka zza krat więziennych; złota klatka dawała jej wszystko, jak i zabierała wszystko. Cała radość, tak bardzo ulotna, stała się luksusem i już rzadko kiedy jej towarzyszyła. Pociągnęła Zacha w stronę klatki schodowej, by wspięli się na samą górę, na dach. Stamtąd mogli oglądać nie tylko miasto, ale i również cały koncert, bowiem znajdowały się tam świetliki. – Och, skarbie, mam coś lepszego niż jakiś tam szampan. – No, może nie jakiś tam, ale nie chciała teraz alkoholu. Z kieszeni bluzy wyciąga skręta, a na jej twarzy pojawia się wielka radość w postaci uśmiechu. – Zajaramy, a potem… – przerwa na szybki pocałunek – będziemy się świetnie bawić. I kochać. I gówno mnie obchodzi, że będzie zimno! Nam będzie gorąco. A teraz… Le chateu de Terry.
Otwiera drzwi na dach i wprowadza Zacha na sam środek, gdzie znajduje się świetlik na salę koncertową. Siada na papie, niemal od razu zapalając skręta i zaciągając się nim.
I znów czuje ulgę.