WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- A ja głupia myślałam, że pomogę ci ten strach przezwyciężyć. – Cień smutnego uśmiechu przemknął na jej wargach, które zakryła kubkiem. Upiła z niego ostatni łyk kawy, zerknęła do wnętrza plastiku i uznała, że nie będzie dopijać resztę, na których dnie pływało coś dziwnego. Zapewne kamień z wody. – W całym? – zapytała wyłapując to konkretne słowo. Pomimo urazy na pewno nie chciała aby Averill przez całe życie męczyła się ze strachem, który już wcześniej był zauważony przez Cabrerę. Temat jednak się nie rozwiną, bo Averill wspomniała o niezadręczaniu kapitan jej własnym życiem, co poniekąd Astra rozumiała. Właściwie przyłapała się na tym, że wykazała większe niż zwykle zainteresowanie rudowłosą i że spędza z nią czas nazbyt spokojnie; w porównaniu z tym, co miało miejsce do tej pory.
Czy to źle?
Duma jej na to nie pozwalała, lecz w głębi siebie uważała, że to nic złego. Że mogła robić wszystko, co jej się żywnie podobało, nawet jeśli momentami miała ochotę wgryźć się kobiecie w krtań.
Uniosła spojrzenie, przyjrzała się Callaway i tu znów zaskoczyła samą siebie; jednak nie chciała nikogo gryźć ani atakować. Wizyta w szpitalu musiała odebrać jej mordercze skłonności.
- W tamtym roku miałam wolne, więc w tym wymieniam się z tymi, co poprzednio pracowali. – Wzruszyła ramionami, bo nie każdy miał na tyle wygody aby móc w każde święta leniwie zajadać się przygotowanymi potrawami. – Poza tym, nie chcę być daleko w razie gdyby .. – Uniosła spojrzenie na sufit sugerując, że mówiła o Rosaline. – ..coś się z nią stało. – Pomimo tego, że była gotowa spełnić życzenie partnerki, uznać ją za martwą i pozwolić odłączyć od podtrzymującej jej życie aparatury, nie zamierzała całkowicie się odcinać. Korzystała z życia na tyle, na ile mogła. Pozwalała sobie na przelotne romanse, bo nie była robotem mogącym przetrwać pięć lat w pełnym spokoju i oddaniu.
- Aż czwórkę? – Z zaskoczeniem uniosła brwi. O mężu dowiedziała się lata temu, ale o dzieciach nie miała pojęcia. – Jednak jesteś odważna – stwierdziła z zadowolonym uśmiechem. – Adoptować czwórkę dzieci to nie lada wyczyn. – Sama żadnych nie posiadała, ale znała świat i wiedziała, że przygarnięcie sierot to gest, za który każdy powinien dostać nagrodę. - Wybiłaś się. – Chociaż nie była pewna, czy to prawda. – Jesteś szczęśliwa? – zapytała nagle, lecz po chwili dodała. – Nie musisz odpowiadać. W sumie to nie mój interes. – Nie żeby nie chciała tego wiedzieć spodziewając się, że usłyszy negatywną odpowiedź. Wcale tak nie było. Po prostu uznała, że nie była odpowiednią osobą, która powinna to usłyszeć. – Nie dziwię się, że to zrobiłaś – dodała szybko aby zatuszować swoje poprzednie pytanie. – Kiedyś mówiłaś, że chcesz adoptować dzieci a przynajmniej kiedy.. – Uznała, że znów zeszła na złe tory. Skrzywiła się z niesmakiem. – ..byłyśmy razem. – Nie wspominała o tym umyślnie. Zamierzała tylko rzucić anegdotką, ale coś jej nie wyszło. Cóż, ciężko rozmawiać z kimś, kto w znaczącym stopniu odbił się w życiu, z pominięciem tamtych lat. Nie zamierzała też czepiać się tego, że Averill żadnego dziecka nie urodziła. Brana pod uwagę adopcja była rozwiązaniem dla par, które tych dzieci nie mogły mieć. Jasne, istniały inne sposoby, ale tamtego wieczora po alkoholu, na który Cheyne dała się namówić, pół żartem pół serio rozpoczęły ten temat, jakby niebawem planowały zaręczyny, a potem ślub, budowę domu i rodzinę.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie powiedziała już nic więcej, tym samym dając jej do zrozumienia, że tak naprawdę nie mogła nic z tym zrobić. Blokowała ją świadomość tego, jak bardzo Astra na nią górowała, bo w gruncie rzeczy przecież nie mogła niczego sobie zarzucić, prawda? Rozpad tej relacji nie był jej winą, nigdy nie popełniła żadnego błędu, który miałby bezpośredni wpływ na to, jak Averill zostawiła ją z dnia na dzień, postanawiając poświęcić ich związek dla jakiegoś śmiesznego poczucia normalności, które miała nadzieję uzyskać poprzez wplątanie się w poważniejszą relację z mężczyzną. Jak gdyby faktycznie to, co było w jej życiu nie tak to płeć kogoś, kogo kochała, a nie uprzedzenia i nienawiść, jakimi karmiły się osoby z jej najbliższego otoczenia. Była naiwna, czego żałowała i czego, niestety, nie mogła już zmienić.
- W większej części – sprostowała cicho i spojrzała na nią kątem oka, ale szybko odwróciła wzrok. Spowiadanie jej się ze swojego życia – ze wszystkich wyrzutów sumienia i łez, przelanych za myśl, iż jej życie mogłoby wyglądać inaczej – byłoby jej gwoździem do trumny. Jawnym wystawieniem się na atak drapieżnika, szczerzącym zęby do ataku. Bo jasne, aktualnie Astra nie wyglądała tak, jakby zamierzała wykorzystać wszystkie te informacje przeciwko niej, ale gdzieś na końcu umysłu Averill migotała myśl, że mimo wszystko zraniła ją bardziej, niż potrafiła to zrozumieć. I że w każdym momencie Cabrera mogła po prostu, bez żadnego wytłumaczenia, znów zmienić swoje zachowanie, obierając sobie za cel zniszczenie jej tak samo, jak ona zniszczyła ją tamtego dnia, gdy skłamała, że tak naprawdę wcale jej nie kochała.
Żałowała, ale nie była na tyle głupia, aby podać się jej na tacy, zwłaszcza teraz, gdy pracowały w jednym miejscu. To mogłoby skończyć się okropnie.
Pokiwała tylko głową. Nie udało jej się wyłapać, czy Astra była z obecnego stanu rzeczy zadowolona, czy nie, ale równocześnie nie zamierzała dopytywać. Na wzmiankę o Rosaline, zmarszczyła lekko brwi, chyba nie rozumiejąc, co mogła mieć na myśli. Jeśli, zgodnie z jej słowami, leżała tu już od pięciu lat, prawdopodobieństwo nagłego zgonu było niskie. Z drugiej strony jednak całkowicie ją rozumiała, bo gdyby stanęła przed podobnym wyborem, postąpiłaby tak samo.
- Mhm – przytaknęła, a przez jej usta przebiegł krótki uśmiech. Zaraz jednak znów zmarszczyła czoło. – Nie powiedziałabym, że odważna – zaprzeczyła, wzruszając ramionami. – W planach było jedno, ale okazało się, że chłopiec, którym byliśmy zainteresowani, ma też siostrę i nie mieliśmy serca ich rozdzielać – pokrótce opowiedziała jej historię adopcji Timmy’ego i Mii. – A później, kiedy okazało się już, że to wcale nie takie straszne, samo poszło. – O ile można było to tak określić. W sumie cała czwórka w momencie adopcji nie była noworodkami ani bardzo małymi dziećmi, a nastolatkami bądź dzieciakami w wieku szkolnym, co z jednej strony ułatwiało opiekę, a z drugiej – utrudniało zawiązanie trwalszej, bardziej szczerej więzi. O tym jednak już nie zdążyła jej wspomnieć, bo wtem padło pytanie o szczęście i Averill nagle zrobiło się nieprzyjemnie gorąco. Czy była szczęśliwa?
Przez większość czasu wydawało jej się, że tak – że mogła tak się określić, mając dach nad głową, stabilną pracę, męża i dzieci, które, jak jej się wydawało, wyrosły na porządne osoby. Potem jednak zawsze przychodziło jakieś poczucie niedosytu, jak gdyby całe jej życie było jedynie reprodukcją pragnień innych ludzi. Jak gdyby powinno ją satysfakcjonować, ale w ostatecznym rachunku niekoniecznie to robiło.
- Nie wiem – powiedziała więc zgodnie z prawdą, nie patrząc jej w oczy. – A ty? – Chciała usłyszeć odpowiedź, mimo że Astra przecież mogła spławić ją jednym, ostrym zdaniem. Czy Averill się to podobało czy nie, teraz w pewien sposób musiała czołgać się pod jej stopami, uzależniona od jej ochoty na kontynuowanie konwersacji.
Odchrząknęła, czując, że nagle zaschło jej w gardle.
- Tak naprawdę nie miałam tego w planach – przyznała po prostu. Kiedy były razem… no cóż, wtedy znajdowała się w innych okolicznościach, postawiona przed niemożliwością posiadania własnych, biologicznych dzieci. Wychodząc za mąż za Mikaela, zaczęła mieć na takowe nadzieje, ale później pojawiła się informacja o jej bezpłodności i w pewnym sensie została postawiona przed faktem dokonanym. – Tak, to… – zaczęła niezręcznie. Nie wiedziała, jak mogłaby wybrnąć z tej sytuacji. Samo głośne wspomnienie o tym, że kiedyś faktycznie były razem, sprawiło, iż po jej plecach przebiegł jakiś nieznajomy dreszcz. – A ty... – odchrząknęła, zmieniając temat. – Masz jakieś dzieci, jakąś bliższą rodzinę, czy...? – Cokolwiek, byle nie wracać na poprzednie tory.
<center> <img src="https://i2.wp.com/cdn130.picsart.com/30 ... 339211.png" style="padding:5px; position: absolute; margin-left: -65px; margin-top: -30px;" width="340px"; height="270px" /> <img src="https://64.media.tumblr.com/da1384342bb ... 4k_540.gif" style="border: 1px solid #5b5141; padding:3px; position: relative; margin-top:40px;" width="230px" /> <br><br>
</center>

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

A ona?
- Siedzę tutaj – odpowiedziała, jakby to miało rozwiać wszelkie wątpliwości, co do jej szczęścia. Czy tak się czuła? Niekoniecznie. Czy mogła? Miała wrażenie, że nie przyzwoitym byłoby szczęście, kiedy Rosaline leżała w śpiączce. Nie angażowała się więc w nic poważnego. Pozwalała sobie na przelotne znajomości, ale nic wielkiego z tego nie wynikało. Kochała swoją pracę, ale to też nie mogło definiować jej jako w pełni szczęśliwej osoby. Czegoś brakowało, ale nie czuła aby zasłużyła na coś więcej. Nie kiedy ktoś, kogo kochała leżał jak warzywo dwa piętra wyżej.
Uważnie przyjrzała się Callaway, po jej postawie odczytując, że temat nieplanowanej adopcji nie był w rzeczywistości tak dobry, jak to wcześniej promowano. Nie żeby podejrzewała Ave o nienawidzenie (nie) swoich dzieci, ale w tej historii najwyraźniej istniało drugie dno, do którego nie należało sięgać. Przynajmniej nie w tej chwili i możliwe, że nigdy, bo jakby nie patrzeć, nie były sobie już tak bliskie aby móc się zwierzać ze wszystkich rozterek.
- Nadal tu siedzę – przypomniała słysząc ostatnie pytanie. Uśmiechnęła się, jakby nieco sobie żartowała, ale było w tym sporo prawdy. Poza rodziną miała tylko Rosaline, a przynajmniej kiedyś ją miała. Teraz to już tylko stagnacja i stanie w miejscu, jakby czas się zatrzymał, chociaż tak naprawdę zapieprzał do przodu pokazując jej środkowy palec. – Praca mą kochanką – dodała w momencie, gdy jej telefon znów się rozdzwonił. – O wilku mowa. – Wstała, odebrała i wysłuchując osoby po drugiej stronie wyrzuciła kubeczek do kosza na śmieci. – Jasne, niedługo będę. – Rozłączyła się i odwróciła przodem do Callaway. – Muszę jechać. Miło było cię spotkać i spokojnych świąt. – Pokusiła się o nieco milsze pożegnanie przez sekundę rozważając uścisk w ramach wsparcia, ale ostatecznie darowała go sobie i po prostu ruszyła do wyjścia.

z/tx2

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 23 — ..........Jest późny wieczór, a na dworze od dawna jest już ciemno, gdy wreszcie ma chwilę na odpoczynek. Pierwsze godziny jej dzisiejszej zmiany były pełne pracy, latania od jednego pacjenta do drugiego, zaglądania do papierów i pomagania lekarzom. Dzięki temu jednak czas zleciał szybciej i kiedy zerka na zegarek wiszący na ścianie jednego ze szpitalnych korytarzy, zauważa, że do końca zmiany zostały jej jeszcze tylko dwie godziny. Dwie godziny spokoju, a przynajmniej taką ma nadzieję, bo o ile w mieście nie wydarzy się żaden wielki wypadek czy inna nagła, pilna sytuacja, nie za wiele ma już do roboty. Jedynie przygotować leki, upewnić się, że wszyscy znajdują się w swoich salach i… Tyle. Jest to więc idealny moment na to, aby napić się kawy, bo w innym wypadku, gdy tylko usiądzie na chwilę na jakimkolwiek krześle czy fotelu, zapewne uśnie na siedząco. Przed wyjściem do pracy nie miała bowiem chwili, aby uzupełnić w swoim organizmie kofeinę, a gdy już dotarła do szpitala, od razu wpadła w wir pracy.
..........Z tą całą przerwą na kawę jest tylko jeden problem — dzisiaj musi zadowolić się niestety tą z automatu stojącego na korytarzu, bowiem parę godzin temu ekspres do kawy, który zazwyczaj stoi w gabinecie pielęgniarek, odmówił posłuszeństwa i wciąż nie wrócił z naprawy. Dlatego wsuwa swój prywatny telefon oraz pager do kieszeni swojego uniformu, po czym wychodzi z pokoju pielęgniarek, by podejść do najbliższego automatu i wybrać kawę z mlekiem i cukrem. Wie, że taka zapewne niewiele jej da, ale lepsze to, niż nic. Liczy jednak na to, że jutro ekspres do kawy wróci i wreszcie będzie mogła wypić coś porządnego. Choć może, tak na wszelki wypadek, powinna zrobić po prostu więcej w domu i przelać ją do termosu? To wydaje się dość rozsądną opcją.
..........Cholera — klnie cicho pod nosem, bo nie doceniła automatu, a raczej temperatury kawy i, kiedy łapie za papierowy kubeczek, bardzo szybko tego żałuje. Wręcz machinalnie rozluźnia uścisk, a to wystarcza, aby kubek wyślizgnął jej się spomiędzy palców i wylądował na ziemi. Świetnie, jeszcze tego brakowało! Rozgląda się bezradnie dookoła, ale woźny zapewne już zdążył wyjść i to ona musi posprzątać bałagan, który narobiła. Na moment zapomina więc o kawie i rusza w poszukiwaniu jakiejkolwiek szmaty albo rolki ręcznika papierowego, aby wytrzeć mokrą plamę, która utworzyła się na podłodze obok automatu.
..........Po pięciu minutach wreszcie wraca z jakimś papierem i od razu zabiera się za sprzątanie tego całego bałaganu, cały czas mrucząc coś z niezadowoleniem pod nosem — po hiszpańsku. Zapomina nawet, że w zasadzie blokuje drogę do automatu i istnieje duże prawdopodobieństwo, że ktoś będzie chciał z niego skorzystać. Kiedy więc się podnosi i odwraca na pięcie, omal na kogoś nie wpada, przez co dostaje małego, chwilowego ataku serca, bo zupełnie się tego nie spodziwała.
..........Och, przepraszam najmocniej! — wyrzuca z siebie, podnosząc wzrok, by zorientować się, że stoi oko w oko z doktorem Cassadym. — Radzę uważać przy odbieraniu kawy, kubek jest strasznie gorący — odzywa się z lekkim uśmiechem, zerkając na mokry od kawy papier, który trzyma w rękach. Zaraz jednak się go pozbywa, wrzucając go do najbliższego kosza na śmieci. Dopiero wtedy raz jeszcze zerka na stojącego przy automacie lekarza. — Ciężki dyżur? — zagaduje, ale już po wyrazie jego twarzy widzi, że lekki na pewno nie jest.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Nie był typem, który zawsze musiał mieć rację, ale jak już był czegoś pewien, to nie ustępował. W sali operacyjnej decyzje należało czasem podejmować w ułamku sekundy, więc nie było czasu na senne dywagacje czy sprawdzanie opisu przypadków w Wikipedii (to go naprawdę kiedyś spotkało, gdy asystował mu stażysta, Flynn wywalił go wtedy z sali operacyjnej). Dziś nagle pojawił się wewnętrzny krwotok, gdy chcieli już zamykać pacjenta i pojawiło się w jego głowie przypuszczenie, że mógł się pojawić zator, konieczny do zlokalizowania. Chirurg asystujący nie podzielał jego diagnozy, a Flynn wiedział, że jeśli tego nie zrobią, to młodociany pacjent wyląduje znów na bloku operacyjnym za kilka godzin. Obaj byli zmęczeni, każdy pewnie chciał już skończyć i mieć przerwę, ale on stanowczo nalegał, że muszą to jeszcze sprawdzić. Drugi lekarz był nastawiony do tego przedsięwzięcia raczej sceptycznie, ostatecznie okazało się, że to Flynn miał rację. Ale cały zabieg, który (jak to bywa zazwyczaj) nie okazał się być standardową procedurą, zużył większą niż wstępnie zakładaną cząstkę energii (już na wyczerpaniu przy 18-ej godzinie dyżuru), z ostrą wymianą w tle. Z ulgą opuścił blok operacyjny, pozbywając się brudnego fartucha i zakrwawionych rękawiczek, przecierając dłońmi przekrwione oczy i desperacko potrzebując kofeiny.
W pokoju lekarskim nikogo nie zastał, ale na ekspresie kawy umieszczona była karteczka samoprzylepna ze smutną buźką, co mogło oznaczać coś, co wydarzało się średnio co dziesięć dni: awarię maszyny. Nie stawiała go na nogi mocna, czarna herbata, więc mimo zmęczenia, coraz bardziej oplatającego go niewidzialnym objęciem, zmuszony był szukać kawy gdzie indziej, kafeteria była już zamknięta, o tej porze mógł liczyć tylko na automat, który dla Flynna był złem koniecznym. Nie był przesadnie wybredny, ale potrafił rozróżnić rozwodnioną lurę od mocnego naparu. No, trudno, teraz nie ma co narzekać: chwycił na otuchę banana z kuchennego blatu i ruszył, zarzucając kitel pachnący praniem, żeby nie paradować w wygniecionym t-shircie.
To była chyba spokojna noc na oddziale, korytarze były puste, więc spokojnie spacerował, raz na jakiś czas zaglądając przez uchylone drzwi na sale i jedząc banana, musiał ukoić też pierwszy głód (i ostatni, chyba dopiero zje śniadanie, jak wróci nad ranem do domu. Przed ekspresem dostrzegł ciemnowłosą postać w białym stroju, pospiesznie wycierającą rozlany płyn na podłodze. Rozpoznał znajomą, młodą pielęgniarkę, chyba Lanę, jeśli dobrze kojarzył imię?
— Dziękuję za ostrzeżenie, w szpitali chyba panuję klątwa, u nas ekspres psuje się co rusz. — rzucił, szukając w kieszeni w drobnych. Wrzucił, co znalazł i wybrał czarną kawę. — Dyżur? Długi przede wszystkim. — mimowolny uśmiech wypłynął na jego nieco zbyt bladą twarzą z podkrążonymi oczyma, szpitalniane światło nie dodawało nikomu uroku, a Flynn dorobił się kilku zmarszczek. W oczekiwaniu na kawę, dokończył banana. — Mam jeszcze jakieś drobne, jeśli nadal ma pani ochotę na kawę. — zaproponował, trzeba się wspierać późnym wieczorem przy niedoborze kofeiny.
Ostatnio zmieniony 2021-01-24, 11:41 przez flynn cassady, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Kiedyś zastanawiała się, kto ma gorzej — pielęgniarki czy lekarze? Dawno jednak doszła do wniosku, że choć są to dwa różne zawody, oba są ciężkie i często wymagają naprawdę sporej ilości wysiłku, zarówno tego psychicznego, jak i fizycznego. Nic dziwnego, że przygotowanie się do jednego z tych zawodów jest długie, ciężkie i wymagające. Tak, tak, zdaje sobie sprawę, że mimo wszystko kariera lekarska wymaga większego poświęcenia, bowiem na ich barkach spoczywa większy obowiązek. I przez to właśnie niektórzy uważają, że są ważniejsi od pielęgniarek, ale, powiedzmy sobie szczerze, na dłuższą metę nie daliby sobie bez nich rady — i na odwrót. Dlatego też powinni być dla siebie mili, powinni się szanować i, przede wszystkim, powinni współpracować dla dobra pacjentów. Niestety nie wszyscy to rozumieją i nie raz na swojej drodze spotkała lekarzy, którzy panoszyli się po szpitalu, traktując pielęgniarki niczym gorszy sort. Ale, oczywiście, istnieją wyjątki. A w zasadzie to dużo wyjątków, bo na przestrzeni lat poznała wielu lekarzy, z którymi lubi się do tej pory.
..........Szkoda tylko, że większość z nich poszła już do domu, bo mogłaby przynajmniej wyżebrać od nich kubek świeżo parzonej kawy. A przynajmniej myśli, że by mogła, bo nie wie, że dzisiaj wszystkie ekspresy postanowiły się zmówić i przestać działać, jak na złość. Informuje ją o tym dopiero doktor Cassady, którego do automatu również przyciągnęła chęć zażycia dawki kofeiny — której niewątpliwie nie ma zbyt wiele w tym rozcieńczonym płynie, bo kawą tego nazwać nie można.
..........Jeszcze chwila i pomyślę, że to właściciel automatu specjalnie psuje te ekspresy, aby zarobić więcej na tym badziewiu — wzdycha ciężko, ale z odrobiną rozbawienia. Chociaż, musi przyznać, bardziej uwierzyłaby w to, niż w jakąś klątwę. Prawda jest jednak taka, że to zapewne najzwyklejszy przypadek i, jednocześnie, wcale nic dziwnego, bo ekspresy już swoje lata mają i, jak to maszyny, powoli zaczynają się psuć. Zdarza się.Och, byłabym bardzo wdzięczna, bo to były moje ostatnie drobne, a jak widać, jestem dzisiaj wyjątkowo zdesperowana, aby dostać choć trochę kofeiny — śmieje się, bo gdyby jej nie potrzebowała, ominęłaby automat szerokim łukiem. Ale ponoć tonący brzytwy się chwyta. Przyjmuje więc jego ofertę z wdzięcznością, mając nadzieję, że tym razem już nic jej nie przeszkodzi przed wypiciem tej pseudo kawy.
..........W pana przypadku może lepiej pójść się zdrzemnąć? Kto wie, kiedy obowiązku znowu wezwą, lepiej korzystać z chwili spokoju — odzywa się po chwili z lekkim uśmiechem, bo niejeden lekarz, gdy tylko ma taką okazję, zamyka się w pokoju dyżurnym, by tam się zdrzemnąć w ciągu długiego i wyczerpującego dyżuru. Sama czasem, gdy ma na nocną zmianę, a w szpitalu nie dzieje się nic poważnego, lubi sobie na chwilę przysnąć na kanapie. Bo nie ma nic gorszego, niż pracować bez snu, którego organizm z czasem sam zaczyna się domagać.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Jego myśli nie zostały jeszcze w pełni opróżnione z wydarzeń i obrazów ostatnich kilku godzin: chociaż po tylu latach, tylu zabiegach nie zapadały już uporczywie w pamięć, by zlewać się w abstrakcyjne, organiczne pejzaże. Zanim dopadnie go zmęczenie, wynik skupienia, oscylującego na granicy wysiłku fizycznego, minie jeszcze chwila. Najpierw będą musiały opuścić jego ciało (kolejność przypadkowa): rozwodniona kofeina, pooperacyjna adrenalina i niewyraźne kalorie, które właśnie wcisnął w siebie czysto racjonalnie (głód go jeszcze nie dopadł), a wtedy na pewno z chęcią podda się sugestii Lany o potencjalnej drzemce. Choć noc zapowiadała się spokojnie, to mogły być to tylko pozory; Flynn już nie raz przeżył północny letarg przemieniający się w dynamiczny huragan, gdzie kitle niemalże fruwały w powietrzu, brakowało opatrunków, a dodatkowi lekarze wyrywani byli ze spokojnej krainy własnych łóżek. Praca w szpitalu to była ruletka, wiedzieli o tym oboje, gdy puste korytarze nagłe stawały się zatłoczone, pełne postaci ubranych w odcieniach bieli (z nieznacznymi akcentami niebieskiego), szybko zmierzających na blok lub oddział diagnostyczny. Pomyślna karta potrafiła też znienacka zmienić kolor na stole operacyjnym (zbyt często) i grać wbrew nadziejom pokładanym w przysiędze Hipokratesa.
Chociaż nie czuwali nad nimi bogowie czarnych ziarenek i chińskiej elektroniki, to przynajmniej nie musieli walczyć z czasem i mogli skorzystać z przerwy na spokojne wypicie kawy, gdy była wciąż ciepła, a nie czekała samotnie kilka godzin, tracąc swoją degustacyjną temperaturę, bo jej właściciel nagle został wezwany do obowiązków. Flynn wygrzebał drobne z kieszeni, jednocześnie balansując z gorącym kubkiem w dłoni i podał metalowe krążki Lanie.
— Może te wieczne zepsuty ekspresy to nowa metoda integracyjna, przynajmniej możemy wspólnie ponarzekać. Wobec czego skuteczna. — uśmiechnął się przyjaźnie, chociaż nie był to wyraz miny, który kojarzył się współpracownikom jednoznacznie z nieco wiecznie skupionym i napiętym doktorem Cassadym; a jednak, gdzieś w środku żarzył się cień bezpośredniej sympatii, która wydobywała się na zewnątrz w chwilach rozluźnienia (i spokoju ducha, co ważniejsze).
— Mam nadzieję, że uda się jeszcze zdrzemnąć, jak już kurz opadnie, sama wiesz, jak jest po zabiegu. — Flynn przejęzyczył się, aż nagle zdał sobie sprawę, jakie to głupie ciągnąć formę grzecznościową, może nie znają się najlepiej, ale pracują ze sobą już od dłuższego czasu. (Teraz to dopiero rozpętają się plotki o nocnej etiudzie przy plastikowej maszynie.) Przy okazji przekazywania drobnych uścisnął jej dłoń, z nieco mętnym, zmęczonym wzrokiem, choć na jego twarzy wciąż gościł lekki uśmiech, stłoczenie tkanek w kącikach ust i drobne zmarszczki w kącikach oczu. — A jak Twój dyżur, poza drobnym oparzeniem? — przecież przed ekspresem zastał karmelową kałużę, Lana dodatkowo przestrzegła go przed kiepskiej jakości kubeczkami o zerowej izolacji. Co więcej, on resztki swojej energii mógł przeznaczyć jeszcze na zmianę wizerunkową z mrukliwego perfekcjonisty na kolegę z pracy zdolnego do ułożenia zdania złożonego. (Chociaż z całą pewnością równoważniki zdań budowały zagadkowy i mgliście fascynujący image Flynna. Kreacja całkowicie nieświadoma, rzecz jasna.)

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Samo życie jest niczym ruletka. Można planować, można gdybać, można marzyć, a i tak, koniec końców, wszystko może okazać się inne. Z dnia na dzień można pożegnać się z pracą i wylądować na ulicy, stracić niespodziewanie kogoś bliskiego lub, w najgorszym przypadku, samemu umrzeć. Nie ma żadnej reguły, los nie oszczędza nikogo — ani biednych, ani bogatych; nie oszczędza małych dzieci (o czym wie aż nazbyt dobrze); nie obchodzi go rasa, płeć, wyznanie czy stan zdrowia. Codziennie jest tego świadkiem; wystarczy, że zajrzy do szpitalnych sal, że zerknie na moment na oddział intensywnej terapii. Że doświadczy kolejnej morderczej, szalonej, pełnej roboty zmiany.
..........Dzisiaj, mimo ciężkich godzin, jest jednak dość spokojnie. W innym wypadku nie miałaby zapewne teraz czasu na szukanie kawy, a latałaby od pacjenta do pacjenta, próbując chociaż trochę ogarnąć panujący w szpitalu bałagan. Ale ileż można? Tak, tak, jest zima, większe szanse na wypadki samochodowe i tym podobne, no ale bez przesady! Lekarzom i pielęgniarkom też przyda się trochę spokoju. Już nawet nie ma nic przeciwko wypełnianiu papierów, które są strasznie nudną i żmudną robotą, ale przynajmniej można przycupnąć na moment na tyłku i pozwolić na to, aby nogi trochę odpoczęły. Gorzej, gdy się nad nimi zasypia, ale właśnie od tego jest kawa — której dzisiaj, niestety, zabrakło. A raczej zabrakło ekspresu, który tę kawę robi.
..........Uśmiecha się z wdzięcznością, nadstawiając rękę, aby zgarnąć od niego kilka drobnych, które zaraz połknie maszyna, aby w zamian dać jej choć namiastkę kofeiny, której jej organizm się domaga.
..........Wystarczyłoby umieścić wszystkie ekspresy w jednym pomieszczeniu, byłby wilk syty i owca cała — oni by mieli swoją integrację, my byśmy mieli normalną, dobrą kawę — stwierdza z rozbawieniem, bo jeśli faktycznie byłaby to jakaś próba integracji, to dość mierna. Trzeba bowiem wziąć pod uwagę, że człowiek, który pragnie kawy i tej kawy dostać nie może — zmuszony zadowolić się jedynie rozwodnioną lurą — może stać się człowiekiem bardzo drażliwym, a wtedy nici z miłej, sympatycznej integracji. Owszem, im dzisiaj wyjątkowo udało się trafić na siebie — zmęczoną, acz wciąż miłą wersję siebie. Jakby jednak ta integracja wyglądała, gdyby któreś z nich tego humoru jednak nie miało?
..........Domyślam się i współczuję — mówi z uśmiechem, nie mając nic przeciwko temu nagłemu przejściu na Ty, bo w zasadzie czy nie powinno być tak od początku? Zaraz potem podchodzi z powrotem do maszyny, by wrzucić w nią drobne i raz jeszcze wybrać czarną kawę z cukrem. Tym razem jednak, kiedy jej napój jest gotowy, papierowy kubeczek wyjmuje nad wyraz ostrożnie, aby nie popełnić tego samego błędu, co jeszcze parę minut temu.
..........Bardziej monotonny, niż ciężki. Nie chcę powiedzieć spokojny, bo jeszcze zapeszę, ale niewątpliwie bywało gorzej — odpowiada, dmuchając na płyn znajdujący się w kubku, aby zaraz upić z niego niewielki łyk czarnego jak smoła napoju. Zaraz po tym podchodzi do stojących wzdłuż korytarza plastikowych krzesełek i z ulgą na jedno z nich. — Ale od tego pochylania się nad papierami znowu boli mnie szyja — wzdycha po chwili, jedną z dłoni pocierając kark, który nieco jej zesztywniał. Chyba przydałaby się jej jakaś wizyta w SPA i masaż — niewątpliwie by tym nie pogradziła.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Dyżury potrafiły zlewać się w burą kałużę, pacjenci tracili imiona i nazwiska, stając się się przede wszystkim powtarzalnym zlepem tkanek — było to przykre, że częściej rozpoznawał ich po kartotekach i literackiej makabrze niż tych kilku malarskich pociągnięciach opisujących twarze. Grał wbrew statystykom, jeden na ośmiu nie miał prawa ponownie wypełnić swojej dziecięcej piersi świeżym powietrzem, jeden, dwa trzy, brak pulsu, liczymy od nowa: jeden, dwa, trzy, cztery... kiedyś doszedł do trzynastki. Te niepowodzenia najczęściej kształtował los, a nie przypadkowo drżące dłonie, sekundy zawahania czy zbyt szybko uciekająca wąskimi strużkami krew; nie wszystkich dało się (mógł) uratować, naprawić, usunąć złośliwości losu sprawnym ruchem skalpela, odwrócić bieg rzeki i ofiarować kilka miesięcy czy lat. Nie, nie myślał o sobie jak o łaskawym demiurgu, raczej sprawnym rzemieślniku, pewnie prowadzącym rękę, bez najmniejszego wrażenia wbijającym ostrze w miękkie zwoje skóry (choć do dziś pamiętał swoje studenckie zaskoczenie brakiem jakiegokolwiek oporu ciała, które w milczeniu i narkozie oddawało własny los w cudzą kuratelę). Dzień za dniem, nieprzerwanie, powtarzalny rytm, monotonia wkradała się mimochodem, a Flynn dawno już stracił zapał do walki skazanej na niepowodzenie. Czasami niepostrzeżenie wkradło się wolne, które bardziej wypychało poza wydeptaną ścieżkę na całkowicie nieznane rewiry obcych godzin, nie przynosiło ani ukojenia, ani przespanej nocy, lecz atakowało ze zdwojoną siłą — było czkawką, orbitującym bumerangiem, ciasno wpychającym go do kąta, do pułapki bez wyjścia.
Naznaczonej rozwodnionymi kawami, kilkoma godzinami po północy, które przy pustej izbie przyjęć wydawały się nie istnieć (rzadko), sennością, która brała górę nad organizmem. Czasami zastanawiał się, czy ma jeszcze coś do powiedzenia: czy mógłby odwrócić chociażby o kilkadziesiąt stopni swoje życie, porzucić ten chocholi taniec. Nie miał planu B, a jednak tkwił w męczącym pędzie, który czasami (wciąż zbyt cicho) wołał o stop, o przerwę, o gwałtowne wduszenie hamulca.
— Z ekspresami jesteśmy na straconej pozycji, ilość kofeiny jest iluzoryczna, chyba musimy liczyć na efekt placebo, może to mnie postawi na nogi. Temat rzeka, martwo tkwimy w erze lury. — mruknął na koniec, pijąc gorący, rozwodniony płyn, jakby liczył, że jakimś cudem x razy wcześniej się pomylił, a kawa z automatu tak naprawdę jest wybitna, zaparzona jak w małej kawiarni na Zatybrzu, espresso wtłaczające rzeskość, docierającą nawet do opuszków palców.
— Papierki, też za tym nie przepadam, na moje szczęście, lwia część ląduje na waszych stolikach. — zachłysnął się łapczywie powietrzem, z wykrzywionym uśmiechem przyglądając się Lanie, lawirującej tym razem nader ostrożnie z papierowym kubeczkiem; oczywiście, że musiał uzupełniać dokumentacje, opisy przypadków, zalecone leczenie, ale zazwyczaj bieżące badania zbierane były przez niezmordowane pielęgniarki (na jego obronę: wcale nie zyskał przez to więcej wolnego czasu). — I co, jaka ocena dziś tego napoju z kategorii premium? — Flynn pewnie weźmie jeszcze kilka łyków i niemrawa resztka wyląduje w koszu, czuł powolnie spływające na jego ciało odrętwienie, adrenalina opuszczała organizm, tkwiący w gotowości przez kilka ostatnich godzin.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

..........Ona wręcz przeciwnie — zawsze zapamiętuje każdą twarz, każde imię pacjenta, nad którym sprawuje piecze. Wszakże spędza z nimi zdecydowanie więcej czasu, niż lekarze, którzy interesują się nimi tylko przez chwilę — a w zasadzie nawet nie nimi, co ich dolegliwościami i chorobami. To nie oni pilnują ich dzień i w nocy; to nie oni sprawdzają, czy mają wszystko to, czego potrzebują, czy stosują się do ich zaleceń, biorą leki i przyjmują posiłki. Ale właśnie tak działa szpital; lekarze diagnozują i leczą, a pielęgniarki pilnują i się opiekują. Gdyby nie ten podział obowiązków, niewątpliwie zapanowałby chaos, a wiadomo, że w miejscu takim, jak to — w miejscu, od którego zależy ludzkie życie — nie może wydarzyć się nic podobnego.
..........Czasem jednak z przykrością zauważa, że przez ten właśnie podział, niektórzy (a mówiąc niektórzy ma na myśli niektórzy lekarze) uważają się za lepszych od innych. Od pielęgniarek, które — według nich — nie robią w szpitalu nic ważnego, kiedy oni robią tak wiele. Ale, na szczęście, takich kwiatków można policzyć na palcach jednej ręki, bowiem większość stara się żyć w zgodzie z resztą personelu. Bo po co jeszcze bardziej utrudniać sobie życie i, w szczególności, pracę? I tak mają wystarczająco problemów ze wszystkimi życiami, które muszą codziennie ratować.
..........Jest jeszcze jedno rozwiązanie — pokładać nadzieję w energetykach. Ja tak robię, co pewnie nie jest zbyt zdrowe, ale przynajmniej działa. Albo może to też efekt placebo? Kto wie! Grunt, że dzięki temu jestem w stanie pociągnąć odrobinę dłużej — śmieje się, bo jej pierwszą opcją zawsze jest puszka napoju energetycznego. Niestety o tej porze nie za bardzo ma go skąd wziąć, a przecież nie będzie codziennie przynosić do pracy kilku puszek. Szczególnie że woli też za bardzo z nimi nie szaleć, bo zdaje sobie sprawę, że nie jest to najlepsze rozwiązanie, więc rozumie, że nie każdy może chcieć je stosować.
..........Uśmiecha się nieco krzywo, bo to prawda — większość papierów faktycznie ląduje u nich. Może jednak warto było pójść na studia medyczne, zamiast pielęgniarstwo? Z drugiej strony nie jest pewna, czy na pewno poradziłaby sobie z tą odpowiedzialnością, jaka ciąży na lekarzach. Z dwojga złego chyba woli już tę całą papirologię, niż te nieszczęsne wyrzuty sumienia, gdy coś pójdzie nie tak — bo na pewno by je miała, za bardzo się wszystkim przejmuje i w tym jej problem.
..........Mocne trzy na dziesięć — kwituje z nieco ironicznym uśmiechem, przypatrując się płynowi w kubeczku, którego w międzyczasie zdążyło już ubyć. — Jest lepiej, niż ostatnio. Musieli podkręcić automat, bo przynajmniej kawa jest faktycznie gorąca, a nie ledwo ciepła, jak parę dni temu — wzdycha cicho, bo chociaż jest lepiej, wcale nie oznaczaj, że jest dobrze; zdecydowanie nie jest dobrze. Dobrze by było, gdyby działał którykolwiek z ekspresów do kawy. — Miejmy nadzieję, że w przeciągu najbliższych dni wreszcie naprawią te ekspresy — mruczy po chwili, krzywiąc się delikatnie, gdy bierze kolejny łyk kawy z papierowego kubeczka.
..........Obrazek
.............in the madness and soil of that sad earthly scene
.............only then I am human, only then I am clean

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Przez kilka chwil czaił się tuż za załomem korytarza, licząc na to, że będzie w stanie dzięki temu całkowicie ukryć się przed niepożądanymi spojrzeniami. W rzeczywistości to ukrywanie nie miało żadnego sensu. Nie tylko dlatego, że Austina z racji jego dość sporych gabarytów małej orki ciężko było przegapić, ale przede wszystkim ze względu na to, że logistycznie jego postepowanie było zwyczajnie głupie. Wychodząc z gabinetu pani ordynator oddziału neonatologii, gość mógł udać się tylko i wyłącznie w dwie strony - albo skierować się w stronę Austina, przez co siłą rzeczy prędzej czy później musiałby minąć jego załom korytarza i również tą samą siłą tych samych rzeczy się na niego natknąć, albo pójść w stronę przeciwną, już na wstępie odwracając się do niego plecami. Austin równie dobrze mógłby stanąć w dowolnym miejscu i w odpowiednim miejscu udawac, że prawie go tam nie było. Hayworth jednak nie był mistrzem logistyki. Twierdził, że na studiach uczyli go układania puzzli z ludzkich kostek, niekoniecznie tajników bycia korytarzowym szpiegiem. To mogło tłumaczyć jego pajacowanie. Do tego był trochę głodny, trochę zmęczony i przede wszystkim trochę głodny - tak, głodny był dwa razy. To z kolei sporo zmieniało.
Nie wiedział, jak długo będzie zmuszony tak czekać, wystawiając głowę za róg i zupełnie nie zwracając uwagi na spojrzenia mijających go osób. Nie wiedział też, co by zrobił, gdyby miało to potrwać nieco dłużej, niż potrwało. Na szczęście tak nieistotne sprawy nie musiały zaprzątać jego głowy. Gość goszczący w gabinecie pani ordynator wyszedł i - na szczęscie dla Austina - udał się w tę stronę korytarza, gdzie raczej nie miał się na Haywortha natknąć. Hayworthowi było to jak najbardziej na rękę, w związku z czym odczekał chwilę, po czym w kilku długich krokach doszedł do drzwi, które przed chwilą zamknęły się za odchodzącym, zapukał dla porzadku kilka razy i pociągnął za klamkę.
- Poszedł już? - spytał konspiracyjnym szeptem, do środka wsadzając tylko i wyłącznie łeb. Zupełnie jakby sam wczesniej nie miał okazji zaobserwować, jaka była odpowiedź na to pytanie. Zupełnie jakby nie powinien znajdować sie tutaj, tylko na oddziale psychiatrycznym. W roli pacjenta. Nie mógł jednak nic na to poradzić. Szczerzył się całkiem idiotycznie i był ewidentnie zadowolony ze sposobu swojego prawie-wejścia. Nie jego wina, przy Mamie ciężko było mieć inny humor niż ten jak najlepszy.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

/ po Davidzie, przed Joną

Lubiła spotkania z zarządem i dyrekcją. Lubiła słowne przepychanki, medyczne rozmówki, matematyczne wyliczenia i jeśli tylko druga strona miała wystarczająco dużo argumentów, by nawiązać z nią dyskusję, to całymi godzinami mogłaby rozmawiać o tym, co, jej zdaniem, można zmienić, co ulepszyć, na co zwrócić uwagę. Jej uwagi zazwyczaj były trafne, a jeśli nie do końca, to przynajmniej dawały innym do myślenia. Miała doświadczenie, miała nosa, nie wypada z tego nie skorzystać!
To dlatego większość jej służbowych spotkań nieco się przeciągała. Czasem wydawało się, że ona i rozmówca powiedzieli już sobie wszystko, ale zawsze przypominało jej się coś jeszcze, coś, co należało jeszcze omówić. Jeśli więc biedny Austin stanął na korytarzu na samym początku jej rozmowy z członkiem zarządu szpitala, to spędził za rogiem mnóstwo czasu.
W końcu była wolna. Gdy drzwi zamknęły się za Christensenem, pozwoliła sobie na odrobinę luzu i zsunęła szpilki z obolałych stóp. Schyliła się nieco, żeby je sobie rozmasować i mniej więcej właśnie w takiej pozycji, lekko wygiętej, nurkującej pod biurkiem w poszukiwaniu własnych stóp, zastał ją Austin.
- Poszedł - odparła z ulgą. Skinęła, żeby wszedł głębiej, bo póki co tylko jego głowę widziała. No i... Trzeba było przyznać, że była to naprawdę wielka głowa. To akurat wina jego ojca, a jej pierwszego męża, bo jednak... Ciężko wyobrazić sobie, że Olivia, niska i drobna, mogłaby byś spokrewniona z orką doktorem Hayworthem, ale naprawdę łączyły ich więzy krwi. Był jej synem, tym biologicznym, którego rodziła niemal przez tydzień. Okej, żart. Uwinęła się nieco szybciej, ale czasem jeszcze zdarzały się dziwne, pełne współczucia spojrzenia ludzi, zazwyczaj młodych pielęgniarek, które dopiero dowiadywały się o ich więzach krwi. Tak, był jej dzieckiem, tak, wypchnęła go, nie, poród jej nie zmasakrował, hehe.
- Możemy się przejść? Muszę rozprostować nogi - w jej wieku to ważne. Zrobią jej się żylaki, skrzep ze stopy pójdzie jej do serca (czy coś!), ale przede wszystkim, zastaną jej się mięśnie i spłaszczy jej się tyłek. To ostatnie nie byłoby takie złe, ale co klepałby wtedy jej mąż?

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Umówmy się, Austin wiele dobrych rzeczy otrzymał w genach po swojej mamusi (talent do medycyny, zajebisty intelekt i piękną buźkę - tak na przykład), ale akurat cierpliwość nie była jedną z nich. Nie należał do najbardziej cierpliwych osób. Zazwyczaj miał aż nazbyt dużo energii i nie potrafił usiedzieć zbyt długo na jednym miejscu. Pewnie właśnie stąd brał się jego pociag do wszelkiego rodzaju sportów i szybkich jednośladów... No i trochę z tego, że dobrze się na nie podrywało kobiety. Gdyby jednak miał sterczeć za tym nieszczęsnym załomem korytarza dłużej niż dziesięć minut, to pewnie by się zwyczajnie znudził, poddał i napisał do Olivii smsa, żeby dała mu zwyczajnie znać, kiedy już skończy to swoje ultra-ważne i ultra-przydługie spotkanie. Miał jednak szczęście, że najwidoczniej zerknął do niej zaledwie na chwilkę, zobaczył sytuację, w którą nie chciał się mieszać, więc kulturalnie się wycofał i czekał. No i czekał. I czekał... I na szczęście nie znudził się, zanim się doczekał, więc mógł uraczyć swoją rodzicielkę bardzo szerokim uśmiechem, kiedy wkroczył do jej gabinetu.
- Czy ja chcę wiedzieć, czego chciał? - spytał tak na wszelki wypadek, zerkając jeszcze przez ramię, jakby spodziewał się tam zobaczyć cień gościa Olivii sprzed chwili. Nie zobaczył. Właściwie to nawet lepiej. Szczerze mówiąc, nie był tylko i wyłącznie dowcipny z tym swoim pytaniem. Faktycznie zastanawiał się, czy powinien dopytywać o szczegóły rozmowy Mamy z Członkiem czy może czasami lepiej jest nie wiedzieć zbyt dużo. Jak mawiał jeden z wielu mędrców, niewiedza jest błogosławieństwem. Podobnie jak jedzenie. Jedzenie też było błogosławieństwem. Właśnie dlatego Austin nie przychodził do swojej szacownej rodzicielki z pustymi rękoma w swój dzień wolny od pracy.
- Chodźmy - stwierdził. - Pomyślałem, że przyda ci się jakiś lunch - rzucił i ta-da, zaprezentował jej reklamówkę, w której trzymał pojemnik z żarciem. Domowym. Bo Austin - kiedy akurat nie ratuje świata przed urazami kończyn - jest całkiem niezłym kucharzem. I wszyscy bliscy musza jego kucharzenie znosić.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

Spotkanie zdecydowanie było ważne, bo zaowocowało dość poważnymi zmianami: zarówno personalnymi przetasowaniami, jak i tym, że Olivia zamierzała jeszcze bardziej zaangażować się w funkcjonowanie swojego oddziału (o ile tak się w ogóle da).
- Nie chcesz. Zapewniam. To zwykłe, codzienne przepychanki pomiędzy lekarzem a zarządem szpitala, do których jestem już przyzwyczajona - uspokoiła syna. Szczerze mówiąc, naprawdę lubiła tego typu słowne konfrontacje, bo zazwyczaj wychodziła z nich zwycięsko. Niektórzy zapominali, że jej kolor włosów niekoniecznie szedł w parze ze stereotypowymi brakami inteligencji, a płeć i postura ani trochę nie oznaczały, że była słabsza lub mniej odporna psychicznie, niż inni. Wręcz przeciwnie.
No, ale nie zamierzała przecież żalić się Austinowi. Nie po to tu przyszedł.
- Porządnie cię wychowaliśmy. O, porządnie - ucieszyła się na widok jedzenia. Wiadomo, jego widok ucieszył ją znacznie bardziej, ale od razu wzięła pojemnik. Wzięła też dwa talerzyki i dwa widelce, bo oczywiście się z nim podzieli. - Możemy zjeść w patio, ale wcześniej pójdziemy do pokoju lekarskiego i to podgrzejemy.
Wbrew temu, co, być może, niektórzy sądzili, nie dorobiła się jeszcze mikrofalówki w gabinecie. Po co jej? Wystarczył jej dobry ekspres, który przydawał się, gdy przyjmowała gości oraz rodziców małych pacjentów. Wyszli więc z jej gabinetu i ruszyli korytarzem w stronę wspomnianego pokoju innych lekarzy.
- Masz dzisiaj dyżur? - spytała, bo trochę zaciekawiło ją to, skąd syn wziął się w pracy z tak pysznym jedzonkiem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

— 55 —

To nie Coldplay, to nie Fix you.
Nie przechadzał się po oświetlonych ulicach miasta po zmroku z romantycznym rozckliwieniem. Ale tak, zdecydowanie wrócił do domu. Sam. Bez żony – drugiej dla precyzji – i absolutnie bez jakiegokolwiek planu na dalsze życie.
W starym mieszkaniu znalazł list od chłopca, którego nie miał jeszcze odwagi otworzyć, ale już kilkukrotnie próbował zbudować pod to dobre podejście alkoholowe. Wciąż jednak było go najwyraźniej za mało.
Z uporem psychopaty śledził też social media Josephine, z trwogą wypatrywał telefonów z nieznanych numerów, albo mężczyzn z amerykańską flagą pod pachą i zatroskanym wzrokiem u progu. Bo tak się to w końcu odbywa, kiedy twoja prawnie poślubiona żona daje sobie odstrzelić głowę Arabom, do których pojechała w ramach autodestrukcyjnej misji wojskowej, prawda? Może zostawiła mu przed wyjazdem dokumenty, a obrączką rzuciła w twarz na odchodne, ale w końcu nigdy niczego nie podpisał. Tym razem to on nie chciał się rozwieść. I to nie do końca z czystej przekory, ale przez pewne silne uczucie, którego charakteru nie chciał teraz definiować.
Bo jak to jest z tą całą m i ł o ś c i ą? Możesz przejść od nienawiści w miłość, z miłości w nienawiść i… Ta sinusoida może trwać w zasadzie bez końca.
Więc nawet jeśli od niego odeszła… Wciąż mógł zadzwonić na infolinię, żeby dowiedzieć się, czy jej nigdzie nie przeniesiono, prawda? Albo nic nie oberwało jej nogi. Wciąż był przecież jej mężem. Dopóki sąd nie postanowi inaczej.
Powrót do chłodnego Seattle przyniósł pewnego rodzaju ukojenie, ale paradoksalnie Hirsch wciąż nie mógł oddychać.
Nie miał też odwagi pojawić się w drzwiach Kaylee, która od kilku miesięcy konsekwentnie odrzucała jego telefony.
Jacob z kolei nie zdradził własnej matce, że nie dzielą go już od niej oceany odległości. Cenił sobie ten ostatni bastion bezpieczeństwa, bez Rachel stukającej do drzwi z udawaną troską – ciekawość, tę kobietę napędzała tylko i wyłącznie żądza informacji i porządkowania ludziom życia według własnej fantazji.
Bałagan.
Wieczny bałagan.
Nie przedłużył kontraktu w Australii. Wrócił do Stanów tak szybko, jak tylko pozwoliła mu na to umowa. Potrzebował zająć się pracą, dlatego nie próbował nawet dokonywać kolejnych „dobrych” zmian. Wrócił do Swedish i do bycia lekarzem, za którym nie przepada 99% personelu, ale ceni na tyle, że nie powie mu tego prosto w oczy.
Hirsch przez ostatnie pół roku przybrał nieco na wadze. Najprawdopodobniej za sprawą ogromnej ilości przyswajanego alkoholu.
Tego dnia też nie był w swojej najlepszej formie. Współpracujące z nim pielęgniarki zaczynały zauważać oznaki g o r s z y c h chwil. To oczywiście nigdy nie było tak, że pojawiłby się w pracy w formie, która nie pozwalałaby mu na wykonywanie obowiązków. Nie na raziłby niczyjego życia z powodu własnych problemów. Ale męczył się szybciej. Jego twarz przypominała cienki kawałek pergaminu, pod którym wyraźnie było widać wszystkie żyłki. I nade wszystko – wyglądał, na co raz starszego. Przez ostatnie pół roku przybyło mu zresztą siwych włosów, nie było czemu zaprzeczać.
W szpitalu pojawił się na ostatnią chwilę – ktoś zajął jego miejsce parkingowe. Był więc nieco zziajany, kiedy szybko próbował dostać się do szatni. Wiedział, że nie zacznie dzisiaj od dokumentów. Wciąż kontynuował badania kliniczne, którymi zajmował się w Cairns, potrzebował więc do tego pewnej puli zaplanowanych wcześniej, typowych zabiegów chirurgicznych. Nie spodziewał się jednak, że jego nadzwyczaj uprzejme żądani… prośba, P R O Ś B A, zostanie uwzględniona tak szybko. Ale grafik nie kłamał – J. HIRSCH widniejące u góry tabeli wskazywało jasno, że najwyraźniej tak miało być. Plan operacji pokrywał się też z jego godzinami dyżurów, więc nic nie wzbudziło jego podejrzeń. Inny J. Hirsch nadal zabawiał się w końcu z kangurami, a drugi posiadacz tych samych inicjałów zajmował się kardiologią, od jakiegoś czasu w zupełnie innej placówce medycznej.
Śpieszył się na blok, ale po drodze kątem oka zauważył jeszcze rozpisany plan zabiegów. To go zatrzymało. A konkretnie, zatrzymała go adnotacja przy jego nazwisku. Może i nie robił sobie wiele z tych wszystkich konwenansów, ale nie był w końcu „po prostu” chirurgiem. Dlaczego ktoś pozbawiał go tego pełnego nobilitacji „C” stojącego za nazwiskiem każdego z lekarzy, który mógł dumnie wypinać pierś pod tytułem „chief”? Spojrzał na pielęgniarkę za recepcyjną ladą i zanim zdążyła zareagować, dopisał brakującą literę. Już miał otwierać też usta, żeby wyjaśnić jej, co dokładnie myśli o tym c h ł o d n y m przyjęciu, które przecież trwa od miesiąca, więc CZEMU NAGLE… Ale zanim zdążył to zrobić, jedno spojrzenie w bok wystarczyło. J. HIRSCH nie rozwijało się w imię nadane chłopcu przez nawiedzoną Żydówkę. Nie chodziło o J a c o b a, ale o J o s e p h i n e. A przynajmniej na tej białej, zapisanej flamastrem tablicy.

Mężczyzna momentalnie czuje, że jego serce bije tak szybko, że prawdopodobnie znajduje się już na wysokości jego krtani, bo przełykanie stanowiło duże wyzwanie. Stara się tego po sobie nie pokazać, ale ogromna ilość skrajnych emocji, która właśnie targała nim w środku raz po raz przemazuje się po jego twarzy. Nie jest w stanie się odezwać. Nie od razu. Obecny na korytarzu personel szpitala również przechodzi od skrywanych uśmieszków, po zagubienie, a finalnie ten, kto mógł, ratuje się szybkim odwrotem. Najwyraźniej nie tego spodziewali się po młodym małżeństwie ze znaną lokalnie historią.
Jacob, który nadal wygląda tak, jakby zobaczył ducha, doskonale wie, że musi się odezwać. Ale jedyne, co przychodzi mu do głowy, nie jest tym, co chciałby powiedzieć naprawdę. Jego usta ściągają się na moment w wąską kreskę, a sam prostuje się, żeby jeszcze widoczniej naznaczyć, dzielący ich wzrost.
— Cieszę się, że jednak żaden typ w turbanie nie odstrzelił ci głowy — mówi głosem, który brzmi tak, jakby wcale nie należał do niego. Nie potrafi ukryć żalu. Ani pretensji. A może jest tam jednak coś innego? Słowa niosą się po korytarzu, ale Hirsch nie robi nawet kroku, wciąż wpatrując się prosto w jej oczy.

Rzuciła mu obrączką w twarz. A on utopił ją w oceanie. Obrączkę, nie Josie. Jednakże to bardzo k u s z ą c a wersja.

autor

ODPOWIEDZ

Wróć do „Swedish Hospital”