- #chyba10
WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
-
-Och, zdecydowanie powariowali od tych świątecznych melodyjek, błysku lampek oraz cudownych pakuneczków. Zupełnie jakby nie istniał internet bez tych tłumów, co w nich fajnego? - zapytał, mrużąc oczy i cóż, jednocześnie zdradził się też ze swoimi preferencjami odnośnie zakupów. Sherwood nie był fanem świątecznego zgiełku, ale to też dlatego że jego podwójne próby założenia rodziny wyszły dość słabo i ten czas jedynie przypominał mu o tej porażce. Dwa o nie lubił tłumów i to też całkiem mocny argument, by tych podarków szukać inaczej niż tradycyjnie, omijając szczęśliwe grupki ludzi. Tak, nie ma to jak pielęgnować swoją gburowatość. Dobrze, że obecność kobiety, nieco go rozpromieniała, bo inaczej., jakby ciągle siedział z tą naburmuszoną miną, którą musiał znosić chociażby kelner.. Pewnie, by uciekła, nie? No, ale.. Nieważne. -Hej[//b] - dodał miękko, niskim tonem. -Kolczyki... Nie lubisz biżuterii? - zapytał, przyglądając się uważnie Kaylee i choć przez zmrużenie oczu mógł wyglądać nieco jakby ją przesłuchiwał to wcale tak nie było. Może odrobinę. Kobieta miała jednak swój ratunek, bo nieco zakłopotany kelner przyszedł do nich z kartami. A Zachary cóż... Posłał mu triumfujący uśmiech, bo kto tu miał rację? -Wybierz na co masz ochotę i nie śpiesz się z decyzją - powiedział jeszcze do Butler, kiedy odstawiał prawie pustą szklankę po drinku. Następnie sięgnął po swoje menu. Zgłodniał. Zdecydowanie.
-
-
-Cóż... Musisz mi ufać, skoro uważasz, że będą u mnie bezpieczne. Nie trafią gdzie indziej... - mruknął enigmatycznie, przesuwając w swoją stronę pakunek. Uraziła go. No, ale kogo by nie uraziła? I faktem jest, że gdyby obsługiwała ich kelnerka, to Zachary oddałby jej te kolczyki w ramach napiwku. Miał jednak pecha - przy ich stoliku kręcił się irytująćy facet, a Kaylee nie chciałą prezentu. Na razie. Pff. -Nie wlekę, tylko rozważam - odparł spokojnie, nie irytująć się tą dziecinną gadką, którą z niewiadomych powodów mu zaserwowała. Czyżby się... Stresowała? On też powinien?
Wrócił kelner, Zach podał zamówienie swojej towarzyszki, dla siebie poprosił o owoce morze, wina całą butelkę, a i jeszcze oczywiście, że dobrał im obojgu odpowiednią przystawkę, zupę oraz deser. -Śmiało, jeśli nie dam rady swojej porcji, chętnie ci ją udostępnie - odparł, uśmiechając się do niej ciepło. Nie miał problemu z tym ile zje, cieszył się, że nie zamówiła tylko sałatki, bo uważał za bezcelowe zabieranie takich osób ze sobą do restauracji. Co one niby na takim wyjściu zyskiwały? No nieważne. Zamówienie złożone więc... Mogą uskutecznić jakąś rozmowę, tak? -Kaylee... - zaczął więc dopijając swoje whisky. -Ostatnio zastanawiałem się... Czym się zajmujesz. Może opowiesz mi o swojej pracy? - i zawiesił na niej autentycznie zaciekawione spojrzenie. Chciał wiedzieć co ta zadziorna kobieta robiła, bo cóż, on wyobrażał ją sobie jako pyskatą dziennikarkę, a w wolnych chwilach jakaś aktywistkę. Może i trochę feministkę? Wiele kobiet do tej pory cieszyło się z takich prezentów, przyjmowały je z uśmiechem, ale nie ona. No, właśnie... Powie mu jak bardzo się pomylił? A może jest blisko, choć odrobinę, prawdy?
-
Właściwie to mogłaby powiedzieć teraz cokolwiek. Mogłaby być kimkolwiek chciała. Wystarczy jej jednak jedna zazwyczaj skrywana tajemnica, jedno kłamstewko, więc chociaż w innych tematach mogła być szczera do bólu, jeśli trzeba by było. – Pracuję w The Times… – kiwnęła główką, ale zamilkła, bo kelner właśnie przyniósł butelkę wina, a kiedy odszedł, kontynuowała, bo mówić przecież lubiła. – …fotoreporter – dodała. – Wiesz, zdjęcia, reportaże… choć głownie zdjęcia, bo łapię też zlecenia spoza gazety, a kiedyś i spoza Waszyngtonu – wystarczyło spojrzeć jak oczy jej świeciły, gdy o tym mówiła. Była zakochana w aparacie. Od zawsze i wciąż. Pewnie wpisując jej nazwisko w Internet znalazłby kilka współprac z innymi markami, które uskuteczniła w przeszłości.
-
Nie umiał stosownie posortować myśli w swojej głowie i przez to o mały włos nie zapomniał zabrać z domu nowych oprawek dla Mari, które wcześniej tego dnia odebrał ze sklepu. Całe szczęście będąc w wozie, jego umysł przestało pustoszyć tornado, bo wizja wieczoru spędzonego z Marianne była znacznie silniejsza niż dręczące go obawy.
Kilka minut przed umówionym czasem zatrzymał samochód przed apartamentowcem Raelynn, a wysiadając z auta zabrał ze sobą bukiet słoneczników, które nadal najbardziej kojarzyły się mu z Marianne, niż oklepane czerwone róże. Uśmiechnął się sam do siebie, gdy uświadomił sobie iż odczuwa lekkie podenerwowanie, ale nie było w tym nic złego. Wręcz przeciwnie to ten rodzaj stresu, który powoduje w człowieku delikatne uczucie euforii.
Nie miał pojęcia, czy Rae jest w mieszkaniu, ale w sumie nie było już czasu, aby się nad tym rozwodzić. Nie podejrzewał byłej bratowej o zbytnią ciekawość i wyglądanie z okien, a kto wie, może Chambers już i tak się jej wygadała. W każdym razie nie to było ważne, a Marianne. Nie miała na sobie swojej puchowej kurteczki, więc pewnie pożyczyła płaszcz od kuzynki, co w sumie też nie grało żadnej roli. Po prostu prezentowała się pięknie, tak jak jeszcze nigdy przedtem i Jona szczerze żałował, że dopiero po tak długim czasie zdecydował się zaprosić ją na pierwszą prawdziwą randkę.
- Nie wiem co powiedzieć, aby nie zabrzmiało to tandetnie, a przy tym też nie umiem znaleźć odpowiednich słów, bo... - powiedział, gdy już był na tyle blisko, aby mogła go usłyszeć. - Wyglądasz zniewalająco, Marysiu - dodał, po czym podszedł i wręczając jej kwiaty schylił się, by móc sięgnąć jej warg. - Dobry wieczór - wyszeptał, gdy ledwo co krótki pocałunek dobiegł końca, a jego wargi wciąż były na wysokości jej twarzy.
-
- Dobry wieczór... i dziękuję. Ty też wyglądasz bardzo elegancko - odpowiedziała nieco niepewnie, obejmując bukiet, a następnie dała się zaprowadzić do samochodu, do którego oboje po chwili wsiedli.
- Strasznie jestem podekscytowana - przyznała bez bicia, kiedy już ruszyli i pewnie zaczęła opowiadać mu o tym, jak nie mogła spać, albo jak w pracy głównie myślała o tym spotkaniu. Z tego wszystkiego zapomniała też pewnie o tym, że ma jej okulary, zbyt zaaferowana tym, gdzie jadą. W zasadzie to nie wiedziała gdzie, ale podróż zajęła dłużej, niż mogłaby przypuszczać. Kiedy zaparkował, a później poprowadził ją do odpowiedniego miejsca, trochę oniemiała. Przede wszystkim samo to, że na wejściu jakiś pan zapytał ich o nazwisko było... no Marianne takich rzeczy nie doświadczała na co dzień, prawda? W zasadzie to nigdy ich nie doświadczała. Nie wiedziała na czym spojrzenie skupić, czując się trochę tak, jakby weszła do bajki, która do niej nie należy. Już wcześniej miała tego świadomość, bo obracała się w towarzystwie osób, które były z innych sfer, niż ona, ale teraz, kiedy Jona pomógł zająć jej miejsce, to uczucie uderzyło ją ze zdwojoną siłą.
- Jejku, jak tu przepięknie - odezwała się, kiedy kelner ich zostawił, a ona mogła patrzeć na widok wody za oknem, czując się trochę tak, jakby była bliska płaczu. - W życiu nie byłam w takim miejscu - przyznała, a przez to przejęcie dłonie zaczęły jej się trząść. - Tu musi być strasznie drogo - przyznała też, znacznie ciszej i szybko pożałowała tych słów, bo oblała się po nich rumieńcem, dochodząc do wniosku, że ten komentarz mogła zostawić dla siebie. No, ale już za późno. Przyłożyła więc dłonie do polików, wierząc, że tak je szybciej schłodzi. - Przepraszam, chyba jestem w szoku, rodzice by mi nie uwierzyli - pokręciła jeszcze głową na boki, nadal dość mocno to wszystko przeżywając.
-
- W takim razie mam nadzieję, że cię nie zawiodę. - Naprawdę chciał, aby ten wieczór był wyjątkowy i właśnie... Na tym polegał ten cały fenomen, bo może i był dość chłodnym człowiekiem, który niespecjalnie obnażał się ze swoimi uczuciami, ale wobec kobiety trwającej u jego boku, był trochę inną wersją siebie. Bardziej spragnioną nie tyle co samego uszczęśliwiania Mari, co też adorowania w sposób wyrafinowany i dostojny.
- Zależało mi na tym stoliku, więc cieszę się, że doceniasz widok - przyznał, bo rezerwując miejsce w Canlis dość szczegółowo nakreślił swoje wymagania. - Nie macie w Asotin takich miejsc? Nie wierzę - zażartował, a gdy kelner przyniósł wybrane przez Jonę wino, ten uniósł delikatnie kieliszek spoglądając przy tym na Marienne, której rozpromienione spojrzenie wręcz hipnotyzowało swoim urokiem. Lubił to. Podobała mu się szczerość z jaką Mari wyrażała swoje emocje. Było w niej coś świeżego, niespotykanego, coś czego Jonathan nigdy wcześniej nie miał okazji dostrzec, a może nie chciał dostrzec w żadnej innej osobie. - To będziesz im miała o czym opowiadać - dodał i poczekał, aż i Chambers sięgnie po swój kieliszek. Wierzył jej w każde słowo, bo już zdążył poznać Mari na tyle, aby wiedzieć, że jej życie w małym miasteczku dalece różniło się jego. Zresztą on prawie całe życie pławił się w bogactwie najpierw rodziców, a potem własnym, więc nie było nawet czego porównywać. Jednakże nie tylko pieniądze odgrywały tutaj szczególne znaczenie, a sam fakt jak niewiele świata, a zarazem życia doświadczyła. Ta głupia wizyta w centrum handlowym, albo koszyczki na frytki... Naprawdę prozaiczne i błahe rzeczy, które na Mari robiły ogromne wrażenie. Mógł się więc tylko domyślać co czuła będąc z nim w takim miejscu. - Więc za opowieść - uniósł nieznacznie szkło, a po upiciu niewielkiej ilości wina, odstawił je z powrotem obok elegancko przygotowanego nakrycia.
Zaraz potem wyciągnął dłoń w kierunku Mari i ułożył ją na stole wnętrzem do góry, czekając aż drobne palce dziewczyny sięgnął tych jego.
- Jak w pracy?- Zapytał, po czym sposępniał na kilka sekund, nie mogą rozproszyć myśli skoncentrowanych wokół tego jednego, trudnego tematu. - Miałem dziś ciężki dzień, ale ten wieczór rekompensuje wszystko - Westchnął gdzieś między słowami, a pod koniec uśmiechnął się na moment i to prawie niezauważalnie, po czym znów utkwił spojrzenie w ich złączonych dłoniach. I mimo iż nie chciał to słowa, które dziś usłyszał z ust dyrektora powróciły do niego, niczym namolna mucha. Nie zamierzał jednak psuć im wieczoru swoim posępnym zmartwianiem się, więc naprawdę liczył na to, że Marianne podzieli się z nim zaraz jakąś historyjką ze swojego życia, czy też pracy, może Asotin... Nie ważne. Wszystko będzie lepsze od nieustającego zastanawiania się nad ty, co powinien zrobić.
-
- W Asotin nic nie ma - skwitowała zgodnie z prawdą, przewracając przy tym oczami. Naprawdę była w szoku i jeszcze nieco czasu minie, nim oswoi się z tym, co się teraz dookoła niej działo. - Najchętniej powysyłałabym im zdjęcia, ale rozumiem, że zrobiłabym ci wstyd - przyznała zgodnie z prawdą, wierząc, że może potem uda jej się to miejsce ewentualnie znaleźć w Internecie, żeby powysyłać mamie i babci zdjęcia, bo na pewno nie uwierzą. Swoją drogą nie opowiadała im o tym, że z kimś jest i w sumie... kiedyś nawet mamie mówiła, że poznała brata Fitza i jest strasznym bucem, także tak... poczeka z aplikacją aktualnych danych na ten temat. Teraz natomiast wzniosła kieliszek, uśmiechając się przy tym szeroko, mimo, że próbowała nad tym zapanować i postawić na bardziej subtelny wyraz twarzy. Zgodziła się z jego toastem i skosztowała nieco wina, na którym nie znała się za bardzo. Po prostu jej smakowało, ale więcej nie mogła powiedzieć. Zauważyła też jego dłoń, nadal będąc zaskoczoną w chwilach, w których Jonathan pozwalał sobie na gesty, o które wcześniej by go nie posądzała.
- Nie mam pojęcia... mówiłam, że kiepski był dziś ze mnie pracownik - przyznała, chichocząc przy tym, tym bardziej, że dosięgnęła jego dłoni i naprawdę cieszyła się jak dziecko z tego, że może go w ten sposób trzymać. Bardziej niż opowiadanie o tym, jak to niewiele robiła, zainteresowały ją natomiast jego słowa. Już jadąc tutaj wydawało jej się, że ucieka gdzieś raz po raz myślami. - Ciężki dzień? - podchwyciła zaraz, delikatnie pocierając jego dłoń kciukiem, gdy nachyliła się nieco bardziej nad stołem. - Opowiedz mi - to nie było pytanie, a prośba... nawet jeśli dość stanowcza. Wypowiedziała ją jednak miękko, łapiąc z nim kontakt wzrokowy. - Nadal nic mi o sobie nie mówisz, jeśli nie zadam konkretnego pytania - zauważyła, wzdychając cichutko. - Wiem, że jestem gadułą, ale to nie tak, że nie chcę ciebie słuchać, wręcz przeciwnie - wyjaśniła, a zaraz uśmiechnęła się nieco łobuzersko, by rozładować trochę posępniejsza atmosferę. - Nawet jeśli dotyczy to tego strasznego miejsca, w którym pracujesz. Dam radę i będę udawała, że nie mam dreszczy na samą myśl - obiecała, wznosząc przy tym palce wolnej ręki, jak mały skaut, którym nigdy nie była... bo kto by drużynę założył w Asotin, gdzie dzieciaki musiały pomagać w domostwach, a nie ciastka sprzedawać ludziom, którzy i tak by ich nie kupili.
-
- Przesadzasz... Czuj się swobodnie i jeśli chcesz to zrób zdjęcie - zaproponował więc wychodząc tym samym dalece poza strefę własnego komfortu.
Miał jednak nadzieję, że nie on zostanie uwieczniony na fotografii, bo to już kompletnie wykraczało poza jego możliwości adaptacji. I tak mocno naciągnął własne ograniczenia, ale zdecydowanie wolał przyzwyczajać się do zachowań Marianne w ten sposób, niż zostać nieprzyjemnie zaskoczonym. A poza tym może przeszła mu przez głowę myśl o rodzicach rudowłosej, jednak nie chciał jej zbytnio analizować.
- Praca w kancelarii nie należy do najłatwiejszych, więc nie zawsze będzie tak kolorowo jakbyś chciała - odparł. Miał pełną świadomość tego, że Marysia trafiła do świata, w którym ciężko się odnaleźć tak z miejsca. Została rzucona na głęboką wodę, a wokół niej krążą dość bezwzględne rekiny, ale ku zaskoczeniu Jonathana i tak radziła sobie doskonale, bo jeszcze jakiś czas temu wróżył Chambers raczej szybką porażkę.
Szczerze liczył na to, że jego osoba nie stanie się podmiotem dyskusji, ale chyba nadal zapominał kogo miał przed sobą. Powinien bardziej pilnować słów jakie wypowiadał. Z drugiej zaś strony komu jak nie jej mógłby się zwierzyć? W sensie, skoro chciał mieć ją blisko to chyba powinien powoli dopuszczać Marianne do siebie, a nie nadal ze wszystkim radzić sobie w pojedynkę. W dodatku sposób w jaki zareagowała... Ton jej głosu, dobór słów i ten czuły dotyk, sprawiły iż Jonathan nie mógł uciec od tematu, bo wiązałoby się to ze skrzywdzeniem Marysi, a tego po prostu nie chciał.
Spojrzał na nią, ale nim otworzył usta znów jego wzrok spoczął na ich dłoniach. Zagadnienie o jakim miał powiedzieć dręczyło jego myśli i wprawiało go w kiepski nastrój, aczkolwiek ten nie miał szans z urokiem Marianne. Dlatego Jona mimowolnie rozpogodził się słysząc obietnicę, którą złożyła i jeszcze z uśmiechem na twarzy westchnął po czym zaczął wypowiadać pierwsze słowa.
- Dotyczy tego miejsca, więc może jednak odpuścimy sobie tę straszną historię? - Zaproponował, ale nie miał żadnych nadziei na to, że Mari przystanie na ten pomysł. - Miałem dziś rozmowę z dyrektorem i zaproponował mi awans - wyznał na wydechu spoglądając na Mari. Pewnie większość ludzi na miejscu Jony raczej skakałaby z radości, ale Wainwright do nich nie należał. W sensie owszem schlebiało mu docenienie ze strony zwierzchnika i pewnie podołałby powierzonemu mu zadaniu, bo i na froncie przez pewien krótki okres kierował szpitalem i chociaż było to doświadczenie innego typu, to jednak dawało mu pewne podstawy, aby uważać siebie za kompetentną osobę na zaproponowane mu stanowisko, ale... Gdyby przyjął awans musiałby się pogodzić z pewnymi realiami, na które chyba nie był jeszcze gotów. - Ale go odrzuciłem. - Dokończył myśl i znów uciekł spojrzeniem od wzroku Marianne by trochę zbagatelizować swoją wypowiedź, podkreślić fakt, że wszystko już nieaktualne. - Dyrektor dał mi czas na przemyślenia, ale... To nie dla mnie, więc w zasadzie nie ma o czym mówić. - dodał, a ostatnie słowa wypowiedział lżejszym tonem. Zaraz potem kelner podał ich przystawki, co w sumie było Jonie na rękę, bo uznawał temat za zakończony, więc mogli skupić się na jedzeniu. - Jadłaś kiedyś topinambur? Mam nadzieję, że ci zasmakuje, bo to chyba moja ulubiona przystawka, którą tutaj serwują - oznajmił spoglądając na danie, które stało przed Marianne. - Niby nic wykwintnego, ale zapiekany i podany z kawiorem... Zresztą sama skosztuj - dodał, a w zasadzie mógłby mówić dalej, bo jeśli chodziło o temat kuchni to czuł się jak ryba w wodzie, a przy tym liczył na to, że zatrze ślad po ówcześnie poruszanej kwestii.
-
- Serio? - dopytała, ale już po tym słowie zdążyła wyciągnąć aparat, bo nie oszukujmy się, naprawdę chciała uwiecznić to miejsce i pokazać potem rodzicom. Na jej twarzy pojawił się szeroki uśmiech, kiedy robiła zdjęcie widoku.
- Padną, jak to zobaczą - rzuciła mimochodem, robiąc jeszcze dwa pstryknięcia, a potem przekrzywiła aparat w stronę Wainwrighta. Nie wiedziała przecież, że nie chciał być na żadnym zdjęciu... no dobra, domyślała się, bo trochę z przyczajki mu to zdjęcie zrobiła, przeczuwając, że mimo wszystko mógłby nie być zadowolony, ale no... chciała mieć jakąś pamiątkę tego wieczoru, która dotyczyłaby także bezpośrednio jego osoby.
- Póki co sobie radzę - mruknęła jeszcze odnośnie pracy w kancelarii, bo nie uważała tego za szczególnie ciekawy temat i schowała telefon, a raczej odłożyła go na bok, bo wierzyła, że na pewno jeszcze coś będzie chciała uwiecznić na fotografii. Czekała też na opowieść Jonathana, widząc, że ten się łamie, ale jak na siebie, Chambers wykazała się naprawdę sporą cierpliwością. W pierwszej chwili słysząc o dyrektorze, bała się, że może go zwolnił, ale szybko powiedział coś całkiem innego i co tu dużo mówić... chyba nie rozumiała. Wraz z wyjaśnieniami, wszystko było tylko jeszcze bardziej zawiłe i niezrozumiałe. Próbowała sobie to jakoś poukładać, jednak na próżno, a w między czacie przyniesiono ich przystawki, więc to na nich skupił się teraz Wainwright. Cóż... no Marianne trochę też, bo była mimo wszystko fanką potraw wszelakich.
- Umm, pycha - zauważyła, kiedy już przeżuła. - Chociaż kawior słony i... nie wiem, spodziewałam się czegoś bardziej niesamowitego, a chyba bardziej smakuje mi ten tobipur? - spróbowała powtórzyć nazwę z pamięci, bo niby kiedyś jej pewnie w życiu już gdzieś mignęła, ale pierwszy raz chyba sama wypowiadała tą nazwę. Wzięła więc zaraz kolejny kęs, a potem jeszcze jeden i dopiero gdy zapoznała się już ze smakiem, zdecydowała się wrócić do rozmowy.
- Pewnie się nie znam, ale myślałam, że awans to dobra wiadomość - podjęła, marszcząc nieco nos. - W ogóle na jakie stanowisko? Wyższego lekarza? - nie znała się za bardzo na strukturach szpitalnych, ale nie uważała tego za jakąś przeszkodę. Bardziej interesowało ją to dlaczego uważał, że to nie dla niego. - Nie rozumiem, dlaczego uważasz, że to nie dla ciebie - przyznała od razu, nie chcąc tego zatajać, bo może dzięki temu szybciej jej wyjaśni o co tak naprawdę chodziło. Szczerze na to liczyła i czekając, wzięła do ust kolejny kęs przystawki.
-
- Cóż... każdy ma własne preferencje smakowe. Dla mnie kawior jest doskonały, ale przecież to dopiero początek - odpowiedział przelotnie spoglądając na Mari, gdy sięgał po swój kieliszek z winem. - Topinambur - poprawił ją. - Bulwa słonecznika, przypomina troszkę ziemniak, ale ma bardziej orzechowy posmak i można ją jeść także na surowo - dodał, bo przecież jakby nie wtrącił nikogo nieobchodzącej ciekawostki na temat jedzenia, to nie byłby sobą. Zresztą Marianne pewnie zdążyła już zauważyć tą jego słabość do snucia historyjek odnośnie wszelkich kuchennych kwestii. Poza tym im dłużej utrzymywał ten temat tym bardziej zacierał wspomnienie po poprzednim, ale... No niestety Marianne nadal nie czuła się usatysfakcjonowana informacjami jakich jej udzielił, więc na nowo nawiązała do sprawy awansu. Sprecyzowała też bardziej swoje pytania, co niekoniecznie było dla Jony komfortowe, ale z drugiej strony nie miał jak wywinąć się od odpowiedzi, więc Chambers taktycznie dobrze to rozgrywała.
- Niekoniecznie - odpowiedział krótko na pierwsze pytanie mając nadzieję, że nie będą wchodzić w szczegóły, ale oczywiście się mylił - Nie ma czegoś takiego, Mari - wyjaśnił spokojnie i już wiedział, że temat nie ucichnie dopóki Chambers nie dostanie tego co chce. - I to żadne lekarskie stanowisko, a... Chciał, abym został jego zastępcą - odpowiedział, po czym odłożył sztućce, aby sięgnąć po wodę i tym samym kupić sobie kilka sekund przerwy. - Widzisz... Jestem lekarzem i najlepiej czuję się na sali operacyjnej. Nigdy nie zależało mi na awansach, bo też niespecjalnie wiele czasu mogłem spędzić w normalnym szpitalu. O ile wiesz co mam na myśli - rozwinął nieco swoją wypowiedź, aby Marianne miała lepszy ogląd na całą sprawę. - I właśnie jak przyjmę posadę wice dyrektora to nie będę mógł już wyjechać, a... - Uciął zdając sobie sprawę jak dalece zabrnął w tej swojej wypowiedzi. Zdradził wiele więcej niżby chciał i to nie tylko przed Marianne, ale także przed samym sobą, bo przecież wprost nie powiedział nigdy o tym, że chciałby wrócić do wojska, ale jednak... Mundur nadal wisiał w szafie, a Jonathan nie potrafił odciąć się od przeszłości, jakby nadal wierzył, że przyjdzie moment, w którym stanie się na tyle silny by ponownie wrócić do poprzedniego życia.
-
- Musisz lubić słoneczniki - zażartowała. - Bo wiesz, kwiaty, a teraz bulwy - uśmiechnęła się, chcąc wyjaśnić skąd to skojarzenie. Miała nadzieję, że nie zabrzmi ono głupio, ale w sumie zaczęła się obawiać, czy taka uwaga o jedzeniu była na miejscu. Dobrze, że mieli się skupić na innym temacie, tym bardziej, że mimo szpitalnych powiązań, ten naprawdę ją interesował. W końcu miała okazję dowiedzieć się o nim czegoś więcej, niż to, że zna się na jedzeniu. Kiedy więc powiedział w końcu o jakim stanowisku mowa, uniosła wysoko brwi, naprawdę zaskoczona. Już miała powiedzieć wow, albo jakoś inaczej pogratulować, jednak Jonathan na tym nie zaprzestał, a w czasie, kiedy tak mówił i mówił i prawie powiedział za dużo... dotarło do niej skąd te wahania. W jednej chwili. Po prostu zamarła i chyba nawet wstrzymała odruchowo oddech. W głowie z miejsca pojawiło się pełno pytań, ale bała się je zadać, przez co pozwoliła, by cisza rozpostarła się między nimi na dłuższą chwilę. Dopiero w chwili, w której zaczęło jej to sprawiać dyskomfort, albo raczej zabrakło jej tlenu, wzięła głębszy wdech, a wraz z nim z jej ust wypadło pojedyncze słowo.
- Wyjechać? - jak na złość bezbłędnie przed oczami stanął jej obraz munduru, który widziała w jego garderobie, a o którym on nie chciał mówić. Nie mówił nic o wojsku, o niczym w zasadzie. Zrobiło jej się jakoś tak ciężko, nieprzyjemnie, chociaż nie chciała przesadzać, ale... dotarło do niej, że on naprawdę musiał myśleć o wyjeździe, nawet teraz, skoro rozmowa z dyrektorem była świeża. Nawet gdy byli razem. Poczuła się dość żałośnie, jakby cała ta oprawa... za wiele sobie wyobrażała. On po prostu mógł sobie na to pozwolić, a ona wierzyła, że to naprawdę coś znaczącego. Próbowała jednak zachowywać się swobodnie, chociaż chyba z marnym skutkiem. - Naprawdę myślisz o wyjeździe? - zadała kolejne pytanie, czując jak na samą myśl przewraca jej się w żołądku. - Gdzie niby? - dodała, chociaż już wiedziała. Gdyby chodziło o normalną przeprowadzkę, zachowałby się inaczej, z resztą czemu tą miałby planować, skoro w Seattle czuł się dobrze. - Na ten swój front? To dlatego nie schowałeś munduru? - kolejna seria pytań, których normalnie by nie zadała, albo przynajmniej nie wszystkie, ale zaskoczył ją, chyba nawet przeraził i nie wiedziała już co ma zrobić. Poczuła się... oszukana, nawet jeśli nie miała ku temu podstaw, a także przerażona tym, że naprawdę miałby podjąć takie decyzje.
-
- Proszę nie porównuj tego. Topinambur to przypadek, a słoneczniki dla ciebie wybrałem z premedytacją - odpowiedział zgodnie z prawdą, bo jakkolwiek nie chciał, aby kwiaty które kojarzyły mu się z nią, wkładała do tego samego worka z jakimiś bulwami.
To już chyba norma, że żądne ich spotkanie nie mogło przebiegać bez większych problemów. Po prostu za każdym razem wyłaniała się jakaś kwestia, która mąciła i tak nieidealny obraz jaki kreowali i kompletnie zaburzała resztki harmonii, która także pozostawiała sporo do życzenia. Nie uszło uwadze Wainwrighta to jak na twarzy Marianne ujawniały się coraz to nowe emocje. Najpierw zdawało mu się, że dostrzegał w jej oczach zaskoczenie, może nawet zaimponowało jej stanowisko jakie mu oferowano, a potem stopniowo pozytywne emocje ustępowały miejsca tym mniej przyjemnym; niezrozumieniu, zaskoczeniu i... To ostatnie było chyba najgorsze, bo nie tylko oczy Mari posmutniały, ale też ton jakim zadawała pytania był na tyle wymowny, by Jona zrozumiał, że to co powiedział nie tylko w nim wywoływało niezrozumiałe emocje.
Na pierwsze pytanie nie odpowiedział. Nawet nie spojrzał na Marianne, bo czuł już co przyniesie ta przedłużająca się cisza. Dopiero z drugą wypowiedzią nabrał w sobie tyle odwagi, by móc spojrzeć w jej oczy. - Nie wiem - odparł krótko. Cholernie żałował tego, że nie zatrzymał się w odpowiedniej chwili. Ta kolacja... To jak Marianne wyglądała, jak hipnotyzowała urokiem, gdy w jej oczach tańczyły płomyki świec, jak szczery uśmiech przyozdabiał jej twarz, za każdym razem, gdy coś nowego ją zafascynowało. Wszystko zaprzepaścił pozwalając sobie na zbyt wielką swobodę. Tylko, że wtedy dodała ostatnie pytanie i coś w nim pękło. Z jednej strony był wściekły, że pozwolił sobie postąpić tak nieroztropnie, a z drugiej po raz kolejny dotarło do niego, że popełni te same błędy jeśli nie pozwoli sobie chociaż raz na opuszczenie gardy.
Ostatnio, gdy zapytała o mundur zbył ją skracając rozmowę, a potem i tak dał ponieść się nagromadzonej frustracji. W restauracji nie mógł zrobić podobnej sceny, a poza tym nie chciał też psuć tego wieczoru. Nie znaczyło to jednak, że w pełni potrafił zapanować nad irytacją, bo mimo wszystko spiął się zaciskając mocniej dłonie, gdy już odłożył na bok sztućce. Przeszył tez Marianne chłodnym wzrokiem i pierwsze słowa jakie chciał wypowiedzieć zahamował sznurując przy tym usta w pełnym złości grymasie. - To nie jest mój front - wycedził nie patrząc już na nią, a wbijając spojrzenie w bliżej nieokreślony punkt za oknem. Odetchnął też głębiej na kilka sekund przymykając oczy. Potrzebował takich małych pauz, momentów, które pomagały mu wystudzić kiełkujące emocje. - I nie wiem... - Przyznał, a gdy ponownie spojrzał na Mari w jego oczach nie było już gniewu, a pustka. Poczuł się na powrót złamanym człowiekiem, ale w zupełnie innej kategorii nich dotychczas. Bał się dnia, w którym definitywnie będzie musiał zerwać z przeszłością. Trwał w jakimś dziwnym zawieszeniu, za wszelką cenę broniąc się przed zaakceptowaniem życia jakie prowadził. Dobrze wiedział, że przyjęcie oferowanej mu posady będzie równało się z tym, że już nie założy więcej munduru. Zamknie rozdział, który kiedyś stanowił trzon jego egzystencji i po prostu bał się tego dokonać. - Marianne... Całe życie byłem żołnierzem i.. - Boję się przyznać, przed samym sobą, że to co się stało wpłynęło na mnie tak bardzo, że już nigdy więcej nie będę mógł wrócić do armii. - Powinien dodać, ale zabrakło mu odwagi, aby móc na głos wypowiedzieć te słowa. Otworzyłyby one zbyt wiele ścieżce, którymi Mari mogłaby podążyć, aby go poznać, a on chyba jeszcze nie był gotów, aby poprowadzić ją każdą z nich. - Możliwe, że... Po prostu nie uważam, abym był na odpowiednim etapie swojego życia, by móc objąć takie stanowisko - odchrząknął, po tym gdy już udało mu się wyklarować jakąś racjonalnie brzmiącą odpowiedź, która poniekąd miała wiele wspólnego z prawdą, ale też była całkiem wygodnym unikiem.
-
- A ja całe życie byłam w Asotin - wycedziła przez zęby, odkładając swoje sztućce. Wiedziała, że nie może ponieść głosu, by nie wzbudzić niczyjej uwagi, ale przychodziło jej z trudem pamiętanie o takich zasadach dobrego wychowania, szczególnie teraz, w obliczu poruszanego prze nich tematu. - Czyli co? Tak to u ciebie wygląda? Wielka niewiadoma, teraz tu jesteśmy, ale jutro możesz się spakować i pojechać na drugi koniec świata biegać z karabinem? - wiedziała, że nie powinna tak spłycać roli wojska, ale nie dbała o to w tym momencie. Poczuła się naprawdę bezsilna, przerażona, zdradzona i oszukana. Emocji było tak wiele, w dodatku uderzyły bez pardonu. Miało być tak miło, a tym czasem wyszło na jaw coś, czego nawet nie chciał przed nią ujawniać. Ukrywałby tą i wiele innych tajemnic, gdyby nie pociągnęła go za język. - Gówno, a nie odpowiedni etap życia - warknęła prostacko, ale niestety wielce wyrafinowane potyczki słowne były poza jej zasięgiem. Mogła udawać, starać się, ale nie tak łatwo wyprzeć się własnego pochodzenia. Teraz z resztą wcale o to nie dbała, bo zgrywanie damy przestało mieć znaczenie, skoro od początku patrzyła na to wszystko inaczej, niż Jonathan. - Masz trzydzieści osiem lat, kiedy, jak nie teraz? - zauważyła odważnie, czując jakiś przypływ pewności siebie. Z resztą nie należała nigdy do tych, którzy się kulili i bali odezwać. - Po prostu się boisz zamknąć furtkę powrotną - skwitowała kiwając głową na boki. Musiała mimo wszystko na moment odsapnąć, zwiesić głowę, w której nieco jej się zakręciło. - Nie rozumiem. Masz tutaj życie o którym większość marzy... sądziłam nawet, że może jesteś szczęśliwy - ze mną, ale tego akurat nie dodała. Na podobne dopowiedzenia było za wcześnie. - ale skoro wciąż myślisz o powrocie, nic mi nawet o tym nie mówiąc, to po co ja ci w ogóle jestem, co? - bała się tego pytania. Byli ze sobą raptem kilka dni, więc miała wrażenie, że nie posiada prawa do takich pytań, a mimo to je zadała, chociaż jednocześnie przerażało ją to, co zaraz mogłaby usłyszeć. Może kolejne nie wiem.