WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Od kilku dni próbował zebrać myśli, odtwarzając w nich każdą minutę dnia, kiedy do jego życia wkradł się element odświeżającej niewiedzy, niespowodowanej wcześniejszym wypadkiem. Nie powinien zajmować własnego umysłu kolorem jej oczu, barwą głosu - niczym, co było związane z nieznajomą, która naruszyła spokój jego zesłania. Czemu nie zalało go uczucie ulgi, gdy zniknęła za drzwiami wyjściowymi jego mieszkania?
Odnalazła pustelnika?
Umierał z każdą upływającą minutą. Umierał oparty o jeden z regałów, przyglądając się lśniącym okładkom nowego wydania jego książki. Pracownica w burgundowym sweterku z niezrozumiałym dla mężczyzny namaszczeniem układała z nich piramidkę, która najpewniej miała przyciągnąć spojrzenie potencjalnych kupców. Co z tego, jeśli sam autor marzył tylko o zburzeniu jej gwałtownym pchnięciem, by przerwać to upokarzające przedstawienie. Dlatego z duszącą pokorą przyglądał się jak wydzielona dla nich przestrzeń powoli zapełnia się czytelnikami - tym właśnie byli? Nie wierzył w szczerość ich intencji, gdy mierzyli go zaciekawionymi spojrzeniami. Cyrk dziwadeł, kolejna sensacja do zapełnienia monotonnego dnia. Udawał, że nie dostrzega, jak pochylają się ku sobie, zasłaniając konspiracyjnie dłonią usta. Powinni się cieszyć, iż nie był w stanie rozszyfrować ich niezbyt dyskretnych szeptów. Dusił w sobie krzyk - na nich, na księgarnię, na wydawnictwo i przede wszystkim na siebie. Punkt szesnasta zajął fotel ustawiony naprzeciw rzędów zajętych już krzeseł. Rozpiął guzik kraciastej marynarki, nie wsłuchując się nawet przesadnie w słowa uradowanego wydawcy.
"Od czego zacząć... zapewne sami znacie ją już lepiej niż ja sam" - rozpoczął, kiedy któryś z pracowników wręczył mu mikrofon. Nie wiedzieć czemu postanowił zażartować, wykrzywiając usta ni to w uśmiechu, ni to w grymasie. Śmiech tej jego nieszczęsnej publiczności wbijał się w skórę niczym miliony igiełek - przenikał głębiej raniąc samą duszę. Zatruwał ją tym pozornym spoufalaniem, bo przecież nie znali go wcale; kierowali wzrok wyłącznie w bezpiecznym dla ich sumienia kierunku. I nie chciał, by poznali go bardziej - zrozumieli wzrok błądzący po niekształtnej ludzkiej masie znajdującej się przed nim. Niewidzącym spojrzeniem wędrował po miejscach, w których powinny znajdować się ich twarze, lecz wcale nie skupiając się na malujących się na nich emocjach. Pokrótce opowiedział im (a przynajmniej części zainteresowanych, którzy nie znali fabuły powieści) o mężczyźnie wędrującym ulicami miasta w ostatnich godzinach jego życia. Wspomniał również o dodanej do tej wersji specjalnej notatce - nie do końca przybliżającej jego zamysł, choć podsuwającej świeże spostrzeżenia. Mógłby przysiąc na prawą dłoń, że nazajutrz po wpisaniu własnego nazwiska w przeglądarkę buchnęłyby mu w twarz kąśliwe nagółki - tani chwyt na kasę, kiedy talent z Ciebie uleciał. Nerwy zaczęły puszczać mu, kiedy nieubłaganie zbliżali się do części przeznaczonej na pytania od czytelników. I przy pierwszej uniesionej dłoni coś w nim pękło - czy odczytał w spojrzeniu dziewczyny z koczkiem na czubku głowy niewygodne pytanie? - Odpowiem pani po przerwie - uśmiechnął się blado i bez czekania na czyjąkolwiek reakcję odłożył mikrofon na stolik, a sam ruszył w głąb księgarni. Oczywiście minął przy tym wydawcę już purpurowego na twarzy, który niebezpiecznie się zapowietrzał.
- I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
-
Ten tumult uczuć był obezwładniający, a jednocześnie - uzależniający. W kilka godzin później, kiedy ochłonęła, zarówno ciało jak i umysł, zupełnie na przekór samej Mathilde, od razu zaczęły domagać się więcej. Jakby zaczerpnęły świeżego powietrza po raz pierwszy po latach zaklinowania na drodze wyjściowej z płuc. Dlatego kiedy następnego dnia usiadła przed ekranem komputera, ze światłem ekranu odbijającym się w tęczówkach, pod pretekstem pracy, nie mogła powstrzymać palców wyczyniających akrobacje na bezprzewodowej klawiaturze. Chciała wiedzieć o nim więcej - przeczytała kilka recenzji jego książek, znalazła nieaktualizowany chyba od wieków profil w mediach społecznościowych (zdjęcie, na którym Lance przytula jakąś kobietę zupełnie bezpodstawnie troszeczkę ją ukłuło) i informację na temat planowanego spotkania w pobliskiej księgarni z okazji drugiego wydania jednego z jego najpoczytniejszych dzieł. Więc kiedy nadeszła mrugająca na zielono na stronie wydawnictwa data...
Stała przed drzwiami literackiego przybytku, co chwila sięgając do mosiężnej klamki i zaraz cofając się (wzbudziła tym przynajmniej kilka spojrzeń spod uniesionych brwi okolicznych przechodniów). W głowie miała milion myśli i milion wymówek - ale każda wydawała jej się równie głupia. Że niby jest tu przypadkiem? Tylko przechodziła? Akurat zachciało jej się kawy sprzedawanej w kąciku, bo słyszała o niej same świetne rzeczy?
Brzmiało to idiotycznie. Ale raz kozie śmierć - chciała znowu go zobaczyć, i chyba sama przed sobą nie miała w tym aspekcie nic do gadania. Nacisnęła klamkę i wsunęła się do ciepłego wnętrza z szybami zaparowanymi od oddechów.
Chyba trafiła akurat na przerwę - Lance'a nigdzie nie było widać, garstka ludzi rozmawiała ze sobą cicho, gestykulując, a sprzedawca, oparty o ladę, rozmawiał z niskim dżentelmenem wystrojonym w garnitur (pewnie wysłannik wydawnictwa). Tilde przeszła obok zgromadzonych prawdopodobnie-fanów-literatury i weszła nieco w głąb sklepu, przesuwając palcami po woluminach łaszących się do dotyku wygrawerowanymi grzbietami z drewnianych półek.
-
Oprzytomniał dopiero po minięciu kilku alejek; komiksy, fantastyka, języki obce... Zatrzymał się nagle na skraju dwóch, analizując to przedziwne zestawienie. Poradniki od wszystkiego po lewej, a poezja tuż po prawej - czy osoby miłujące liryczne dzieła z założenia potrzebowały pomocy w organizacji własnego życia? Sczytując nazwy książek z jednej półki, jakby w naturalnym odruchu wyciągnął z paczki papierosa i niezapalonego wsadził sobie do ust. Z rosnącym grymasem oderwał spojrzenie od "Jak nie umrzeć przedwcześnie..." i powędrował nim ku górze prosto do jednego z czujników dymu - na co liczył, nie wiadomo. Wizja krzyków paniki oraz szaleńczego biegu po życie do drzwi wyjściowych wydawała się w tym momencie naprawdę kusząca i tak łatwa do spełnienia.
Słysząc kroki na drewnianej posadzce, odwrócił się w kierunku intruza z pragnieniem przepłoszenia go gromiącym spojrzeniem. Skradłby pioruny samemu Zeusowi, by niegodziwiec opuścił jego alejkę pod ich ostrzałem. Zadziwiające jak prędko z rozszalałej burzy może nie pozostać prawie żadnej oznaki jej wcześniejszej obecności - właśnie przez jego granatowe chmury przedzierały się promienie słoneczne.
Gwałtowny chłyst powietrza i nadziei niczym w wykonaniu niedoszłego topielca - śmierć mogła poczekać odrobinę dłużej. Od dnia kiedy opuściła jego mieszkanie, ostatkiem sił powstrzymywał się przed wykonaniem telefonu do wydawnictwa. Mathilde - cichy głosik szeptał mu, by odszukał w tych setkach tysięcy mieszkańców śladu po niej. Jej imię wracało, powtarzane niczym mantra, lecz przynosiło zupełnie inne skutki - żadnego opanowania umysłu pogrążonego w chaosie. Mozaika barwnych uczuć zawładnęła każdą jego cząstką, kiedy balansował między tymi wszystkimi sprzecznościami. Nie powinien, stukając w klawisze maszyny podążać za widmem tamtego uczucia. Musiał z powrotem ukształtować się do ram poprzedniego życia, wyrwać z niepamięci każde utracone wspomnienie.
A może nie była prawdziwa? Stała przed nim, z jedną ręką wodząc po grzbietach książek i była w tym jak z obrazka - zamyślona oraz niepasująca do gwaru niosącego się od strony spotkania. - Och - z wachlarza możliwych przywitań z jego ust jako pierwsze wyfrunęło westchnięcie pełne zaskoczenia, niepojętej euforii i strachu nad ulotnością tej chwili. I poprzednich już utraconych. Pośpiesznie sięgnął dłonią do papierosa, by nie wypadł z rozchylonych w zdziwieniu ust. - Szukasz jakiejś lektury czy... - ...czy drogi ucieczki z sideł betonowej pułapki? O tyle pragnął zapytać, lecz wszystko wydawało mu się takie kruche. Pomimo tego nieznacznie zmniejszył dzielący ich dystans, by tym samy zaobserwować więcej szczegółów. Czy zaróżowione policzki powstały w wyniku jesienno-zimowej aury za oknem? Jednak nie na tyle blisko, ażeby wiedzieć, czy zapach szalejącego na zewnątrz wiatru skrył się w jej włosach. Zniżył odrobinę głos, poniekąd z obawy przed rozeźlonym wydawcą i oparł dłoń o jedną z półek. - Nie spodziewałem się, że Ciebie tutaj spotkam - A dlaczego miałbyś, Lancelocie? Z jakiego powodu żywiłbyś takie nadzieje w związku z prawie nieznaną Ci fotografką? Tak pośpiesznie uciekła z jego małego obskurnego świata, czyniąc z niego prawdziwe miejsce zbrodni. Niepopełnionej, bo czy za poruszenie zastygłego serca powinno się karać?
- I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
-
Porzucając te smętne rozmyślania na temat końca wszystkiego: Mathilde czuła pulsowanie krwi w żyłach i swój własny spłoszony oddech zamknięty w szczelinie gardła, spacerując pomiędzy regałami z setkami kolorowych okładek, które mrugały do niej zachęcająco tytułami. Nie miała jednak czasu ani głowy do tego, żeby przyglądać się książkom; czuła się, coraz bardziej, jak intruz, wiedziała, że nie powinna tu być i od ucieczki z kapturem kurtki zarzuconym na ciemne włosy powstrzymywała ją tylko nie dająca się poskromić myśl o tym, że zobaczy go... choćby z daleka. Tak byłoby najkorzystniej dla nich wszystkich: jej organizm otrzymałby, być może, wystarczającą dawkę adrenaliny i mogłaby opuścić księgarnię niezauważona, a on nie musiałby przy niezręcznym spotkaniu szukać w głowie jej twarzy i dopasowywać jej do imienia. Była pewna, że nie wynajmowała dużej przestrzeni na jego emocjonalnym terenie; nie przypuszczała, żeby zapomniał o niej całkowicie, bo przecież umiał już zaczytywać w wewnętrznym procesorze nowe wspomnienia i osoby, ale nie sądziła też, żeby koniuszek jego myśli chociaż raz wypuścił się w okolice ich spotkania po tym, jak zamknęła za sobą drzwi od jego domu. Ot, pani fotograf z żenującą tendencją do wypieków na policzkach. Trochę ekscentryczna. Może zostanie jakąś inspiracją dla krótkiego opowiadania czy wstępu do rozdziału, przerysowana do granic możliwości, i będzie o niej myślał podczas tego kwadransa, kiedy palce będą stukać w klawiaturę. I tyle.
W głębi serca, porysowanej porcelany czerwonych tkanek, miała zresztą cichą nadzieję na to, że właśnie tak będzie. Że iskierka jakiegoś zrozumienia, która czasem pojawia się w eterze między dwójką nieznajomych - choć rzadko, i dlatego kiedy już zdarza się, to jest tym piękniejsza - była ułudą, przywidzeniem umysłu spragnionego nowych bodźców. Tak byłoby prościej - może zaraz zobaczy ją zza półki z horrorami wydanymi w wieku poprzedzającym ten dwudziesty pierwszy, skinie jej grzecznie głową i wróci do odpowiadania na pytania, rozdawania autografów. A ona będzie mogła na powrót wślizgnąć się do ciemnego domu i zamknąć na klucz wszystkie uczucia, które powinny zostać głęboko schowane.
Aż nagle - po uniesieniu zamyślonego wzroku znad literackich pozycji upchanych na mijanym akurat regale - on. Wcale nie minął jej ze skinieniem głowy; wpatrywał się w nią ze zdumieniem, tak, jak ona wpatrywała się w niego (mimo, że przecież wiedziała, że w końcu go tu spotka). Nagle poczuła się malutka, jak drobinka kurzu wirująca w powietrzu, i miała ochotę schować się z powrotem za książkowe grzbiety.
- Lance? Cóż za... miła niespodzianka - wyrzuciła z siebie w końcu, ściągając z półki jakąś opasłą książkę i udając, że przegląda pachnące nowością kartki. - Tak, muszę nadrobić zaległości. Ostatnio nie miałam wiele czasu na czytanie, a chciałabym poszerzyć literackie horyzonty. Właśnie dlatego tu jestem. A Ty?
Kątem oka spojrzała na okładkę książki, którą bezwiednie złapała w dłoń, i pomyślała, że zaraz zapadnie się pod ziemię. Okładka parzyła ją brokatowym tytułem poradnika na temat tego, jak uwodzić niedostępnych mężczyzn.
Boże, co za żenada.
-
Szalenie niebezpieczna obawa wkradła się do serca Lancelota; że nie zdąży uformować słów w rysy jej twarzy, które z każdą chwilą mogły stać się coraz bledsza w nietrwałych wspomnieniach. Nie zastanawiał się wtedy czy powinien zamartwiać się samą chęcią uchwycenia na papierze błyszczącego spojrzenia Mathildy - cholera, powinien! Zdania spisane w natchnieniu na zgniecionej następnie w nagłym przerażeniu kartce, nie były groteskowym opisem jego przeprawy przez fotograficzną wojenkę z wydawnictwem. Skrywały śmiałe rozważania o emocjach zakazanych dla człowieka z utraconą przeszłością - nie trwały one jednak wyłącznie tyle ile melodia wystukiwana w klawisze maszyny. Wpatrując się godzinami w namacalny dowód nieodpowiedniego przypływu pisarskiej weny, doskonale rozumiał, że zniszczyć to mógł wyłącznie obosieczną bronią. Razem z tym jednakowoż unicestwiłby część siebie jakby ponownie pobudzoną do życia spod kurzu przeszłego jestestwa... i wpadł na martwy punkt.
Czemu gdzieś w głębi liczył, iż dłoń Mathildy powędruje dalej szlakiem książkowych grzbietów aż do jego dłoni - może nie powinien wcześniej wyrywać jej z zamyślenia? Cóż za bezsensowne rozmyślania, od których powinien wzbronić się za wszelką cenę! Pomimo tego szumiało mu w uszach od uniesienia, gdy wypowiedziała jego imię. - Będę żywił się nadzieją, że nie mówisz tego wyłącznie z grzeczności - nieznacznie uniósł kąciki ust w odpowiedzi na powitanie nieodbiegające wielce od tych pod znakiem "dla znajomych". Przez ułamek sekundy zawstydził się własnym wyznaniem, wykraczającym poza ramy zawodowej znajomości. Czy podświadomie potrzebował usłyszeć potwierdzenie o prawdziwości jej słów? Nie odrywając wzroku od rozmówczyni (nie bał się przecież, że była jedynie zbyt rzeczywistą fatamorganą, skądże znowu!), schował nieodpalonego papierosa z powrotem do wygniecionej paczki. - Ach, nadrobić zaległości... ja za to postanowiłem porzucić pisarskie znoje, by zatrudnić się w jakiejś księgarni i obrzydzać nieszczęśnikom ich czytelnicze wybory. A jeśli mijałaś zgromadzenie przy wejściu, to w żadnym wypadku nie jestem z nim związany... - Czy mógł liczyć, że przekraczając próg literackiej mekki, nie dostrzegła jego podobizny rzucającej smutne spojrzenie z wielkiej informacji ustawionej przy samych drzwiach? Marne szanse, lecz pocieszał się myślą, iż nie uczestniczyła w pierwszej części przedstawienia. Odnalazłby ją przecież w tej publice spragnionej metaforycznego rozlewu krwi - w tym nie miał najmniejszych złudzeń. Przyłapał ją na kłamstwie? Zmarszczył brwi, kiedy uniosła wybraną przez siebie książkę i zanim zdążyła w jakikolwiek sposób zaprotestować, ponownie zmniejszył dystans między nimi. Palcem wskazującym delikatnie odchylając przód okładki ku sobie, sczytał zaskakujący tytuł poradnika - och, powinna sięgnąć na półkę z drugiej strony! Delikatnie przygryzł dolną wargę, powstrzymując się od śmiechu. Ten popłoch był iście rozczulający, lecz też niezrozumiały dla Lancelota - czyżby usłyszała, co powiedział ostatnim razem? - Rozumiem, poważny problem - zachowanie powagi wychodziło mu prawie doskonale, gdyż poza jaśniejącym z rozbawienia spojrzeniem trzymał się jeszcze w ryzach - Czy ten niedostępny jest w ogóle wart fatygi?
- I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
-
Starała się jednak odganiać te chwile jak natrętnego owada i połykać tylko tyle pastylek, ile przewidywała instrukcja. Trzymała się kurczowo tych kilku rzeczy, przez które złożenie broni wydawało się niemożliwe - na przykład rodziny. Wspomnień miejsc, które uleciałyby w eter, gdyby nie było nikogo, kto mógłby o nich pamiętać. Nadziei na zmianę. Patrząc teraz na Lance'a spod trzepoczących nerwowo jak motyle skrzydła powiek (bez żadnej kokieterii - nie pomalowała nawet rzęs, wyginających się w krótki łuk delikatnego brązu; była po prostu zestresowana) mimowolnie pomyślała o tym, że może właśnie dla takich chwil nie dawała się stłamsić przemożnemu poczuciu, że nic już w życiu jej się nie przydarzy. Bo przydarzyło się - zupełnie niespodziewanie - kiedy przekroczyła próg jego zagraconego mieszkania. Coś, być może, ważnego. Czuła to we wszystkich końcówkach nerwów, w najeżonej włoskami wrażliwości skóry.
- Nie, naprawdę. Kogo byłoby spotkać milej podczas wybierania książek niż pisarza? - uśmiechnęła się lekko, starając się wyglądać zupełnie nonszalancko. Tak, jakby wcale nie znalazła się tu właśnie po to, żeby wpatrywać się teraz w jego spokojne oczy, rejestrować zagubiony kosmyk wijący się na czole. - Jesteś pewien, że nie masz nic wspólnego z tym tłumem? Wydawało mi się, że słyszałam wielokrotnie twoje imię, i chyba mignęła mi gdzieś twoja podobizna wydrukowana w formacie A1... to jakiś zlot fanów?
Miała nadzieję, że nie słyszy żadnych fałszywych nut w jej głosie, nadal udającym zaskoczenie spotkaniem, ani nerwowości przebijającej się przez gładko wypluwane słowa. Bała się - ach, bała się straszliwie - że zrozumie, że przyszła tu wyłącznie dla niego, tak samo jak ludzie w drugim pomieszczeniu czekający na jego powrót.
W pierwszym odruchu miała ochotę cofnąć się o krok, kiedy podszedł bliżej i dotknął trzymanej przez nią książki; wydawało jej się, że zachowanie od niego bezpiecznej odległości było kluczowe, żeby później opuścić to miejsce w jednym kawałku. Jednocześnie nie potrafiła się ruszyć, i bezwiednie przyglądała się tylko, jak uśmiecha się pod nosem, czytając słowa wypisane na okładce nieszczęsnego bestselleru trzymanego przez nią w dłoniach.
- To... nie, tylko tak przeglądam... - spłoszyła się, szukając w głowie jakiegoś rozsądnie brzmiącego usprawiedliwienia. - Chyba jestem już zbyt dorosła żeby wierzyć w to, że poradnik będzie w stanie pomóc mi w sercowych podbojach. Przysięgam, nie chciałam tego kupić. Ściągnęłam z półki zupełnym przypadkiem - paplała nerwowo, zamykając z trzaskiem okładkę (i prawie tym samym więżąc jego palce wśród stron). - Poza tym wychodzę z założenia, że niedostępni nigdy nie są warci fatygi. To zawsze kończy się tak samo... sercem w kawałkach.
Umilkła, czując, że jej własne słowa oblewają ją jak kubeł zimnej wody. To była prawda - wplątywanie się w emocjonalne zawiłości prowadziło za każdym razem do miejsca, w którym będzie siedziała skulona, próbując pozbierać do kupy to, co z niej pozostało. Po co tu przyszła? Lance był przecież właśnie taki - niedostępny, jak każdy mężczyzna nie będący Charliem. Bezsensownie rozpoczynała coś, co musiało utkwić w martwym punkcie.
- Przepraszam, nie chcę zawracać ci głowy. Czekają na ciebie, nie powinnam zabierać ci czasu - dłoń samoistnie powędrowała na jego palce, mając, w założeniu, szybko poklepać go po przyjacielsku po ręku i skłonić do pożegnania; ale ciało czasami przejmowało kontrolę, i kiedy jej skóra zetknęła się z jego skórą, zadziałało spoiwo - nie była w stanie jej cofnąć. Palce na nadgarstku, kciuk łaskoczący wnętrze dłoni.
-
- Och, faktycznie... przyłapałaś mnie na kłamstwie, ale błagam, nie wydaj mnie temu tłumowi, któremu brakuje wyłącznie pochodni do pełni mojego nieszczęścia... i nie nazwałbym ich fanami, prędzej chienami - ciepły uśmiech powstały wskutek jej wcześniejszych słów zmalał nieco, kiedy musiał powrócić w rozmowie do przerwanego spotkania z czytelnikami. Prawdopodobnie już chwilę wcześniej gdzieś z tyłu głowy majaczyły mu wątpliwości - czy powinien wierzyć w ten przedziwny przypadek? Czas i miejsce idealnie zgrane; wszakże księgarni (zapewne o wiele lepszych, on sam wolał te mniejsze i bardziej przytulne ze ścianami pokrytymi półkami uginającymi się od książek) było w Seattle pod dostatkiem i niezrozumiałym trafem ich życiowe ścieżki ponownie się przecięły. A może tamtego dnia wcale nie ruszyli w przeciwnych kierunkach? - Zadziwiające, jaki ten świat jest mały. Ktoś mógłby pomyśleć, że temu zrządzeniu losu odrobinę się pomogło - przekrzywił lekko głowę, udając wielce zamyślonego przez możliwy trop. Nie śmiałby jednakże zakładać, iż Mathilde jak on gdzieś w głębi poszukiwała okazji do ponownego spotkania. Może kierowało nią coś zupełnie innego, mieszczącego się w przyzwoitych ramach relacji klient-fotograf. Za to przyglądanie się jej w popłochu szukającej wytłumaczenia odgradzało go grubym murem od tej ponurej aury, która jeszcze niedawno szczelnie otulała każdy skrawek jego ciała. - Uznajmy, że Ci wierzę, ale nie ma się też czego wstydzić... choć rzeczywiście poradniki zazwyczaj na niewiele się zdają. Na pewno poradzisz sobie bez nich w tych podbojach miłosnych - rozbawienie nadal błąkało się w kącikach ust Lancelota, gdy próbowała zatrzeć "ślady zbrodni". Dawno nic tak bardzo nie rozbawiło i zarazem rozczuliło pisarza. Nie wytrzymał już dłużej wstrzymywania śmiechu, kiedy uczyniła z niego więźnia książki z poradami o randkowaniu. - A czy nie każda miłość niesie ze sobą takie niebezpieczeństwo? - odparł po chwili, ze smutkiem wkradającym się w wypowiedziane słowa. On bez wahania złożyłby własne serce na ołtarzu spragniony głębokich uczuć - jeśli nie żaru kochania, to mrożącego cierpienia. Taka jego przeklęta dola; Lancelot inaczej nie potrafił istnieć. - Nie, proszę... zabierz mi cały czas jeśli tylko chcesz, bylebym nie musiał brać udziału we własnej egzekucji - odpowiedział niemalże od razu, jakby licząc, że te słowa przetrzymają ją chwilę dłużej między alejkami. Przy nim. Cierpiał na samą myśl, iż znowuż pozostanie w pojedynkę przeciwko autorom drwiącym z niego z błyszczących opraw książek. Przerażające odkrycie - nie potrafił wyobrazić sobie innego towarzystwa, którego tak desperacko potrzebował w chaosie własnych myśli. I nie powinien tego znaleźć u tej drobnej brunetki, nienależącej do przeszłości. Dotyk podziałał elektryzująco - impuls przebiegł wzdłuż ramienia prosto do kręgosłupa, rozchodząc się następnie po każdej komórce ciała trwającej w tym "zawieszeniu od życia". Powinien zastygnąć w bezruchu? Bo czy obejmując powoli jej dłoń swoją, nie zachowywał się niewyobrażalnie nierozważnie? A kiedy wolną ręką, wysunął z jej uścisku książkę i niedbale odłożył ją na półkę, dołączyła do tego zakazanego dotyku i kolejna. Przez ułamek sekundy mignęła mu myśl, otrzeźwiająca z upojenia niebezpieczną mieszanką uczuć - nie wyglądają jak dłonie praczki. Obracając powoli jej drobną dłoń, przyciągnął delikatnie do miejsca na własnej klatce piersiowej, gdzie znajdowało się serce - winny, winny, winny. Czy właśnie to wybijało Twoje galopujące serce, nieszczęśniku? Lancelot był nawet gotowy, by jego policzek zapiekł od niby to niespodziewanego spoliczkowania - sam nie pojmował, co podkusiło go do tego gestu... i co on właściwie znaczył - nic a może wszystko? - Mathildo...
-
- Los nie potrzebuje żadnej pomocy od takich bezsilnych śmiertelników jak my. To krzepka starowinka która wszystko ma doskonale opracowane - mruknęła, modląc się w duchu do wyznawanych przez siebie bóstw natury, żeby to, co powiedział właśnie Lance nie było podyktowane jakimś podejrzeniem, że przyszła tu specjalnie po to, żeby go spotkać. Co z tego, że tak właśnie było? Nie powinien o tym wiedzieć. - Nie potrzebuję radzić sobie w miłosnych podbojach... po prostu nie zamierzam ich mieć - wzruszyła ramionami, myśląc o obrączce leżącej na dnie szuflady w komodzie stojącej koło łóżka. Wczorajszego wieczoru wyciągnęła ją na chwilę, położyła na środku dłoni i przyglądała się temu pozłacanemu okręgowi, symbolizującemu coś, co dawno zaginęło już w odmętach czasu; nagły impuls kazał jej chwycić za telefon i wybrać numer Charliego - chyba chciała spytać, czy on nosi jeszcze swoją. Czy myśli o niej czasem, szykując się do wejścia na scenę. Czy pamięta.
Pięć długich sygnałów, połączenie zakończone. Rzuciła telefon na blat szafki, schowała obrączkę z powrotem do szuflady i zatrzasnęła ją z hukiem; tam było teraz jej miejsce. Nie na jej cienkim palcu, który ostatnio schudł na tyle, że i tak ciężko byłoby ją nosić bez ciągłego strachu, że zsunie się do kanalika publicznego zlewu albo spadnie prosto w szpary kratki ściekowej.
- Tak, myślę, że każda miłość to niebezpieczeństwo. Powinno się ostrzegać przed nią czerwonymi neonami z napisem NIE WCHODZIĆ. Albo NIE DOTYKAĆ. Wtedy chociaż każdy rozumiałby, w co się pakuje - jej takie oznakowanie przydałoby się z pewnością. Teraz, być może, miała już pewną świadomość międzyludzkich relacji i wiążących się z nimi trudności, ale wtedy? Kiedy w wieku lat czternastu po raz pierwszy splatała dłonie z Charliem, smakowała cudzego języka? Nie miała bladego pojęcia, jak może skończyć się ta historia.
A jak miała skończyć się ta, która właśnie zaczynała się pomiędzy regałami? Z jej dłonią w oplocie palców Lance'a, przytkniętą chwilę później do unoszącej się szybko piersi; z koniuszkiem nosa prawie dotykającym jego szyi, z szalejącym pulsem w osłonce żył. Powinna wyrwać rękę, odsunąć się na bezpieczną odległość. Powinna obrócić się na pięcie i wyjść, zostawiając go z sercem na wierzchu. Powinna...
Ale stała, stała, stała z drobnymi palcami rozpostartymi na miękkiej fakturze ciemnego swetra. Ze wzrokiem nieruchomo utkwionym w jego twarzy, jakby dało się wyczytać z niej jakąś instrukcję na temat tego, co dalej. Z wargami drżącymi od niewypowiedzianych słów.
- Lance... Pamiętasz? Neon nie dotykać - szepnęła, w końcu zwalniając ciało z założonej blokady i cofając się o krok. Skóra dłoni, zabranej z jego piersi, parzyła.
-
- Pamiętam - Paliło go miejsce, gdzie jeszcze przed paroma sekundami znajdowała się jej drobna dłoń - zaledwie parę centymetrów pod nierówną blizną upamiętniającą ten feralny wieczór. Oddychanie niespodziewanie stało się nie lada wyczynem z jej oddechem łaskoczącym go szyję - na krótko, choć wyrwanie się z tego transu nie nastąpiło od razu. - A jeśli nie boję się złamanego serca? - ...i nawet jeśli przez ten splot zdarzeń, kolejne jeszcze niepodjęte decyzje skończy z sercem rozdartym na miliony małych kawałków, to będzie naprawdę żył. Nie tylko unosił się bezwładnie w tym niekończącym się zawieszeniu, oczekując przywyknięcia do ram utraconych uczuć. Odsunął się od regału z poradnikami, przez moment spoglądając w zamyśleniu w kierunku, w którym zapewne znajdowało się tylne wyjście - wrota do raju, a przynajmniej jego przedsionka przy niemalże zapełnionych już po brzegi kontenerach na śmieci oraz dogaszonych w pośpiechu niedopałkach papierosów na wilgotnym asfalcie. Niekoniecznie tak Memling uchwycił w Sądzie Ostatecznym drogę do niebiańskich bram, lecz może kiedyś powstanie odpowiedniejsza dla takich jak Lance wersja tego tryptyku - ze skowytem ulatującej weny oraz dymem papierosowym okadzającym umęczone duszyczki. Wprawdzie dla cynicznych ateistów taki motyw również mijałaby się z ich przekonaniami. Poniekąd wrócenie spojrzeniem do Mathildy nie należało do najłatwiejszych, gdyż wiązało się z wypatrzeniem odpowiedzi rzucanej spod ciemnych rzęs. Powoli uniósł prawą dłoń ku niej - poddańczy gest; niech czyni z jego sercem, co tylko zapragnie.
- I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
-
- Mówisz o tym w zdecydowanie zbyt małej kamizelce? Tak, chyba go minęłam. Faktycznie, wyglądał na... zestresowanego. Ładnie to tak, panie Hannigan, wprowadzać współpracowników w stan przedzawałowy? - chciał czy nie chciał, był tu przecież najjaśniej świecącą gwiazdą, dla której cały ten tłum porzucił poprzednie plany dnia, zwolnił się wcześniej z pracy, wyszperał z uginającej się pod ciężarem książek półki wydanie jego myśli zapisanych w alfabecie łacińskim w celu ostemplowania ich zamaszystym podpisem wiecznego pióra. A on, w odpowiedzi na te wszystkie poświęcenia, co? Chowanie się pomiędzy regałami i podrywanie zupełnie przypadkowo krążących w pobliżu dziewczyn z obrączką.
- Szczerze mówiąc - trochę żartowałam. Idź, idź, daj się ponieść na fali emocji tłumu, a ja chętnie stanę z boku i zrobię ci kolejną sesję telefonem, bo akurat nie wzięłam ze sobą aparatu - uśmiech, trochę chochlikowaty, rozświetlił jej twarz o ostrym podbródku; lubiła się droczyć, a Lance był teraz tak zlany zimnym potem, że stanowił i d e a l n y obiekt do przekomarzań. - Jeśli ktoś zapisał mi w gwiazdach miłosne podboje czy miłosne rozterki to powinien na zawsze odłożyć rysik. Nie mam... nie mogę... to po prostu już nie dla mnie - słowa wypadły kanciasto, niepewnie, bo zupełnie nie wiedziała, jak mówić o swoim małżeństwie tak, żeby jednocześnie nie wspomnieć o nim ani jednym wyrazem. Powinna powiedzieć mu o nim od razu, choćby mimochodem, nawet nie wymieniając nazwiska (to był kolejny ul, do którego nie należało się zbliżać), ale... nie potrafiła. To było nierozsądne, zwyczajnie brzydkie i nieleżące w granicach moralności którą, jak wydawało jej się wcześniej, posiadała, ale straszliwie bała się (i pewnie był to strach uzasadniony), że gdyby Lance dowiedział się o jej statusie cywilnym to nigdy więcej nie spojrzałby już na nią w ten sposób. A jego spojrzenia były uzależniające jak czysta heroina.
- Powinieneś. Powinieneś się bać - mruknęła cicho, instynktownie robiąc krok w tył. Chciała pogładzić go po policzku muśniętym ciemnym zarostem, położyć jego dłoń na swojej talii, pozwolić, żeby jej ciało objął regał z książkami, przytrzaśnięte przez jego ramiona; ale ona się bała. Kiedyś to uczucie było jej obce - skakała na główkę w każdy przejaw miłości, zachłystując się rozgrzanym powietrzem. Teraz stała na straży tych sercowych resztek, które pod jednym niewłaściwym słowem rozpuściłyby się w nicość tak, jak gdyby nigdy tego serca nie było.
-
- Mathildo, nigdy nie upierałem się przy tym, iż zachowuję się ładnie. I zdecydowanie nie w stosunku do pochłoniętego przez konsumpcjonizm gbura o znikomej moralności - pokręcił zamyślony głową, wprawiając w ruch lekko skręcone pasma włosów - wielce ubóstwiał określenie w artystycznym nieładzie, usprawiedliwiając własną niechęć do idealnie wystylizowanych fryzur. Czy miała rację tamtego dnia, nazywając go krnąbrnym pisarzem? Wszakże nie zamartwiał się cudzym czasem umykającym przez palce wyłącznie z jego winy... ba, nieposłusznie wyrwał się z ustaleń, na które z bólem się uprzednio już zgodził. Zapadając się w bordowe obicie fotela, prawdopodobnie odkrywał przed nimi swoją prawdziwą naturę; oszusta zaklętego w ciało nieznanego mu pisarza - czemuż to nie wcielić się w jego rolę? Zatańczyć do wygrywanej mu drażniącej muzyki... i nie być kimś nieodkrytym prawdziwym przy niej. Upłynęła dłuższa chwila (dla tego biedaka ciągnąca się w nieskończoność), zanim pojął, iż właśnie padł ofiarą przekomarzań. Dlatego ze smutkiem barwiącym zastygły uśmiech, uniósł dłonie, niby to dając za wygraną. Nie, za nic nie skieruje się ponownie w tamtym kierunku.- Pójdę... jeśli chcesz mieć na sumieniu moją rozszarpaną duszę. Może nawet uda Ci się uchwycić w kadrze jak licytuję się z Charonem o tego jednego nieszczęsnego obola - I jego potyczka słowna ze starcem byłaby po stokroć przyjemniejsza od konwersacji na temat własnego życia - jak to jest nie pamiętać własnych dzieł? Choć wizja powrotu przeszła po ciele Lance'a jak mroźny dreszcz, to uśmiech Mathildy elektryzował w zupełnie odmienny sposób. Przechylił głowę nieznacznie w bok, zaszokowany słowami docierającymi do jego uszu. - Już nie? Dlaczego? Czym jest człowiek pozbawiony miłości... - Skrywała się za niedopowiedzeniami, będąc przez to niemożliwą do rozszyfrowania. Jakże wielki musiał to być zawód, by zamknęła swoje serce w złotej klatce - chroniącej przed uczuciami szczelnej zbroi. Smutek zalał Lancelota lodowatą falą, gdy cofnęła się przed nim. Powinien... pokiwać posłusznie głową? Następnie okręcić się na pięcie oraz ruszyć w samotną odyseję między kolejnymi alejkami? I nigdy więcej jej nie ujrzeć... - Myślę, że jest już dla mnie za późno... przynajmniej piekielny ogień ogrzeje moje potępione serce -zakończył ciężkim westchnięciem, jakby na moment zrzucił z siebie ciężar prawdy. Nie potrafiłby z obojętnością rozmyć się jej w pamięci, wyblaknąć gwałtownemu uczuciu. Z boleśnie kołaczącym sercem pod żebrami niczym lunatyk bezwiednie przybliżył się do Mathildy. Na krok - kilkanaście centymetrów chroniących go przed nim samym. Tak szalenie pragnął subtelnym ruchem odgarnąć włosy okalające jej blade policzki i musnąć przy tym koniuszkiem kciuka porcelanową skórę. Nie złapał jednak czule między palce podbródka Mathildy, nadal zaklęty przez jej strach wyznaczający niewidoczne granice - nieśmiałby przecież przekroczyć ich wbrew jej woli. Z trudem przybrał na usta blady uśmiech; czy właśnie tak wyglądał koniec? - ... ale inni mogą jeszcze uciec - Ty, lecz błagam, nie rób tego. Zostałby już na wieki między wersami otaczających ich powieści; przeklęty w chwili jej odejścia.
- I took a deep breath and listened to the old brag of my heart.
I am, I am, I am.
-
- Człowiek pozbawiony miłości jest bezpieczny, bo to zawsze ryzykowne zajęcie. A ja nie mam już duszy hazardzisty - wzruszyła drobnymi ramionami, znowu czując, że wpada w dobrze znaną pułapkę, która zawsze czyhała na nią przy Lance'u, czyli jak-wytłumaczyć-się-wystarczająco, ale nie-powiedzieć-za-dużo. - Być może nie jestem równie wytrzymała jak inni ludzie, bo podarowanie komuś siebie ponownie i znów otrzymanie po jakimś czasie zwrotu do nadawcy znokautowałoby mnie zupełnie. Rozłożyło na łopatki. Chyba nie umiałabym otrzepać się z kurzu, podnieść i szukać po raz kolejny.
Chciałaby tak potrafić - iść przez życie z wiecznie podniesioną głową, niepowodzenia na jakimkolwiek polu kwitować rozłożeniem dłoni i wyciągać z nich wnioski, nie poddawać się nigdy. Ale trafiło jej się serce wyjątkowo podatne na powikłania po zranieniu, gojące się bardzo wolno i w bólach. Egzemplarz uszkodzony.
Słuchała jego następnych słów z gardłem coraz bardziej ściskającym się w fali wzruszenia, ale i paniki. Czy... on mówił o niej? Czy sugerował, że między nimi... próbowała się skupić, znaleźć odpowiednie wyrazy, zinterpretować jego wypowiedź w sposób, który nie zostawiał miejsca na błędy. Mózg zasnuła mgła.
- Nie mów nic więcej. Ucieknę, ale ten jeden raz... - krok, który wcześniej zrobiła w tył, zniknął. Stała teraz tuż przy nim, z dłońmi zaciśniętymi na jego przedramionach (tak, jakby próbowała je unieruchomić, żeby nie mógł jej odepchnąć), z ciepłymi wargami przytkniętymi w tym impulsie nie do powstrzymania do jego ust.
-
Och, czy właśnie zadecydowała odejść? - Cze.. - momentalnie zaniemówił, kiedy poruszyła się w nieoczekiwanym kierunku. Nie była to scena puszczana w filmach w zwolnionym tempie, a Lance opisałby ją prędzej jako porażenie gromem z jasnego nieba. Rozchodzącym się niespodziewanie po skórze, przenikającym głębiej i drażniącym zakończenia każdego nerwu w jego ciele. Niespełna kilka sekund zajęło mu poddanie się rozszalałym emocjom ośmielonym bijącym od Mathildy ciepłem. Odwzajemniając pocałunek, przyciągnął ją nieco bliżej z dłońmi złożonymi na jej plecach. Jedną wędrującą wzdłuż kręgosłupa do karku otulonego ciemną kaskadą włosów. - Nie uciekaj - szepnął w jej usta między kolejnymi pocałunkami składanymi na miękkich wargach. Błądziła w nim nadal obawa, że wystarczy chwila i na dobre zniknie z jego objęć. - Nie musisz ze mną grać własnym sercem w pokera... - wyszeptał po chwili, kiedy ich usta ponownie się rozdzieliły. Otworzył oczy, by odszukać spojrzenie Mathildy i skupić całe swoje jestestwo w tej zieleni. Pragnął jej przysiąść, że nie weźmie w zastaw żadnego jej uczucia - nie wyszarpie bestialsko skrzywdzonego serca. Cóż on najlepszego wyprawiał?
-
- Ciekawe, gdzie taka ziemia obiecana może się znajdować. Pewnie w Europie - wiadomo, że nie w Stanach, z historią sięgającą tylko niewiele wstecz, z brakiem gotyckich budynków i kafejek ze ścianami splamionymi opowieściami pisanymi przy mocnym espresso; prawdopodobnie artystyczna mekka to tylko Paryż, malowniczością sprzyjający wenie. Wybrałaby się kiedyś z podróż za ocean... w zasadzie nie potrafiła powiedzieć, dlaczego nie teraz. Miała przecież pieniądze, Charlie nie oglądałby się za nią przesadnie, mogłaby zwiedzać stary kontynent z aparatem wiszącym na piersi - ale chyba nie miała wystarczająco dużo odwagi na samotną wycieczkę. Bała się, że złapałaby ją tęsknota. A tęsknota mogłaby wyłącznie osłabić jej dojrzewające powoli postanowienie o tym, że już zaraz, już jutro, już w przyszłym tygodniu rzuci na kuchenny stół starannie wykaligrafowane przez adwokata papiery rozwodowe.
- Ktoś skrzywdził mnie, ja skrzywdziłam kogoś innego. Historia stara jak świat - mruknęła, jak zwykle wymigując się od jakichkolwiek konkretów. To prawda - Charlie też był przecież poszkodowany, rozpad związku rzadko kiedy rozpoczynał się wyłącznie od pękających fundamentów po jednej stronie relacji; też mogła zachowywać się inaczej, mogła inicjować rozmowy (choćby brudne) zamiast zamykać się w okowach własnego ciała, reagującego teraz wręcz z obrzydzeniem na dotyk, na który kiedyś czekało z niecierpliwością. Ale było już chyba na to za późno, rozkład postępował zbyt szybko, i żadne z nich nie znało sposobów, żeby odwrócić bieg czasu.
Dotyk, na który ciało reagowało z kolei zupełnie odwrotnie, to były palce Lance'a na jej skórze, pokrytej siateczką zupełnie niepotrzebnej gęsiej skórki, wypustków powstałych nie z zimna, ale z podstępnie łapiącej za gardło euforii. Czuła się tak, jakby pocałunek wziął ją z zaskoczenia, mimo, że sama go zainicjowała; mięśnie nóg przestały działać, mózg na chwilę zasnął niespokojnym snem, wargi nie chciały już istnieć samodzielnie. Chciała zatrzymać ten moment, schować go w najgłębszą czeluść sercowej kieszeni, żeby móc odtworzyć go potem i racjonalnie przeanalizować. Ale takich chwil - spontanicznych, przypadkowych - nie dało się uwiecznić. Mijały, i cyk - już ich nie było.
Kiedy wreszcie zresetowany system zdrowego rozsądku uruchomił się na dobre, Tilde pospiesznie wysunęła się z objęć Lance'a i schowała twarz za zasłoną małej dłoni. Co teraz?
Ucieczka. Po raz kolejny.
- Przykro mi. To zawsze jest gra, a ja zawsze przegrywam - rzuciła, nakładając powieszoną wcześniej na regale kurtkę na drobne ciało. Wyminęła go, podnosząc na moment dłoń, którą chciała chyba dotknąć go raz jeszcze, żeby przesłać mu komunikat, że to nie jego wina, że chciałaby, och, jakby chciała, żeby wszystko toczyło się inaczej, ale po chwili wahania schowała ją z powrotem do kieszeni i szybkim krokiem skierowała się do wyjścia. Dzięki bogu, że na zewnątrz było tak mroźnie. Musiała ochłonąć.
zt x2