WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
– Słyszałem nieco przez telefon, tyle mi wystarczy – stwierdził z kwaśną miną, delikatnie gładząc ją po plecach. Przez cały czas próbował wzrokiem wyśledzić delikwenta, jednak nie należało to do najłatwiejszych zadań. Dookoła była masa podejrzanych typów, a jak Posy twierdziła, tamten zdołał już się gdzieś zmyć. Dlatego też niechętnie wypuścił ją z objęć, robiąc przy tym krok w tył, by jeszcze raz ocenić w jakim stanie jest i czy na pewno sama sobie poradzi. – Jasne, jak musisz. Dasz radę? – zapytał, ale ta już zaczęła przepychać się w stronę łazienek. – Będę tu czekał! – i jak powiedział, tak zrobił. Co prawda na parę sekund zniknęła mu z oczu, ale toalety znajdowały się na pierwszym piętrze, więc bez trudu zauważył ją chwilę potem, znikającą za dość ciężkimi drzwiami. Z roztargnieniem przebiegł wzrokiem po reszcie otaczających go ludzi, ale prócz uśmiechającej się do niego blondynki, nie zauważył niczego interesującego. Może by zagadać? Nie, bez sensu. Przyjechał po Posy i to Posy miała trafić do swojego mieszkania, nie on do cudzego.
Los miał jednak inne plany, bowiem dziewczyna zaraz zmaterializowała się koło jego boku.
– Cześć – zaczął, przywołując na ustach jeden ze swoich szelmowskich uśmiechów, ale coś nie dawało mu spokoju. Zerknąwszy ponownie w stronę piętra, zdołał jedynie ujrzeć znikającego za drzwiami mężczyznę. Za tymi samymi cholernymi drzwiami, co jego mała Posy. – Przepraszam na chwilkę – i już ruszył w odpowiednim kierunku, dzielnie torując sobie drogę przez tłum pijanych nastolatek i jeszcze bardziej pijanych obleśnych meżćzyzn. – Posy, wszystko w porządku?! – zamknięte, szlag.
- <img src="https://64.media.tumblr.com/a3acdcdfe6c ... u_250.gifv">
[shadow=black] you caused the rain, I brought you pain, but you're
the only one that could save me « [/shadow]
-
Na szczęście w tłumie dosłyszał ten słodki głos, niosący nadzieję. Głos niosący wiosenną nadzieję w ponury zimowy wieczór. Głos jego Pięknej. Odwrócił się w jego stronę, zrozpaczonym i jednocześnie pełnym nadziei wzrokiem poszukując swojego szczęścia. I wtedy ujrzał go, w towarzystwie zdegustowanego (i coraz bardziej czerwonego) Draco. Ciepło mu było? Klasnął w ręce, a raczej klasnąłby, gdyby nie zapomniał, że w dłoni trzyma szklankę z whisky. Cóż rzec, obecność Draco na koncercie była tak nieoczekiwaną i radosną nowiną, że w stanie euforycznego uniesienia nie panował nad swym ciałem. Oczywiście do czasu. Do czasu, w którym w rytm "When I grow up" tanecznym krokiem zmierzał w ich kierunku, oczywiście śpiewając! Każdy prawdziwy i szanujący się fan Pussycat Dolls znał słowa tych ponadczasowych utworów współczesnej popkultury. - Dracusiu! - rzucił rozradowany, kiedy udało mu się przedrzeć przez tłum tzw. sezonowców - sezonowych fanów Nicole i innych kotek. - Dobrze cię widzieć, nie spodziewałem się - powiedział, pewnie zamykając w braterskim uścisku na powitanie. Oczywiście, kiedy tak z nim stał to jego ciało nie mogło się powstrzymać od tańca w rytm hitów. Jego bioderka i ramiona podrygiwały, a co jakiś czas mruczał pod nosem słowa. - Czemu nie mówiłeś, że tu będziesz? - zapytał trochę podejrzliwie. Co? Może już go nie lubił, a on wygłupił się za każdym razem kiedy organizowali wspólne wyjście. Tak... Abraham zdecydowanie był już pijany.
-
Co ja tu, kurwa, robię? To pytanie powracało do Draco niczym bumerang, gdy tłum rozszalałych nastolatek raz za razem popychał go w stronę sceny. Spójrzmy prawdzie w oczy - koncert the Pussycat Dolls to nie było wydarzenie, które wpisywało się w krąg zainteresowań Marqueza. Jeśli ktoś by go zapytał o najlepszą formę rozrywki, to z całą pewnością nie wskazałaby zatłoczonego baru w piątkowy wieczór i pięć panienek, z czego śpiewała jedna, bo inne to chyba robiły za obstawę albo nie zasłużyły sobie na włączone mikrofony, kto wie. No ale... jednak tu był. W kieszeni miał wciśnięty pomięty bilet, a na sobie założoną fanowską koszulę girlsbandu. Ba, pięć minut temu radośnie skandował imię Nicole razem z nastolatkami, dzielnie też z nimi podskakiwał, choć warto wspomnieć, że coś mu łupło w krzyżu, jak już skończył robić z siebie bęcwała. Jak więc do tego doszło, że Draco Marquez wylądował tego wieczoru na koncercie, na który nie planował się wybrać? Nigdy się nie dowiecie. Pozostanie to tajemnicą, jak ananas w pokoju Teda Mosby'ego! Zresztą wcale nie bawił się AŻ tak źle; jasne, nieco się spocił, był czerwony jak dojrzały pomidor, a sączone przez niego piwo właśnie się kończyło, ale nie wyglądał na nieszczęśliwego. A już na pewno samopoczucie jeszcze mu podskoczyło po stokroć, gdy usłyszał znajomy głos i dostrzegł wśród tych wszystkich małolat Abrahama. - Stary! - wrzasnął równie radośnie, co by przekrzyczeć te wyjące fanki The Pussycat Dolls i zaraz ten kumpelski uścisk odwzajemnił. - Ja też się nie spodziewałem - przyznał szczerze, jak już się odsunął i brwi ściągnął, no bo serio, jak to się stało, że zrezygnował z wieczoru z Gladys na rzecz słuchania Nicole? No jak? - No jakoś tak wyszło - odparł pokrętnie, drapiąc się z wyraźnym zażenowaniem po policzku pokrytym lekkim zarostem. - A Ty co tu tak właściwie robisz, co? - odrobinę głupie pytanie, ale Draco był już po dobrych kilku piwach, był też przegrzany i nie do końca poprawnie łączył wątki. Trzeba mu wybaczyć, ok?
-
Wieczory zawsze znaczyły dla niego wizytę w barze. No, chyba że akurat następnego dnia miał wstać świeży i trzeźwy na sesję. Wtedy wieczór spędzał w domu, pod kocykiem, oglądając Netflixa i ewentualnie spalając jointa na dobranoc. Self-care, maseczki i długa kąpiel, bo przecież musiał wyglądać olśniewająco, co nie? Co tam, że i tak go wyretuszują, robił sobie markę swoją piekną buźką.
Tego wieczoru jednak wybrał alkohol i dobrą zabawę. Może niekoniecznie planował udać się potem z kimś do domu, ale nie zamykał się na propozycje. Szczególnie, że zaliczył już jedną sprzeczkę ze swoim obecnym kochankiem. Niby był zazdrosny o Leo, ale przecież Erik wcale nie uważał, że Leo ma rację. Z jakiegoś powodu jednak chciał przerwać te kilka tygodni spania z jedną, i tą samą osobą. Nie ogarniał co się z nim działo i może nawet chciał wzbudzić zazdrość w swoim kochanku? A zresztą, mniejsza z tym.
Podszedł do baru i jego uwadze nie umknęła mu znajoma twarz. Jacob. Uśmiechnął się, po czym wskoczył na stołek obok mężczyzny. Już i tak od jakiegoś czasu planował zdobyć ten obwarowany fort, jakim był Hirsch, więc czemu by nie spróbować?
- Wyglądasz, jakbyś potrzebował towarzystwa. - rzucił na dzień dobry, posyłając mu swój markowy uśmiech, pełen pewności siebie. - A może to na mnie właśnie czekałeś? Jeśli tak, to wybacz to spóźnienie.
-
Uśmiecha się szeroko i postukuje szklanką z whisky o ladę barową. Dopiero wtedy przenosi powoli swoje spojrzenie w kierunku bruneta. Zdążył ściągnąć z siebie wcześniej ciepłą kurtkę, dlatego teraz prostuje się na wysokim stołku i opiera przedramionami o blat, rozciągając nieco kręgosłup. Po kilkunastogodzinnej zmianie w szpitalu jest też zwyczajnie zmęczony.
– Zastanawiam się czasem, skąd to się u ciebie bierze. W sensie ta nachalna lekkość bycia – wypowiada te słowa, ale traktuje je tylko jako lekką uszczypliwość. Nie jest nieprzyjemny. Zwłaszcza że ruchem głowy wskazuje mu sąsiadujące krzesło barowe.
– Ciężko mi to przyznać, ale dziś masz rację. Pijemy dla lekkiego zapomnienia. Na mój koszt – przechyla zawartość szklanki na raz i daje znać barmanowi, że jemu należy się dolewka. A Erikowi cokolwiek sobie wybierze.
-
Tak więc daleko było mu do zrozumienia problemów, z jakimi borykał się Jacob i może właśnie dlatego ta lekkość bytu bywała dla mężczyzny czasem nieznośna. No ale cóż Erik miał na to poradzić, nie jego wina, że miał aż tak irytująco proste życie. Chciał pocierpieć to akurat mu się niedawno pokomplikowało, bo wkręcił się w uczucia zbyt mocno. Może się oparzy, może nie. Póki co jeszcze się bawił, bo nic nie było oficjalnie przyklepane.
- Ledwie się pojawiłem, a Ty już mi stawiasz drinka. Tęskniłeś? - zaśmiał się, unosząc jedną brew, po czym poprosił o to samo. Prościej dla barmana.
Zmierzył Jacoba wzrokiem i nietrudno było mu wyłapać, że facet jest przybity. Oni w ogóle pochodzili z zupełnie innych światów, co też było jednym z powodów, dla których Erik chciał zdobyć tę twierdzę. Wiedział, że jest to możliwe, ale wymagało trochę wysiłku.
- Ciężki dzień? Czy ciężkie życie? - zapytał, już nie tak roześmiany. - W problemach raczej nie pomogę, chyba że w zapomnieniu o nich na chwilę. - dorzucił jeszcze i zaraz podziękował barmanowi, który podał im zamówienie.
-
– A nie uważasz, że idzie nam lepiej bez tego chwilowego zapomnienia? W sensie, gonienie króliczka jest wciąż zdecydowanie bardziej satysfakcjonujące niż jego złapanie – opowiada, przekręcając się na krześle nieco w jego stronę. Od dawna nie potrafi tego pojąć. Czy Erika kręcą tylko twierdze niezdobyte? Wbrew pozorom Hirsch nie był aż tak trudnym punktem do zdobycia. Wymagał tylko dobrego podejścia.
– Poza tym muszę trzymać równowagę w przyrodzie. Tym razem w ramach zapomnienia powinna przez ręce i myśli przemazać mi się jakaś niewiasta – dopowiada, ale zażenowany wydźwiękiem swoich własnych słów chwyta po szklankę z alkoholem i od razu przepłukuje ni sobie usta i gardło, krzywiąc się przy tym nieznacznie.
– To tylko stara bieda, nie powinna wymagać innego zaleczenia niż pół butelki whisky – macha ręką w kierunku zielonej butelki Jamesona, z której alkohol nalewa mu barman – I kilkadziesiąt dolców w kieszeni mniej. A jaka jest twoja historia? Rozumiem, że ty dziś na… łowach? – zaśmiewa się i nieco zbyt łapczywie chwyta przy tym powietrze, bo chwilę później musi zakasłać niczym stary dziad i uderzyć się lekko pięścią w środek klatki piersiowej. Nie zmienia to jednak faktu, że jest po prostu ciekawy.
-
- Hm, można króliczka gonić i w pewnym momencie wpaść do krainy czarów. Co też nie jest takie złe, chociaż złapanie go daje jednak jakąś satysfakcję. - stwierdził, puszczając mu oko i napił się trochę whisky, a na jego twarzy błąkał się figlarny uśmiech. Sam też nieco przysunął się do niego, nieznacznie jednak, by jeszcze nie przekraczać żadnych ewentualnych granic. No i cóż, Jacob bo kręcił, owszem. Był dla niego taką twierdzą niezdobytą, ale z czego to wynikało? Chyba z tego, że nie uwiódł go swoją typową pewnością siebie, kilkoma uśmiechami i delikatnym dotykiem. To zawsze działało na chłopaków w jego wieku i młodszych, a musiał przyznać, że z dojrzałymi mężczyznami niewiele miał doświadczenia. Może tu była ta przeszkoda - Jacob przeżył swoje w życiu i nie dał się tak łatwo zbajerować tą śliczną buźką, a im dłużej Erik musiał próbować, tym bardziej tego chciał. Czyżby załączyły mu się jakieś daddy issues? Nie za bardzo miało by to sens, bo jednak ojca miał całe życie, chociaż może gdzieś to w jakiś sposób działało w podświadomości... Albo po prostu fakt, że Jacob był dla niego cholernie przystojny. Myślę, że to mogło wystarczyć.
Parsknął pod nosem, słysząc ten wywód o równowadze w przyrodzie i mimowolnie rozejrzał się po ludziach.
- Rozumiem, że jeśli równowaga w przyrodzie zostanie zachwiana, to skończy się świat, jaki znamy? - zażartował, wywracając oczami. - Czyli jak rozumiem chłopaka już miałeś? Cholera, spóźniłem się chyba w takim razie na odpowiednią kolejkę. - roześmiał się za chwilę.
Erik zawiesił wzork na barmanie, a kiedy odszedł, mimowolnie podążył za nim wzrokiem. Zaraz jednak zwrócił swoją uwagę z powrotem na Jacoba.
- No, nie brzmi to aż tak tragicznie, zalecenia również niezbyt skomplikowane. - skwitował, obracając szklankę w dłoni. - Nazwij to jak chcesz, ja się przyszedłem dobrze bawić. Myślę, że mam to jak w banku w Twoim towarzystwie. - odparł, nieco kokieteryjnie i mimowolnie zmierzył go wzrokiem. - Wszystko ok? - zapytał po chwili, widząc i słysząc jak kaszle.
-
– Nie mam planu na to, co bym zrobił, gdyby jutro skończył się świat – odpowiada i trochę jeszcze chrypi za sprawą podrażnionego gardła, które doprawił jeszcze alkoholem. Wzrusza powoli ramionami.
– Mamy to szczęście, że na to się jednak nie zanosi. Poza tym jakiego chłopaka. Ja miałem co najwyżej żonę. Przez ostatnie dziesięć lat. Dżentelmen nie zdradza szczegółów se swojej sypialni – oznajmia, ale jednocześnie też uśmiecha się, jakby próbował zepchnąć pod dywan jakąś drobną tajemnicę. Bo tak, Hirsch nie był specjalnie przykładnym mężem, jeśli rozpatrywać to pod kątem dochowania wierności małżeńskiej. Zwłaszcza po tym, jak pani Hirsch… powiedzmy, że rozpłynęła się w powietrzu.
Erik jest dla Jacoba zagadką. Czasem ma wręcz wrażenie, że kosmitą z innego wszechświata. Oczywiście w pozytywnym tego słowa znaczeniu.
–Poza tym, o jakiej zabawie mówimy? Wydaje mi się, że dziś nie jestem najdoskonalszym kompanem do szukania radości w życiu – dopowiada jeszcze, kończąc ten przydługi monolog w odniesieniu do wszystkich aspektów, jakie poruszył Doughall, kiedy Hirsch próbował się nie udusić.
Czy mógłby spełnić Erika? Pozwolić mu odhaczyć swoje nazwisko na liście pragnień i pozwolić mu zdobyć trofeum, którego najwyraźniej potrzebował w swojej kolekcji? Tak, mógłby. Był jednak zdecydowanym zwolennikiem stwierdzenia, że wszystko ma swój czas. A po jego myślach wciąż plątał się blondwłosy chłopiec, gość jego sypialni zaledwie sprzed kilku nocy, co już samo w sobie kwestionowało niezliczoną ilość spraw w jego życiu i nie chciał sobie jeszcze dokładać więcej do pieca. Ale… naprawdę potrzebował dzisiaj towarzystwa.
–Po prostu opowiedz mi o czymś przyjemniejszym niż ludzkie cierpienie – prosi i posyła mu delikatny, zachęcający uśmiech.
-
- A co jeśli świat rzeczywiście miałby się skończyć? Co byś zrobił? - zapytał, z całkowicie szczerym zaciekawieniem, a może i nawet z nutą ekscytacji. Zastanowił się chwilę, wbijając wzrok w półki z butelkami za barem, jednak wcale nie studiował ładnych, kolorowych etykiet, a zastanawiał się nad własnym pytaniem. - Hm... Ja bym chyba po prostu spędził cały wieczór na kwasie. - wzruszył w końcu ramionami. Jeśli Jacob spodziewał się jakiejś głębokiej odpowiedzi typu „powiedziałbym komuś, że go kocham” czy „załagodziłbym jakiś stary spór”, no to niestety, ale Erik nie był taką osobą. Nie to, że całkowicie nie miał uczuć, nie - po prostu kochał siebie i nie uważał, by miłość była czymś naprawdę potrzebnym w życiu. No i też niekoniecznie pakował się w jakieś konflikty, może złamał kilka serc, ale sam już o tym nie pamiętał, a na pewno nie poczuwał się, by to naprawiać.
- Jasne, była tylko żona i nikt więcej. - wywrócił oczami, wyolbrzymiając swoją reakcję. Tak, przecież na pewno Jacob był święty, a te kilka poprzednich spotkań i czasem niejednoznaczny dotyk wcale nic nie znaczyły. Erik jednak nie zamierzał napierać i oczywiście wyczuł, że troszkę go tym tekstem spławia. Gdyby dzisiejszy wieczór skończył się na obaleniu butelki whisky na pół i rozjeściu się w swoje strony - spoko. A gdyby jednak Jacob znudził się zabawą w kotka i myszkę czy innego króliczka i wylądowali by w sypialni jednego, bądź drugiego - tym bardziej spoko. Na nic się jednak z góry nie nastawiał.
- Może i ty nie jesteś dzisiaj w najlepszym stanie, ale hej, też tu jestem. Może ci chociaż trochę poprawię humor. - uśmiechnął się, kołysząc szklanką, po czym upił kolejnego łyka.
Słysząc jego prośbę, uniósł lekko brwi, zastanawiając się nad tym, o czym mógłby mu opowiedzieć.
- Ostatnio czytałem o takich zwierzątkach, nazywają się quokki. Wyglądają trochę jak przerośnięte świnki morskie, skrzyżowane z kapibarami, ale do rzeczy - chyba jako jedyny gatunek zwierząt same garną się do ludzi i w ogóle się nie boją, a to dlatego, że w naturalnym środowisku nie mają w ogóle drapieżników, które bym im zagrażały. - powiedział, szczerząc się nieco, po czym dokończył zawartość szklanki na raz i machnął do barmana, by zamówić następną kolejkę. W sumie on był trochę jak quokki.
-
– Wolę quokki od żon, zdecydowanie – śmieje się, kiedy młodzieniec opowiada mu o swoim niedawnym odkryciu. Podnosi szklankę do góry, by zamówić u barmana jeszcze jednego drinka. Tym razem pokazuje też, żeby mężczyzna po prostu go podwoił, nie ma sensu, żeby ściągał go tu co chwilę.
– Natura bywa niesprawiedliwa, prawda? Jedni muszą mieć się na baczności niemal na każdym kroku, nie ufać nikomu, nawet przesadnie nie mogą ufać sobie, podczas gdy inni przemierzają swoje życia bez jakiegokolwiek stresu. Może te quokki, chociaż na coś często chorują co? – alkohol nie tylko przyjemnie rozgrzewa już jego ciało, ale przede wszystkim przyjemnie infekuje umysł. Powoli czuje, że zaczyna przesadzać. I że potrzebuje wybrać się do toalety, ale kiedy tylko próbuje zsunąć się zgrabnie z wysokiego barowego krzesła, nie wychodzi mu to zbyt sprawnie, chociaż nie można odmówić temu efektowności. Przypadkiem jego dłoń ląduje na udzie Erika, kiedy próbuje złapać równowagę, ale kiedy tylko ją odzyskuje, zabiera rękę i poklepuje mężczyznę po ramieniu.
– Dam radę – nie wiadomo czy to zdanie wypowiada bardziej do siebie czy do Doughalla –Mam czterdzieści lat, nie osiemdziesiąt, trafię jeszcze do łazienki – dopowiada butnie, na co odpowiada mu ciche prychnięcie barmanki – A ciebie już na pewno tam nie potrzebuję! – krzyczy wobec tego w jej kierunku – Dam radę – powtarza znów i po zebraniu się w sobie jego kroki stają się bardziej sprężyste – Najwyżej, gdybym nie wrócił, wyślijcie za mną psy gończe! –śmieje się jeszcze ze swojego żarciku, odwracając się przez ramię. Wpada przypadkiem na jakąś dziewczynę, która go beszta, ale szybko rozpływa się pod wpływem jego miłego głosu i delikatnego flirtu. Chwilę później droga znów jest wolna, uff.
-
- #4
Dokładnie dwa tygodnie temu postanowiła sobie, że nie będzie się zaszywać w barach i upijać się do nieprzytomności, by potem jakieś życzliwe stworzenie zamówiło jej taksówkę pod sam dom. Wiemy doskonale jak wyglądają sprawy z postawionymi przez nas samych celami - pierwsze kilka dni są naprawdę super i mamy wrażenie, że życie czasem lubi pogłaskać nas po głowie i powiedzieć good job. Potem jest już coraz gorzej, tęsknimy za czymś co było naszą tarczą przed niepowodzeniami, demonami przeszłości, wszechogarniającym smutkiem. Jedną z tych osób była oczywiście Juniper. Naprawdę dobrze się trzymała - zaczęła na nowo socjalizować się z ludźmi, zapisała się na siłownię, a nawet wzięła kilka nadgodzin w pracy za koleżankę, która nie była w stanie poprowadzić szkolnego chóru. Miała wrażenie, że powoli zaczyna kończyć przykry rozdział opłakiwania Lawrenca. Niestety, było to tylko błędne złudzenie, bo ilekroć o nim pomyślała, mimowolnie łzy leciały po jej policzkach. Alkohol był jedyną ucieczką od tego niesprawiedliwego i popapranego świata. I tak oto idealne życie Juniper skończyło się zaledwie po kilku dniach.
W pracy było jej naprawdę ciężko. Ledwo co uczestniczyła w zajęciach. Były nawet momenty, że lekcje kończyła po dwudziestu minutach. Nie była w stanie nic zrobić. Była sparaliżowana, natomiast jej myśli błądziły gdzieś w odmętach słodkiej przeszłości.
Juni, ogarnij się! Musisz mieć tą pracę! Wytrzymaj jeszcze tylko trochę, tak dobrze Ci idzie! Po zajęciach pójdziesz się odprężyć.
Topienie wszystkich swoich smutków w hektolitrach wina było właśnie jej tarczą. Była tylko ona i butelka wypełniona płynnym szczęściem. Kiedy wybiła upragniona godzina, kobieta szybko opuściła mury szkoły muzycznej, przy czym mijając swoją szefową, która poważnie chciała porozmawiać z Barlow. Pewnie chodziło o jej pracę i notoryczne branie bezpłatnych urlopów. Juniper jedynie pomachała koleżance na odchodne i obiecała, że do tej rozmowy wrócą w poniedziałek. Złapała pierwszy-lepszy autobus i ruszyła w stronę upragnionego miejsca.
W końcu dojechała. Do swojego azylu. Do miejsca, gdzie nikt nie będzie jej oceniał. Minęła próg drzwi i zajęła miejsce przy samym barze. Na początek zamówiła lampkę wina, potem dwie, aż finalnie skończyła na sześciu.
To za mało.
Poprosiła o coś mocniejszego. Tak, Juniper wchodzi w kolejny etap swojej alkoholizacji. Chciałaby poczuć przyjemne wirowanie w głowie, lekkość i swobodę w swoim ciele, głośniej słyszeć muzykę, unieść się ponad to wszystko. Być w tej swojej bańce i zatracić się na kilka godzin. Barman z politowaniem spojrzał na Barlow, po czym zaserwował jej dwie sety. Szybko opróżniła kieliszki i poprosiła o kolejny. Kątem oka zauważyła mężczyznę, który od jakiegoś czasu przyglądał się kobiecie. Była już w takim stanie, że odważyła się na kiwnięcie głową w stronę faceta, a kiedy barman podał kolejną setę, uniosła w górę kieliszek, wzniosła toast w stronę nieznajomego i wypiła do dna.
Got different people inside my head
I wonder which one that they like best
pielęgniarka
swedish hospital
elm hall
Phoenix Grace Farrell nie uznawała instytucji "randek", choć to nie tak, że nie była na nie zapraszana. Zdarzało się - w sumie częściej, niż rzadziej - że jakiś nad-ambitny praktykant z oddziału chirurgii miękkiej, młody rezydent z ortopedii albo po prostu, najzwyczajniej w świecie, odurzony nie tylko jej urokiem, ale również (albo i przede wszystkim...) morfiną pacjent, z nadzieją w połyskujących oczach zapraszał ją na jakąś kawę albo kolację. Ona zaś - zależnie od swojego nastroju - przystawała na tę propozycję bądź nie. I - również od nastroju zależnie - przemieniała tę kolację czy kawę w ciąg dalszy albo nawet wspólne śniadanie... Bądź też nie.
Tak czy siak, jakikolwiek nie byłby ich finał, Phoenix za nic w świecie nie chciała nazywać tych spotkań randkami - bo randki, randki... Zakładały, przynajmniej w je przeoranej tradycją świadomości, jakąś kontynuację. Drugie wyjście na miasto, trzecie. I na tym trzecim - jakieś deklaracje, nie daj Boże, trzymanie się za ręce albo snucie wspólnych planów...
A na to pielęgniarka - jak to sobie wielokrotnie powtarzała w myślach - nie miała teraz ani czasu, ani przestrzeni, ani, pewnie przede wszystkim, ochoty.
Jakie było zatem zdziwienie jej koleżanek z oddziału, gdy kończąc długą zmianę tego deszczowego, środowego wieczora, oznajmiła im z radosnym wzruszeniem ramion, że właśnie na randkę się dziś wybiera?
Mary zmarszczyła brwi, Ophelia - zawsze wyszczekana i porywcza - otwarcie oznajmiła, że to chyba świat się musi kończyć. I pewnie długo nie dawałyby Phoenix spokoju, zalewając ją falą wścibskich pytań i domysłów, gdyby prędko wyklarowała im, że...
- To nie z żadnym facetem, wy idiotki. To randka z przyjaciółką!
Po czym nie pozostało jej nic więcej, jak zmienić mało urodziwe pielęgniarskie wdzianko na ciemnoniebieskie jeansy z wysokim stanem i lekko nadgniecioną bluzkę w głębokim odcieniu butelkowej zieleni. Zdążyła nawet, siermiężnym sposobem, umyć pachy nad szpitalną umywalką, nałożyć kroplę perfum na skrawek gładkiej skóry za uchem, przeczesać włosy, umyć zęby i nałożyć na wargi wiśniowy błyszczyk. Trochę krzywo, ale kto by się przejmował - w półmroku baru, do którego dziś wybierały się z Darby, i tak nikt nie dostrzegłby takiego szczegółu.
Dotarła na miejsce pierwsza i z lekko przepraszającym uśmiechem odprawiła kelnera, informując, że na kogoś czeka. Przerzuciła rejestr nieodebranych połączeń, z cichym westchnieniem oparła policzek na dłoni i przymknęła powieki. Nowoczesna wariacja na temat obrazów Edwarda Hoppera.
-
Powoli, powolutku, małymi krokami, Darby Walmsley stawała się mistrzem randkowania. Poznawała coraz to nowe osoby, regularnie z kimś wychodziła, a chociaż w niewielu przypadkach doczekała się dotychczas drugiego spotkania, tak wynikało to głównie z JEJ decyzji. Dziwne? Owszem. Absolutnie nie spodziewała się, że doczeka takiego momentu, gdy kilka miesięcy wcześniej przeprowadziła się do Seattle. I chociaż miała niemałe problemy z przyznaniem tego na głos, nagły przypływ pewności siebie był poniekąd spowodowany pomocnymi sugestiami Chandlera.
Chandler. Właśnie. Na całe szczęście myślała o nim już zdecydowanie mniej – a przynajmniej przestała rozważać jakby to było, gdyby coś, jednak, tylko i wyłącznie przypadkiem, by pomiędzy nimi zaszło. Przestała, ponieważ rozwiązali tę kwestię raz i porządnie; decydując się na opcję tak samo odważną, jak i głupią. Niepewną i prawdopodobnie również niebezpieczną? Bo gdyby wszystko potoczyło się dobrze, mogliby zapragnąć więcej, aczkolwiek, na całe szczęście, nic takiego nie miało miejsca. Wyleczyli się całkowicie. Dali sobie spokój i na chwilę obecną żyli w harmonii. Bardzo kruchej, biorąc pod uwagę, że oboje mieli tendencję do robienia sobie na złość i wiecznego uprzykrzania życia. W tej kwestii byli absolutnie niezrównani.
W związku z powyższym, Darby miała bardzo wiele do opowiedzenia swojej przyjaciółce! Obiecała co prawda, że nikt nigdy się nie dowie, ale jak takie niecodziennie wydarzenia można było trzymać w sekrecie, absolutnie z nikim się nie dzieląc? Nie miała pojęcia. Cieszyła się natomiast, że mają wiele do przegadania i z ogromnym podekscytowaniem czekała na (około)walentynkową randkę, a gdy zobaczyła znajomą twarz, nie kryjąc emocji podbiegła, żeby ją uścisnąć, lekko burząc zapewne swoją majestatyczną fryzurę i elegancją aurę. – Poe – mruknęła, w dalszym ciągu trzymając ją w serdecznym uścisku. Odsunęła się dopiero po dłuższej chwili. – Siadamy? Napijemy się czegoś? Muszę ci tyle opowiedzieć! – rzuciła, entuzjastycznym tonem. Zachowywała się, jakby od ich ostatniego spotkania minęły miesiące, podczas gdy nie widziały się prawdopodobnie zaledwie kilka dni.
pielęgniarka
swedish hospital
elm hall
Tym prostym sposobem nawet wygadując się Phoenix nie ryzykowała, że złamie daną na temat sekretu obietnicę. Poza tym... Kto jak kto, ale Phoenix Farrell naprawdę potrafiła dotrzymać tajemnicy. Czasem tak dobrze, że aż trochę siebie za to nienawidziła - była bowiem, od lat już, jak Puszka Pandory w szwach pękająca od tajemnic tak cudzych, jak i własnych. I zaczynała coraz częściej przypuszczać, że kiedyś te szwy rozejdą się, wieko uniesie nieproszone, a zawartość - wszystkie te rzeczy, o których miała absolutnie nikomu nie mówić, zresztą z sekretami jej własnej, nieżyjącej siostry na czele, wyleją się na światło dzienne wielką, niepowstrzymaną falą.
Na całe szczęście spotkania z jedną z dwóch raptem przyjaciółek (och, to był kolejny plus całej tej sytuacji - teraz, po Wielkiej Schizmie jaka nastąpiła w większości jej relacji, w tym oczywiście tej z Bastianem... - nawet gdyby chciała, Phoenix Farrell nie do końca miała z kim się dzielić potencjalnymi sekretami) stanowiły drobny wentyl, który pozwalał jej uwolnić się choć trochę od całego tego ciężaru. I ona więc, siedząc przy stoliku, prawie dosłownie przebierała pod jego blatem nogami w oczekiwaniu na przybycie przyjaciółki, którą będzie mogła zaszczycić swoją paplaniną.
- Czeeeść, piękna! - Phoe zatopiła się w ramionach dziewczyny, a potem skradła jej jeszcze śmiesznego, powitalnego buziaka, którym trafiła wprawdzie jakoś w żuchwę, a nie, jak planowała, w środek gładziutkiego policzka dziewczyny, ale to tylko przyczyniło się do krótkiej salwy śmiechu nad jej własną nieporadnością. Boże, dobrze, że nie musiała dziś już nikogo opatrywać - aż strach pomyśleć jak założyłaby komuś szwy w stanie takiego zmęczenia, skoro nawet ucałowanie koleżanki było dla niej niemałym wyzwaniem - Pytanie nie "czy", Darby, tylko "czego", czy raczej "czego najpierw"! - zaśmiała się, kręcąc głową. O pewnych rzeczach nie powinno się było mówić tak zupełnie na trzeźwo, a i Phoe miała ich akurat do opowiedzenia niemało... - Ja stawiam pierwszą kolejkę. Mów tylko: wino? Szoty? Błagam, tylko nie szoty! - uprzedziła odpowiedź, przypominając sobie, gdzie taka decyzja zawiodła je ostatnim razem... - Jakieś margarity może? Zamawiaj, ciocia Farrell funduje! A potem od razu zamieniam się w słuch, mów! I w ogóle... świetnie wyglądasz!
Jak w tej słynnej reklamie... Może to jej urok, a może to Chandler Jones...
Czy... yyy.... nie tak to leciało?