WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
Ale póki co, szedł, chyba całkiem nieźle, skoro nie wpadli od razu do rowu. Ani po chwili. - Ale fajne są, nie? Nie wyglądam w nich grubo? - zapytał, marszcząc brwi, bo nagle wydało mu się istotne zapytanie akurat o to, dlatego spojrzał na nią z konsternacją. I po jej kolejnych słowach uśmiechnął się promiennie,
- Chyba czego nie lubię będzie… szybciej - wyjawił, unosząc brwi i patrząc na nią z uśmiechem wesołym - byle nie ślima...ki i te inne… robaki - przyznał, unosząc brwi. - I Br...kselkę, ona śmierdzi - dodał, z powagą, pozwalając prowadzić się dalej. I pokiwał głową, ze smutkiem - my jesteśmy czarne owce, hopsaaa-saaa-hopsa-saaaa - zaproponował, chociaż nie wiedział, czy coś pomieszał, czy jakaś piosenka w tym stylu naprawdę istnieje. A potem zerknął na nią, skoro go o coś pytała - w muzeum - wyjawił, kiwając powoli głową i potykając się o własne stopy, ale po chwili na szczęście odzyskał równowagę! - Tu... nierówno jest... krzywo bardzo - rzucił, zwalając winę oczywiście na drogę, nie na swój stan.
-
- No co Ty podobno niektóre robaki smakują jak kurczak, ale szczerze mówiąc to nie sprawdzałam, więc tylko się na opiniach innych mogę opierać - w sumie chciałaby kiedyś zjeść takiego świerszcza.... może jak kiedyś się wybierze do Meksyku to spróbuje. Na razie jednak podróży nie planowała. - Brukselka jest zdrowa - może nie najsmaczniejsza, ale na bank zdrowa, jak większość warzywek, które Nora bardzo lubiła. - Tylko proszę nie rób hopsa sa... - bo wtedy oboje wylądowaliby na ziemi, a tego przecież nikt nie chciał, a w szczególności Winchester. - W muzeum? A to ciekawe i co tam robisz? Mówisz, że nie wolno dotykać eksponatów? - zapytała, bo w sumie niewiele na temat takiej pracy wiedziała więc chętnie się czegoś dowie. Człowiek się uczy całe życie. - Kierowniku, nie zwalaj na chodnik, prosty i bez dziur, że aż mucha nie siada - jedynym problemem były tutaj pijane nogi Wolfa, nic więcej!
-
- A dziękuję - odpowiedział, zadowolony z tego komplementu, bo jednak lepiej mieć ładne jeansy, niż brzydkie, prawda? Dopiero na jej kolejne słowa spojrzał na nią z powątpiewaniem - może to taka.. no wymówka, tych co zjedli robale? Coś jak.. jarmuż pieczony smakuje jak frytki, tofu jak mięso, a… a… bezgluten jak z-gluten - zauważył, unosząc brwi. Bo wiadomo, tylko prawdziwe majo, tylko prawdziwy gluten. Chyba, że ktoś jest uczulony, ale no, w innym wypadku po co odstawiać dobre jedzenie?
- Ale.. ale jak ja chce. Mogę chociaż zrobić ‘hopsa’ bez ‘sa’, albo samo ‘sa’? - zapytał cwanie, chociaż nie wiedział czym by było hopsa, a czym sa. I pewnie by po prostu machnął nogą, ręką, albo spróbował podskoczyć i się wywalił..
- Nigdy nie wolno dotykać eksponatów - zauważył, grożąc palcem. A potem pokiwał głową - wyciągam z ziemi, przywożę, opowiadam o nich, opisuje je, różne takie - wyjaśnił, ogólnikowo, ale musiałby użyć zbyt wielu trudnych słów, żeby lepiej to objaśnić, więc wolał tak o wymienić. Mniej energii go to kosztowało.
- Ja tu widzę siedzące muchy, grają w Brydża, Helen wygrywa, mimo że Jonah próbował oszukiwać - zaprotestował. I tak, właśnie nazwał nieistniejące muchy, ale lepsze to niż wywalanie się! Chyba…
-
- A jak sobie złamiesz nogę robiąc sa albo hopsa? Co wtedy będzie? Będziesz wtedy śpiewać "I never gonna dance again?" - okej, to było pojebane bardzo i cała ta rozmowa sięgała granic absurdu, ale Nora brnęła w to dalej. - No weź, pewnie czasem można... nie korci Cię nigdy? - zapytała unosząc brew, bo czasem przecież trzeba było sobie złamać jakąś zasadę, a wypadku muzeum macnąć co nieco. - To możesz mi kiedyś coś opowiedzieć - zawsze warto się uczyć nowych rzeczy.
- Kłamiesz, Helen nigdy nie ma szczęścia w kartach, bo zawsze ma w miłości, a nie można mieć i tu i tu - odpowiedziała uśmiechając się, bo mocno ją rozbawiły jego słowa.
-
I zdecydowanie nie mógł ocenić, czy była gruba, bo jednak była zima, więc oboje byli bardzo poubierani. A co najważniejsze, kompletnie teraz o tym nie myślał, za bardzo skupiając się na tym żeby jakoś iść przed siebie.
- Nie złamię, mam nogi ze stali! Jak ten ziomek z Deadpoola. Lubisz filmy o superbohaterach? - zapytał, nagle wytrącony z tematy, ale hej, plus dla Nory, że udało jej się odwrócić jego uwagę od prób skakania i potencjalnego zrobienia sobie krzywdy. Nawet zapomniał jej powiedzieć, że Careless whisper to przepiękna piosenka!
- No nie, bo tam pracuje, ja to przecież ustawiam.. i no wiesz, wykopuje. I robimy to macając - wyjaśnił, zdziwiony że o tym nie pomyślała, bo oczywko że macał, mierzył maski czy nakrycia głowy faraona. Czym byłoby bez tego życie! Drapał się też po czole pazurem dinozaura albo kłem, no super sprawa.
- Jasne, a co? - zapytał, bo cóż, jak widać, w tym stanie gadał największe głupoty! - Bo Helen to jedna z tych kobiet, które mają wszystko. Po osiemdziesiątce będzie jeździć na motorze i w szpilkach, zobaczysz - zapewnił ją, totalnie schodząc z tematu much najwyraźniej… no ale, miał pewnie na myśli takie musie… motory i… obcasy…
-
- Pewnie będzie miała osiemdziesiątkę za jakieś dwie godziny, bo ile muchy żyją? Nie długo jakoś nie? - Tak jej się wydawało, że jakoś kilka dni. To dopiero smutna sprawa, co to za życie takie krótkie. Ledwo się wyjdzie z jaja, a już czas umierać, z drugiej strony krótko się męczą na tym łez padole, więc może raczej wypada im zazdrościć.
-
- Nie, ja jestem profesjonalistą, wiem jak uważać. Nie zawsze za to wiem jak nie wpaść do dziury - przyznał, oczywiście w stu procentach szczerze. I rozłożył ręce, bo jak wpadasz to wpadasz, no zdarza się! Kopiesz to jest dziura, jest dziura to ktoś czasem wpadnie. Jeszcze nie zgniótł żadnej mumii, więc chyba nie jest z nim tak źle.
- Takie, które chcesz zabić bardzo długo, a jak nie chcesz, to niedługo - zdecydował, nieco filozoficznie. No i w sumie w końcu dotarli do frytkarni, a potem do mieszkania Nory, gdzie po kilku frytkach Wolf zasnął na jej stole w kuchni i tak sobie spał do rana. A rano uznał, że frytki są niedobre i potrzebuje prysznica, więc obiecał, że kiedyś jej pokaże gdzie są dobre frytki i że generalnie zadzwoni, bo nie pamiętał poprzedniej nocy i chciał być miły! Dopiero dwa dni później odkrył, że nie ma jej numeru, a imienia nawet nie pamięta, chociaż wydawało mu się, że było jakoś na T….
/zt x2!
malarka
cały świat
columbia city
Być może tylko się jej wydawało lub wmawiała sobie coś, ilekroć zerkała w swoje lustrzane odbicie, a może pierwsze ciążowe krągłości faktycznie zaczęły się pojawiać. Istniała również teoria dotycząca tego, że znów zbyt mocno pofolgowała sobie z ulubionymi ciasteczkami, co w połączeniu z anulowanym karnetem na siłowni przyniosło takie, a nie inne skutki. O cokolwiek nie chodziło - wyciągnięcie z szafy nieco luźniejszych, typowo letnich sukienek i zaopatrzenie się w kilka nowych było priorytetem na tamten dzień.
Opuszczenie chłodnego, klimatyzowanego centrum handlowego i zetknięcie się z ciepłym, czerwcowym powietrzem było szokiem, z którym oswoiła się chyba tylko dzięki dobremu nastrojowi, który od kilku dni zdawał się jej nie opuszczać. Choć wiele rzeczy było niejasnych, a przyszłość jawiła się jako jedna wielka niewiadoma, to jednak Charlotte po raz pierwszy od pamiętnej rozmowy z Blake'm na cmentarzu czuła się przygotowana na to, by uwierzyć, że mogło być w porządku.
Zajadając lody o smaku cytryny, poprawiła kilka osuwających się z przedramienia toreb. Zawsze wytężona czujność przybrała na sile, kiedy przyszło jej przebrnąć przez dziwnie zatłoczony jak na tę porę dnia plac zabaw. Ostatecznie jednak nawet wyuczona ostrożność nie uchroniła jej przed drobnym wypadkiem, jakim było spotkanie z chłopcem, który niefortunnie na nią wpadł. Łapiąc dziecko pod ramionami w celu uchronienia go przed spotkaniem z ziemią, nie zapanowała ani nad pakunkami, ani nad lodową kulką, która spadła z rożka.
- No nie - jęknęła żałośnie, odbierając całą tę sytuację jako wyraźny sygnał, że... wcale nie było tak dobrze. - Wszystko okej? Jesteś cały? - zagaiła malca, kiedy ten stanął na równych nogach i w niemałym zmieszaniu zaczął rozglądać się dookoła.
-
Tego dnia, gdy odebrała Phina z przedszkola, zaszli na lody i mrożoną kawę i herbatę w przypadku chłopca, po czym udali się na plac zabaw. Marcy miała dzięki temu chwilę dla siebie, bo jej syn zaczął bawić się z innymi dziećmi. Wyciągnęła z torby jakąś książkę, którą czytała, raz po raz zerkając w stronę swojej pociechy. Ostatnie czego chciała to jakiejś tragedii w postaci wypadku, bójki albo gorzej – porwania. Była jednak dobrej myśli, zadowolona z ostatnich wydarzeń. Bo może nie kupiła samochodu, ale odpoczęła trochę od wiecznego „mamooooo!” jakby paliło się albo waliło. Phin wyjątkowo pragnął jej uwagi w większym stopniu niż ostatnio. Wyczuwał może coś? Na przykład powrót ojca? Ot, normalna sytuacja. Marcy jednak nie powiedziała mu wciąż, przygotowując całą trójkę na szok. Zauważyła jednak inną pewną kwestię, która zaczęła jej przeszkadzać, ale z tym będzie musiała się oswoić i poważnie przemyśleć. Pozostawiała ją samą sobie, bo nie chciała zniszczyć przy tym żadnej przyjaźni.
Phin zniknął jej na moment z pola widzenia, gdy wstała, by wyrzucić swój kubek po kawie. Panika szybko zaczęła ją ogarniać. Stanęła na ławce, rozglądając się jak surykatka, aż nie dojrzała swojego syna w lekkich objęciach kobiety. Nie znała jej (a przynajmniej na początku tak sądziła), więc poleciała tam sprintem. Dopiero wtedy usłyszała jej słowa i zorientowała się, że musiał się Phinowi włączyć Turbo Sonic, więc domyśliła się całej sytuacji. Odetchnęła głęboko, z ulgą. Blondynka mogła okazać się porywaczem, ale już w to wątpiła.
- Phin! Przepraszam panią – powiedziała, kucając obok syna, by objąć go mocno. Włoski miał mokre od szalonych biegów po placu zabaw.
- Przepraszam panią – powtórzył chłopiec po mamie, uśmiechając się lekko do kobiety, jakby ta niewinność miała pomóc w wybaczeniu mu.
Marcy podniosła się, od razu zbierając rzeczy kobiety i podając je jej. Z wyjątkiem lodów, to jedynie mogła jej odkupić. Wzięła się pod boki, biorąc kolejny głęboki oddech. Miała sobie za złe, że spuściła syna z oka i wyszła taka sytuacja, choć strachu narobił jej jeszcze więcej niż wszyscy sądzili.
- Przepraszam jeszcze raz. Jeszcze nie opanowaliśmy awaryjnego hamowania, prawda, Phin? – zmierzwiła synowi włosy i przysunęła go do siebie, by już nigdzie nie znikał. – Odkupię pani te lody, dobrze? Nic się pani nie stało, prawda?
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
malarka
cały świat
columbia city
Charlotte nie planowała dzieci.
Charlotte unikała dzieci.
Charlotte miała zostać matką.
Paradoksalnie jednak tych kilkanaście dni z dala od Blake'a - współwinnego wszystkich problemów - pozwoliło jej oswoić się nie tylko z myślą o tym, że miała zostać samotną matką, ale że miała stać się nią w ogóle. To był nieplanowany, ale raczej przełomowy moment w jej życiu. Pierwsze i niezwykle gwałtowne ataki paniki stopniowo ustępowały, lekarska kontrola i zapewnienia o tym, że wszystko było dobrze, podnosiły ją na duchu, a obecnie pomocna była również świadomość tego, że wcale nie była z tym konkretnym problemem sama. Oswajała się z myślą, że mijany właśnie plac zabaw za kilka lat miałaby odwiedzać z własną córką lub własnym synem.
Jej pierwszą myślą po uchronieniu obcego chłopca przed bolesnym upadkiem było to, że wyglądał... uroczo. Roześmiany, zmęczony biegiem, może nieco zdezorientowany. W żaden sposób nie przypominał jednak rozkrzyczanego, irytującego dzieciaka, który przy pomocy pisków i wrzasków upominał się o swoje. Może nie miało być tak źle? Nie mogło być. Gdyby było, ludzie nie decydowaliby się na dzieci.
- Nic... się nie stało - zapewniła, choć sama nie była pewna, czy kierowała te słowa w stronę chłopca, czy może jednak - jak można było się domyślić - jego mamy.
Charlotte przeniosła wzrok z nienadających się już do spożycia lodów na twarz kobiety, ciepłym uśmiechem próbując przekonać ją, że była szczera; że nie wydarzyło się nic, za co Phin miałby dostać burę czy karę.
- Dziękuję - odparła, odbierając od nieznajomej (czyżby?) rzeczy, które wypadły. Na szczęście nie tak dawno kupione fatałaszki nie wylądowały na powoli roztapiającej się cytrynowej plamie, dlatego Charlotte bez cienia zawahania wrzuciła je do największej ze wszystkich toreb. - Nie trzeba, naprawdę. I tak jem za dużo słodkiego. To chyba jakiś znak - mruknęła pół żartem a pół serio. Dotychczas raczej nie musiała przejmować się ilościami spożywanych posiłków. Obecnie zaś, kiedy treningi nie wchodziły w grę, a lekarz zalecał raczej siedzący i leżący tryb życia, musiała myśleć dwa razy.
- Wszystko w porządku. Trochę tu dzisiaj tłoczno. Każdemu mogło się przytrafić - zapewniła, kolejny uśmiech posyłając w kierunku chłopca. - Mam nadzieję, że temu kawalerowi też nic się nie stało? - zagaiła, chcąc zorientować się, czy jej chwyt przypadkiem nie był za mocny i nie wyrządził więcej szkody niż pożytku.
-
Teraz musiała przyznać, że Phin jest najlepszym, co ją spotkało. Nie była już sama, miała dla kogo się starać, a jej życie przybrało nowego sensu. Dzięki niemu nie miała czasu na żałosne rozterki miłosne, które zazwyczaj dręczą kobiety w jej wieku, które już dość swojej kariery mają. Ona nawet kariery nie miała. Może uda jej się zostać pokojówką miesiąca, ale nie liczy na nic więcej (nawet jeśli skrycie marzy o posadzie kierowniczki). Ciepło jej się robiło na sercu, gdy patrzyła na chłopca spoconego od biegów, ale rozweselonego, bo spotkał swoich kolegów. Wymyślali sobie sami zabawy, mając ogromną wyobraźnię. Raz atakowali dinozaury, innym razem chodzili po księżycu, a jeszcze innym – byli piratami.
Z ulgą przyjęła, że nikomu nic się nie stało. Zazwyczaj nie musiała gromić swojego syna czy dawać mu kary; tym razem również widziała w tym wszystkim swoją winę, bo pozwoliła mu się oddalić i zająć sobą. Dla matek takie wypady nie są odpoczynkiem w stu procentach, ponieważ muszą wciąż czuwać.
- Oj, lody chyba nie mają aż tyle cukru – odparła z rozbawieniem, biorąc Phina na ręce, który od razu objął Marcy i wtulił się w nią. Zerkał jednak czasem na blondynkę, zaciekawiony. Trochę nabroił, a nikt na niego nie krzyczał, więc interesował się kim jest pani, na którą wpadł.
Skinęła głową i rozejrzała się jeszcze raz po placu zabaw, który przypominał ul. Dzieci biegały, matki czy babcie zbierały się w grupy i rozmawiały albo ze sobą, albo przez telefon. Nianie czytały książki, a do tego wszystkiego kręcił się tłumik przy stoisku z watą cukrową oraz lodami. Wyjątkowo tłoczno.
- Właśnie dziwię się. Myślałam, że przeoczyłam dzień dziecka, ale nie. Wszyscy wpadli na świetny pomysł wybrania się do parku trochę wcześniej – zaśmiała się, a na pytanie kobiety, odgarnęła włoski Phina z mokrego czoła. – Będzie żył, obyło się bez ran. Prawda, Phin? – zapytała jeszcze, a chłopiec pokiwał głową. Po chwili znów wróciła spojrzeniem do kobiety, która wydawała jej się znajoma. Tylko skąd? Chwilę przeszukiwała obrazy z pamięci, aż trybiki zadziałały. – Przepraszam, pani jest siostrą Leslie?
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
malarka
cały świat
columbia city
Nie miała pojęcia, jak poradziłaby sobie sama.
Musiałaby, ale czy byłoby to satysfakcjonujące, odpowiednie dla dziecka i jednocześnie zadowalające ją? Nie lubiła robić niczego na przysłowiowe pół gwizdka.
- To zależy, ile słodkiego się je - mruknęła pod nosem, bardziej do siebie niż kobiety. Zamiast tego posłała jej jednak przepełniony wdzięcznością uśmiech. Szukanie wymówek i usprawiedliwień nigdy nie było mocną stroną Charlotte, która wymagała nie tylko od innych, ale również od siebie. W ostatnim czasie zdecydowanie za bardzo sobie folgowała, ale może te wspomniane już wcześniej krągłości były jedynie wymysłem jej psotnej wyobraźni?
- Chyba korzystają z pogody. Nigdy nie wiadomo, jak długo to słońce z nami zostanie - przyznała, rozglądając się dookoła i decydując na naprawdę głęboki wdech. Wiosenno-letni klimat był doskonale odczuwalny, temperatury coraz wyższe, a to z kolei miało ogromny wpływ na nastawienie całego otoczenia. Również Lottie należała do grona, które powoli było zmęczone ponurą, deszczową aurą Seattle.
Hughes raz jeszcze uraczyła chłopca ciepłym uśmiechem, jednak aby uniknąć sprowokowania w dziecku poczucia dyskomfortu, bardzo szybko powróciła spojrzeniem do twarzy jego matki.
- Tak - przytaknęła, przyglądając się kobiecie ze swego rodzaju podejrzliwością. Potrzebowała chwili, by połączyć fakty, twarze, jakieś pojedyncze, trwające zaledwie kilka minut spotkania w sensowną całość. - Pani jest jej koleżanką, prawda? - odbiła piłeczkę.
-
Wolałaby, aby to Mason był ojcem jej syna.
Miała przez to lekkie wyrzuty sumienia. Gdyby mogła zacząć wszystko od początku, nie byłaby tak lekkomyślna. I z pewnością nie ładowałaby się w romans bez przyszłości. Chciała już stabilności, na którą czuła się gotowa. Czuła, że to zrobi dobrze nie tylko jej, ale i Phinowi.
Uśmiechnęła się na słowa (nie)znajomej, bo miała rację. Często potrafiła zjeść pudełko lodów, które ledwo co włożyła do zamrażalki, wracając z zakupów. Nie było to związane z okresem, a jakimiś przypływami WIELKIEJ ochoty, z którą nie potrafiła walczyć. Nie jest to również wina ciąży, ale z pewnością przeszkadzało jej to po fakcie wchłonięcia tony lodów. Będąc jednak w stanie błogosławionym jadła same słone rzeczy i zagryzała w nocy owocami. Nie raz chodziła do sklepu pod mieszkaniem w poszukiwaniu przekąsek albo błagała chiński lokal o jedzenie, chociaż było już po zamknięciu. Zazwyczaj udawało jej się. Głupi ma szczęście, prawda?
- To prawda! Właściwie nie dziwię im się. Jak się ma jedno dziecko w zamkniętym domu z powodu deszczu, jest ciężko, a co dopiero taka dwójka albo trójka! – westchnęła ciężko, wyobrażając sobie swoje drugie, potencjalne dziecko. Aż zbladła, bo sama z nimi nie dałaby już sobie rady. Wtedy jest się z dziećmi całą dobę, zwłaszcza, gdy ma się maleństwo, ciężko jest znaleźć sobie chwilę czasu tylko dla siebie. Pamięta do dziś, ile łez wylała po narodzinach Phina. Samotna, bez pomocy, z kolkami dziecka i cała obolała. Nie chciałaby znów powtarzać tego wszystkiego, choć kiedyś marzyła o dwójce berbeci. Sytuacja jej jednak wciąż jest bardzo niestabilna, więc na ten moment nie zdecyduje się na kolejne dziecko.
Phin chciał w końcu zsunąć się z objęć mamy, więc Marcy postawiła go na ziemi. Złapał jednak ją za rękę, obracając się i obserwując plac zabaw oraz ogólne otoczenie parku. Szukał sobie odpowiedniego miejsca do zabawy oraz swoich kolegów z przedszkola, którzy mieli do nich dojść niedługo. Marcy za to uśmiechnęła się lekko.
- Mam pamięć do twarzy – wytłumaczyła. – Jestem Marcy, przyjaźnię się z Leslie. Chyba ostatnio minęłyśmy się, bo ja przyszłam do Leslie, ty, pani wychodziła. Ale dam sobie rękę uciąć, że widziałyśmy się też na jakimś grillu ze sto lat temu – dodała z rozbawieniem. Nie chciała wyjść na wariatkę, więc przypomniała kobiecie ich ostatnie spotkania.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small
malarka
cały świat
columbia city
W ostatnim czasie zauważyła zmianę swojej postawy oraz to, jak bacznie obserwowała szczegóły rozgrywających się w jej obecności scenek. Nie inaczej było tego dnia, nawet jeżeli w dużej mierze skupiała się przede wszystkim na rozmowie z (nie)znajomą kobietą.
- Trójka to już chyba sporo - przyznała z błąkającym się w kącikach warg uśmiechem, pod pozorną łagodnością którego wprawiony obserwator na pewno dostrzegłby cień smutku.
Była przerażona. Ciążą, macierzyństwem, sytuacją z Blake'm i potencjalną reakcją własnej rodziny. Swego czasu otuchy dodawała jej myśl, że istotnie - to miało być tylko jedno dziecko, ale czy dla niedoświadczonej osoby, która nawet nie brała pod uwagę siebie w roli matki, to nie było o jedno za dużo?
- Żadna pani. Charlotte - zapewniła krótko, wyciągając w kierunku kobiety swoją na szczęście nieumazaną lodem dłoń. Uprzejmy, werbalny dystans był zupełnie niepotrzebny, skoro łączyła ich Leslie, ale i - na pierwszy rzut oka - zbliżony wiek.
- Kiedyś praktycznie co weekend odbywała się tego typu impreza. Trochę za tym tęsknię - przyznała bez ogródek, kiedy Marcy napomknęła o grillu, którego Charlotte może i nie zachowała w pamięci, ale który pewnie niczym nie różnił się od tych, które wspominała bardzo miło.
Tęskniła za spotkaniami tego typu, za towarzyszącą im swobodą i czasem, kiedy jej rodzina nie rozpadała się pod naporem tak wielu tajemnic.
- Usiądziemy? Trochę się zmęczyłam - westchnęła przeciągle, wskazując na jedną z ławek, która właśnie się zwolniła, a której ustawienie w cieniu budziło nadzieję na krótki odpoczynek po zakupach, spacerze, drobnym wypadku z Phinem i właściwie całym tym dniu.
-
- Chyba, ale nie chcę tego nigdy sprawdzać, wystarczy mi jedno – roześmiała się, szczerze przerażona wizją posiadania trójki dzieci! Czasem przez myśl jej przeszło, że miło by było jakby Phin miał rodzeństwo, a najlepiej brata, z którym mógłby się bawić. Do tego jednak potrzeba mieć kogoś, z kim zmajstruje się kolejnego dzieciaka i pieniądze na utrzymanie go. Już nie zamierzała wchodzić w przypadkowe romanse, popełniać znów błąd jaki zrobiła przy Phinie, więc całe szczęście będzie mamą jedynaka. Może Miles ma dzieci i jednak Phin ma jakieś rodzeństwo? Bycie jedynakiem jest dość przybijające, gdy nie ma się rodziców, ale już nic na to nie poradzi.
Gdyby tylko znała sytuację Charlotte, zrozumiałaby ją doskonale. Przechodziła przez coś podobnego, z jedną różnicą: ojciec Phina zniknął, zanim dowiedział się o synu. Chcąc, nie chcąc, została sama zanim sama zorientowała się o ciąży. Na pewno jest jej lżej z faktem, że mężczyzna wie o dziecku i mimo wszystko będzie gdzieś w świecie, a może i nawet przy nich.
- Marcy - uścisnęła jej dłoń, konkretnie, nie patyczkując się w delikatne i dziewczęce gesty. Uśmiechnęła się jednak, jakby świadczyć to mało o jej przyjaznym nastawieniu. Zawsze musiała walczyć o swoje i nie pokazywał słabości, więc i w takim geście pokazywała swoją siłę ducha.
- Taaak, chociaż już dawno na takim nie byłam i nie powiem, też mi tego brakuje – odparła z westchnieniem tęsknoty. Ostatnio było takich imprez o wiele mniej. Najchętniej sama zorganizowałaby grilla, ale nie bardzo ma gdzie, a jednak lepiej jest się zgrać u kogoś w ogrodzie niż dojeżdżać poza miasto i w dodatku nie wypić czegoś.
Pokiwała głową na jej pytanie, prowadząc ich do najbliższej ławeczki w cieniu. Gdy przycupnęły, Phin złapał Marcy za rękę, oglądając się na plac zabaw.
- Mogę iść do Gabe’a, mamo? Jest na zjeżdżalni, o tam – wskazał chłopca i uśmiechnął się uroczo, niemal pokazując swoją niewinność.
- Idź, ale uważaj i masz mi nie znikać z oczu, jasne? Leć – pocałowała go jeszcze w czoło, po czym chłopiec poleciał sprintem do kolegi. Marcy odetchnęła głęboko, obserwując go przez chwilę, aż zwróciła spojrzenie na Charlotte. – Wiesz co, może to dobra okazja na taką imprezę? Albo babski wieczór lepiej, o. I bez dzieci. Miła odmiana by była, móc napić się drinka bez ciekawskich spojrzeń czterolatka – powiedziała z rozbawieniem.
can't be afraid to take a fall
felt so big but she looks so small