WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
- Nie wątpię, choć pewnie bardziej niż przeprosiny po fakcie pomógłby jakiś telefon trzy tygodnie temu. Ale co ja tam wiem, krusz się, miłej zabawy. - wywrócił więc oczami, ignorując to ukłucie w środku, bo doskonale wiedział co Key miał na myśli przecież. Ale to nic, nie ważne, nie istotne i wcale nie pali go wstyd gdzieś od środka, w ogóle to miał się przejść i w ciuchach zrobić porządek, tak, południe kiedy jeszcze klientów prawie nie było to idealny moment żeby znowu robić porządek, więc się podniósł i Keya wyminął i zabrał się za przeglądanie swetrów, czy nie zakamuflowała się w nich jakaś bluzka albo kurtka. Więc przeglądanie ciuchów, tak, dokładnie, a Key niech se stoi czy siedzi gdzie chce i czeka na Nancy, która pewnie go stąd wykopie, powinna go wykopać przecież, tak? Ale on musiał dalej gadać i w Oscarze zamiast wstydu to złość się wzbierała właściwie, więc patrzył chwiilę na tę bluzę, śmieszną całkiem, żółtą w dinozaury i myślał, czy jej nie chce, bo w sumie to zimno się robi i przydałaby się jakaś bluza, a ona fajna i kolorowa była. Więc chwilę jakby nie słyszał Keya słów, zanim się nie zdecydował i nie odłożył jej sobie na bok i dopiero wtedy na Khayyama spojrzał.
- Hm, no może byłbym właśnie w szkole, gdybyś traktował swoją pracę poważnie i na przykład odbębniał właśnie swoją zmianę. - uniósł brwi lekko ku górze, bo może i i tak nie byłby teraz w szkole, bo jakoś go do niej wcale nie ciągnęło i bo wcale nie wiedział co ze sobą zrobić i fakt, że mógł się tu czymś zająć był całkiem fajny, ale to nie jest Klucza sprawa, więc niech mordę zamknie. Bo Oscar może być gdzie chce i gdzie mu się podoba, tym bardziej że właśnie łaskawie właśnie Klucza zastępuje, taki dobry i miły jest. Tak naprawdę to nie. - Ale rozumiem, pewnie przyjaźń z Ashtonem opłaca ci się bardziej niż chodzenie do pracy.
Nie myślał wcale, wypowiadając te słowa, bo nie lubił w ogóle myśleć o Ashtonie w taki sposób przecież, ale to nie ważne. Bo te słowa celowo były takie, bo zły był i wściekły i zraniony, bo nie miał wcale znaczenia dla kogoś, kto był dla niego potwornie ważny, bo mało było takich ważnych osób, a teraz Key tu był i jakiś irytujący był i bezczelny, bo Key miał znaczenie i Oscar nie wiedział czemu, nie rozumiał, a może rozumiał, bo zawsze, od lat była w nim ta obawa, że to że on w ogóle jest tak naprawdę nie ma znaczenia w ogóle.
I może złość za niego mówiła, bo prawda jest taka, że finanse Keya go nie obchodziły w najmniejszym nawet stopniu, ale mówił po prostu, nie zastanawiając się głębiej nad wymawianymi słowami, może chciał jakoś stąd chłopaka przegonić, zniechęcić, a może chciał rozładować część złości jaką w sobie miał przez cały ten czas, a jaka zaczęła się domagać o uwagę kiedy zobaczył starszego chłopaka.
Zaraz jego spojrzenie padło na drzwi, kiedy stary dzwoneczek znów zabrzęczał i chyba miał nadzieję, że to Nancy, ale to nie była ona, tylko jakaś starowinka. Widywał ją tu często w sumie, dużo mówiła bardzo i często z koleżanką przychodziła, urocza mu się wydawała całkiem, ale niestety nie była Nancy, więc nie obserwował jej nawet za długo, wyjął jakąś kurtkę spomiędzy bluz i przełożył na właściwe miejsce, taki porządny z niego pracownik jest i nie zerkał wcale na tę starowinkę, bo czemu by miał jej pilnować, miłe starowinki wcale nie ładują sobie bluzek do torebki kiedy Oscar nie patrzy, Reidowi w sumie nie przyszłoby to do głowy.
- A ty nie masz teraz nie wiem, bezrobocia jakiegoś? - no, musiał się odciąż, a może chciał bardzo, żeby Key sobie poszedł po prostu.
-
- Tak, bo słynna tyranka Nancy na pewno bezdusznie kazała Ci wziąć wszystkie moje zmiany – rzucił z wzruszeniem ramion, rozbawiony sugestią jakoby braki we frekwencji miały być w jakimkolwiek stopniu jego winą. – Gretchen też pracuje, już nie zmyślaj że byłbyś gdziekolwiek. – Nie zesraj się było po prawdzie pierwotną odpowiedzią którą zamierzał zaoferować Reidowi i z opuszczeniem jej wiązał się pewien mimowolny żal, ale całkiem szczerze cieszyło go to, że póki co to Oscar w całym tym swoim rzekomym przejęciu i szale doskonałego pracownika wychodził na zwycięzcę ilości niczym niepopartych infantylnych tekstów i zarzutów. Znaczy... tak sądził. Już w zasadzie cieszył się, że punktacja zdrowego rozsądku oficjalnie wynosi co najmniej 3:0 dla niego, na wodzy mając wszystkie negatywne emocje sprzed chwili, ale wystarczyła cała ta denna sugestia, pospieszne wspomnienie Ashtona, żeby na twarzy, w postawie i tonie głosu od nowa zagościła najszczersza złość. – Oho, żeby Cię dupa za mocno nie zapiekła z zazdrości – wystosował bardzo dojrzale, absolutnie nie zamierzając się w tej sytuacji hamować, bo to – cokolwiek to w zasadzie było, cały ten przytyk – wydawało mu się iść o zdecydowany krok za daleko. Niewiele z tej sugestii tak naprawdę rozumiał, bo w żadnym wypadku nie były mu znane szczegóły konfliktu Ashtona z Oscarem, ale rozumieć wcale nie musiał, żeby czuć z jej tytułu przemożną chęć do przekucia tych dotychczasowych mikrozłośliwości na pełnoprawną agresję. – Strasznie Ci współczuję jeśli Tobie takie rzeczy jak przyjaźń muszą się opłacać, no ale spoko, widzę że przynajmniej masz swoje priorytety – obrócił to więc przeciwko Reidowi, po raz kolejny siląc się na wzruszenie ramion i zachowywanie się tak, jakby wcale nie budziło w nim to skrajnych emocji.
Natychmiast zaczęło go zastanawiać też to, na ile poinformowany był Oscar. Czy rzeczywiście sądził że z Ashtonem łączyła ich tylko przyjaźń, czy jeśli wiedział to czy dowiedział się od Ashtona właśnie. Ze skrzyżowanymi na piersi rękami oparł się więc o blat kasy, nachalne spojrzenie bez cienia skrępowania wbijając w Reida, zupełnie jakby głupio spodziewał się z samych jego ruchów wyczytać całą prawdę. Wzrok okazjonalnie pędził w stronę tarczy zegarka, ale jak na złość minuty dłużyły się wyjątkowo mocno, a poza staruszką sklepu nie odwiedzał zupełnie nikt, zwłaszcza Nancy.
- Tak oficjalnie to jeszcze nie, ale dzięki za troskę – odpowiedział grzecznie bez większego poruszenia, nawet jeśli widmo bezrobocia akurat bardzo intensywnie ciążyło nad głową. – A co, zastanawiasz się jak Ci będzie po skończeniu szkoły? – zapytał jeszcze zanim zdążył po raz kolejny ugryźć się w język.
-
Idę do kasy, po drodze służę pomocą zagubionemu chłopakowi. Czekam na Stellę i jej ostateczny werdykt. Dlaczego podejrzewam, że w drodze z przymierzalni do mnie jeszcze dziesięć razy zmieni zdanie? Śmieję się z tego, co do mnie mówi. Jej słowa brzmiałyby nawet sztucznie w ustach kogoś innego, ale znając Stellę, ten wybór naprawdę sprawia jej trudność. Doskonale ją rozumiem.
- Okej, od tej pory cokolwiek powiesz, sprzedaję ci tę i koniec.
Leniwie sięgam po wskazaną bluzkę. Jasne, że tak naprawdę jestem otwarta na wszelkie zmiany decyzji. Moja cierpliwość nie ma granic.
- Oj Stella, ty wariatko, musimy się następnym razem umówić gdzieś prywatnie. Zabiorę cię na jakąś imprezę, albo ty mnie zabierzesz. Koniecznie.
Uśmiecham się do niej trochę na do widzenia, przeczuwając szybki koniec naszej zabawy. Podaję cenę.
Zaangażowanie w pracę, zajmujące spotkania, niedająca skupić myśli muzyka. Zagłuszam swoje wewnętrzne głosy na różne sposoby. Póki o tym nie myślę, czyli działam nie do końca świadomie, jest w porządku. Gdy zaczynam to analizować, robi mi się źle, niedobrze, że aż mam ochotę puścić mentalnego pawia. Czaisz? Też tak masz? Niestety to bardzo możliwe.
szukam pracy, będę
pracownikiem roku
sunset hill
- Bardzo dobrze. Nie słuchaj się mnie już - kiwnęła głową, wciskając jej w ręce wybraną bluzkę, żeby na pewno nie zmienić już zdania. Zawsze była niezdecydowana, bez względu na to czy chodziło o głupi ciuch czy o ważne życiowe wybory.
- Pewnie! - Wyrwało jej się (może trochę nazbyt entuzjastycznie), ale czy dosłownie godzinę temu nie myślała o tym samym? O ich relacji, która nigdy nie wyszła poza mury tego sklepu? Poza tym chętnie by się wybrała na taką dorosłą, ale nie do końca, imprezę u Gretchen. - Dzisiaj o dwudziestej - powtórzyła, puszczając jej oczko, bo może jednak postanowi wybrać się na koncert. Podała jej odliczoną sumę pieniędzy, a bluzkę wpakowała do plecaka. - Dzięki za pomoc, jak zwykle byłaś niezastąpiona - uśmiechnęła się, po czym zarzuciła plecak na ramię i ruszyła w stronę wyjścia. Pomachała jej jeszcze na pożegnanie, puszczając jakąś panią w drzwiach, i wesołym krokiem ruszyła na przystanek autobusowy.
zt
-
-
- Jak tam sobie chcesz. - na kolejne słowa chłopaka wywrócił tylko oczami. Bo nie obchodziło go, czy on mógł zadzwonić, czy chciał to zrobić, czy cokolwiek się z nim tam działo. Bo Key mógłby nie istnieć wcale dla niego. Bo był jakimś jego wyrzutem sumienia, bo sprawiał że wstyd mu było, bo za dużo wiedział o nim i, bo mówił o tym innym. I łatwiej było się wściekać, najłatwiej, bo nie mógł się przecież przyznać, nie mógł po prostu. Więc napięcie między nimi rosło i wcale nie rozładowało się w czasie tamtej bójki, bo tylko więcej osób zainteresowało się, o co im poszło, bo słowo podkurwiacz padło głośno i wyraźnie, bo Oscar w gruncie rzeczy przerażony był, bo za dużo osób pytało, albo oskarżało. Więc mówił, że Key’a pojebało po prostu, że pieniądze zgubił i ma do niego problem jakiś.
Więc napięcie rosło znów.
I dalej nic nie powiedział, bo prawda jest taka, że mógłby być w szkole, gdyby tylko chciał, ale to nie Keya sprawa, więc niech się wali, geniusz jeden i Sherlock, czy co on tam chce. I tak był nieodpowiedzialnym kretynem i wolał siedzieć przed playsation z Ashtonem, niż w robocie być, a teraz wydawało mu się, że wróci tutaj. Jasne.
I chyba zły był generalnie, możliwe, że mówił cokolwiek, ale jakie to ma znaczenie. Zerkał w kierunku starowinki, zgarniającej kilka jasnych koszul, które na pewno będą za małe i rusza do przebieralni, jakby widok ten był czymś szczególnym, czy interesującym. Bo czas wcale nie chciał płynąć, a atmosfera z każdą chwilą tej sprzeczki robiła się bardziej irytująca. Key oczywiście irytujący był. Jak zawsze.
- Nieszczególnie, pracuję więc nie potrzebuję sponsorów. - wywrócił zaraz oczami. Nawet jeśli był zazdrosny. Nie o pieniądze, nigdy ich od Asha nie chciał i właściwie to bardziej go krępowały, niż były plusem i jedynie cieszył się, że Ash ma w życiu swoje ułatwienia. Zazdrosny był chyba, bo zdradzony się czuł i chyba znaczenie stracił dla przyjaciela, ktoś inny zajął to miejsce.
I nie reagował kompletnie, może trochę peszyło go to wbite w niego spojrzenie, kiepski był w takie rzeczy, więc się ruszył, bo przecież w pracy jest i trzeba sprawdzić, czy porządek w rzeczach jest. Wcale nie uciekał przecież, kompletnie. I prychnął znowu. Bo Key to kretyn. A on boi się, co będzie po skończeniu szkoły.
- W najgorszym razie będę pracował w lumpie, aż mnie nie wyjebią za idiotyczne akcje zgodnie z twoim wzorem, ale zobaczy się, może wymyślę ciekawszy scenariusz niż ty. - puścił mu jeszcze tylko oczko i uśmiechnął się uprzejmie, bo wal się, Key, niech już spada stąd.
-
Reyah, dawno temu, określiła się królową lumpeksów i od tego czasu, gdy ktokolwiek próbował z nią konkurować, przybierała minę zbitego psa i ze łzami w oczach wymieniała argumenty, dlaczego to ona ma rację. Niby nie lubiła się kłócić, aczkolwiek dyskusje na poziomie również nie były jej mocną stroną, więc zazwyczaj, w takim wypadku, wykorzystywała cięższą artylerię. Na jej nieszczęście, to niekoniecznie działało – zwłaszcza, że jej rodzeństwo było równie uparte i równie nieskore do kompromisów. Ale to wszystko było nieważne – nie, kiedy się nie wyspała i była w tego powodu cholernie zła. Ziewała i mierzyła tłum, znajdujący się pod sklepem, morderczym spojrzeniem, a typowym, szalonym you’re dead to me uraczyła swoją ukochaną siostrę, która w pewnym momencie zmaterializowała się obok. – Widziałaś godzinę? Rosse, widziałaś, która jest godzina? Ja wiem, ja rozumiem, ja jestem takiego samego zdania, że im wcześniej, tym lepiej. Ale Rosse! Takie rzeczy wymagają psychicznych i fizycznych przygotowań, wiesz? Gdybym wiedziała wcześniej, nie zawracałabym sobie głowy kładzeniem się do łóżka – chociaż to Rosse była starszą przedstawicielką rodu Jonesów, Reyah przedstawiła swoje argumenty bardzo wyniosłym i rzeczowym tonem. Miała absolutną rację! A nieczęsto w swoim życiu mówiła poważnie. – A, coś się dzieje – powiedziała, widząc jak tłum ludzi powoli, coraz ciaśniej, gromadzi się wokół drzwi wejściowych. Zaraz, za moment, miała rozpocząć się wojna!
-
- Jeśli tak potrzebujesz sobie tłumaczyć to, że żaden nie był do tej pory zainteresowany, no to spoko, śmiało. Pracuj dalej. – Tylko tyle mógł zaoferować w odpowiedzi, nawet jeśli złość nakazywała nie odpuszczać i bronić się przed zarzutami, które mimo tej bojowej miny i skrzyżowanych na piersiach rąk trafiały zbyt blisko rzeczywistości. A przynajmniej rzeczywistości widzianej oczami Keya, już i bez tych komentarzy przekonanego o tym, że ostatnie dni były nie tyle co nadużyciem uprzejmości Ashtona, a zwyczajnym żerowaniem. Sponsoring czy pasożytnictwo, różnica nie mogła być przecież tak wielka. Tylko że bronić się to prawie jak przyznać rację, więc bez sensu, zupełnie bez sensu.
Te pordzewiałe już od nerwów hamulce mało nie puściły wraz z kolejnymi słowami, a była tak w zasadzie jedna rzecz, która powstrzymała Keyvvana od wyrażenia swojego zdania w sposób znacznie mniej kulturalny i niebezpośredni. Rzecz, czy raczej osoba, bo gdzieś wpół branego gwałtownie przed kolejnym kąśliwym komentarzem oddechu, pordzewiały dzwonek drzwi odezwał się po raz kolejny. Szybkie spojrzenie w tamtą stronę utwierdziło w przekonaniu, że nie warto – zwłaszcza że Nancy stanęła w drzwiach z nietęgą miną i wzrokiem bezpardonowo wbitym w Keya.
- Na pewno wymyślisz. Możesz zrobić wielkie rzeczy, Oscar. Trzymam kciuki – wyrzucił więc pospiesznie tym paskudnie słodkim i uprzejmym tonem, wymuszając też możliwie jak najszerszy uśmiech. Fałszywy był i dwulicowy w chuj, ale to tak jak Oscar zupełnie, a jeśli było coś, nawet tak perfidne kłamstwo, co mogło uratować od straty pracy albo chociaż od wiecznej banicji w Lucky Star, to musiało być warte spróbowania. Tyle tylko, że Nancy pozostała w zasadzie tym wszystkim niewzruszona: przyspieszonym krokiem wyminęła ich dwójkę, ledwie tym pasywnym machnięciem dłoni sygnalizując Keyowi, żeby iść (chyba?) za nią. Moment bezruchu, najszczerszego zwątpienia, bo oddech w stresie znów ugrzązł gdzieś między żebrami, a potem tamten formalny uśmiech szybko spływający z twarzy, wreszcie zaoferowane Oscarowi na pożegnanie wraz z środkowym palcem nieprzyjemne spojrzenie.
/ztx2
-
To wyznanie było żenujące na kilku różnych poziomach, więc zanim przejdziemy dalej, pora na małe wyjaśnienie: potrafiła zrobić zakupy. Wejście do sklepu, chwycenie potrzebnej rzeczy, a nawet zapłacenie za nią, nie było dużym wyzwaniem. Ogarniała ideę kas samoobsługowych, nie dzwoniła na bramkach przed wyjściem ze sklepu, wiedziała też, jak zrobić zakupy w sklepie internetowym.
Problemem było samo kupowanie rzeczy.
A konkretniej: problemem była ta wracająca myśl, że gromadzenie tego wszystkiego to idiotyzm.
Jej żydowska, oszczędna matka, która nigdy niczego nie marnowała, potrafiła zaszyć każdą dziurę w ubraniach swoich dzieci i obruszała się, gdy Ettel nie chciała zjeść czegoś przeterminowanego “jedynie” (mhm) o tydzień, mogłaby być z niej dumna. Przynajmniej przez chwilę, bo potem zobaczyłaby, jak jej córka wydaje lekką ręką hajs na głupoty i wtedy mogłaby już tylko wzywać kapłana, żeby odprawił egzorcyzmy.
Serio - bez mrugnięcia okiem kupowała sobie nową sukienkę wyłącznie dlatego, że była ładna, zamiast jednej kuli do kąpieli,] brała od razu trzy, a w domu szuflada ze słodyczami była wypełniona po korek rzeczami, których od tygodni nikt nie tknął. Ale to wszystko to były rzeczy kupowane wyłącznie dla przyjemności, tylko dlatego, że mogła - przecież nie dlatego, że potrzebowała. A to sprawiało, że te rzeczy po prostu się nie liczyły.
Miała problem z tymi najbardziej prozaicznymi rzeczami, które co jakiś czas przychodzą ci do głowy, w chwili nagłego olśnienia, że przecież p o t r z e b u j e s z…
no właśnie, czego?
To mógł być niewielki dywanik w łazience, żeby nie marznąć w stopy.
Albo fotel, na którym możesz potem czytać książki.
I zestaw kuchennych łopatek, łyżek i szczypiec, z takim samym kolorem rączki, za dokładnie dwa dolary mniej niż gdybyś kupował je oddzielnie.
Bardzo niebezpiecznie orbitowała wokół tego momentu w życiu, gdy robisz się dorosły i właśnie takie zakupy cię nie tylko interesują, ale też, o zgrozo, ekscytują. Niewinnie rzucone “jadę w weekend do Ikei” spotykało się z bardziej aprobującą reakcją niż “w weekend upiję się do nieprzytomności i będę całowała się z kimś, kogo nigdy wcześniej nie widziałam), a tobie ciężko było sobie wyobrazić, jak w ogóle mogłaś żyć bez wyciskarki do czosnku - a jeśli nawet mogłaś, to co to było za życie.
A przecież nie wyrzuci tych szczypców, którymi najwygodniej jest wymieszać makaron z sosem, gdy coś się wydarzy, tak jak mogłaby bez sentymentu pozbyć się niezużytej kuli do kąpieli. Ubrania, te potrzebne i te mniej, było łatwo przewieźć (w przeciwieństwie do fotela…), ale też przychodziło jej do głowy co najmniej kilka miejsc, w które mogłaby te ubrania oddać, gdyby ich dłużej nie potrzebowała. Nie znała za to miejsca, do którego można było oddać dywanik z łazienki albo pustą doniczkę.
Oprócz, oczywiście, śmietnika. A skoro te wszystkie rzeczy, które bardzo chciała kupić ta część Ettel, która była uprzywilejowanym millenialsem z mieszkaniem kupionym przez teściów, a wyrzuty sumienia związane z katastrofą klimatyczną leczyła tym, że do kawy wlewa mleko roślinne i nie bierze jednorazówek na warzywa w sklepie (czyli, mówiąc inaczej, ta część, z której ona sama nie była zbyt dumna), okazywały się tylko głupimi przedmiotami, bez których doskonale sobie poradzi i które - jak podpowiadała jej część-katastrofistka - kiedyś będzie trzeba sobie wyrywać albo porzucić, to szkoda było jej wydawać na to cały majątek rodu de Loughrey-Cox.
Tutaj do zabawy wkraczała pewnie jej żydowska część.
A właściwie: nie tylko wkraczała, co właśnie wychodziła. Ettel opuszczała właśnie sklep z kubkiem z wizerunkiem królowej w jednej dłoni (była to miłość od pierwszego wejrzenia) i z miseczką w kolorze indigo blue w drugiej - na tyle małej, żeby rozgnieść w niej awokado lub zrobić sos do sałatki, słowem: na tyle małej, że zupełnie niepotrzebnej.
Planowała zatrzymać się za moment, żeby bezpiecznie schować nowe zdobycze do plecaka, ale nie zdążyła, zamiast tego zderzyła się z kimś w drzwiach na tyle gwałtownie, że upuściła miskę, która rozbiła się przy stopach kobiety. A jedyne, co wyrwało się z ust Ettel, to: - Chrrryste.
Jak to było, z tą żydowską matką i egzorcyzmami?
-
Pierwsze co udało się jej zarejestrować, to wzywanie jakiegoś cieśli. Stłumiony dźwięk tłuczonego czegoś i oczywiście ból, jaki przeszył jej ciało. -Nic Ci nie jest?- Spytała odruchowo, spoglądając na ofiarę, a może przyczynę zderzenia. Nie umiała określić kto, jest tym złym w tym queście. Nagle przeniosła spojrzenie pod własne stopy okutane w piękne czerwone pół glany i już wszystko było jasne. -Wybacz?- Spytała nadal nie wiedząc, kto tak naprawdę był pokrzywdzony.
-
Gdyby dziesięć lat temu - w czasach, gdy założenie krótszej spódnicy wciąż było Wielką Sprawą, nie nosiła żadnego z dwóch pierścionków, które teraz miała na palcach i bardzo chciała nauczyć się nakładać róż na policzki - usłyszała, że tak w ogóle można, prawdopodobnie byłaby mocno zaskoczona. Teraz, po kilku latach spędzonych w Anglii i Stanach (ale też: po kilku latach oglądania netflixa, nie ma co się oszukiwać) wiedziała, że niektórzy kupują sobie ciuchy w prezencie albo na poprawę humoru. To mogły być też książki, kosmetyki albo miseczka kupiona głównie po to, by rozgniatać w niej awokado - takie zakupy, już po fakcie, potrafiły czasami sprawić jej radość, ale gdyby miała wybrać się na jakiekolwiek zakupy w celu ukojenia, prawdopodobnie poszłaby po prostu do lodziarni. Nie lubiła gromadzić rzeczy i nie wiązało się to z żadnymi szczególnymi emocjami (przynajmniej dopóki nowa miseczka nie roztrzaska się u stóp Nott…).
Z drugiej strony: czy przypadkiem trochę się w ten sposób nie oszukiwała? Była całkowicie gotowa upierać się, że kupuje rzeczy - ubrania, naczynia, krem do rąk, cokolwiek - gdy ich potrzebuje, ale przecież to była bzdura. Nie potrzebowała kolejnej pary sneakersów do biegania po mieście, w rzeczywistości po prostu miała ochotę je kupić, nawet jeśli potem wmawiała sobie, że przecież nie ma butów, które dobrze by wyglądały z letnią sukienką. I gdzie w takim razie należało umieścić Ettel, na tej skali, między całkowitą ubraniową ascezą a poprawianiem sobie humoru wyłącznie poprzez zakupy, skoro najwyraźniej kupowała ubrania dla przyjemności, ale nie dla tej chwilowej, związanej z radością posiadania nowej rzeczy?
- Nie - odparła machinalnie, jeszcze zanim zdążyła się zastanowić, czy na pewno nic jej nie boli. Odsunęła się o krok, żeby móc spojrzeć na dziewczynę, którą właśnie zaatakowała i spytała: - A tobie? Przepraszam, że na ciebie wlazłam - dodała, zanim przeniosła wzrok na rozbitą miskę. - Poczekaj, zbiorę to i już cię puszczam - zapewniła, ale najwyraźniej miała dzień totalnej sieroty, bo ledwo zdążyła zacząć sprzątać te skorupy, zaraz musiała jedną z nich upuścić z cichym syknięciem, zupełnie jak ktoś, kto właśnie rozciął sobie rękę.
-