WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
-
– Ja też nie wiedziałem, że dzisiaj przyjdziesz – wzruszył ramionami, bo naprawdę to było niechcący – wiedział, że chodziła o poranku na grób ich dziecka, więc on chodził tam wieczorami, nie spotykał się z nią, kiedy odbierała dzieci ani kiedy je przywoziła z powrotem. Szanował jej przestrzeń, nawet jeśli czuł, że każdego dnia bez niej jakaś jego cząstka powolutku umiera.
– Nie potrzebuję kawy, ale dziękuję – uśmiechnął się smutno, by przetrzeć twarz dłońmi. Naprawdę potrzebował trochę się otrzeźwić w tym momencie. Zacisnął lekko usta i pokiwał głową. – Musiałem zasnąć nad papirologią, ale zaraz znajdę te faktury o których mówisz – powiedział, nadal starając się wyrwać z tego sennego oszołomienia. Zaraz zaczął przetrząsać jakieś szuflady, odrobinę nerwowo, bo nadal był rozdrażniony faktem, że nie znaleźli gościa, który wszystko spierdolił.
– Nie jestem głodny, S. Chyba, że ty też zjesz. Niekoniecznie ze mną, ale generalnie bardzo zmizerniałaś – zauważył z troską. Nie chodziło o to, że nie wyglądała pięknie. Była dla niego najpiękniejsza, ale widział, że bardzo mocno schudła i obstawiał, że nie jadła za dużo, a musiała być przecież silna, szczególnie teraz.
-
– Zbierałam się do tego od kilku dni, a kiedy w końcu przyjechałam... jesteś i ty – uśmiechnęła się odrobinkę w tym momencie, ale zaraz przybrała ten sam poważny wyraz twarzy którym rzucała we wszystkich ludzi z jakimi miała kontakt. Nie chciała brać nawet pod uwagę tego, że takie rzeczy nie dzieją się przypadkiem i jeśli się nie umówili, to może jakieś przeznaczenie? Nie, zdecydowanie nie.
– Potrzebujesz, zaufaj mi – podsunęła kubek z kawą niemal pod jego nos. Wyglądał jak ktoś, kto nie spał z kilka dni pod rząd, więc kawa wydawała się jak najbardziej na miejscu. Obserwowała go gdy tak chaotycznie szukał papierów w szufladach i westchnąwszy, złapała go za nadgarstek. – Poradzę sobie, spokojnie. Powinieneś iść do domu i się przespać. – zmarszczyła czoło. Pękało jej serce widząc go w takim stanie i choć sama była pozornie tylko w lepszej kondycji, prawdopodobnie czuli się tak samo – z tymże jej pomagały leki. Wstała z biurka i faktycznie odsunęła jego krzesło, żeby dostać się do szuflad przy których klęknęła. Zaczynała doceniać na nowo krótkie spodenki bo w spódnicy byłoby to mniej wskazane.
– Możemy coś zamówić i zjeść razem. Albo pójść zjeść razem, ale tutaj w pobliżu mało restauracji w których obsługa nie ma skośnych oczu – zażartowała, trochę czarny humor z siebie wyrzucając i zaczęła powoli wyciągać sterty pomieszanych kartek. Zaproponowanie wspólnego śniadania wyszło jej tak łatwo, że aż sama była w szoku. Praktycznie nikomu nie udawało się przekonać jej do jedzenia. – Nie zmizerniałam, to nowa dieta. Wszystko pod kontrolą – podniosła się z klęczek i z powrotem usiadła na brzegu biurka wertując sterty papierów. – Jezu, znalezienie czegokolwiek w tym syfie zajmie mi wieki a to dopiero jedna szuflada – wymamrotała pod nosem, próbując rozłożyć papiery na jakieś sensowne kupki. Nie bardzo wiedziała o czym mają rozmawiać, więc uznała że temat pracy będzie najbardziej odpowiedni.
-
– Dzisiaj dzieci są u Christine, dlatego siedziałem do późna i musiałem zasnąć nad papierami – wytłumaczył się od razu, bo nie miał pojęcia, kiedy Sarah przyjedzie. Abel mówił, że zwykle przychodziła do biura z rana, dlatego siedział do późna, niekoniecznie chcący na nią tutaj wpadł, ale szczerze mówiąc cieszył się, że tak się stało, bo… Dobrze było ją zobaczyć.
– Nie wątpię, że sobie poradzisz, S. Po prostu chciałbym, ci pomóc, tutaj jest koszmarny bajzel w papierach – powiedział, przyjmując koniec końców kawę i upijając odrobinę. Właściwie trochę tak było – kiepsko sypiał, a jednocześnie nie chciał się otumaniać lekami. Wszystko to sprawiało, że tkwił w swego rodzaju błędnym kole i nie do końca wiedział, jakim sposobem ma się z tego błędnego koła wyplątać. Liczyl na to, że w końcu będzie na tyle zmęczony, że najzwyczajniej w świecie zaśnie sam z siebie na więcej niż trzy godziny.
– Brzmi dobrze. Możemy zamówić jedzenie do biura, a w międzyczasie pomogę ci z papierami. Na co masz ochotę? – spytał, odpalając jakąś aplikację w stylu Uber Eatsa i od razu przeglądając ofertę. Były pewnie różne omlety, szejki, kawy i naleśniki. Na co tylko miała ochotę. – Dieta pod tytułem „mówię wszystkim, że nie jestem głodna, palę fajki i popijam kawą”? – uniósł brwi. Oczywiście, że pobrzmiewała w jego głosie ironia, ale znał jej mechanizmy i wiedział doskonale, w jaki sposób działała.
– Dlatego ci pomogę. W tej szufladzie nie będzie. Musimy przekopać tamtą szafkę – powiedział, podchodząc do jednej z szafek, które były zamknięte na kluczyk. Otworzył ją i pewnie wysypała się z niej sterta papierów. – To może troche potrwać – stwierdził, drapiąc się po karku i wzdychając cieżko.
-
– Już niedługo, bo zamierzam tu któregoś dnia posprzątać i poukładać wszystko albo alfabetycznie albo wedle przeznaczenia. Nie wiem jak poprzednia księgowa dała radę to ogarnąć – ona lubiła mieć porządek w takich rzeczach. Ogólnie lubiła mieć wszystko w swoim życiu zaplanowane i ułożone, dopiero przy Jacksonie pozwalała sobie na wszelakiego rodzaju odchyły od idealnego, zaplanowanego życia, bo było to przy nim dość trudne, ale w papierach zamierzała mieć wszystko poukładane.
– Zjadłabym... może big maca? – spojrzała na niego z lekkim rozbawieniem, bo faktycznie to było pierwsze co przyszło jej do głowy, ale cholernie miała w tym momencie zapotrzebowanie na jakiegoś fast fooda. Nie była już w ciąży, nie musiała dbać o zdrowie odżywianie, więc spoko opcja. Wywróciła oczami. – Ja chociaż śpię w łóżku i nie zarosłam jak yeti, więc mnie nie oceniaj, okej? – zmarszczyła czoło. Bycie z lekka nie miłą zaliczało się do jej reakcji obronnych ostatnimi czasy. Po za tym, nie lubiła Jacksona zarośniętego. Dodawało mu to lat, a zdecydowanie przy tak małej ilości snu nie było to pożądane, więc... Ale faktycznie, przypomniał jej o papierosie, którego zaraz wyciągnęła z paczki i wsadziła sobie do ust.
– Boże, będziesz musiał doliczyć mi jakąś premię za ogarnięcie tego wszystkiego. Nie płaciłeś temu ostatniemu księgowemu czy jak? – pokręciła głową, rozpoczynając poszukiwania zapalniczki, ale nie udało się jej odnaleźć w wielkiej, pełnej miliona niepotrzebnych rzeczy torbie. – Masz ogień? – spojrzała na niego wyczekująco, fajkę nadal trzymając w ustach. Paliła, bo mogła. Jakby postawił jej pod nosem butelkę z alkoholem prawdopodobnie wzięłaby się za nią, ale to nie było oznaką alkoholizmu albo głupoty. Po prostu jakoś musiała sobie radzić ze stresem, nie?
-
– Poprzednia księgowa była chujowa, dlatego ją zwolniliśmy, a potem długo nikt tego nie ogarniał – przyznał szczerze, bo szczerze mówiąc on się starał, ale co rusz gubił jakieś faktury i inne gówna, wystarczająco miał dużo na głowie zajmując się przemytem i trochę go irytowało, że musiał jeszcze zajmować się cyferkami.
– W takim razie big mac. I shake? – uniósł brwi i uśmiechnął się do niej bardzo uroczo, zamówił oczywiście to, co tam chciała, sam sobie też zamówił coś fajnego z mcdonald’s i potem już pozostawało czekać, aż ktoś im jedzenie przywiezie. Uniósł jedną brew, gdy tak go zroastowała.
– Gdybyś zarosła jak Yeti, to trochę zacząłbym się martwić – uśmiech ponownie pojawił się na jego twarzy, a sam zainteresowany oczywiście obrócił to wszystko w żart, bo czemu miałby tego nie zrobić? Potrzebowali chyba troszkę humoru w życiu, a to, że nie lubiła go zarośniętego… Cóż, nie byli razem, więc nie musiała go lubić, right? Inna sprawa, że na bank po tym komentarzu Jack się ogoli.
– Oczywiście, że dam ci premię, nie martw się, S – powiedział spokojnie, wyciągając zapalniczkę z kieszeni i od razu odpalając jej fajkę. Sam nie szukał teraz fajki, nie miał ochoty palić. Upił kolejny łyk kawy i odkopał jeden segregator. – Tutaj jest na pewno większość z tego, czego szukasz. Musimy znaleźć jeszcze taki drugi. Luźne papiery to rzeczy które… Nie do końca cię interesują, jeśli wiesz, co mam na myśli – podrapał się po karku, bo zielonego pojęcia nie miał, gdzie wpieprzył ten głupi segregator.
-
– Waniliowy. – oblizała usta, patrząc na niego z przechyloną na bok głową gdy zamawiał jedzenie. Jasne, nie musiał robić niczego żeby się jej podobać skoro nie byli razem, ale jakoś nie wydawało jej się, żeby podobał się sam sobie w takim wydaniu. Oglądali jego albumy ze zdjęciami i na żadnym nie widziała go z zarostem, więc wydawało jej się to całkiem logiczne że go nie lubił. Inna sprawa że i tak ją pociągał, cholernie. Był dla niej najprzystojniejszym facetem pod słońcem i czasem nie rozumiała czemu aż tak bardzo.
– Zawsze mogę zapuścić włosy na nogach na zimę, podobno wtedy jest cieplej – przewróciła oczami z lekkim rozbawieniem. Bardzo chciałaby się rozluźnić i pożartować, ale jednocześnie proszki okropnie muliły jej mózg i niezbyt na to pozwalały. Pokręciła przecząco głową. – Żartowałam z tą premią i tak będziesz mi dużo płacić. Dla mnie samej to kosmiczna kwota tak czy siak, szczególnie przy tym domu który kupiłam. – zaciągnęła się papierosem gdy tylko go odpalił i powoli wypuściła dym z ust. Wzięła do rąk segregator, zaczynając powoli go przeglądać. – Jeśli to jest to o czym myślę, to powinieneś zabrać to wszystko stąd. Mniej legalne rzeczy powinieneś trzymać z dala od klubu, bo w razie czego jest na Ciebie podkładka. Zapakujemy to zaraz w jakieś pudło i wywieziesz... gdzieś. – zarządziła, raz po raz zaciągając się fajkiem, z wyraźnie zamyśloną miną. Totalnie zastanawiała się nad tym, czy powinna powiedzieć to co siedziało jej w głowie.
– Wiesz dlaczego nie chciałam się więcej widywać? – zaczęła nagle, odsuwając się od niego i zasiadając na skórzanej kanapie. – To okropnie przygnębiające mieć Cię tak blisko, a jednocześnie być tak daleko. – powiedziała w końcu, próbując nie używać słów tęsknie za tobą bo to wydawało się jej zbyt oczywiste, ale... męczyła się tym wszystkim.
-
– Nie mam pojęcia, nigdy nie goliłem swoich, więc nie mam porównania – zaśmiał się pod nosem. Wywrócił oczyma na słowa o wypłacie. – Jak sama zauważyłaś, jest mnóstwo papierkowej roboty do zrobienia, S. Będzie premia – wzruszył ramionami, bo nie widział w tym najmniejszego problemu. Poza tym wiadomo, że jej praca niosła za sobą naprawdę dużą odpowiedzialność, stąd też taka wypłata.
– Nie do końca nielegalne, ale też nie do końca legalne. Powiedzmy że to rzeczy, do których nie mogą się przypierdolić, ale ty o nich nie musisz wiedzieć – wzruszył ramionami. W klubie trzymał taką „szarą strefę”, głównie po to, żeby w razie czego go próbowali aresztować za podatki a nie za handel bronią i nielegalne interesy.
– Rozumiem. Też za tobą tęsknię, S – powiedział cicho, a potem zabrali się za przegrzebywanie pudeł w poszukiwaniu segregatora i ładnie razem zjedli śniadanie, o.
Ztx2
-
Wyjście Jacksona z domu niezbyt jej się spodobało. Właściwie to zrobiło jej się cholernie przykro, że tak po prostu wyszedł bo przecież dla niej ta sytuacja też nie była do końca miła i komfortowa, ale postanowiła dać mu trochę czasu. Wzięła kąpiel, zjadła kolację i grzecznie czekała, aż mężczyzna wróci do domu ale gdy nie wracał i dodatkowo nie odbierał telefonu zaczęła się trochę martwić. Odziała się w jakieś wygodne ciuchy i pojechała go szukać, najpierw zamierzając sprawdzić Dragona – bo to pierwsze co przyszło jej do głowy. Strzał się okazał całkiem właściwy bo gdy się pojawiła na miejscu, jeden z ochroniarzy tylko westchnął.
– Szef w biurze, pani Russell – powiedział cicho, uśmiechając się do niej delikatnie. Powędrowała więc w głąb klubu, na zaplecze i kiedy otworzyła drzwi od biura, jej oczom ukazał się dość smutny widok. Leciała sobie w tle jakaś muzyka, a Jackson siedział i pił. Sam. Zdecydowanie wolałaby go zastać tutaj z jakimś kumplem niż samego, ale wydała z siebie tylko westchnienie i weszła do środka zamykając za sobą drzwi.
– Martwiłam się o Ciebie – szepnęła, podchodząc nieco bliżej i zdecydowanie ściszyła muzykę, po czym zajęła miejsce obok niego na jednej ze skórzanych kanap. – Porozmawiaj ze mną, J – dodała zaraz, ujmując jego dłoń i patrząc na niego z wyraźnym zmartwieniem, ale i czułością. Zależało jej na nim, bardziej niż się do tego przyznawała i ten widok... no zasmucił ją. Okropnie.
-
– Przepraszam, nie chciałem, żebyś się martwiła – rzucił trochę jakby od niechcenia, przecierając twarz dłońmi. Nie chciał, by widziała go w takim stanie, ale po dzisiejszym dniu po prostu miał wewnętrzną potrzebę, żeby się napierdolić w trzy dupy i zapomnieć o istnieniu swojego ojca. Czasami miał wrażenie, że lepiej by było, gdyby pan Russell zmarł w jakimś tragicznym wypadku.
– O czym? O tym, że mój ojciec to totalny kutas i nawet nie mogłem dać mu w mordę, kiedy cię obraził? Wiem, że to wszystko słyszałaś, S. – powiedział, wyraźnie zrozpaczony, bo szczerze mówiąc czuł się trochę jak pizda. Odetchnął ciężko i spojrzał w końcu na ukochaną.
– Mój ojciec to skurwysyn i tyle, nie ma co się nad tym rozwodzić – mruknął cicho, nadal jakoś niezbyt chętnie o tym mówiąc i nalewając sobie bursztynowy trunek do szklaneczki.
-
– Tak, na przykład o tym – powiedziała, ale kiedy wspomniał o słowach swojego ojca, spuściła na moment wzrok, nieco mocniej zaciskając dłoń na jego dłoni. – To nie twoja wina, to twój ojciec, dawanie mu w mordę byłoby raczej średnio fajne... poza tym, nic się nie stało, naprawdę... – stało się, oboje o tym wiedzieli, ale generalnie nie chciała siebie ani jego z tego powodu za bardzo zadręczać. Bywało gorzej, nie? Zmarszczyła czoło po jego kolejnych słowach i gdy zaczął napełniać szklankę alkoholem, wyjęła mu z ręki butelkę.
– Jest. Gdyby nie było, nie wyszedł byś z domu i nie siedziałbyś tutaj sam z butelką whisky, Jackson. – stwierdziła odrobinę stanowczym tonem, odstawiając butelkę na stół i tym razem ujmując w dłonie jego twarz. – Jeśli nie chcesz o tym rozmawiać, to w porządku. Nie musimy, ale... nie uciekaj w ten sposób. Chcę być przy tobie gdy jest Ci źle, a nie siedzieć sama w domu i zastanawiać się gdzie jesteś i czy wszystko w porządku... – bardziej szeptała niż mówiła, patrząc mu wprost w oczy. Chciała żeby wiedział, że miał w niej oparcie. Serio. Nie chciał mówić? Okej, rozumiała to. Ale wolałaby żeby czuł się źle będąc obok, żeby choć mogła go przytulić...
-
– Czasami mu się należy. Powinien dostać w ryj – stwierdził, przenosząc wzrok przed siebie i po prostu gapiąc się w bliżej nieokreślony punkt w przestrzeni. Odetchnął mimowolnie, bo wiedział doskonale, że dzisiaj od tej rozmowy się nie wykręci. Zacisnął usta, gdy wyjęła mu z dłoni butelkę. Nie wiedział, co miał jej powiedzieć. Potrzebował być z nią szczery, a jednocześnie z jakiegoś powodu trochę się bał.
– Wiem, że nie powinienem był wychodzić, ale musiałem. Wiem, że tego nie rozumiesz, po prostu… Już kiedyś odbywaliśmy tę rozmowę – odetchnął cicho i spojrzał na nią tymi swoimi smutnymi oczami. Oparł się czołem o czoło ukochanej i uśmiechnął bardzo smutno. – Mój ojciec był w stosunku do mnie agresywny, gdy byłem dzieckiem. Byłem najstarszy, Kylie i Emma tego nigdy nie doświadczyły, ale ja dość często chodziłem posiniaczony – powiedział cicho, przytrzymując jej dłonie na swojej twarzy.
– Nienawidzę, kiedy jest w pobliżu i zupełnie szczerzę, wolę, kiedy go nie ma, bo według niego wszystko robię nie tak – zacisnął lekko usta i spojrzał na Sarah z lekkim uśmiechem. Wciągnął ją sobie w tym momencie na kolana i oparł głowę o jej obojczyk, wzdychając mimowolnie i napawając się jej zapachem. A potem jeszcze sobie porozmawiali.
ztx2
-
<div class="tm-tytul">banned
<b>mini-ingerencja MG</b></div></div>
<div class="tm2">
<div class="tm3">
Klub, który prowadzisz nigdy nie miał najlepszej opinii. Każdy kto spędził w Seattle chociaż odrobinę czasu wie, że to miejsce, gdzie zbierają się typy spod ciemnej gwiazdy, gdzie na totalnym luzie handluje się narkotykami, a pewnie i bronią. W trakcie jednej z imprez dochodzi do kłótni między klientami, która kończy się zamknięciem klubu przez policję z powodu zabójstwa, którego tam dokonano. Trzy rany postrzałowe, a pomyśleć, że poszło tylko o kobietę... lepiej, żebyś miał przykrywkę na wszystkie lewe interesy, jakie tutaj prowadziłeś, bo zainteresowanie stróżów prawa znacznie wzrosło i wreszcie mają pretekst, by przyskrzynić każdego, kto tylko był w jakiś sposób z tym miejscem powiązany.
<br><br>
Ważna informacja - przypadek losowy możesz opisać w wybranej przez siebie rozgrywce. Aktualnej, kolejnej, wpleść to w rozmowę telefoniczną. Wybór należy do ciebie. Baw się dobrze!
</div></div></div></table>
-
Dawno jej tu nie było. W zasadzie... Nie zaglądała do klubu od czasu sprzeczki z bratem i to nie dlatego, że wciąż była wkurwiona i chciała go w ten sposób ukarać, bo to byłoby mocno dziecinne. Okej, obie wiemy, że to też było jednym z powodów, ale przede wszystkim nie przychodziła tu, bo nie było tu Abla. Teraz było widać jak na dłoni, że przez ostatni rok Kylie odwiedzała Dragona ze względu na niego, a obecnie nie miała powodów, żeby przesiadywać w klubie Jacksona. Wolała przesiadywać w Little Darlings.
Dzisiaj miała powód, żeby przyjść do Dragona. Przyniosła bratu kilka dokumentów, chciała porozmawiać o lokalu, ale przede wszystkim...
Przede wszystkim chciała pogadać z nim o tym, co się stało w jej mieszkaniu, a praca, chociaż ważna, była pretekstem.
- Cześć. Masz chwilę? - wślizgnęła się do biura. Nie czekała na odpowiedź, tylko od razu wyciągnęła z torebki teczkę, położyła ją na biurku i usiadła. - Przyniosłam faktury. Przejrzyj je na spokojnie i zadzwoń - przesunęła całość w jego stronę. - Powinieneś też wiedzieć, że policja węszy wokół Hagena. Wypytywali go o klub i o ciebie, najlepiej będzie, jeśli przez jakiś czas nie będziecie się kontaktować. Zaleciłam mu dokładnie to samo - dodała jeszcze. To byłoby na tyle, jesli chodzi o sprawy służbowe na linii klient-adwokat i w zasadzie Kylie mogłaby sobie już pójść, ale... Nie poszła. Przeciwnie. Znów sięgnęła do torebki, ale tym razem wyjęła z niej butelkę szkockiej. Kupiła ją tu, na miejscu, w klubowym barze, ale ciii, to wcale nie sprawiało, że była mniej przeprosinowa, niż butelka kupiona w zwykłym sklepie z dużym wyprzedzeniem.
- A to ode mnie, za to, że byłam taką suką. Poniosło mnie wtedy. Przepraszam.
Serio, nie chciała do tego wszystkiego doprowadzić. Nakręciła się, trochę przesadziła, ale Jack na pewno wiedział, że nie zrobiła tego specjalnie.
-
– Okej, dzięki – powiedział dość sucho, przyglądając się fakturom. – Na jakiś czas będziesz przynosiła faktury do biura Fundacji Sarah. Teraz panuje tutaj chaos i policja lubi węszyć po tym, jak dwóch idiotów się pobiło o kobietę i jeden w końcu zajebał drugiego – powiedział spokojnie. – Prześlę ci adres smsem – dodał jeszcze, bo w sumie wiedział, że Kylie pewnie nie do końca ogarniałą, gdzie jest fundacja jego żony. Skinął też głową na słowa o Hagenie. Nie miał z tym problemu, chociaż to pewnie wyjaśniało, dlaczego ostatnio Richard się z nim nie kontaktował. Uniósł jednak brwi, gdy zobaczył butelkę szkockiej. To się nazywało językiem miłości wśród rodzeństwa Russell.
– Owszem, poniosło cię – skinął głową, ale jego ton znacznie złagodniał, tak samo jak spojrzenie. Zaprosił ją, by usiadła na kanapie i odkręcił whisky, by nalać sobie i jej trochę do szklanek. – Słuchaj, nie rozumiem czemu się ukrywaliście, okej? Ale nie mogłaś mieć pretensji, że nie wiedziałem. Skoro się ukrywaliście to nie miałem jak wiedzieć. Poza tym ostatnie miesiące w moim życiu były po prostu popierdolone – przyznał cicho. – A ty jako moja siostra powinnaś o tym wiedzieć. Przepraszam, że nie uwzględniałem cię aż tak w moim życiu. Sądziłem, że cię chronię – powiedział, patrząc na Kylie. Naprawdę tak było. Nie chciał, by Kylie sądziła inaczej.
-
- Nie wiem, czy to dobry pomysł. Fundacja powinna być czysta i poza wszelkimi podejrzeniami - stwierdziła po chwili. Fundacja robi dobre rzeczy, po co narażać jej reputację? Miała inny pomysł, ale nie miała też pewności, że brat uzna go za równie dobry, jak ona. - Mogę przechować je w kancelarii. Jestem twoim adwokatem, obowiązuje mnie tajemnica zawodowa, nie mogę na ciebie donosić i nie mogę wydać nikomu żadnych dokumentów - wyjaśniła, ale pewnie i tak to wiedział. - A z policją po prostu nie rozmawiaj. Kieruj ich do mnie.
Właśnie dlatego została adwokatem. Nazywała się Russell. Doskonale wiedziała, czym zajmowała się jej rodzina i nawet jeśli nigdy nie mówiła o tym głośno, to poszła na takie, a nie inne studia, żeby kryć ojca, brata, a teraz również i faceta.
Z początku nie chciała pić, bo to flaszka dla brata, ale skoro jej nalał, to chyba było z nią tak, jak z fajką pokoju. Trzeba ją wypalić. Uśmiechnęła się delikatnie, widząc, że Jack trochę złagodniał i upiła dość spory łyk.
- Przed kim chciałeś mnie chronić? Przed samym sobą? Jack, jestem twoją siostrą, chcę ci pomagać, chcę wiedzieć, co się u ciebie dzieje i następnym razem też będę mówiła ci o tym, co dzieje się u mnie - obiecała mu, a żeby miał na to dowód, uniosła swoją szklankę, wznosząc za nich toast. - Przepraszam, że nie powiedziałam ci nic o mnie i Ablu. Znasz mnie. Wiesz, że ja i poważne związki to totalna abstrakcja i... Najpierw nie chciałam ci mówić, bo nie chciałam, żebyś w razie czego nie patrzył na niego jak na faceta, który sypiał z twoją siostrą, a kiedy naprawdę zaczęło robić się poważnie...
Delikatnie uniosła ramiona. Wtedy zrobiło się już późno na zwierzenia.