WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

To chyba nawet ładnie brzmi, nie? Jessica Wondolowski.
Sama zainteresowana nie mogłaby się w żaden sposób z tym stwierdzeniem nie zgodzić, wszak zdecydowanie należała do grona najzagorzalszych fanów swoich nowych personaliów. Nigdy nie sądziła jednak, że te mogłyby stać się zaledwie początkiem długiej i żmudnej drogi koniecznej do pokonania w procesie walki o wspomnienia oraz uczucia ukochanego męża. Jessica od pewnego czasu żyła bowiem w przekonaniu - najwidoczniej bardzo błędnym i boleśnie odczuwalnym - że limit nieszczęść we wspólnym życiu zdążyli już wyczerpać, a wszelkie popełnione grzechy odpokutowali w niezwykle dotkliwy sposób. Nie mogło zatem dziwić, że codzienność upływała im w słodkiej bańce ułudy i wiary w to, że teraz mogło być już tylko lepiej.
Przecież również oni na to zasługiwali.
Tym większa zatem stawała się kobieca irytacja, kiedy kolejne dni mijały, a upływający powoli czas nie niósł ze sobą żadnej poprawy - przynajmniej tej zauważalnej. Bobby sprawiał wrażenie na nowo zaaklimatyzowanego w przytulnym mieszkaniu na Brooklynie i oswojonego z obecnością Heata, który tylko przez kilka pierwszych godzin kręcił się wokół swojego właściciela w dość zachowawczy sposób, ale to wciąż nie było to. Pani doktor wciąż jednak podejmowała próby dostosowania się do sytuacji i wprowadzenia do codzienności wskazówek otrzymanych od lekarza, dlatego na każde pytanie odpowiadała spokojnie, a wszelkie wyjaśnienia oraz historie snuła z uśmiechem, w miarę możliwości sięgając po zachowane nagrania czy liczne zdjęcia, których zrobienia tym bardziej teraz nie żałowała. I choć liczne rozmowy przeprowadzane wieczorami na kanapie sprawiały jej minimalną frajdę, to jednak we znaki dawało się również zmęczenie związane chociażby z koniecznością wyjaśnienia każdemu, kto ich odwiedzał, tego, co się wydarzyło i dlaczego Bob zachowywał się dziwniej niż zazwyczaj.
Wierzchołkiem góry lodowej były za to powody, przez które do pamiętnego omdlenia doszło. W głowie Jessici wciąż pobrzmiewało głupie, acz na swój sposób uzasadnione pytanie lekarza. Wiedza w tym zakresie nie była dla niej niczym niezbędnym, ale jeżeli to wspomniane tabletki miałyby okazać się powodem zdrowotnych zawirowań, to ona zamierzała się tego dowiedzieć, dlatego nie raz i nie dwa razy zdążyła już przeszukać nocny stolik czy biurko w gabinecie w celu odnalezienia tego, co mogło stanowić trzon ich aktualnych problemów.
- Jesteś już. - Nie sądziła, że mogłaby zostać przyłapana na prowadzeniu kolejnego już śledztwa, ale zaangażowanie w poszukiwania zdecydowanie uśpiło kobiecą czujność, dlatego swoje spojrzenie skrzyżowała z tym męskim w zmieszaniu, którego najdosadniejszym dowodem było nieco zbyt głośne zamknięcie jednej z szuflad. - Wszystko w porządku? - dopytała ciepło, zerkając to na męża, to na Heata, który był zachwycony ponowną możliwością wychodzenia na spacery ze swoim ulubionym kumplem. Jessica podchodziła do tej kwestii raczej sceptycznie, ale jednocześnie była boleśnie świadoma tego, jak opłakane skutki mogło mieć trzymanie Roberta zamkniętego w złotej klatce, dlatego o ile rodzinne i towarzyskie spotkania postanowiła w najbliższym czasie ograniczyć do minimum, o tyle przyjemności związanej ze wspólnym spędzaniem czasu na świeżym powietrzu nie zamierzała swoim ukochanym facetom odmawiać, nawet jeżeli za każdym razem do znudzenia powtarzała prośbę o to, by nie odchodzili zbyt daleko.
- Mam nadzieję, że nie masz żadnych planów na wieczór - zagaiła niespodziewanie, z ogromnym trudem panując nad rozpaczą, że pewnie ten konkretny żart nie zostanie przez Boba ani wyłapany, ani zrozumiany. Wiedziała przecież, że w normalnych okolicznościach mogłaby liczyć na ciętą ripostę lub chociaż odpowiedź utrzymaną w podobnym tonie. Krótkie potrząśnięcie głową miało jednak dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie musiał odpowiadać. - Wyjdziemy dziś na miasto? - dodała nieco weselej i ze zdecydowanie większym entuzjazmem, kiedy wyminęła Boba oraz Heata i skierowała się do sypialni, gdzie na łóżku leżała jej sukienka i uprasowana koszula męża.
- Pomyślałam, że to... dobrze nam zrobi - wyjaśniła na wypadek, gdyby Robert postanowił zaprotestować czy znaleźć powód, dla którego mieliby spędzić kilka kolejnych godzin w domu. Nie zamierzała go co prawda do niczego zmuszać i gdyby jego twarz przyozdobił grymas niezadowolenia czy wyraz irytacji, to na pewno by odpuściła, ale o tym on wcale wiedzieć nie musiał, toteż na ten moment Jessica za punkt honoru uważała przekonanie go do swojej racji i przeniesienia na niego chociaż odrobiny własnego entuzjazmu.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

s02e07

Bobby potrafił już liczyć, sznurować buty, zapinać guziki i zasunąć zamek błyskawiczny, ale wszystko to robił bardzo wolno.

Zacząć należy od tego, że wypuszczenie Roberta na spacer jedynie z psem wymagało od Jessici nie tylko ogromnych pokładów zaufania, ale przede wszystkim stalowych nerwów. Wondolowski co prawda prędko „zaaklimatyzował się” w nowym-starym domu i ewidentnie czuł się w nim lepiej, niż w szpitalnej sali, natomiast do zdrowia powracał bardzo, bardzo powoli – w swoim tempie. Pomimo upływu kilku dni zatem, ciągle nie był jeszcze w stu procentach samodzielny i nie kojarzył większości osób albo zdarzeń z przeszłości, dlatego ze słodkiej wolności, którą proponowała mu Jessica korzystał rzadko; przy niej czuł się bezpieczniej, a jej obecność skutecznie łagodziła zakłopotanie albo frustrację (bo występowały naprzemiennie) wywoływaną brakiem oczekiwanych od niego informacji albo wspomnień, więc – jak małe dziecko – najchętniej nie odpuszczałby jej na krok i naprawdę ciężko przeżywał godziny, które musiała zadedykować pracy. Stał się absolutnym zaprzeczeniem kobiecych marzeń o idealnym mężczyźnie: był przerośniętym szkrabem, którego trzeba było pilnować i zabawiać, bo sam zdolny zrobił być naprawdę niewiele.
Żeby jednak nie popadać w przesadny defetyzm, uczciwie trzeba przyznać, że Bobby konsekwentnie robił postępy, czym nieśmiało podlewał tlącą się nadzieję na to, że to trzęsienie ziemi rozejdzie się po kościach, a czasami to nawet mocno ją rozdmuchiwał losowymi przebłyskami w zupełnie losowych momentach; mógł nie kojarzyć, że najmłodsza siostra miała na imię Madison, ale za to doskonale znał datę urodzenia jakiegoś dalekiego wujka, numer własnej odznaki albo wiedział, gdzie schował jakiś jessicowy skarb, sprzątając w sypialni parę dni przed wypadkiem. Ponadto coraz szybciej zapamiętywał to, co o czym mówiła mu pani doktor i coraz łatwiej przychodziło mu wyciąganie wniosków z jej słów. Może i marne to pocieszenie w obliczu wymazania ze świadomości całej przeszłości, ale jeśli to już nigdy nie miało do niego wrócić, to był to całkiem niezły prognostyk na przyszłość: na odbudowę męskiej tożsamości i dalszą pielęgnację tego małżeństwa.
Mimo wszystko jednak – nadzieja nadzieją, a postępy postępami, ale środków bezpieczeństwa nigdy za wiele, dlatego to nie tylko Heat chodził na smyczy; oprócz aplikacji w telefonie, dzięki której Jessica mogła na bieżąco podglądać, gdzie jest Robert, do kieszeni albo portfela wetknęła mu kartkę z informacjami kontaktowymi w razie „wu”, a i na szelkach ich ukochanego czworonoga znalazło się miejsce na wściubienie dodatkowych kilku literek z instrukcjami. Było to spore naruszenie męskiej prywatności i w normalnych okolicznościach Bobby pewnie wcale nie byłby z tego zadowolony, natomiast świadomy własnych słabości przyjmował to bardzo pokornie, nie doszukując się w tym przesadnej kontroli. W końcu pani doktor robiła to w wyłącznie dobrej wierze i z pewnością z bólem serca.
- Załatwił swoje sprawy i od razu chciał wracać do domu. Jest leniwy. Albo się za Tobą stęsknił – odparł Bob, odwieszając smycz na specjalnym wieszaku i nieśmiało uśmiechnął się do żony; dziwny był to grymas, bo w żadnym calu nie przypominał choćby jednego z wielu charakterystycznych uśmiechów, którymi ją raczył i raczej trudno było się do niego przyzwyczaić, bo chociaż był szczery, to niezbyt rześki i zwyczajnie nudny. – Tak – kiwnął mechanicznie głową, drobnymi półkroczkami skracając dzielący ich dystans. – Minął nas radiowóz na sygnale, a w parku spotkaliśmy tego pana z owczarkiem. Nic szczególnego – opowiedział sumiennie, żeby sobie i jej udowodnić, że potrafił zapamiętać ostatni kwadrans albo dwa ze swojego życia, ale za to ramionami potrząsnął już z typową dla siebie manierą – obojętnie, nonszalancko i z rezerwą, żeby nie dać po sobie poznać ekscytacji związanej z tym niewielkim sukcesem. Wbrew pozorom bowiem, chociaż Robert sprawiał przeważnie wrażenie zagubionego we mgle, to doskonale rozumiał swoje położenie i bardzo zależało mu na tym, żeby jak najszybciej się od niego oddalić. Bycie głupkiem nie pasowało mu nigdy – nawet teraz, kiedy naprawdę nim był.
Wondolowski rzecz jasna wyrwał się do odpowiedzi i nawet rozchylił usta, żeby rzucić, że naturalnie niczego nie planował, ale o dziwo zrozumiał subtelny gest pani doktor, ugryzł się w język i pozwolił jej mówić. Wiele rzeczy czuł i rozumiał inaczej, ale miękki, czuły ton kobiecego głosu ciągle pozostawał jej największym orężem, kiedy przychodziło do mieszania mu w głowie i bardzo lubił go słuchać, bo nawet kiedy biczował się w myślach za jakąś pomyłkę albo stracone wspomnienie, to potrafiła go nim ugłaskać i stworzyć mu nową strefę komfortu. – Na miasto? – zapytał zamyślony, dopiero po chwili stawiając kroki jej śladem i nieco spóźniony wyrósł za jej plecami. Nie wiedząc co zrobić z dłońmi, nieco skrępowany wcisnął je w kieszenie spodni, natomiast dla odmiany błysnął namiastką cwanego, wesołego uśmiechu i pokiwał głową. – Zabierasz mnie na randkę? Powinno być chyba na odwrót, nie? – zauważył zmieszany i póki co jeszcze ciągle skupiony na Jessice, na którą zerkał teraz ni to z góry, ni z ukosa, niewidzialną kreską łącząc ze sobą pojedyncze pieprzyki i niewielkie znajoma, przyzdabiające skórę jej szyi. Podobały mu się – jak w kolorowance dla dzieci tworzyły kształt; kształt, od którego trudno było mu oderwać wzrok i który z podekscytowaniem poznawał na nowo, pozwalając się nawet na tym przyłapać.
- Ładny kolor – odchrząknął, starając się sprytnie odwrócić uwagę od żywego różu, który zalał mu policzki i skinięciem głowy pokazał jej leżące na łóżku ubrania. – Powinienem ją pamiętać? – podpytał zręcznie, już tylko kątem oka szukając kobiecej twarzy, w pełni świadomy zawodu jakiego po raz kolejny jej dostarczał. Jessica naprawdę się starała – nie było chwili, w której nie mógłby się do niej zwrócić ani problemu, którego nie pomogłaby mu rozwiązać, a on wciąż pozostawał źródłem jej trosk. I cholernie mu się to nie podobało. – Wyjdźmy gdzieś. Należy nam się – rzucił dziarskim tonem, bardziej podejmując decyzję, niż przystając na jej propozycję i praktycznie z miejsca zabrał się za zmienianie garderoby, zgodnie z kobiecymi sugestiami.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Reakcja inna niż cichy, uroczy śmiech byłaby niemałą obrazą dla tego typu narracji, nawet jeżeli Heat sprawiał wrażenie urażonego zarówno sugestiami swojego właściciela, jak i odpowiedzią Jessici. Brunetka celowo posłała zatem futrzakowi pełne skruchy spojrzenie, zaraz potem jednak przenosząc je na wysokość oczu męża. Kilka kiwnięć głową było wyrazem zrozumienia, ale i informacją, że była skłonna uwierzyć w każdą ewentualność, bo przecież ich pies bywał nieprzewidywalny tak samo, jak oni.
- Jest dość łatwy w obsłudze - wyznała szeptem, jak gdyby w obawie, że i te słowa mogłyby dotrzeć do czułych uszu ich pupila i dodatkowo go zestrofować. Tego wolałaby uniknąć i Bob - gdyby tylko wiedział, co i jak w tym domu funkcjonowało - na pewno też, bo poza typowo kobiecym i męskim fochem, ten zwierzęcy wydawał się równie groźny i pokonanie go mogłoby okazać się niemałym wyzwaniem, a takowego Jessica wolała w tym momencie uniknąć, skoro mieli na głowie problemy dużo poważniejsze i wymagające natychmiastowej uwagi. - W porządku - przytaknęła krótko, odwzajemniając uśmiech mężczyzny, choć i w jej przypadku bardziej przypominało to grymas niepewności niż faktyczne zadowolenie, bo to wszystko odbywało się tak irytująco powoli.
Z drugiej jednak strony nie była pewna, czy posiadała możliwość zrobienia czegoś ponad to, co zdążyła wykonać dotychczas, kiedy ze wszystkich sił starała się o to, by Bobby na nowo zadomowił się w ich mieszkaniu i by którykolwiek z jego kątów lub elementów wystroju chociaż w minimalnym stopniu przypomniał mu o życiu, jakie prowadził do chwili wydarzeń z tamtego wieczoru. Nawet jeżeli poprawa była widoczna, to przecież wciąż nie były to efekty, o jakie Jessica walczyła, toteż każdy wolny moment próbowała wykorzystać w stu procentach, wymyślając kolejne sposoby na to, by mu przypomnieć. Ten najnowszy, z odtworzeniem najważniejszych, wspólnych scenek, wydawał się dość ciekawy i zarazem miał stanowić urozmaicenie dla tego, że ostatnie dni spędzali raczej za zamkniętymi drzwiami domu lub jedynie w jego najbliższym otoczeniu.
Naprawdę próbowała. Dyktowana szczerymi intencjami chęć pomocy była niezwykle silna, tak samo zresztą jak wciąż żywione względem męża uczucia. Głupek czy nie - to wciąż był Robert, za którym szalała i z którym pragnęła spędzić resztę swojego życia. Nie wyobrażała sobie dnia, w którym lekarz miałby jednoznacznie stwierdzić, że nie istniała już żadna nadzieja na powrót do normalności, dlatego - jeżeli tylko miała możliwość jakkolwiek ten tlący się płomyk wzmocnić - to zamierzała to zrobić bez cienia zawahania i bez względu na poniesione w ten sposób koszty. Nie powinno być bowiem zaskoczeniem również to, że doktor Wondolowski zdążyła wzdłuż i wszerz przeszukać internet w celu odnalezienia kontaktu do specjalisty dużo wyższych lotów niż lekarz, z którym przyszło jej kilkukrotnie rozmawiać na korytarzu jednej z prywatnych klinik w Nowym Jorku. Wieczorne wyjście do miasta wydawało się zatem lekarstwem dość niekonwencjonalnym i prawdopodobnie mało skutecznym, ale metoda prób i błędów zawsze jawiła się w oczach Jess jako ta najlepsza.
- Aha - przytaknęła krótko, zerkając na Boba kątem oka. To, że ruszył jej śladem i znalazł się w sypialni, było w jej odczuciu oznaką zainteresowania tym tematem, a to dobrze wróżyło w odniesieniu do reszty wieczoru, dlatego też brunetka chciała pójść za ciosem i nie dać mężowi zbyt wiele miejsca na jakiekolwiek wątpliwości.
- W naszym związku panuje równouprawnienie. Jeżeli ci się spodoba, możemy się umówić, że następnym razem to ty zabierzesz na randkę mnie - zasugerowała, świadomie rezygnując ze szczegółów i trudu wyjaśnienia Robertowi, że w gruncie rzeczy wcale nie chodziło o randkę, ale o pierwsze spotkanie w ogóle.
Zorganizowanie całego przedsięwzięcia nie było trudne - kupienie sukienki podobnej do tamtej Jessica uznałaby za swego rodzaju frajdę, a upewnienie się, że tamten bar, w którym się poznali, wciąż funkcjonował, było jedynie formalnością, która jedynie utwierdziła brunetkę w przekonaniu, że należał się im wieczór spędzony w ten sposób.
- Nie, jest nowa. Mam nadzieję, że spodoba ci się miejsce, do którego cię zabieram. - Ta kwestia była dużo ważniejsza niż jakaś sukienka, których przecież było w kobiecej części szafy bardzo dużo, nawet jeżeli Jessica była osobą przykładającą naprawdę dużą wagę do zewnętrznej aparycji. - Nie musimy się spieszyć - zawyrokowała, nie chcąc prowokować jakiejkolwiek presji czasu i mając nadzieję, że Bobby nie odbierze tej uwagi jako przytyku. Na dowód swojego swobodnego podejścia, również zgarnęła z łóżka swój strój i ruszyła do łazienki, z której wyszła po blisko kwadransie. Kiedy znów znalazła się w sypialni, uwagę Boba musiał przykuć trzymany przez nią w dłoni flakonik. - Twoje ulubione - dodała w ramach wyjaśnienia i podała mężczyźnie szkło z należącymi do niego perfumami.
Niespełna godzinę później taksówka zatrzymała się pod lokalem w centrum miasta, a Jessica - dość niepewnie - wyciągnęła w kierunku Boba swoją dłoń, tym samym oferując wsparcie związane z szokiem, jakiego mógł zaznać w miejscu po brzegi wypełnionym obcymi ludźmi. Po cichu naprawdę liczyła, że był skłonny z tej propozycji skorzystać, bo jego bliskość była w ostatnich dniach czymś, za czym zdążyła zatęsknić i na czego brak bardzo cierpiała.
- Pamiętasz, jak się poznaliśmy? - dopytała, rozglądając się po wnętrzu baru w celu odnalezienia miejsca chociaż odrobinę zbliżonego do tego, które zajmowali przed kilkoma laty, w noc, kiedy wszystko się zaczęło.
Kiwając głową w kierunku długiego blatu, chciała zachęcić Boba do zajęcia jednego z wysokich stołków. Sama usadowiła się na tym sąsiednim, krótkim ruchem dłoni prosząc barmana o to, by się do nich zbliżył.
- Byliśmy tutaj. Siedzieliśmy niedaleko siebie, mniej więcej tam - spojrzawszy we wskazanym przez siebie kierunku, uśmiechnęła się ciepło na samo wspomnienie tamtego, jak się okazało, jednego z najważniejszych dni w jej życiu - piliśmy wino i długo rozmawialiśmy - dokończyła, unosząc brew w zaciekawieniu związanym z tym, czy udało się jej zaintrygować go tym tematem.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Sęk w tym, że wysiłek, który doktor Wondolowski wkładała w rekonwalescencję swojego męża był i tak nadludzki, i naprawdę trudno było wymagać od niej czegoś więcej. Jessica nie tylko była przy nim właściwie niemal przez cały czas, dbała o jego komfort i sortowała dla niego wiadomości ze świata czy okolic, ale i z godną podziwu zaciętością próbowała pomóc mu wrócić do pewnej sprawności, sięgając po coraz to bardziej wymyślne narzędzia. W końcu smarkaty lekarz-żółtodziób mógł się mylić – nawet jeśli idealne lekarstwo na robertową przypadłość naprawdę nie istniało, a jedyną drogą do odzyskania przez niego pamięci miał być sumienny odpoczynek, to nie znaczyło, że szczęściu nie można było choćby spróbować pomóc. Ostatecznie czas wcale nie był ich sprzymierzeńcem – i owszem, przeżywał przy swojej żonie Bobby drugą młodość i snuł szeroko zakrojone plany na przyszłość (tę najbliższą jak i odległą), ale matkę naturę coraz trudniej było oszukać i gdzieś z tyłu głowy zawsze paliła mu się lampka, że zwyczajnie się starzał i pozbywał się nowych wspomnień, doświadczeń czy lekcji. Święcenie zatem bezpardonowo upływających dni na taką próżnię – najłagodniej rzecz ujmując – wcale nie było im na rękę, więc kobieca zawziętość była w pełni usprawiedliwiona. Tym bardziej, że Robert nie zawsze z nią współpracował.
Tak byłoby przecież najłatwiej – gdyby z pokorą przyznał się przed samym sobą do swojej słabości, zaakceptował ją, stawił jej czoła z podniesioną przyłbicą i nie zważając na porażkę czy czyhające za rogiem upokorzenie, poddał się subtelnym zabiegom, stosowanym przez małżonkę. W życiu mężczyzny nie ma jednak słów trudniejszych do wypowiedzenia niż „jestem bezbronny”, „nie potrafię o siebie zadbać” albo „sam sobie z tym nie poradzę” i nawet otępiony kontuzją Bob strasznie się przed nimi wzbraniał. Mimo bowiem, że pamiętał nic albo bardzo niewiele, podświadomie czuł, że nie miał prawa być Jessice balastem, a sprawianie zawodu jej albo komukolwiek bolało go zdecydowanie bardziej niż porachowane żebra, stłuczona głowa, a może nawet i postrzałowa rana, o której ciągle jeszcze mu nie opowiedziała. Nic dziwnego zatem, że bywał nieznośny; czasami po prostu zamykał się w sobie, żeby odpowiedziami na kolejne pytania nie zranić którejś z sióstr, a innym razem ział ogniem i tryskał jadem, pogrążony we własnej bezsilności, jakby danie upustu zgromadzonym emocjom mogło cokolwiek zmienić (spoiler: mogło, ale o tym za jakiś czas). I chociaż pani doktor miała na niego kojący, bardzo terapeutyczny wpływ, i sprawiała, że mimo całego szeregu wad czuł się przy niej bezpieczny, to nie zawsze mogła liczyć na taką pełną, otwartą kooperację, jaką sobie wyobrażała, bo przeświadczenie, że być może już nigdy nie odzyska wspomnień o rodzicach czy własnego ślubu paliło go żywym ogniem, deprymowało i prześladowało.
Czuł się tak, jakby zdradził samego siebie.
- Równouprawnienie? – zainteresował się, marszcząc czoło. – To brzmi podejrzanie. Jesteś pewna, że się pod tym podpisałem? – zapytał, uchylając delikatnie drzwi do świata, w którym nie był tylko jałowym produktem otoczenia i całkiem wiernie zagrał rolę Roberta sprzed kilku dni, dla którego zaczepka tego typu była rzuconym mu wyznaniem; co prawda nadal uśmiechał się sztywno, a ton głosu miał aż nienaturalnie obojętny (może nawet kojarzący się z surowością, którą Jessice udało się zapamiętać), ale przynajmniej nie stwarzał obaw, że nieopatrznie rzucona uwaga mogłaby być zarzewiem konfliktu i kto wie, czy w bardziej sprzyjających okolicznościach, nie mógłby w ten sposób poderwać Jessici jeszcze raz. – Niech będzie, ale obawiam się, że będziesz musiała wybrać miejsce, a potem udawać, że jesteś zaskoczona. No chyba, że wystarczy Ci romantyczny spacer po psim wybiegu – westchnął gorzko, boleśnie zdając sobie sprawę z tego, jak mały zrobił się ten jego „własny” Nowy Jork. Chyba jednak na to wszystko nie zasługiwał.
- Będziesz tam. Spodoba mi się – rzucił krótko, nie zastanawiając się zbyt długo nad sensem słów małżonki; nie dlatego, że zainteresowała go leżąca na łóżku sukienka, razem z krojem, kolorem czy delikatnością materiału, ale ponieważ myślenie abstrakcyjne ciągle u niego kulało i zwykle skupiał się na tym najbardziej oczywistym przesłaniu. Trochę jak w szachach – potrafił policzyć najwyżej kilka ruchów do przodu, podczas gdy inni liczyli przewidywane posunięcia w dziesiątkach. Tym bardziej zatem nieprzewidziany okazał się być przebłysk, którym uraczył ją dosłownie chwilę później. – Eee… – spłonąwszy rumieńcem, zająknął się i spuścił zawstydzone spojrzenie na podłogowe panele. – Ja… Nie wiem, czy to dobry pomysł, Jess. Nie wiem, czy dam radę – wymamrotał cicho pod nosem, jakby nie chciał, żeby ktokolwiek poza nią to usłyszał, stanowczo przekonany o tym, że proponowała mu deser jeszcze przed daniem głównym, jakby była jakąś Anną Lewandowską. Nic dziwnego zatem, że najchętniej zapadłby się pod ziemię i że z ulgą odetchnął dopiero, kiedy zniknęła za drzwiami do łazienki – tak bardzo zaszczuł się tym urazem.
- Ty też je lubisz? – zagadnął, kiedy już wsiedli do taksówki, kurczowo trzymając się jej dłoni. Zapach perfumowanej wody, którą spryskał się Robert na pewno był ładny, ale ponieważ nie do końca pamiętał jak się to robi, to zdusił taryfiarza (nomen omen Hindusa, kto by pomyślał) tak bardzo, że nie zasunął okien nawet po tym, jak na dobre się rozpadało. O niczym innym porozmawiać więc nie mogli, bo gwar nowojorskich ulic, szum ulewy i strzelające w oddali pioruny skutecznie zagłuszały wyszeptywane półgłosem słowa, natomiast to sprzyjało oprawie melancholijnej scenki, w której oboje przyglądali się uciekającym przed ulewą ludziom, spływającym deszczówką autom i odbijającym się w szybach wieżowców błyskawicom.
Warunki pogodowe skutecznie zmarginalizowały zatem robertowy szok. Chociaż od drzwi do lokalu dzieliło ich zaledwie kilka kroków, przejście ich w szybszym tempie dodało mu adrenaliny, a okrycie Jessici ściągniętą z pleców marynarką – podbudowało ego. Nie „zmalał” zatem „w oczach”, kiedy w środku gwarnego baru znaleźli się otoczeni gromadą obcych ludzi, a wręcz przeciwnie – całkiem dumny przyglądał się im z zaciekawieniem, kompletnie niewzruszony nowym (ale starym) miejscem.
- Nie – odparł jej z automatu, jak gdyby nigdy nic, ciągle jeszcze zaaferowany heroiczną walką o wejście do lokalu i porozumiewawczo się do niej uśmiechnął. – Pójdę do łazienki, dobrze? Za chwilę do Ciebie wrócę. Nie ucieknij mi – oznajmił i zanim się obejrzała – zniknął jej z zasięgu wzroku. I może nie byłoby w tym nic dziwnego, bo przecież wypadało umyć ręce albo otrzeć czoło z kropel deszczu, ale konstrukcja lokalu sprawiała, że to wcale nie było takie oczywiste: żeby dostać się do łazienek, trzeba było zejść sprytnie ukrytymi schodami na poziom niżej, natomiast – przynajmniej w zasięgu ich wzroku – brakowało wskazówek, a zatem Bob szedł tam po prostu na pamięć. I wcale się nie zgubił.
- To było… Pięć lat temu? Sześć? – zapytał z zaciekawieniem, kiedy już znalazł się obok niej; podjął jej dłoń, a rozczarowanie na twarzy wyrównał nieśmiałym, ale chyba czułym muśnięciem warg o kobiece czoło, jeszcze zanim zajęli miejsce przy barze. – Stołki były inne – zauważył nagle z rozbrajającą szczerością, przyglądając się parce znacznie młodszych od nich ludzi, którzy niczego nieświadomi, zasiadali tam, gdzie zaczęła się ich znajomość. – Przyszedłem tu sam. Maietta mnie wtedy wystawił. Złapał sprawę na Brooklynie. Podwójne morderstwo, chodziło o jakieś narkotykowe porachunki… Było lato, prawda? – wbrew pozorom: Robert wcale nie gadał od rzeczy, tylko dzielił się z nią skojarzeniami, które przychodziły mu do głowy na myśl o tamtym spotkaniu i co więcej – to wszystko z łatwością można było sprawdzić, choćby u Josepha albo w rubryce kryminalnej nowojorskiego Timesa. – Zamówimy to wino? – zerknął na nią nieśmiało. – A Ty? Przyszłaś tu sama?

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Doktor Wondolowski sprawiała wrażenie dość mocno zaskoczonej - nie tyle słowami męża, co własną reakcją, wszak Bobby'emu udało się ją szczerze rozbawić, co w aktualnych okolicznościach i nawiązaniu do trudów, z jakimi przyszło im się zmierzyć, by ostatecznie stanąć na ślubnym kobiercu, wydawało się dość mocno nieadekwatne i umniejszające wielu ich problemom. Z drugiej jednak strony z tyłu kobiecej głowy wciąż pobrzmiewała myśl, że to przecież nadal był jej Robert; tak samo pracowity, uparty, ale i czarujący ją swoją charyzmą i sposobem bycia. To, że śmiała się z jego żartów, było normą. To, że śmiała się z nich również teraz, stanowiło dobrą wróżbę na przyszłość.
- Owszem. Co najlepsze - sam wyszedłeś z tą inicjatywą - skomentowała z charakterystyczną dla siebie przekorą, na myśli mając przede wszystkim podjęcie decyzji o oświadczynach, których ona w tamtym momencie ich życia zupełnie się nie spodziewała. Nie miała pojęcia, czy tak szczęśliwa chwila mogłaby być w stu procentach celebrowana zaledwie kilka tygodni po ogromnej stracie, jakiej doświadczyli, ale z perspektywy czasu nie żałowała ani okoliczności, ani miejsca, ani niczego, co miało związek z tamtym spacerem nad jeziorem i chwilą przerwy na pomoście. - Coś wymyślimy. Jak zawsze. - Dość oszczędne w słowa, ale bogate w treść zapewnienie miało dać mężczyźnie do zrozumienia, że nie istniały siły i problemy, z którymi nie byliby w stanie sobie poradzić. Na razie nie zakrzątała głowy Roberta trudną przeszłością i wydarzeniami, które rzucały cień na ich życie, chyba, że te same pojawiały się w jego świadomości, zmuszając go do zadawania pytań, przed którymi Jessica nie robiła uników. Tak długo jednak, jak tylko mogła, starała się trzymać tych pozytywnych aspektów oraz wspomnień, toteż gdzieś na boku tworzyła już całą listę miejsc, które mogliby ponownie odwiedzić, udając, że któraś z kolei wizyta była tą pierwszą.
Nawet jeżeli pani doktor nie do końca umiała rozszyfrować, czy przez Roberta przemawiały pozyskane przez nią w toku ostatnich dni informacje, czy jednak autentyczna chęć sprawienia jej przyjemności, to jednak tak samo miło było ponownie usłyszeć coś w tak mocno łechcącego kobiece ego. Kąciki jej ust uniosły się zatem w czułym uśmiechu, a subtelny rumieniec przyozdobił policzki w sposób z pewnością dla Boba dostrzegalny. To, że czuł się w jej towarzystwie dobrze i był skłonny jej w tak wielu kwestiach zaufać, zdecydowanie ją podbudowywało i zachęcało do dalszej walki o każdy kolejny dzień.
- Oczywiście, że dasz sobie radę – zapewniła bez cienia jakiejkolwiek wazeliny i oszukanej wiary w jego aktualne możliwości. Jess naprawdę ufała temu, że był w stanie poradzić sobie z każdą przeciwnością losu, nawet jeżeli ta dotyczyła jedynie zapięcia koszuli czy zawiązania krawatu – bo przecież ostatecznie i tak zawsze kolorową tasiemkę poprawiała mu po swojemu, o czym na pewno byłaby skłonna mu przypomnieć. - Tak. Lubię – przytaknęła szczerze, z uśmiechem zerkając na ładny flakonik, jak gdyby raz jeszcze chciała zachęcić Boba do skorzystania z jego zawartości. Nie wzięła pod uwagę tego, że mógłby to zrobić tak intensywnie, ale nie śmiałaby zwrócić na to uwagi, skoro był to jeden z wielu koniecznych do wykonania kroków w słusznym boju o jego wspomnienia. Jeżeli bowiem największą korzyść miała przynieść gra w skojarzenia, to pani patolog nie zamierzała robić uników i uciekać przed podjęciem rękawicy, a przeciwnie – dostosowywała się do zasad, które aktualnie dyktował Bobby, nawet jeżeli oznaczało to brak świeżego powietrza w taksówce.
Jessica nie sprawiała wrażenia w pełni przekonanej co do słuszności tego pomysłu, ale jednocześnie nie zamierzała urządzać scen już na samym początku - właściwie w ogóle nie planowała tego robić - ich pierwszego od kilku dni wyjścia do miasta. Pragnęła za to dołożyć wszelkich starań do tego, by Bobby czuł się pewnie i bezpiecznie, ale i by wiedział, że w przypadku jakichkolwiek niepowodzeń czy czynników mających negatywny wpływ na jego samopoczucie, mógł jej o tym szczerze powiedzieć i nie musiał obawiać się, że prośba o wcześniejszy powrót do domu spotkałaby się z jej stanowczą odmową czy uczuciem pokroju rozczarowania. Domyślała się i z perspektywy kilku ostatnich dób najzwyczajniej w świecie wiedziała, że to właśnie za zamkniętymi drzwiami mieszkania Robert poruszał się najpewniej, nawet jeżeli ustawienie niektórych rzeczy osobistych wciąż sprawiało mu problem. Wondolowski, idąc za radą młodziutkiego lekarza, wykazywała się jednak ogromem cierpliwości i ze wszystkich sił próbowała nie okazywać negatywnych emocji pokroju rozgoryczenia czy zalążka złości. Niewątpliwie w trudach dnia codziennego i nowej rzeczywistości towarzyszyły jej również one, ale przez grubą warstwę tych wszystkich złych chwil wciąż przebijała się nadzieja, że była to sytuacja tylko przejściowa, że czas i cierpliwość miały być ich sprzymierzeńcami i że absolutnie nic nie było stracone.
Ciche nigdy wymsknęło się spomiędzy jej warg zupełnie niekontrolowanie, ale w towarzyszącym im gwarze słyszalne zdawało się być tylko dla samej zainteresowanej. Jessica prowadziła Boba spojrzeniem tak długo, jak było to możliwe, przez kilka ulotnych sekund wyrzucając sobie, że nie zaproponowała wskazania mu drogi. Po krótkiej analizie uznała jednak, że być może stało się dobrze, bo przecież nieustanne trzymanie go za rękę i sprawowanie kontroli mogłoby przynieść skutki odwrotne do zamierzonego, dlatego z niepokojem zamierzała wytrzymać aż do powrotu męża.
I chyba od dawna nie czuła tak ogromnej ulgi, gdy ten w końcu pojawił się w zasięgu jej wzroku.
Zsunąwszy z ramion nieco przemoczoną marynarkę, znów skupiła swoje roziskrzone spojrzenie na wysokości jego oczu.
- Mniej więcej – przyznała, przymykając powieki, kiedy Bob znalazł się tak blisko i zdobył na dość nieoczekiwany, ale niezwykle przyjemny w odbiorze gest. Jessica z doskonale znaną ufnością zacisnęła smukłe palce na jego dłoni, chłonąc i ciesząc się tym drobnym gestem niemal tak samo mocno, jak miało to miejsce tych kilka lat temu. - Maietta nieświadomie stał się ojcem chrzestnym naszego małżeństwa – skomentowała w jawnym rozbawieniu, którego konsekwencją był cichy, melodyjny chichot. Nie była pewna, czy kiedykolwiek kumplowi swojego męża za to podziękowała, ale była gotowa naprawić ten karygodny błąd i wytłumaczyć się z tego zaniedbania. - Miałam naprawdę okropny dzień, ale siedzenie w zamkniętym mieszkaniu wydawało się kiepską formą relaksu. Przyszłam tu pod wpływem impulsu – opowiedziała pokrótce, wśród wspomnień nie potrafiąc odnaleźć powodu, przez który tamten dzień był tak nieudany. Jego pozytywny finał wynagradzał wszelkie niedogodności. - Wydawało mi się wtedy, że nie moglibyśmy wyczerpać tematów do rozmowy. Kiedy wychodziliśmy, było tu już praktycznie pusto. – Rozejrzawszy się po całym lokalu, uśmiechnęła się ze swego rodzaju nostalgią, którą przerwało dopiero pojawienie się barmana i konieczność złożenia zamówienia na doskonale im znane i lubiane wino.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Świadoma tego czy nie, Jessica w oczach Roberta ociekała pewnością siebie i bardzo go w ten sposób „budowała”. Zdany tylko na nią, ufał jej z iście dziecięcą naiwnością, a jej słowa były mu prawem, więc ilekroć zabierała głos na temat ich wspólnej przyszłości, gotów był iść dla niej w ogień i nawet nie próbował się z tym kryć. Przecież nie kłamała; nie bajała obłudnie, żeby zamydlić mu oczy i zamknąć buzię, tylko czuła i wierzyła, że gdzieś na końcu tej ścieżki jest szczęśliwe zakończenie, prawda?, więc teraz też – zapatrzony w nią jak w obrazek – uśmiechał się beztrosko, jakby problem był kalibru co najwyżej przypalonego obiadu. Pomimo bowiem wyuczonej już świadomości, że tak nie było i że mnóstwo pracy dzieliło ich do powrotu do idyllicznej bańki, wszystko wydawało się prostsze: skoro nauczyłaś mnie jak trafić do domu, to do dawnej formy też pomożesz mi wrócić, skoro przypomniałaś mi o randce na balkonie albo zaręczynach nad jeziorem Chelan, to przypomnisz mi całą resztę; Wondolowski po prostu nadal rozumiał wszystko w bardzo infantylny sposób i raczej nie był dobrym wsparciem dla Jessici. Wbrew pozorom wszak – ona też go potrzebowała, a uśmiech na twarzy, z którym witała go każdego poranka wcale nie musiał być podszyty taką bezwarunkową wiarą w pomyślne rozwiązanie tej historii, jak mógł na to wskazywać. W przeciwieństwie do całego świata w końcu to właśnie pani doktor z bliska mogła się przyglądać czynionym przez Roberta postępom i tylko ona mogła z pełnym przekonaniem stwierdzić, że te nie napawały przesadnym optymizmem, a ich tempo wcale nie było zadawalające. Na swój sposób pozostawała więc z tym wszystkim sama, bo chociaż rodzina Wondolowski wrzuciła na ten pokład wszystkie ręce, a poza nimi mogła jeszcze liczyć na niezawodnych Carterów, Jasona albo Rylee, to jej największe oparcie zrobiło się bardzo niepewne, żeby nie powiedzieć wręcz, że po prostu bezużyteczne.
Jej męstwo było jednak godne podziwu i nawet zagubiony, spowity ciemnością Bobby bardzo doceniał dzielność, z jaką stawiała czoła problemom, które sam im wynajdywał. Teraz na przykład już tak naprawdę palił się ze wstydu na jej oczach, zawstydzony nie tyle brakami w męstwie, co w męskości, z trudem zresztą godząc się z kruchością swojego ciała w obliczu niedawnego wypadku, a Jessica i tak przychodziła mu na pomoc, z wiosenną lekkością odwracając sytuację w taką stronę, z której nie wychodził gorszy o faktyczne zapotrzebowanie na te tabletki z wywiadu doktora Dhawana. Była dobra. Wondolowski niby nie miał żadnego porównania, a archetyp wszelkich, ludzkich postaw budowała w nim swoim zachowaniem jego żona, ale był w stanie sobie wyobrazić cień rozczarowania na jej ciemnych tęczówkach, jęk zawodu albo nawet szyderczy rechot. Tymczasem Jessica nie tylko zwinnie ominęła ten temat, ale i zdawała się męskiego zawstydzenia nie zauważyć, i mimo uszu puściła całą rozmowę, jakby oboje nigdy nie dotknęli w niej cokolwiek drażliwego obecnie tematu zbliżeń, ściągając tym samym spory ciężar z męskich barków.
Nic dziwnego zatem, że razem z odświętnym strojem i perfumami, Bobby ubrał na siebie swoje najlepsze maniery i wcale nie protestował, kiedy próbowała poprawić mu krawat czy marynarkę, ani nawet nie zapytał, dlaczego wzięła ze sobą flakon z perfumami. To nie tak, że w innych okolicznościach płakałby albo tupał nóżką, ale umówmy się – zadbawszy o jego ego, pozwoliła mu się rozluźnić i dlatego – choćby na ulotną chwilę – mogła się przy nim poczuć jak kiedyś; ponieważ zawsze chadzał swoimi ścieżkami, to wcale nie było takie nieoczekiwane, że zostawił ją w przedsionku knajpki, żeby odnaleźć łazienkę, także w tym całym fatum nadzieja ciągle nie zgasła na amen i od czasu do czasu – tak jak teraz – połyskiwała drwiąco poza ich zasięgiem, nieładnie się z nimi drocząc.
- Naprawdę tak myślisz? – zapytał zaskoczony, intensywnym spojrzeniem taksując twarz swojej żony i nawet pozwolił sobie na cichy jęk zawodu, kiedy przytaknęła mu rozbawiona, widząc jak bardzo się tym przejął. – Nie wiem, jak się z tym czuję – przyznał, tonem głosu nawiązując do codziennego Boba-cynika, pewnie nie do końca świadom, że on też pomyślałby podobnie i potrząsnął obojętnie ramionami. Nie było wyjątków – Maietta również był ofiarą męskiej utraty pamięci, więc jego też Wondolowski musiał poznać na nowo, natomiast nawet nie mając wglądu w zakamarki tej trudnej przyjaźni, coś podpowiadało mu, że Joey wcale nie był dobrym kandydatem na ojca chrzestnego… czegokolwiek. Od feralnego upadku widział go jednak tylko dwa razy i akurat z jego twarzy potrafił odczytać zakodowane w zmarszczkach emocje, dlatego wcale nie palił się do kolejnych prób odnowienia kontaktu, bo wydawało mu się, że detektyw aż za bardzo to wszystko przeżywał i nie do końca radził sobie w nowej sytuacji. Myślenie o wiecznie nieogolonej gębie najlepszego kumpla jednak wcale nie było mu w smak, więc bardzo szybko porzucił wszelkie rozterki na rzecz skoncentrowania się na kobiecie.
Jessica była pierwszą osobą, którą zapamiętał po przebudzeniu, więc teraz już z dziecinną łatwością poruszał się po jej twarzy, doskonale znając każdy detal czy rys. Na nowo zakochał się w dużych, błyszczących tęczówkach i uroczych dołeczkach na policzkach, polubił ten charakterystyczny grymas zmarszczenia nosa, gdy się nad czymś zastanawiała albo coś jej nie pasowało, i nauczył się tęsknić do pełnych warg, którymi starała się namalować mu teraz obraz ich pierwszego spotkania. I wbrew pozorom – nadążał, chociaż potrafiła skupić na sobie uwagę. – My nigdy tu nie przychodziliśmy – podjął nagle, wreszcie posyłając jej cieplejszy uśmiech; wreszcie, bo odkąd zaczepili barmana, przyglądał mu się czujnie spod zmrużonych powiek i marszcząc czoło, jakby się obawiał, że on też zdawał sobie sprawę z bobowej utraty pamięci i miał ją przeciwko niemu wykorzystać, zalecając się przy nim do jego żony. – Pamiętam, że zawsze myślałem, że przychodzą tu same bałwany, wiesz? Ważniaki, nudziarze. Myśleliśmy, że się tu będziemy nudzić – przyznał się szczerze, przymknąwszy oczy, jakby odnajdywanie zakopanych gdzieś w pamięci strzępków wspomnień sprawiało mu fizyczny ból. – Przepraszam. Źle myślałem – dodał zręcznie, prędko zdawszy sobie sprawę, jak źle to zabrzmiało i znów porozumiewawczo uniósł kąciki warg z nadzieją na to, że nie weźmie do siebie przypuszczeń sprzed kilku lat. W końcu chodziło o to, żeby rozbujać jego pamięć, prawda? – Dzięki Bogu, że nie ma tu choćby kawałka parkietu. Wyszłabyś jako pierwsza. No chyba, że za mocno bym Cię podeptał – zauważył, wodząc spojrzeniem wszędzie tam, gdzie prowadziła go swoim i zarechotał dźwięcznie, kiwając głową na boki. Może i nie pamiętał, ale brak zaufania do własnych umiejętności tanecznych musiał mieć zakodowany gdzieś na wyciągnięcie ręki, bo był co do niego przekonany. – Wyszliśmy, bo zamykali i chcieli się nas pozbyć? – zapytał, a zaintrygowany jej błyskiem w oku trochę mocniej ścisnął splecione ze sobą palce i ciekawsko uniósł brew w swoim starym stylu.
To… nie mogło być łatwe. Urokliwa knajpka gdzieś na dolnym Manhattanie była im miejscem bardzo ważnym i zawsze przywoływała wiele emocji, ale tym razem Bob wcale nie rozbudzał apetytu; prowadzony za rękę w ciemnościach raz na jakiś czas dawał jej posmakować normalności, ale w formie maleńkich przystawek, którymi nie sposób było nasycić tęsknoty czy pragnień.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Być może wychodziła na nieco przewrażliwioną, w oczach Boba mogła być postrzegana nawet jako nieufna, ale wszystkie okoliczności przemawiające na ich niekorzyść sprawiały, że Jessica po prostu wolała zachować daleko idącą ostrożność oraz czujność. Nie zastanawiała się nad tym, czy wyglądała przy tym komicznie lub czy budziła w kimkolwiek uczucie irytacji. Chodziło o to, by mieć spokojną głowę i serce, ale również - a raczej przede wszystkim - by Robertowi nie stała się żadna krzywda większa niż ta, z której konsekwencjami przyszło im się aktualnie mierzyć. Jeżeli zatem oznaczało to, że miała go nieco dłużej i mocniej trzymać za rękę lub odprowadzać spojrzeniem prosto do drzwi łazienki przeznaczonej dla mężczyzn, to doktor Wondolowski naprawdę była w stanie to zrobić i poświęcić tym czynnościom tyle czasu, ile tylko wymagałyby tego od niej okoliczności. Nigdzie im się przecież nie spieszyło, nawet jeżeli dłuższa dezorientacja mogła przynieść opłakane skutki i sprawić, że umysł Boba, zamiast się rozwijać, jeszcze bardziej by się cofnął. Do tego nie mogła dopuścić, dlatego bardzo skrupulatnie dobierała słowa i informacje, którymi zamierzała go uraczyć, jednocześnie jednak próbując zachować charakterystyczną dla ich znajomości swobodę. Wierzyła, że ona i wiele innych, znajomych i niegdyś uwielbianych przez mężczyznę czynników, mogło mieć pozytywny wpływ na jego powrót do pełnej sprawności.
- Aha - przytaknęła krótko, przyglądając się Robertowi z nieskrywanym zaciekawieniem. To była nowa sytuacja również dla niej, a Jessica nie zwykła ignorować swoich ułomności. Przeciwnie - była ich boleśnie świadoma i dokładała wszelkich starań, by te bardzo szybko przekształciły się w potrzebną w danej sytuacji wiedzę. Uczyła się zatem skrupulatnie i każdego kolejnego dnia, na nowo oswajając się z Bobem i walcząc z kolejnymi w ich życiu przeciwnościami losu. Czasami jednak wciąż nie była pewna, jak powinna była z nim rozmawiać i jak wiele mogła zdradzić, by zbytnio go nie przytłoczyć, nie przestraszyć czy nie zniechęcić. To było jak spacer po bardzo kruchym i niepewnym lodzie, a Jess bardzo nie chciała znaleźć się pod jego powierzchnią i pójść na dno wraz z marzeniami o powrocie do życia, które już zdążyli stworzyć. - Nie chciałbyś... się z nim znów spotkać? - dopytała po krótkiej pauzie, unosząc brew. Ciepły uśmiech miał Boba zachęcić do skorzystania z tej możliwości, ale zarazem stanowił bezpieczny punkt, na którym mężczyzna mógł zawiesić oko i skupić swoją uwagę w przypadku jakiejkolwiek budzącej niepewność wątpliwości. Jego komfort liczył się przecież najbardziej, toteż dopytywanie go o sprawy, w których mógł podjąć własną, autonomiczną decyzję, wydawało się dość ciekawą formą terapii i nauką dawnych przyzwyczajeń; agentowi Wondolowskiemu nikt przecież nie był w stanie narzucić jakiegokolwiek zdania czy opinii.
- Trochę tak jest - wyznała niespodziewanie, rozglądając się po lokalu i najbliżej siedzących osobach w eleganckich strojach. Może nie nazwałaby tego miejsca wylęgarnią nudziarzy i ważniaków, ale niewątpliwie był to jeden z lepszych lokali w tej części ulicy. Nie oznaczało to jednak, że Jessica piała z zachwytu nad każdym przekraczającym próg baru osobnikiem. - Na palcach jednej dłoni mogłabym policzyć osoby, które tutaj poznałam i które były warte spędzonego w tym miejscu czasu. - Tego jednego najważniejszego przykładu nie trzeba było szukać daleko, zwłaszcza że Jess bardzo sugestywnie przesunęła opuszkami palców po wierzchu dłoni męża, jednocześnie skrupulatnie ignorując kręcącego się za barem chłopaka, na którego może nawet zwróciłaby uwagę, gdyby nie dzieląca ich różnica wieku oraz, rzecz jasna, fakt, że roziskrzonym spojrzeniem wciąż szukała uwagi i oznak zadowolenia w oczach Roberta.
- Hej, wcale nie idzie ci tak źle - rzuciła pokrzepiająco, również zanosząc się melodyjnym, z pewnością miłym dla ucha śmiechem, w którym nie było ani jednej fałszywej czy wymuszonej na potrzebę chwili nuty. - Na naszym weselu bardzo uroczo wychodziło ci... kiwanie się na boki - dodała niedługo potem, celowo nieco upraszczając opis ruchów, jakie wtedy wykonywał Robert. Nie chodziło jednak o to, by wpędzić go w poczucie zawstydzenia, czy aby wyśmiać jego taneczne umiejętności (lub ich całkowity brak), ale by raz jeszcze przywołać miłe wspomnienie, jakim był dzień ich ślubu oraz wesela. Nawet jeżeli ich pierwszy taniec jako małżeństwa ograniczał się właśnie do nieśmiałego kiwania się i paru obrotów, to wciąż był to jednak bardzo istotny fragment tamtego ważnego dla nich dnia. - Chciałabym jeszcze kiedyś z tobą zatańczyć - wyznała ze spokojem, ale i swego rodzaju nieśmiałością. Ponadto użyty w tym celu szept miał trafić tylko do czujnych uszu męża, nawet jeżeli treść wypowiedzi nie była w żaden sposób zdrożna, bo przecież zdarzało im się szeptać do siebie rzeczy dużo bardziej nieprzyzwoite.
Jessica niemal donośnie się roześmiała, kiedy kolejne pytanie Boba - dość urocze i naiwne w swej prostocie - idealnie zgrało się z jej przemyśleniami. Przez moment nawet poczuła się znów tak, jak wtedy, kiedy mąż zdawał się naprawdę posiąść umiejętność czytania w jej myślach i odczytywania znaków oraz gestów zgodnie z ich przeznaczeniem. Tęskniła również i za tym, bo partnerstwo na pokonywanej razem drodze było dużo łatwiejsze niż stuprocentowe wejście w rolę jedynego przewodnika. I chociaż Jess nie uciekała od tego obowiązku, za punkt honoru obierając doprowadzenie ich do upragnionego celu, to jednak czasami było po prostu... ciężko. Za ciężko jak na barki osamotnionej osoby.
- Nie - odpowiedziała zgodnie z prawdą, nawet jeżeli zastosowana przez nią lakoniczność mogła wydać się podejrzana. Na co dzień przecież Jessica była dużo bardziej wygadana, szczególnie w odniesieniu do spraw związanych z ich małżeństwem. Snucie tych wszystkich opowieści bywało czasochłonne i męczące, ale na sam koniec wiązało się z satysfakcją, że dzięki nim mogła uchylić kolejną z zablokowanych szuflad w głowie ukochanego. - Wyszliśmy, bo nie mieliśmy ochoty przebywać w tłumie. - Pani doktor wzruszyła ramionami lekceważąco, jak gdyby ich zachowanie było w pełni usprawiedliwione, a ona nie czuła się w żaden sposób winna popełnionych przewinień i przestępstw. I to wcale nie tak, że uważała się za lepszą od osób wtedy przebywających w lokalu. Najprzyjemniej jednak czas spędzało się jej tamtego wieczoru i nocy właśnie z nim, a ukrywanie tego nie wydawało się koniecznością, skoro obydwoje byli dorośli i wolni od wszelakich zobowiązań. - Uznaliśmy, że lepiej nam będzie u ciebie. I mieliśmy rację, bo zostałam do rana - wyjaśniła, wolną dłonią z kolei sięgając po kieliszek z winem; trochę dlatego, że zaschło jej w gardle, a trochę po to, by dać Bobowi czas na przetrawienie wszystkich rewelacji i odnalezienie się wśród natłoku wydarzeń, które może wcale nie były dla niego tak oczywiste jak wtedy, kiedy był w pełni sił.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Problem polegał na tym, że nawet gdyby Jessica wychodziła na przewrażliwioną i odznaczała się iście terytorialnym brakiem zaufania, to i tak musiałaby Robertowi powiedzieć wprost, że nie odnajduje się do końca w tej sytuacji, żeby cokolwiek zauważył. Mimo bowiem, że wraz z upływem kolejnych dni coraz prędzej zapamiętywał nowe informacje, szybciej kojarzył fakty i przypominał samego siebie coraz bardziej, to jednak odczytywanie emocji wciąż przychodziło mu z trudem i jeszcze nie potrafił odszyfrować, co chodziło jej po głowie wyłącznie na podstawie wyrazu twarzy, tonu głosu, a nawet doboru słownictwa. Stał się prymitywny. Operował na krótkich, prostych komunikatach i tylko takie trafiały do niego za pierwszym razem, dlatego nie rozgrzebywał zachowania swojej żony i nie szukał w nim drugiego dna; wydawało mu się, że te wszystkie oferty pomocy, zalecenia czy prośby są naturalną częścią normalnego związku i nie protestował, bo pani doktor była jego najbardziej wiarygodnym tłumaczem rzeczywistości i nie miał powodu jej w cokolwiek nie wierzyć. Zresztą – to wszystko co dla niego i z nim robiła… działało. Może nie tak szybko, jakby tego chciała i niekoniecznie w sposób, który zwiastował to najpomyślniejsze z zakończeń, ale Bobby dostrzegał postęp i dlatego tak bardzo był w nią zapatrzony. A sfrustrowany bywał co najwyżej na samego siebie – gdy nie wiedział, nie potrafił albo nie pamiętał.
- Nie. Chyba nie – rozwiał krótko wątpliwości, zabawnie (bo w zupełnie nie swoim stylu, dziecinnie) wydymając wargi w podkówkę. Abstrahując od tego, że spotkania z najlepszym kumplem niosły ze sobą spory ładunek emocjonalny, z którym Bob niekoniecznie chciał się mierzyć, to zwyczajnie obawiał się poczucia bezsilności związanego z mnożącymi się w nieskończoność, bezskutecznymi próbami odnalezienia w pamięci odpowiednich wspomnień, imion czy twarzy. Na dodatek strasznie bolał go brak zrozumienia relacji, które występowały pomiędzy nim, a innymi ludźmi. Nie potrafił w końcu zrewanżować się takim samym entuzjazmem czy serdecznością, bo wszystkich poznawał na nowo i nawet jeśli ciągle kiepsko przychodziło mu zwyczajne zrozumienie drugiego człowieka, to po prostu domyślał się, że swoją niepewnością czy obojętnością ranił go i sprawiał mu zawód. Na koniec dnia nie był już zatem tylko i wyłącznie podstarzałym zgredem, który zasłabł i uderzył się w głowę, i dlatego trzeba mu wszystko opowiedzieć od nowa, ale i żałosną atrapą mężczyzny, na której już zwyczajnie nikt nie mógł polegać. – Myślisz, że powinienem? – uniósłszy brew, dopytał jednak dla pewności, chociaż tak naprawdę spodziewał się, co zamierzała mu powiedzieć i mógłby odpowiedzieć sobie sam, dlatego zanim zdążyła odpowiedzieć, Bob czarująco się uśmiechnął i skubnął jej wargi nieśmiałą namiastką pocałunku; być może najbardziej wyrafinowaną, niczym niewymuszoną (i kompletnie niespodziewaną) czułością odkąd trafił do szpitala.
Wondolowski cicho zaśmiał się pod nosem, odbierając z ust Jessici nadanie na jeden z tych palców, o których mówiła i z dumą dotknął kobiecej obrączki, zajmując w ten sposób swoje miejsce w szeregu, zaraz za jakimś wiecznie nabzdyczonym maklerem z Wall Street i teatralnym aktorem, o którym opowiedziała mu w przeszłości w ramach anegdotki. Przyglądając się małżonce, wcale jednak nie starał się dociec, kto jeszcze wart był jej czasu (kiedyś sobie o tym przypomni, spokojnie), ale za to z trudem powstrzymywał się przed podzieleniem się z nią odkopanym nagle wspomnieniem pierwszego lepszego, spędzonego w jakiejś spelunie wieczoru ze swojego życia, którym bardzo obrazowo mógłby jej wytłumaczyć, dlaczego nigdy wcześniej nie trafiali akurat do tego lokalu. Nawet w tym stanie nie chciał popsuć nastroju.
- To nie zabrzmiało jak komplement – zauważył przytomnie, ale wbrew roszczeniowemu charakterowi swoich słów, Bobby wcale nie wyglądał na obrażonego, bo przecież śmiał się razem z nią i nawet na moment nie zwiesił nosa na kwintę. Ba – małżeńskie przepychanki chyba mu się spodobały, bo chociaż rechotał w najlepsze, to oczy zaświeciły mu się cokolwiek niebezpieczniej i tylko czekał na okazję, żeby się odwinąć. Choćby w najbardziej prymitywny sposób. – Nie byłabyś taka cwana, gdybyś to Ty musiała poprowadzić, wiesz? – rzucił z wyrzutem godnym obrażonego siedmiolatka, natomiast nawet usilne próby obrażenia się nie przyniosły rezultatu, więc znów parsknął śmiechem i pokręcił głową na boki. O dziwo – kiwanie się na boki bardzo mu się spodobało, bo wbrew pozorom akurat ten taniec nieśmiało odznaczał się w męskiej, zgnuśniałej pamięci i spokojnie mógłby zobrazować wybrany przez Jessicę termin w jakimś multimedialnym słowniku czy encyklopedii; pomijając w końcu fakt, że Bob – łagodnie mówiąc – nie miał słuchu do muzyki i poczucie rytmu nie było jego mocną stroną, to jeszcze kiwać musiał się na oczach całego zastępu gości, a świadomość bycia podglądanym mocno ingerowała w stawiane kroki. Nic dziwnego zatem, że okropnie zawstydziły go kolejne słowa pani doktor. Niby nie powiedziała nic wielkiego, ale ciche wyznanie mocno Bobem wstrząsnęło i chociaż zbył je bladym uśmiechem albo ściśnięciem kobiecej dłoni, to jednak dotarło i w najbliższej przyszłości mogła liczyć na choćby próbę odtworzenia scenki z samego początku ich wesela. Choćby w piżamie, z kręcącym się pod nogami psem i do jingla z porannego wydania wiadomości.
Niespodziewany wybuch śmiechu zbił go więc z tropu niemal natychmiast. O ile przed chwilą dała mu się poznać jako przepełniona melancholią, smutkiem i tęsknotą, o tyle teraz jakby chciała o tym zapomnieć i niemal ciągnęła go za sobą za rękę w stronę tematów nieco lżejszych gatunkowo. Zmieszany Bob przyglądał się jej zatem podejrzliwie – niby wyszczerzony, niby roześmiany, ale jednak czujny, jakby na siłę chciał znaleźć w promiennym uśmiechu małżonki jakąś wskazówkę, że jednak nie wszystko jest okay. Rozluźnił się dopiero, kiedy zabrała głos. To bardzo niesprawiedliwe, że tak bardzo polegał na jego barwie i opatrywał nim wszystkie rany, samemu nie dając zbyt wiele w zamian, ale z drugiej strony na tym etapie leczenia nie mogła sobie wymarzyć lepszego klucza do jego świadomości.
Bob odetchnął z ulgą. Ponownie wbił w nią zaciekawione spojrzenie i przynajmniej próbował ze zrozumieniem wsłuchiwać się w jej słowa, natomiast skupiony również na zarejestrowaniu tych wszystkich niewielkich gestów, spojrzeń czy uśmiechów, którymi Jessica doprawiała historię tamtego wieczoru, nieco wolniej rejestrował jej przebieg i dlatego dał się przyłapać na niepełnej parafrazie najbardziej interesujących go fragmentów. – Nie mieliśmy ochoty przebywać w tłumie? U mnie? Do… rana – urwał z naiwnością wyczekującego świętego Mikołaja dziecka i dopiero po dłuższej chwili wyciągnął odpowiednie wnioski; od razu wyprostował się w wysokim stołku, mniej lub bardziej świadomie prężąc przed siebie pierś i dumnie omiótł wzrokiem najbliższe towarzystwo, zanim z powrotem zajrzał w jej roziskrzone tęczówki. – Naprawdę? Powinienem przybić piątkę sobie samemu – rzucił dla zgrywy, szczerząc się z cwaniacką manierą a’la Robert Wondolowski, ale głową pokręcił mimo wszystko zmieszany, z drobnym zawstydzeniem przyglądając się kieliszkowi, z którego popijała wino. Nie odbierał sobie uroku osobistego (a Jessice gustu), tylko odrobinę przestraszył się śladów, które pozostały w jego pamięci. Odchrząknął. – Bardzo się obrazisz, jak powiem, że pamiętam kolor Twojej bielizny? – zapytał z wyczuwalną nutką zawahania w głosie, pocierając dłonią o zarośnięty policzek, natomiast to pomogło mu się poczuć pewniej i dlatego nie zamierzał postawić kropki. – Taksówkarz strasznie chrząkał, bo całą drogę się całowaliśmy i chyba się bał, że zrobimy mu jakiś pokaz. Heat się nawet Tobą nie zainteresował, mimo że narobiliśmy hałasu przy drzwiach, a rano nie odstępował Cię na krok. Byłem pewien, że udało mu się wyżebrać od Ciebie coś z talerza – opowiadał rozbawiony, bez ładu, składu, sensownej linii czasowej ani szczegółów, o które prosiła się Ryles i jakaś nieszczęśliwa żona tuż za jej plecami, pierwszy raz od upadku naprawdę szczerze i szczęśliwie uśmiechnięty. – Jak już myślałem, że nie może być lepiej, to zjedliśmy śniadanie i wcale nie było dziwnie. Boże, ja naprawdę nie spytałem o Twój numer? – pokręcił z niedowierzaniem głową, przecierając dłonią czoło i dopiero wtedy tak naprawdę zainteresował się odczuciami Jessici; obrzucona aż specyficzną wiedzą w kontekście braku znajomości zupełnych podstaw, wcale nie musiała odebrać tego dobrze, dlatego urwał wreszcie i zagryzając wargę, wpatrywał się w nią nieśmiało, kolejny raz szukając na jej twarzy jakiegoś sygnału.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Teoretycznie Jessica nie powinna być zaskoczona tak stanowczą i jednoznacznie brzmiącą odmową. W praktyce jednak poczuła się nie tyle urażona, co najzwyczajniej w świecie zaniepokojona. Wydawało się jej bowiem, że w aktualnym stanie Roberta wszelkie spotkania z przeszłością i związanymi z nią osobami były czynnikiem wpływającym na jego stan tylko pozytywnie. Oczywistym było, że nie zamierzała na siłę wypychać go w kierunku wszystkich reflektorów i zmuszać do tego, by nieustannie stał w centrum zainteresowania, ale bardzo nie chciała, by umysłowe otępienie zamknęło go w domu, gdzie jego jedynym łącznikiem ze światem byłaby ona z niewielką pomocą dostępu do telewizji czy internetu. Wciąż wprawdzie wychodziła z założenia, że nie należało nikogo uszczęśliwiać na siłę, ale tym razem chodziło nie tyle o męskie zadowolenie, co zdrowie, a to było dla pani doktor wartością najwyższej rangi. Nie odważyłaby się jednak na jakąkolwiek formę terapii szokowej, dlatego lojalnie wszelakie swoje kroki pragnęła ustalać z Robertem na bieżąco; by miał poczucie, że wciąż miał cokolwiek do powiedzenia, ale również - lub może przede wszystkim - dlatego, że ciągle się z jego zdaniem w każdej kwestii liczyła.
- Myślę, że takie spotkanie dobrze by ci zrobiło - odparła zgodnie z własnym sumieniem i dotychczasowymi przemyśleniami, nie kryjąc przy tym zaskoczenia związanego z dość uczuciowym, ale i niespodziewanym zachowaniem ze strony męża. Nie zdążyła zatem ani odpowiedzieć, ani się w tę czułość jakkolwiek zaangażować, ale delikatny uśmiech wyglądał jak najdosadniejszy dowód szczęścia, jakie dopadło brunetkę w odniesieniu do tego typu spontaniczności. Kłamstwem byłoby bowiem stwierdzenie, że nie tęskniła i za taką wersją Boba; pewną siebie i tego, jak bardzo na nią działał i jak bardzo lubiła, kiedy był obok. Nie oznaczało to jednak całkowitej dekoncentracji, dlatego jeżeli był to sprytny sposób na porzucenie dotychczasowego tematu, to unik został wykonany bardzo zgrabnie, ale na pewno nie na tyle skutecznie, by Jessica odpuściła. - Wiem, że wspomina o rzeczach, których jeszcze nie kojarzysz i że na dłuższą metę może to być irytujące, ale - zaczęła miękko, opuszkami palców wciąż sunąc po wierzchu dłoni ukochanego - ma dobre chęci i chce dla ciebie jak najlepiej. Jak my wszyscy. - Wierzyła, że wcale nie musiała z imienia i nazwiska wymieniać całej listy osób, które zawarła w tym jednym, krótkim stwierdzeniu i że Bobby naprawdę dostrzegał to, jak bardzo się starali, aby ułatwić mu powrót do normalności i prawdziwego siebie. Jessica ochoczo i skrupulatnie stała na straży granicy, której nikt nie miał prawa przekroczyć, ale i była zdania, że agent Wondolowski - mimo czasami niełatwego charakteru i aktualnie jeszcze trudniejszych okoliczności - był w stanie to docenić i pozwolić sobie na chociaż minimalną współpracę. Nie po to przecież miał rodzinę i przyjaciół, by zgrywać samotnego wilka. - Ale jeżeli wolałbyś na razie sobie takie spotkania odpuścić, to też w porządku - zapewniła miękko, tym samym dając mu wolność wyboru oraz słowa. Jej zamiarem nigdy nie było bowiem apodyktyczne odbieranie mu samodzielności, dlatego była skłonna zaufać każdej z podjętych przez niego decyzji. Na koniec dnia sam przecież musiał wiedzieć najlepiej, na co i z jaką intensywnością mógł sobie pozwolić.
- Wolę, kiedy to ty prowadzisz - zapewniła przez śmiech, który i tym razem pozbawiony był złośliwej nuty. Brzmiał melodyjnie i szczerze i niewątpliwie był dla uszu doznaniem bardzo przyjemnym, bo po raz pierwszy od kilkunastu dni Jessica poczuła, że mogła dać sobie oraz jemu nieco więcej swobody i że rozmowa o sprawach błahych nie niosła ze sobą żadnego gorzkiego posmaku; że nie była środkiem terapeutycznym, ale dialogiem pokroju tych, które wielokrotnie przeprowadzali na kanapie czy podczas obiadu, wspominając początki swojej znajomości czy istotne dla niej wydarzenia. - Ale mogę się tego podjąć. Nie jestem tchórzem. - Również i tym razem brzmiała na pewną siebie, jednak teraz zdołała świadomie przemycić w swojej wypowiedzi wzmiankę dotyczącą nie tylko gotowości do prowadzenia ich w tańcu, ale również w życiu - również w chwili, w której to nie wyglądałoby tak, jak dotychczasowe, przez dłuższy okres. Byli w tym wszystkim razem i kolejne niepowodzenia mieli pokonywać we dwoje, idąc ramię w ramię, ale jeżeli istniała konieczność przejęcia sterów i poprowadzenia Boba w ciemności, to Jessica wciąż zamierzała trzymać go za rękę.
Dokładnie tak, jak trzymała ją tego wieczoru, śmiejąc się, uśmiechając do niego i raz za razem robiąc niewielkie łyki wina. Cały świat zdawał się nie istnieć, a kobieca uwaga skupiała się tylko na Robercie, jego uśmiechu, oczach i słowach, które Jessica chłonęła tak samo ochoczo, jak gdyby wszystko było w porządku i nic nigdy się nie wydarzyło.
To była bardzo przyjemna, komfortowa mydlana bańka i słodka ułuda, którą pragnęła podtrzymać jak najdłużej.
- Czemu jesteś taki zaskoczony? - rzuciła wesoło, zaraz potem znów chichocząc w najlepsze; niemal jak do szaleństwa zakochana nastolatka na pierwszej oficjalnej randce ze swoim wieloletnim obiektem westchnień. Czasami pani doktor właśnie tak się przy mężu czuła i wcale nie budziło to w niej dyskomfortu, a wręcz przeciwnie - uwielbiała ten stan i każdorazową możliwość powrotu do niego.
- Chyba była ładna. Albo tak dobrze w niej wyglądałam - skomentowała bez cienia jakiejkolwiek urazy czy pretensji. Aktualnie tym bardziej doceniała drobnostki i niewielkie powody do szczęścia, toteż nawet wspomnienie koloru jej bielizny brzmiało jak dobry początek. - Może Heat czuł, że przyprowadziłeś do domu kobietę swojego życia? - dopytała żartobliwie, choć z nieco większym smutkiem w spojrzeniu. Nie była pewna, czy w ogóle mogła obecnie używać tego określenia i czy Bobby również dzisiaj był w stanie się z nim zgodzić, dlatego Jessica - dla własnego bezpieczeństwa i troski o swoje samopoczucie - postanowiła podjąć się rozwinięcia nieco innej kwestii. - Wierz mi, ja też byłam rozczarowana. A jeszcze bardziej rozczarowana poczułam się, kiedy Ryles zasugerowała, że powinnam była zapisać ci swój numer szminką na lustrze w łazience - wyznała przez śmiech, potrafiąc odnaleźć w pamięci niemal każdą z rozmów przeprowadzonych z przyjaciółką na temat tajemniczego nieznajomego z baru, który po zaledwie kilku dniach okazał się również nowym partnerem w pracy.
- Nie masz pojęcia, jak się cieszę, że się wtedy spotkaliśmy - wyznała niespodziewanie, zdecydowanie za późno pojmując, jak patetycznie musiało to zabrzmieć. Uśmiechnąwszy się nieśmiało, chyba zamierzała Boba przeprosić, wszak wcale nie chodziło o to, by wywołać lub nałożyć na niego jakąkolwiek presję. Jessica, mimo wszystko, nadal pozostawała w nim na zabój zakochana i nie wyobrażała sobie codzienności innej niż ta, którą dzielili obecnie. - Bardzo cię kocham - mruknęła ledwo słyszalnym szeptem, zaraz potem pociągając nosem w celu powstrzymania odruchu związanego z płaczem. Niczego bowiem nie potrzebowała teraz bardziej niż tego, by usłyszeć, że on ją również, choć moc tych słów wypowiedzianych, bo tak wypadało, miała się nijak do ich siły, kiedy płynęły prosto z serca, dlatego w ramach uspokojenia organizmu i nikłej, raczej kiepskiej jakości rekompensaty, Jessica znów zrobiła - tym razem nieco większy - łyk wina.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Bobby nerwowo ściągnął wargi w wąziutką linię i żałośnie jęknął.
- Naprawdę tak myślisz? – zapytał z wyrzutem, jakby kazała mu umyć ręce przed obiadem, nosić w zimie ciepły szalik albo odrobić zadanie domowe z matematyki. Inaczej wyobrażał sobie jej odpowiedź: Jessica miała go zapewnić, że to nic takiego, że nikt ich nie goni, że ten cały Maietta na pewno zrozumie, no i że wszystko w swoim czasie, więc pokrzepiające słowa zachęty z jej ust brzmiały jak dowód najgorszej zdrady, którą według niego najdokładniej przedstawiłby wbity w męskie plecy nóż. Nie podobał mu się ten pomysł i nie podobała mu się pewność, z jaką o nim opowiadała, bo skoro tak bardzo była do tego przekonana, to sam – stając okoniem – musiał się okropnie w swoim osądzie mylić i nie rozumieć, co tak naprawdę mogło mu pomóc. I było mu z tym strasznie źle. – Sam nie wiem – mruknął apatycznie, przyglądając się, jak skrupulatnie zamalowywała jego dłoń misterną mozaiką niewidzialnych szlaczków i ciężkim westchnięciem dał w końcu upust kotłującym się w głowie myślom. – Wiem, Jessica, ale ja nie mogę wam wszystkim siedzieć na głowie i się nad sobą użalać. Krępuje mnie to. Przecież ja nie umieram – wyjaśnił, wzruszając ramionami Bob i blado się uśmiechnął, jakby w ten sposób chciał jej wynagrodzić wyjątkowo surowo dobrane do sytuacji słowo. – Poza tym… Spójrz. Może to głupie i naiwne, ale co, jeśli ja wcale nie potrzebuję sobie tego wszystkiego przypominać? Co, jeśli któregoś dnia się obudzę i wszystko wróci do normy? Wiesz, może lepiej im wszystkim oszczędzić tego… Sam nie wiem. Zawodu? Przykrości? Tego wszystkiego? – dodał niemal natychmiast, z ekscytacją i autentycznym przekonaniem w wiarygodność swoich słów, jakby ślepo wierzył, że wystarczy pstryknięcie palcami, żeby odwrócić skutki feralnego uderzenia. Tak naprawdę jednak – pod płaszczykiem pełnego zaufania w happy-end – próbował sprytnie ukryć własne kompleksy i bolesną świadomość, że każdym spotkaniem swoich najbliższych ranił i nadwyrężał budowane latami relacje. Lubił nosić głowę dumnie i w górze, ale zdając sobie sprawę, jak często nawalał, nie potrafił robić tego szczerze i autentycznie. – Nie, nie jestem mięczakiem. Niczego nie będę odpuszczać. Spotkamy się z nimi. Ty, ja, Maietta i… I ta modelka – co prawda mrugnąwszy zaczepnie do Jessici, Bobby cwaniacko się do niej uśmiechnął i bardzo dziarsko zadeklarował chęć spędzenia czasu z przyjacielem, natomiast kiedy tylko przyszło do nazwania jego partnerki konkretnym imieniem, mina mu zrzedła i jakby zeszło z niego powietrze, bo tę informację ewidentnie zakodował między sprawami mniej istotnymi. Zawstydził się przed sobą zatem odruchowo i zbity z tropu posłał jej przepraszające spojrzenie, zabawnie grymasząc przy tym na twarzy. Spośród wszystkich niedogodności, które niosła za sobą utrata pamięci, takie drobnostki były najtrudniejsze do przełknięcia, bo nie dość, że ciężko było z nich wybrnąć prędko i o suchej stopie, to jeszcze bardzo mocno kojarzyły się ze szkołą i laniem wody przed okropnie wymagającym nauczycielem, wprawiając Wondolowskiego w trudny do zrozumienia dysonans. I być może była w tym jakaś metoda; bo skoro umiejętnie nabodźcowany potrafił sięgnąć wspomnień, to może faktycznie wreszcie znalazła mu odpowiednią drogę do odzyskania pamięci.
Zanim jednak Bob zdążył się zamyślić i zasępić na dobre, śpiewny, nastrojowy śmiech pani doktor pokierował go na właściwe tory i pozwolił mu się zrelaksować. Miła to była odmiana – niby Jessica ani na moment nie dała po sobie poznać, że coś było nie tak i zawsze podchodziła do niego z takim samym entuzjazmem, ale tym razem zabrzmiała jakoś bardziej żywiołowo i przypomniała, dlaczego aż tak za nią przepadał. Nic dziwnego zatem, że patrzył w nią jak w obrazek, kiedy chichotała w najlepsze i ani myślał jej przerywać, tak bardzo dał się zauroczyć tą krótką chwilą dawnej normalności. – Oczywiście, że wolisz moje prowadzenie – podkreślił dumnie, posyłając jej uśmiech z gatunku tych wyjątkowo zaczepnych, nieśmiało podejmując rękawicę, zgodnie ze starannie pielęgnowanym zwyczajem i przez chwilę nieco intensywniej wpatrywał się w jej ciemne tęczówki, goniąc za rozbłyskającymi w nich iskierkami. Zupełnie jakby nic nigdy się nie zmieniło. – Nie mogę się doczekać – dodał lakonicznie, ale za to znacznie wymowniej niż mogłoby się wydawać, sprytnie podsuwając jej na myśl jeszcze jedną dziedzinę życia, w której jej prowadzenie mogłoby się sprawdzić i niezgrabnie przygryzł dolną wargę. I może gdyby dwa czy trzy kwadranse wstecz sam nie tchórzył, i nie powątpiewał w swoje możliwości, mylnie zresztą odczytując słowa małżonki, to jego propozycja brzmiałaby nie tylko poważnie, ale i całkiem kusząco, natomiast ponieważ niejako przeczył sobie sam, to kolejny raz posłał jej sygnał fałszywy, pusty i pozbawiony możliwości realizacji. Niezależnie od okoliczności zatem Jessica musiała mieć anielską cierpliwość – chociaż Bob bardzo się starał, to nie zawsze był wobec niej fair, a mimo to nigdy się nie zrażała i na dodatek przekuwała te wszystkie niedogodności w siłę. Nie zasługiwał na nią.
- Patrzyłem na nas dzisiaj w lustrze, wiesz? – odparł w swoim stylu, z rozbawieniem kręcąc głową na boki. Daleko było mu do kompleksów i wmawiania sobie jakichś bzdur, ale nawet mimo upływu lat, wciąż czuł się takim samym szczęściarzem, budząc się obok pani doktor, jak tamtego poranka, który wspominali właśnie sącząc ulubione wino z eleganckich kieliszków. – Musiałem mieć niezłą gadkę – dodał jeszcze i zarechotał głupio pod nosem, ciągle jednak dumnie prężąc się na barowym stołku, jakby naprawdę wygrał jakąś nagrodę i chciał się nią chełpić przed całym światem.
- Wyglądałaś obłędnie. W niej i bez niej – mruknął odrobinę ciszej, tak aby słowa dotarły tylko i wyłącznie do adresatki wypowiedzi, a potem nieśmiało i zamoczył usta w alkoholu, żeby samym ruchem ręki zakamuflować jakoś ślad rozgorzałego rumieńca na bladym policzku. W końcu jakby to wyglądało, gdyby wstydził się tak błahych rzeczy, jak wspomnień czy skojarzeń z ich pierwszą, wspólną nocą. – To znaczyłoby, że już wtedy był mądrzejszy ode mnie. Nie wiem, czy chcę tak myśleć – zażartował, być może wcale nie dostrzegłszy melancholii w spojrzeniu ciemnowłosej, a być może zręcznie ją ignorując, żeby prowadzić ich przez wieczór tą weselszą i frywolniejszą ścieżką. – To brzmi tak bardzo jak Ryles… – zaczął na bezdechu, przyglądając się jej z nutką niedowierzania w ciekawskim spojrzeniu i zawtórował jej śmiechem. – A ja tu wracałem. Raz, drugi… Za trzecim stwierdziłem, że skoro nie mogę Cię tu trafić, to pewnie byłaś w Nowym Jorku przejazdem i już wróciłaś do swojego życia. A numer dostałem od barmana, z którym gadałem. Naprawdę. Ciągle nie wiem, co o tym sądzić – opowiadał jej bez cienia zawahania i zgodnie z prawdą, bez problemu poruszając się pomiędzy głęboko zachomikowanymi wspomnieniami. Co więcej – nawet nie zdawał sobie sprawy, jak bardzo „inaczej” brzmiał względem tego faceta, który jeszcze niedawno nie pamiętał swojego imienia czy domowego adresu. Prawdziwy rollercoaster. – Może gdybym przyszedł tu od razu nazajutrz, hm? A potem… Potem przyszedł Addams i całą resztę historii znasz – dokończył, przyznając się jednocześnie do drobnych zaniedbań w prowadzonym wówczas dochodzeniu, ale ponieważ błędy widział po obu stronach, to wcale tak bardzo się nie wstydził i nawet zamrugał do niej okiem.
O ile jednak bajanie o starych czasach i pierwszych randkach przychodziło mu nad wyraz swobodnie, o tyle kolejne słowa Jessici dość niespodziewanie zepchnęły go z fali, po której płynął sobie spokojnie przez wieczór i wprawiły w nie lada konsternację. To nie tak, że Bobby nie czuł tego samego, co pani doktor; czuł: kontuzja jeszcze mocniej uświadomiła mu, jak ważne było tamto spotkanie, a czułość, z jaką się nim opiekowała tylko pogłębiła miłość, jaką ją darzył. Problem polegał jednak na tym, że odkąd obudził się w szpitalnym łóżku… jeszcze ani razu jej o tym nie zapewnił. Mógł jej mówić jakieś półsłówka, prawić komplementy i przytakiwać, ale sam z siebie nie potrafił się zdobyć na takie pełnowartościowe wyznanie, dlatego podziałał dopiero ten emocjonalny kopniak, jakiego zafundowała mu tą wymyślną randką – podziałało dopiero płomienne wyznanie, które zwyczajnie poczuł całym sobą, jakby znów mówiła mu to pierwszy raz. Wyciągnąwszy nieśmiało zatem rękę w jej stronę, Bobby ostrożnie nakleił ją na kobiecy policzek zaraz po tym, jak odstawiła kieliszek i cicho odchrząknął. – Ja Ciebie też bardzo kocham, mała – rzucił odważnie, pociągając za wciąż splecione ze sobą palcami dłonie i musnął wargami grzbiet tej należącej do niej, żeby po chwili wtulić w nią twarz. – Powinienem Ci to powiedzieć wcześniej. Najlepiej codziennie. Przepraszam – mruknął skruszony. Dźwigając ten ciężar, zasługiwała, żeby słyszeć to codziennie, nawet jeśli marne było to zadośćuczynienie za trudy i znoje męskiej rekonwalescencji, bo sama – swoim uczuciom – dawała świadectwo znacznie mocniejsze niż słowa. Odnalazłszy jej spojrzenie zatem, Wondolowski pytająco zajrzał jej w oczy, a potem ostrożnie się do niej nachylił i subtelnymi muśnięciami spierzchniętych warg zainicjował bardzo czuły, delikatny i nieśpieszny pocałunek-zapewnienie, że jej uczucia były z nim bezpieczne i odwzajemnione.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Doktor Wondolowski z trudem powstrzymała chęć parsknięcia śmiechem, gdy do jej uszu i świadomości dotarł pobrzmiewający w tonie męskiego głosu wyrzut. Jessica bardzo chciała wierzyć, że mąż był świadomy jej dobrych chęci oraz tego, że liczne próby przywrócenia go do normalnego, uwielbianego przez nich stanu podyktowane były jego dobrem. Nie zamierzała go do niczego zmuszać czy uszczęśliwiać na siłę, bo wielokrotnie na własnej skórze przekonała się o tym, że często przynosiło to skutki odwrotne do zamierzonych i że stanowiło to podstawę dla pojawienia się nowych konfliktów oraz nieporozumień, ale jeżeli miała okazję skierować go na - w swojej ocenie - dobre tory i dołożyć cegiełkę do tego, by wrócił do swojej standardowej formy, to robienie uników było ostatnim, na co by się zdecydowała.
Do męskiej reakcji podeszła jednak z typową dla siebie wyrozumiałością i spokojem odmalowanym na twarzy. Choć stan Roberta mógł sugerować, że nie nadawał się on aktualnie do tworzenia dobrych w skutkach osądów, to Jessica nie widziała powodów, by wykluczać go z dyskusji i nie wysłuchać tego, co miał do powiedzenia. Bobby przecież zawsze bronił swoich racji, dlatego nie była zaskoczona, że podjął się tego zadania i tym razem. Ona z kolei nie uciekała od owocnej wymiany argumentów.
- Nie, nie umierasz. Ale też nie żyjesz życiem, które miałeś, a które... ci się podobało - odparła po krótkiej pauzie, którą wykorzystała bardziej na odpowiedni dobór słów, niż faktyczne zastanowienie się nad tym, co chciała i powinna powiedzieć. Nie wątpiła bowiem ani w uczucia męża, ani w to, że dzielona razem codzienność była tą, którą uwielbiał i której wolałby nie zmieniać. Uzyskana dzięki sobie nawzajem stabilizacja była przyjemnym doznaniem i jednym z niewielu pewnych punktów w trudach życia, dlatego Robert nie mógł winić jej za to, że próbowała pomóc mu to odzyskać - na wszystkie dostępne sposoby. - A co jeśli nie? - Zabrzmiało to bardzo pesymistycznie i niewiele miało wspólnego z dotychczas podtrzymywanym entuzjazmem, ale i tego typu myśli kłębiły się w głowie brunetki. Wielokrotnie przed snem lub tuż po przebudzeniu brała pod uwagę różne scenariusze; zarówno ten, w którym wszystko wracało do normy samoistnie, jak i ten, według którego Robert miał już nigdy nie powrócić do momentu, w jakim znajdował się przed wypadkiem. Nie mówiła o tym głośno celowo, by nie prowokować w mężczyźnie niepotrzebnych, negatywnych odczuć, ale ucieczka od tematu w chwili, w której ten już się pojawił, nie była w jej stylu. - Nie wiem, co będzie za dzień czy dwa, ani za tydzień czy miesiąc. Ale jeżeli istnieje szansa na to, że przypomnisz sobie o wszystkim szybciej, to chcę ci w tym pomóc - dodała, zaraz potem spuszczając głowę, starając się ukryć rumieniec, którym wbrew jej woli przyozdobiły się jej policzki. Nie chodziło przecież o to, by robić coś na siłę, bo aktualny czas był dla nich trudny, a ona jak najszybciej pragnęła pozbyć się zmęczenia. Była w stanie znieść wiele, mentalnie pragnąc przygotować się na długoletnią próbę dla ich małżeństwa, ale i nie potrafiła tak po prostu stłamsić nadziei, którą co jakiś czas dopuszczała do głosu. - Powinnam się obrazić, że w pamięć zapadła ci akurat jego modelka? - dopytała nieco bardziej zaczepnym tonem, niejako starając się rozluźnić atmosferę. Zdrowa zazdrość była przecież w stanie podtrzymać tlący się w związku ogień, ale ta przesadna najczęściej prowadziła do pożaru, którego ugaszenie mogło okazać się niemożliwe. - Nie podejmuj decyzji pochopnie. Przemyśl to sobie i po prostu daj mi znać, kiedy będziesz pewny - podsumowała krótko, posyłając Robertowi pokrzepiający, ale i pełen zachęty uśmiech.
- Panie Wondolowski - zaczęła poważnie, raz jeszcze pozwalając sobie na cichy chichot - czy to jakaś propozycja? - W gruncie rzeczy wcale nie musiał odpowiadać, bo charakterystyczny błysk w jego oczach wydawał się wystarczająco jednoznaczną dla Jess informacją. Jednocześnie nie miałaby nic przeciwko, gdyby faktycznie kontynuowali temat, bo przecież utrzymane w takim swobodnym, nieco dwojako działającym na wyobraźnię tonie należały do grona tych ulubionych i takich, których pani doktor nie umiała sobie tak po prostu odmówić. - I co zobaczyłeś? - mruknęła w szczerym zaciekawieniu. To wcale nie tak, że sądziła, iż aktualna kontuzja i niedyspozycja odebrały mu inteligencję. Nie snuła jednak domysłów dotyczących analiz, jakie mąż przeprowadzał w swojej głowie zarówno wcześniej, jak i obecnie, ale wciąż tak samo chętnie chciała poznawać jego opinie w różnych kwestiach.
- Naprawdę? - Tym razem dopadło ją autentyczne zdumienie, bo z całą pewnością nie wzięłaby pod uwagę możliwości, w której Bobby pojawiałby się w tym barze regularnie z nadzieją na ponowne, prawdziwie przypadkowe spotkanie. Ona nie przyszła. Właściwie taki pomysł nawet nie przemknął przez jej głowę, choć dziś nie wiedziała, dlaczego. Chyba dużo bardziej skupiła się na przywoływaniu słodkich wspomnień tamtej nocy i powtarzanej najlepszej przyjaciółce aż do znudzenia historii o mężczyźnie z baru. Był to z jej strony ewidentny błąd, bo wszystko mogło potoczyć się dużo inaczej i być może szybciej, ale to wcale nie oznaczało, że żałowała. Spotkanie w gabinecie dyrektora FBI niosło ze sobą dodatkowe emocje, tak samo zresztą jak odgrywanie roli pozornie obojętnej na obecność agenta Wondolowskiego profesjonalistki. I chociaż Jess nie można było zarzucić braku poszanowania dla pracy czy jego odznaki, to jednak z czasem stało się to niezwykle męczące, czego najlepszym dowodem było to, jak łatwo dała się podejść przełożonemu niedługo po postrzale Boba. - Addams nie dał mi dużej możliwości ucieczki, kiedy zorientował się, że coś się między nami dzieje - wyznała, wspomnieniami dość niechętnie powracając do tamtej rozmowy w gabinecie przełożonego. Jessica nie zamierzała wprawdzie umniejszać sprytowi i inteligencji mężczyzny, ale z perspektywy czasu zastanawiała się, czy on naprawdę był tak dobrym obserwatorem, czy to może ona zachowywała się tak nieostrożnie i obnosiła się ze swoimi uczuciami dużo dosadniej, niż się jej wtedy wydawało.
A może po prostu była kiepską aktorką?
Nie miała jednak pretensji, że w ostatnim czasie nie robił tego z nimi on. Chyba nawet tym bardziej doceniała obecnie gesty tak niewinne i pozornie zwyczajne, jak trzymanie za rękę czy czułe spojrzenia. Łaknęła ich tak samo mocno jak zawsze, ale teraz po prostu chłonęła je całą sobą. Nie wiedziała, czy był to wynik tęsknoty, niepewności o kolejny dzień czy zwyczajnego strachu o całą ich przyszłość, a pewnymi rzeczami wolała nacieszyć się na zapas; o cokolwiek jednak nie chodziło, Jessica nie zamierzała swojej postawy zmienić, dlatego zainicjowany przez męża pocałunek odwzajemniła od razu, egoistycznie pozwalając sobie na nieznaczne rozciągnięcie tej pieszczoty w czasie, co miało być swego rodzaju zapewnieniem, że wcale się nie gniewała, bo tym razem miał pełne prawo do tego drobnego zaniedbania.
- Przejdziemy się? – zasugerowała szeptem skierowanym wprost między jego wargi, zupełnie tak, jak gdyby wśród tłumu ludzi starała się przemycić kolejną informację lub wyznanie przeznaczone jedynie dla uszu ukochanego mężczyzny. Choć wieczór w tym barze przebiegał w naprawdę miłej atmosferze, to jednak Jessica zdawała się być nieco znużona panującym dookoła hałasem i koniecznością dzielenia uwagi między otoczeniem a Bobem.
Dużo bardziej wolała przecież skupić się tylko na mężu.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Wondolowski odpuścił.
Pozbawiony wszelkich argumentów, pokornie spuścił głowę, wciągając na maszt białą chorągiew i kiwnięciem głowy dał jej do zrozumienia, że racja była po jej stronie. I z grona wielu sygnałów, które świadczyły o jego bezradności wobec schorzenia, ten był chyba jednak najbardziej niepokojący. Zgoda; to nie tak, że Bob kontestował każdą propozycję Jessici i że za każdym razem apodyktycznie narzucał jej swoją wolę. Wręcz przeciwnie – może z przymrużeniem oka, ale jednak dość otwarcie mówił o tym, że jak każdy facet w swojej rodzinie, on też jako ostatni głos zabierał tylko z bezpiecznej odległości i przekonany o tym, że nie dosięgnie go Wszechobecna Ręka Kobiecej Sprawiedliwości, więc w gruncie rzeczy i co do zasady to pani doktor decydowała o przebiegu życia w domu Wondolowskich. Sęk jednak w tym, że nawet jeśli decyzja miała być po jej myśli, to jej podjęcie zwykle poprzedzała mniej lub bardziej zażarta dyskusja – czasem na poważnie, a częściej tylko dla zasady – i to właśnie ona była najważniejszym etapem tego procesu, zupełnie jak w tej utartej anegdotce o drodze i celu. To droczenie się było ich; takie charakterystyczne, wyraziste, wondolowskie: oparte na wzajemnym szacunku, ciągle przypominało o chwiejnych początkach łączącej ich relacji, ale jednocześnie przesuwało jej granice i subtelnie regulowało panujące między nimi napięcia nutką rywalizacji, która czasami przyćmiewała istotę problemu i pozwalała spojrzeć na niego z innej perspektywy. I jakkolwiek dziecinnie by to nie brzmiało i jak bardzo nie zmuszałoby do popukania się w głowę, Jessica miała rację. Bob lubił tamto życie i nie zdawał sobie sprawy z tego, jak okropnie mu go brakowało. – Naprawdę? – znudzony wywrócił oczyma, potrząsając głową na boki i ciężko westchnął. – Powinienem się obrazić, że podejrzewasz mnie o ślinienie się do laski mojego najlepszego kumpla? – odbił piłeczkę po najmniejszej linii oporu, ewidentnie niezainteresowany rozprawianiem nad postawionym mu zarzutem i obojętnie wzruszył ramionami. Jessicowa zazdrość była fajna i nawet przyjemnie łechtała mu ego, ale od wyjścia ze szpitala jeszcze nie zdążył się z nią oswoić, a poza tym wydawało mu się, że wcale jej tego wieczora nie potrzebowali. – Przecież ona ma przy Tobie kompleksy, Jess. Daj spokój – dodał, wścibsko zaglądając jej w oczy, a potem powoli i nadzwyczaj wymownie przeciągnął spojrzeniem w dół, żeby wybić jej z głowy te wszystkie dziwne pomysły. Wondolowski ciągle był zafascynowany jej ciałem i musiałaby się bardzo postarać, żeby odnaleźć w nim dowód choćby najmniejszego przeniewierstwa.
- Bardziej obietnica. Albo postanowienie – odparł sprytnie, zabawnie podrzucając brwiami i wesoło się do niej uśmiechnął, z niemałą satysfakcją przyglądając się jej reakcji. Nie mogła jednak mieć mu tego za złe – nawet jeśli ostatecznie nie mógł jej zapewnić tego wszystkiego, co obiecywał (a obiecywał sporo i to w dodatku w intrygujący, ale jednocześnie znajomy sposób), to jednak mogło napawać nadzieją, że raz na jakiś czas odzywał się w nim stary Bob i że ciągle w nim żył. – Widziałem dziesięć na dziesięć w nowojorskiej skali i… siebie. Trochę jak w tym zwierciadle z Harryego Pottera. Brakowało tylko trofeum Lombardiego – opowiedział rozbawiony i zupełnie nieprzejęty tym, jak bardzo niedorzecznie brzmiał. Ostatecznie – sama robiła sobie tę krzywdę, ciągnąc go za język w rozpaczliwej próbie wyciągnięcia z niego komplementu, więc musiała żyć z jego dziwaczną atrapą, którą może i chętnie zamieniłaby na jakiś płytki, lakoniczny komentarz, ale co do której mogła być pewna, że była szczera i dedykowana wyłącznie jej. Cały Wondolowski. Ze wspomnieniami albo bez nich.
- Nigdy Ci o tym nie mówiłem? Okay, w tym momencie kończymy tę dyskusję, zanim skompromituję się jeszcze bardziej – zażartował nerwowo, spłonąwszy jednak rumieńcem i łapczywie pociągnął sobie z kieliszka. Niezbyt eleganckie są takie tajemnice i na jej miejscu Bob pewnie też gotów byłby się obrazić o tak konsekwentne trzymanie sekretu, ale najpierw wydawało mu się to zbyt desperackie, a potem już kompletnie nieistotne, skoro los i tak zaprowadził ich przed ołtarz. Nic dziwnego, że zawstydził się autentycznie i że naprawdę porzucił ten temat, dla pewności przywołując jeszcze barmana z prośbą o napełnienie kieliszków. Niech sobie to przetrawi w ciszy i da mu spokój, taki był plan. – Byłem strasznie zły. Jakby… Ile takich par poznałaś, odkąd zaczęłaś pracę w biurze, nie? A on zrobił z tego aferę, jakbyśmy, sam nie wiem… Konstytucję łamali, czy coś. Ciągle żałuję, że nie zaprosiliśmy go na ślub. Zasłużył, żeby na nas patrzeć – podsumował zatem dopiero jej wzmiankę o przełożonym, wyraziście przy tym gestykulując, aż w końcu cmoknął ustami i pokręcił głową. Co prawda od tamtej pory wiele rzeczy się pozmieniało, a i relacja łącząca ich z dyrektorem Addamsem też nabrała innej dynamiki, ale pewien niesmak pozostał po dziś dzień i jeśli już wracał we wspomnieniach w kontekście ich relacji, to raczej jako antybohater. Nic dziwnego, że w rylesowej twórczości stał się jedną z najbardziej antypatycznych postaci (a konkurencja na pewno była duża, biorąc pod uwagę przepełniony emocjami styl jessicowej przyjaciółki).
Deszcz ustąpił w samą porę. Co prawda Jessica musiała ulec i dać sobie zarzucić na ramiona zdecydowanie za dużą marynarkę, w którą wcześniej ubrała Boba, bo zrobiło się chłodniej i bardzo nalegał, ale to nie była zbyt wysoka cena za spacer w przypominających pierwsze randki, całkiem romantycznych okolicznościach. Wondolowski częściej trzymał ją za rękę, niż obejmował ramieniem (bo tak lubił i tu akurat nic się nie zmieniło) i sam prowadził wąskimi uliczkami w – o dziwo – poprawnym kierunku. – Opowiedziałaś Ryles? No wiesz. O… prysznicu – zapytał w końcu, gdy już skończyli rozmowę o mijanej piekarni w niedalekim sąsiedztwie baru, z którego przed chwilą wyszli i zaczepnie się do niej uśmiechnął. – To brzmi jak materiał na kolejną powieść, nie sądzisz? Facet umiera, żonę podejrzewają o to, że go zatruła, a na końcu okazuje się, że to wszystko zaplanował jego wspólnik, z którym wyszedł na ten mecz hokeja. Żarłoby – znów dał się ponieść fantazji i z zaangażowaniem opowiadał o jej najnowszym wytworze, co jakiś czas upewniając się, czy Jessica aby na pewno go słuchała. – Pomaga jej najlepsza przyjaciółka-dziennikarka śledcza. Zatrudnia się w tej firmie, jako sekretarka i uwodzi tego wspólnika, żeby wyciągnąć z niego prawdę o śmierci męża. Oczywiście wspólnik jest przystojnym Włochem o urodzie greckiego Boga i ma jakieś durnowate imię z poprzedniej epoki. Vito albo Giovanni… Nie podpuszczam, ale nie podpowiesz jej tego… – dokończył, zaczepnie puszczając jej oko i głupkowato się roześmiał. To nie tak, że lekceważył twórczość Ryles (bo nie… albo przynajmniej nie tak bardzo, ok?), ale rozmyślanie nad motywem przewodnim jej najnowszej opowieści szybko wprowadziło go w mylne przekonanie o tym, że to łatwe i straszniebył z siebie dumny, że tak dobrze mu poszło i to nawet jeśli w tym samym czasie boleśnie zdawał sobie sprawę z tego, jak łatwy dostęp do ich sypialni miała i jak wiele wiedziała o ich życiu łóżkowym. Niby nie było się czego wstydzić, ale jednak wolałby, gdyby patrzyła na niego przez pryzmat… zgoła innych opowieści.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Choć Robert ani w żaden sposób, ani w żadnym momencie ich wspólnego życia nie dał jej większych lub mniejszych powodów do zazdrości, to jednak poruszanie w toku licznych rozmów kwestii takich jak inne kobiety przychodziło Jessice z dziecinną, być może nawet niepokojącą łatwością. Nie była to jednak kwestia ubytków w zaufaniu do męża, bo przecież sam zainteresowany i cały świat posiadali wiedzę związaną z tym, jak wiele byłaby w stanie agentowi Wondolowskiemu zawierzyć, ale czasami działający w typowo kobiecy sposób wyobraźni oraz nieufności wycelowanej w kierunku właśnie tych innych kobiet, które mogłyby podjąć się prób zwrócenia na siebie uwagi w sposób daleki od odpowiedniego. Bob mógł myśleć o sobie co tylko chciał, w tym dostrzegać również liczne oznaki upływających lat, ale dla swojej żony pozostawał wciąż tak samo atrakcyjny jak przed kilkoma laty, kiedy to spędzili w tym barze pierwszy wspólny wieczór. Nie mógł zatem dziwić się, że brała pod uwagę różne możliwości, nawet jeżeli niektóre z nich były niekoniecznie związane z prawdą i miały w jego odczuciu bardzo komiczny wydźwięk. Na koniec dnia Jess przecież też zdawała sobie sprawę ze swojego absurdalnego zachowania.
Nie inaczej było teraz, dlatego zachichotała cicho, acz dużo bardziej nerwowo, raz jeszcze skupiając swoje roziskrzone spojrzenie na wysokości oczu mężczyzny.
- Ja po prostu wolę trzymać rękę na pulsie - wyjaśniła zgodnie z prawdą, ale i zawstydzeniem, którego najdosadniejszym dowodem był kolejny rumieniec. Nie chciała bowiem, by jej zachowania i reakcje zostały odebrane jako głupie i zupełnie niepasujące do trzydziestoletniej kobiety. Na swoje usprawiedliwienie miała jedynie - lub może aż - to, że była na zabój w Robercie zakochana i to właśnie serce wielokrotnie brało górę nad zdrowym rozsądkiem. I o ile celebrowanie czy okazywanie mu uczuć w miejscach publicznych oraz na oczach świadków wolała odpowiednio dawkować, o tyle prezentowanie łączącej ich do siebie nawzajem przyjemności na oczach potencjalnych rywalek było sprawą oczywistą i naturalną niemal tak bardzo, jak na przykład proces oddychania.
Równie szybko i łatwo akceptowała otrzymywane od Roberta komplementy i inne czułe słówka; te, mimo upływających lat, wciąż budziły w niej tak samo intensywne rozczulenie, dlatego kolejny subtelny uśmiech i krótki, acz z pewnością spełniający swoją rolę pocałunek miał być niemym zapewnieniem, że nadal i bez względu na okoliczności wierzyła mu w niemal wszystko.
- Podczas rozmowy z nim nie czułam się komfortowo, ale z perspektywy czasu... chyba trochę go rozumiem - odparła, dość niespodziewanie podejmując decyzję o konieczności obronienia ich przełożonego. Chociaż nadal sądziła, że ich prywatne sprawy i żywione względem siebie uczucia nie były sprawą, którą należało omawiać w którymkolwiek z pomieszczeń w budynku biura federalnego, to jednak zdrowy rozsądek podpowiadał, że niektóre obawy czy sugestie dyrektora Addamsa były w pełni uzasadnione i nie istniał żaden logiczny argument, dzięki któremu można byłoby uzyskać nad mężczyzną przewagę. - Wiesz, jakie to uczucie, kiedy ukochanej osobie dzieje się krzywda. Nie myślisz i nie potrafisz skupić się na niczym poza tym, by zapewnić jej bezpieczeństwo. To dość prosta droga do nieświadomego poświęcenia kogoś innego, a kto być może wcale na to nie zasłużył - dodała po chwili, opuszkami palców muskając wierzch jego dłoni. Jessica nie wyobrażała sobie momentu, w którym wśród ofiar strzelaniny miałaby skupić się na pomocy komukolwiek innemu niż Robert i jednocześnie wiedziała, że wśród miliona grobów osób zakopanych żywcem Bobby z uporem maniaka szukałby właśnie tego, w którym znajdowałaby się ona. Nie były to wprawdzie porównania, o których brunetka chciała mówić głośno, ale w głębi serca czuła, że mąż i tak zrozumiał rzuconą w ten sposób aluzję - na tyle, na ile w odmętach wspomnień potrafił odnaleźć te konkretne epizody. Nawet jeżeli obydwoje uchodzili za pracoholików i poświęconych obowiązkom profesjonalistów, to jednak porywy serc bywały nieprzewidywalne, a przecież takowym zdążyli już wielokrotnie ulec.
- O...? - zagaiła, pewnie zupełnie niepotrzebnie wchodząc mu w słowo. Zamilkła zatem, poprawiając tylko materiał narzuconej na smukłe ramiona marynarki. Z uwagą i nieskrywanym zainteresowaniem wsłuchiwała się w prowadzony przez Boba wywód, co jakiś czas zanosząc się śmiechem, gdy przed oczami stawały jej niektóre z namalowanych przez niego słowami obrazów. - Dlaczego nie? To przecież świetny pomysł. Ryles na pewno nie wpadłaby na taką intrygę, a przystojny Włoch to coś bardzo w jej stylu - rzuciła z uznaniem, które pozbawione było jakiegokolwiek fałszu. O ile szczerze lubiła tworzone przez przyjaciółkę historie, o tyle nie miałaby nic przeciwko, gdyby ta poszła w tym nowym dla siebie kierunku, dodając romantycznej atmosferze delikatnego smaku kryminału lub innej sensacyjnej opowieści. - Nie powiedziałam jej o prysznicu - dodała zaraz potem, tym razem dużo poważniej, bo przecież tego wymagała poruszona sprawa. Ona i Ryles były ze sobą blisko, ale to wcale nie było jednoznaczne z przekazywaniem jej wszelkich pikantnych szczegółów z ich życia i jednoczesnego podsuwania jej kolejnych inspiracji do tworzonych książek.
To w gruncie rzeczy one stały się kolejnym z poruszonych tego wieczoru tematów. Jessica co prawda odpuściła sobie streszczenie tych blisko piętnastu wydanych już historii, ale z niemałą przyjemnością opowiedziała o paru nieudanych randkach swojej przyjaciółki czy tych kilku wieczorach, które spędzały u nich na kanapie, tym samym ograniczając Bobowi przestrzeń do poruszania się, gdy zmuszony był razem z Heatem kursować między sypialnią a łazienką czy kuchnią tak rzadko, jak było to możliwe.
Do domu wrócili zatem późno, ale w naprawdę dobrych nastrojach, które niewątpliwie dodatkowo wzmógł wesoło merdający ogonem pies. To, że Heat liczył na spacer, było niemal oczywiste, dlatego Jess nie protestowała, kiedy Bobby zdecydował się podjąć tego zadania i zniknął na dodatkowych kilka minut. Ona z kolei wykorzystała ten czas na przygotowanie się do snu, chociaż ciepły wieczór i znajdująca się w lodówce butelka wina były zbyt kuszące, by tak po prostu położyła się do łóżka. Minuty mijały, a ona siedziała na tarasie - otulona miękkim kocem, z kieliszkiem wypełnionym alkoholem.
- Już jesteście? To był bardzo szybki spacer - zauważyła, kiedy dotarło do niej, że już nie znajdowała się na balkonie sama.

autor

jess

kanye west spits the truth
Awatar użytkownika
40
190

konsultant

FBI

sunset hill

Post

Tymczasowo Robert mógł tę zazdrość zrozumieć zdecydowanie lepiej niż w tej najnowszej przeszłości (tej poprzedzającej nieszczęśliwy upadek, a dziejącej się już po porwaniu Jessici), bo przywrócony do ustawień fabrycznych doskonale znał to uczucie i czasami mu nawet towarzyszyło, także takie niewinne zaczepki były usprawiedliwione jeszcze bardziej niż zwykle. Nie mogła się jednak przyzwyczajać; nauczony przykrymi doświadczeniami (a przynajmniej tak utrzymywał) Wondolowski starał się rozsądnie rozporządzać własnymi emocjami i na ogół rzadko powoływał się na bycie zazdrosnym, żeby nie sprowokować kolejnego, przykrego incydentu, jakby całokształt winy za tamten epizod spadał wyłącznie na niego. Skłamałby jednak, gdyby powiedział, że te drobne przedstawionka w wykonaniu pani doktor okropnie mu przeszkadzały albo były mu niepotrzebne. Wbrew pozorom – Bobby nie był żadnym przybyszem z kosmosu i tak jak każdy facet, on też lubił czuć się pożądany, więc takie proste komunikaty docierały do niego w najbardziej bezpośredni sposób. Dopóki były zatem tylko niewinną próbą zwrócenia uwagi na siebie albo na jakiś konkretny problem, nie miał nic przeciwko i dzielnie stawiał czoła zarzutom, nawet jeśli te były najbardziej niesprawiedliwe na świecie i nie zgadzał się z nimi za żadne skarby. Świadomość bowiem, że nadal mógł być interesujący dla kobiet klasy Jessici, łechtała mu ego w prawie najprzyjemniejszy sposób i pozwalała przynajmniej na jakiś czas odłożyć narzekania na swój wiek, formę albo samopoczucie. – Jak na wykrywaczu kłamstw? – zażartował, bystrze wykorzystując, że ciągle splatali ze sobą dłonie i że na upartego mogłaby – w bardzo prowizoryczny sposób – sprawdzić, jak bardzo interesowała go partnerka najlepszego kumpla, któraś z barmanek albo choćby którakolwiek z siedzących nieopodal baru klientek. – Lubię, kiedy taka jesteś. Czasami – dodał, komicznie wycelowując w nią wskazujący palec i obniżając ton głosu na samym końcu wypowiedzi, ale wbrew zabawnej wymowie, przemawiała przez niego powaga oraz szczera chęć wyrażenia podziwu dla tej bardziej zaborczej strony kobiecego charakteru. Od samego początku zależało mu przecież na tym, żeby przy nim była przede wszystkim sobą, toteż dopóki wszystko odbywało się w zdrowej atmosferze, mógł żyć również i z terytorialną Jessicą. W tym drapieżnym nastawieniu strasznie go pociągała.
Męskiej czujności jednak nie uśpiła, bo jej racjonalne stanowisko zaskoczyło Boba… tylko odrobinę. Może i Addams był na kontrolowanym, i raczej nie cieszył się w domu Wondolowskich zbyt dobrą prasą, ale na koniec dnia nawet on zasługiwał na chłodną i zdroworozsądkową ocenę, a wystawienie jej akurat przez panią doktor było naturalne, bo w przeciwieństwie do męża była chyba wyrozumialsza, a już na pewno miał ją za wzór dojrzałości i roztropności. Nic zatem dziwnego, że pomimo wielu sprzecznych uczuć, które przełożony w mężczyźnie budził, to próba jego usprawiedliwienia wcale tak mocno go nie zdziwiła i że zdecydowanie bardziej zainteresowany był drugą stroną medalu, o której wszyscy zainteresowani sprawą zdawali się zresztą zapomnieć; sam nie potrafił, a tamten feralny poranek zawieruszył się gdzieś pomiędzy utraconymi wspomnieniami i został z nim już chyba na zawsze. – To by nic nie dałoon był drugi w kulachMam na myśli… Z kimkolwiek bym tam nie był, tamta kula miała moje imię, Jessica. I to, że byłaś tam Ty, a nie papież, Jennifer Lopez albo Batman niczego nie zmieniło – rzucił gorzko, z trudem tkając ze słów względnie zrozumiały komunikat i mocno ściskając jej dłoń. Znała ten wykład na pamięć: może i Bob miał żal do całego świata, że to właśnie jego za cel wziął sobie tamten psychol, ale nie wyobrażał sobie obarczać za to winą pani doktor i strasznie go złościł sposób, w jaki ją wówczas potraktowano. – Rozumiem, że musiał zareagować, ale to nie fair, że tak bardzo wtedy na Ciebie wsiadł. Przecież Tobie też wtedy mogła stać się krzywda, mała. Cholera, Tobie się stała krzywda, a Ty i tak uratowałaś mi życie. Cholerny Addams – dokończył już zdecydowanie bardziej żywiołowo i wywrócił oczami. W końcu to, że tamten dzieciak oszczędził jej pociągnięcia za spust i spróbował zabrać ze sobą wyłącznie Boba wcale nie odejmowało jej doświadczeń. Z pierwszego rzędu przyglądała się wszak, jak oczy mu gasły, a skóra bledła i pewnie nieraz uspokajał ją nad ranem, gdy budził ją koszmar w stylu tych, które nachodziły również i jego.
I kto wie – gdyby wieczór nie był tak przyjemny, wino zbyt dobre, a jej śmiech taki uroczy i słodki, to może poświęciliby go na poczet ubolewania nad tymi wszystkimi tragediami, które ciągnęły się za nimi jak cień. Jessica słusznie zauważyła, że Bob „wiedział, jak to jest”, bo doskonale zdawała sobie sprawę, jak głęboko pod skórą zapisane miał również przeżycia związane z porwaniem, którego ofiarą była ona i ich dziecko, więc siłą rzeczy pociągnęła ich oboje w tamtą stronę, ale wspólny wysiłek pozwolił im odwrócić wzrok i przynajmniej jeszcze na trochę zostawić przeszłość za plecami. I jeśli z pomocą musiała przyjść im Ryles razem ze swoimi książkami, to… niech będzie. Nie pierwszy, nie ostatni raz. – Teraz nie wiem, czy nabijasz się z niej, czy ze mnie, czy to naprawdę jest takie proste i powinniśmy ją wygryźć z rynku – przyjrzał jej się wyjątkowo podejrzliwie, jakby już odzyskał tę starą, dobrą, choć wysłużoną już supermoc, dzięki której potrafił rozszyfrować ludzkie zamiary wyłącznie zaglądając im w oczy. W końcu to, że sam nie do końca poważał kobiecą twórczość w żadnym calu nie była odstępstwem od normy, ale już fakt, że sama Jessica z dystansem podchodziła do kreatywności swojej przyjaciółki był odrobinę alarmujący i Wondolowski miał prawo się upewnić, czy aby na pewno z nim nie igrała. – Wiesz… – podjął po chwili intensywnego wpatrywania się w jej ciemne tęczówki. – Moglibyśmy jej nawet trochę pomóc. Wiesz, jako konsultanci, czy coś – ukrył w cieniu tajemnicy przedmiot tego merytorycznego wsparcia, cwaniacko się uśmiechając, ale pani doktor szybko mu ten wyszczerz zmazała i zamieniła w niewyraźny grymas na granicy pomiędzy niedowierzaniem, a zażenowaniem. – Serio? Nie powiedziałaś jej? Świetnie. Czyli teraz sądzi, że miałem wypadek pod prysznicem, bo jestem ciamajdą. Albo jeszcze lepiej! Bo jestem dla Ciebie za stary – wyrzucił oburzony, jakby ten jeden raz wolał, żeby Rylee ze szczegółami wysłuchała pikantnej historyjki o wieczornej higienie, chociaż tak naprawdę ona wcale nie stawiała go w lepszym świetle niż zwyczajne poślizgnięcie się i kto wie, czy milcząc Jessica nie ratowała mu skóry w oczach swojej najlepszej przyjaciółki.
- Mówiłem Ci już. Nasz pies to biznesmen – odparł z zadowoleniem Bob, odnalazłszy wreszcie żonę na balkonie i po kosmetycznym przemeblowaniu zabrał miejsce obok niej, ciasno obejmując ją ramieniem. Wieczór robił się już naprawdę późny, więc Brooklyn dopiero szykował się do spania. Auta sporadycznie przeciskały się wąską uliczką między odremontowanymi kamienicami, a pozorną, nowojorską ciszę burzyło z oddali jedynie wycie policyjnych syren. Nie potrzeba zatem dużo, żeby wyobrazić sobie bardziej romantyczne okoliczności przyrody: po ulewie letnia noc była chłodniejsza niż zwykle, powietrze – tak jak zawsze – pachniało deszczem, spalinami i marihuaną z tlącego się skręta w balkonie piętro czy dwa wyżej, a największych doznań estetycznych mógł dostarczyć najwyżej popsuty, neonowy szyld nad drzwiami apteki w dole ulicy, który w panującym półmroku zdawał się brać udział w castingu na rekwizyt do nowego Blade Runnera. Mimo to – spośród miejsc, które odcisnęły na nich piętno, zastawiony teraz meblami balkon, wciąż pozostawał jednym z najbardziej wyrazistych symboli łączącego ich uczucia. – Chyba nigdy go nie naprawią – mruknął, przyglądając się migającemu z oddali „krzyżykowi” i potrząsnął głową. Być może to tylko zbieg okoliczności, ale pierwszy raz zwrócił uwagę na tę usterkę kilka dni po wydarzeniach na Federal Plaza, więc ona też niejako przypominała o postrzale. – Co sobie pomyślałaś, jak mnie wtedy tu znalazłaś? – zapytał nagle, chyba zbyt poważniej niż mogła to sobie wyobrażać, biorąc pod uwagę sposób w jaki przebiegał ten wieczór albo chociażby spóźnioną, ale wyraźnie zaznaczoną obaleniem głowy na kobiecych kolanach wizytą psiaka, któremu balkon w towarzystwie swoich rodziców wydał się ciekawszym miejscem, niż kanapa czy łóżko, ale bez nich.

autor

ciro

dreamy seattle
Awatar użytkownika
35
160

patolog

FBI

portage bay

Post

Ona również lubiła taka być. Czasami.
Terytorialna, zaborcza, świadomie i bez cienia zawahania pokazująca, że istniały sfery, którymi wcale nie chciała dzielić się ze światem oraz - przede wszystkim - że nie chciała dzielić się nim. O ile urokliwe uliczki i kręte, parkowe alejki z dumą pokonywała, trzymając Boba za rękę, to jednak nie było tajemnicą, że dużo lepiej czuła się, kiedy znajdowali się z dala od wszystkiego i wszystkich, kiedy mogli skupić się na sobie i kiedy nie rozpraszało ich nic poza obecnością ukochanej osoby. I chociaż wcale nie brała na serio prawdopodobieństwa, że mąż mógłby zainteresować się jakąkolwiek inną kobietą (w ostateczności ewentualnie ich potencjalną córką, gdyby tylko kiedyś przyszło im takową mieć, ale to drobne przewinienie byłaby skłonna z rozczuleniem mu wybaczyć), to jednak poruszanie tej kwestii w żartobliwy, charakterystyczny dla ich rozmów sposób przychodziło jej z naturalną łatwością i jednocześnie było wyrazem nieustępującego zainteresowania i odczuwanego względem niego pociągu. Nie było tajemnicą, że pragnęła mieć go tylko dla siebie i cieszyć się nim w każdej możliwej chwili, bez względu na to, czy ta dotyczyła intensywnych doznań w zaparowanej kabinie prysznicowej, czy momentów takich, jak ten aktualny, gdy po prostu trzymali się za ręce, popijali wino i prowadzili zaszyfrowany dla całego otoczenia, ale dosadnie zrozumiały dla nich wzajemnie dialog.
- Musiał zareagować. - Wtedy to wydawało się dość nieoczywiste, a w ocenie Jess również mocno niesprawiedliwe, ale czas i wszystkie minione wydarzenia były wystarczająco dobrą okolicznością do przeanalizowania pewnych spraw. Dziś była dużo mądrzejsza niż wtedy i chociaż złość dyrektora Addamsa wydawała się nieco przesadzona i całkowicie wymierzona jedynie w nią, to jednak mogła odnaleźć usprawiedliwienie w tym, o czym brunetka wspomniała chwilę wcześniej. Nie istniała bowiem siła, która zmusiłaby ją do postawienia ponad dobro Roberta czyjegokolwiek szczęścia, a może nawet i życia. Kłóciło się to wprawdzie z jej profesjonalizmem oraz oddaniem obowiązkom, ale to przecież właśnie dzięki mężowi zrozumiała, że istniały sprawy dużo ważniejsze niż badania prowadzone nad martwym ciałem najnowszej ofiary oraz kolejne raporty niedbale rzucone na blat biurka przełożonego. Wielu mogło to odebrać za akt bardzo egoistyczny, ale im starsza pani doktor była, tym mocniej utwierdzała się w przekonaniu, że miłość właśnie taka była i równie egoistyczni byli także oni.
Co więcej - wcale nie czuła się z tego powodu winna.
- To dość dziwne, że nas nie rozdzielił. Zawodowo - dodała po chwili, zerkając na Boba w celu niemego sprowokowania go do wyrażenia własnej opinii. Spodziewała się, że zbudowanie dystansu między nimi stanie się dla dyrektora Addamsa priorytetem. Zamiast tego jednak minęło kilka dni, a przełożony dość wyrozumiale zaczął podchodzić do momentów, gdy Jessica spędzała czas przy szpitalnym łóżku mężczyzny, a nie w swoim gabinecie czy w terenie u boku innego agenta.
- Wydaje mi się, że najgorzej jest wcisnąć jakiemuś wydawnictwu pierwszą książkę. Potem jakoś idzie to samo, zarabiasz tysiące, internet jest przepełniony twoimi psychofanami, a ty musisz spowiadać się im z każdej minuty swojego życia, bo inaczej wyjdzie na to, że ich nie szanujesz - rzuciła pół żartem a pół serio. Jej przyjaciółka na szczęście nie zmagała się z tego typu problemami, ale Jessica nie wykluczała również i takiej możliwości, toteż oczywistym było, że wolała takiego scenariusza dla siebie i Boba uniknąć. - Chyba wolę żyć w cieniu jako konsultantka - przytaknęła po pauzie, której głównym celem było przeanalizowanie wszelkich za oraz przeciw tego pomysłu. Bujna wyobraźnia Ryles nie wymagała co prawda tego typu środków pomocniczych, a Jess wcale nie zamierzała zagłębiać się w detale swojego prywatnego życia, ale jeżeli ich stworzone na potrzebę chwili historie miałyby podnieść popularność tekstów przyjaciółki na szerokim, wydawniczym rynku, to pani doktor była skłonna się tego wyzwania podjąć. - Hej, nie byłabym zaskoczona, gdyby to zainspirowało ją do stworzenia powieści, gdzie główną rolę grałaby nieprzyzwoicie duża różnica wieku - zauważyła w rozbawieniu, trochę brzydko i oskarżycielsko celując w mężczyznę palcem, bo gdyby faktycznie do tego doszło i gdyby Ryles postanowiła zgorszyć czytelniczy świat w ten sposób, to byłaby to wyłącznie wina Roberta. Z szokiem nie spotkałaby się również możliwość, w której jej przyjaciółka nieco przeinaczyłaby historię ich życia i - pozbywając się literackiego odpowiednika Jess - zastąpiłaby ją jakąś młodziutką i ambitną agentką, która urozmaiciłaby codzienność czterdziestoletniego, starego wyjadacza.
I choć związane z tymi wszystkimi absurdalnie brzmiącymi pomysłami rozbawienie utrzymywało się naprawdę długo, to jednak w ciszy przepełnionej samotnością pojawiły się w kobiecej głowie myśli dużo mniej optymistyczne. Doskonale pamiętała bowiem noc, gdy to właśnie na balkonie odnalazła Boba w środku nocy i po raz pierwszy zobaczyła jego tak kruchą i przerażoną wersję. Dziś to ona siedziała tam zwinięta w kłębek, raz jeszcze musząc mierzyć się z ponurymi myślami i szybko bijącym sercem.
- Ma swój urok. Jak wszystko w tym mieście. Brałeś kiedykolwiek pod uwagę to, że moglibyśmy być gdzieś indziej? - zagaiła, unosząc głowę i zatrzymując wzrok na wysokości oczu Boba, jak gdyby wierzyła, że był w stanie sobie cokolwiek w tej kwestii przypomnieć. Ona spędziła w Nowym Jorku całe swoje dzieciństwo, wczesną młodość i jakoś nie umiała myśleć o starości w kontekście uroczego domku na przedmieściach, ale z dala od rodzinnej metropolii. - Byłam zaskoczona. I przerażona - wyznała nieco ciszej, jak gdyby w obawie, że słowa te mogły dotrzeć do postronnych uszu. Ukrywanie swoich odczuć przed Robertem szło jej co najmniej kiepsko, dlatego w pewnym momencie po prostu przestała próbować to robić. - Nie wyobrażam sobie dnia, w którym miałabym cię stracić. - Brzmiało to bardzo melodramatycznie, ale z pewnością szczerze, a związany z tym pomysłem posmak goryczy Jessica postanowiła zamaskować sporym łykiem wina, które bardzo łatwo mieszało się z tym już wypitym w barze i bardzo przyjemnie mieszało jej w głowie.
- Byłeś wtedy taki zdezorientowany, spłoszony. Bezbronny. A ja nie wiedziałam, jak mogłabym ci pomóc. To okropne uczucie. Bezradność - dodała markotnie, zaraz potem luzując uścisk swoich dłoni na materiale koca, tym samym zachęcając Boba do tego, by usiadł tuż obok i również - w miarę możliwości - skorzystał z zapewnionego przez okrycie ciepła.

autor

jess

Zablokowany

Wróć do „Gry”