WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Ricky zaczął nową pracę z przytupem. Przytupem, wrzaskiem i krwią sikającą na lewo i na prawo. Nie był zawodowcem, nie miał ukończonej, ani nawet zaczętej szkoły kulinarnej, ale umiał wiele. A posługiwanie się nożem, niezależnie od jego wielkości, kształtu czy ostrości, powinno być przez niego opanowane. Na co dzień tak było, potrafił siekać warzywa niemal z zamkniętymi oczami, cebula, czosnek, szczypiorek...Żaden problem. Nigdy specjalnie nie było to dla niego problemem, nie miał też żadnych szwów do tej pory. Czy to związanych z kontuzjami gastronomicznymi, sportem, czy też byciem chłopcem. ADHD nie miał, ale w dawnych czasach dzieciaki znacznie więcej czasu spędzały poza domem, włażąc na drzewa i tak dalej.
Teraz był jego pierwszy raz. Siedział w poczekalni, czekając na swoją wizytę w swoim służbowym fartuszku - został wysłany do szpitala natychmiast po częściowym zatamowaniu krwi, nikt nie zwracał uwagi na to, że mógłby się przebrać, bo jego koszula była cała we krwi. Widać było, że nie wszystkim obecnym z nim to się podobało, no ale nikt nie oczekuje, że pacjenci szpitala będą zdrowi, prawda?
Siedział więc ze dłonią owiniętą ścierą kuchenną, samemu, nieco wkurzony. Nawet nie na to, że to tyle trwa, ale głównie dlatego, że to nie był to wymarzony początek na nowej pozycji. Sądził, że będzie musiał wziąć kilka dni zwolnienia, jak nie więcej... A on już miał dalekosiężne plany względem wypłaty, pozycji i tak dalej. Chciał się usamodzielnić, kupić mieszkanie z Astrid i ... Kto wie co dalej.
-
Właśnie odesłała do domu kolejną rozwaloną w wyniku samczej bójki brew i wyjrzała na korytarz, żeby przyjrzeć się pacjentom. Jej uwagę zwrócił chłopak w zakrwawionym ubraniu, aż nie mogła się nie uśmiechnąć pod nosem – No… i wreszcie coś ciekawego. Albo przynajmniej brutalnego. – skwitowała, może mało profesjonalnie, ale przynajmniej ładnie się do niego uśmiechnęła, gdy jednocześnie wskazała na wejście do gabinetu, by się ruszył i zajął miejsce na łóżku tam – Do Halloween zostało jeszcze trochę czasu, więc… co to za atrakcje? – zapytała, nie przestając się podśmiechiwać pod nosem i jednocześnie zaczynając wypełniać dokumentację medyczną na tablecie, bo taka to była nowoczesność w domu i zagrodzie. A przynajmniej szpitalu!
-
-Nawet nie jestem pewna jak to nazwać do końca. Czy to nóż mnie zaatakował, czy może jednak awokado?-uśmiechnął się do blond lekarki. Cóż, w jego kontuzji nie było ani nic brutalnego, ani ekscytującego. Niestety, a może na szczęście? Ricky zdecydowanie nie był osobą, która wdaje się w bójki, czy też regularnie naraża swoje życie i zdrowie, byle tylko poczuć trochę adrenaliny. Można by wręcz powiedzieć, że był dość nudny jak na swój wiek.
-Hej, ale przynajmniej krew wygląda jak prawdziwa!-zauważył z uśmiechem. Patrząc na rozmiar plam na jego ubraniu i ręce, prawie go nie bolało w tym momencie, więc mógł sobie spokojnie żartować z tej sytuacji. Podreptał więc do wskazanego gabinetu, usiadł na kozetce i wyciągnął rękę w stronę Posy, po tym jak podyktował jej wszystkie dane, o które go pytała.-I jak pani Doktor, przeżyję?
-
Alderidge nie życzyła nikomu źle. Nie chciała, żeby nagle obywatele Seattle musieli przechodzić przez wszystko to, czego musieli doświadczać ludzie na Bliskim Wschodzie, ale… miała problemy. To wszystko to był jej problem. Jej gigantyczny problem, z którym prawdopodobnie powinna się udać do psychiatry, ale była na to zbyt dumna, więc tylko mocniej pogrążała się w swoim życiowym nieogarnięciu.
- W takim razie proszę zwrócić się do szefa o dodatek za pracę w niebezpiecznym środowisku jeśli macie tam takie krwiożercze awokado. – skomentowała, uśmiechając się pod nosem. Gdy już weszli do gabinetu, a ona mogła opatrzyć jego ranę – Tak, myślę, że obędzie się bez amputacji. Ale uwaga… może zaboleć. – skomentowała, gdy przygotowywała się do oczyszczenia rany, a później założenia mu nawet szwu lub dwóch, nie więcej. Rana nie była szczególnie wielka i do wesela powinna się zagoić, a jej to nie zajęło szczególnie dużo czasu. Powinien przeżyć. Na wszelki wypadek tylko wypisała mu jeszcze receptę na coś przeciwbólowego i pożegnała się, żeby przyjąć kolejnego pacjenta. Może tym razem jednak urwana noga? Albo coś takiego? Nie? Niestety, eh.
/zt
-
Nie dość, że jakaś inna baba nagle mieszkała w mieszkaniu Luci, to nie odpisywał już zdecydowanie dłużej niż godzinę czy dwie, więc żarty się definitywnie skończyły. Napisała z tym do Eme, ale wydawała się jakoś niewzruszona tematem, jakby coś wiedziała, o czym blondynka nie miała pojęcia. Więc Virgie zrobiła coś, do czego miała święte prawo w tym momencie - obraziła się na nią na amen i jako racjonalna, nieskłonna do paniki osoba, zabrała się za szukanie Luci po szpitalach.
Bo przecież na pewno ta baba go zawinęła w dywan i siłą wyeksmitowała z tamtego mieszkania, to niemożliwe, że się wyprowadził bez słowa! No i z tym swoim długim językiem raczej nie mógłby ukrywać przed nią niespodzianek tak długo, co by z drugiej strony tłumaczyło, czemu się nie odzywał...
Nieważne. Bardzo chciała teraz sięgnąć po trawkę i uspokoić umysł, ale obawiała się, że skończy się to jeszcze gorzej, więc była, na domiar złego, zupełnie jasno myśląca i niemiłosiernie ją to wkurzało.
Jeszcze bardziej niż ta cała sytuacja. Kiedy w kolejnej recepcji szpitala dowiedziała się, że nie mają tu nikogo o nazwisku Luca Crawford, to doszła do jedynego oczywistego wniosku, że baba go zabiła i pożarła.
Nie no bez przesady, pewnie tylko schowała ciało.
Czuła się idiotycznie. Jakby straciła coś ważnego, jakby stała na dywanie, a ktoś nagle go szarpnął, żeby jej go wyciągnąć spod nóg. Wściekła. No bo co to miało być, jakiś głupi dowcip?
Czuła, że ma sucho w gardle, dlatego podeszła do automatu, żeby kupić sobie jakąś colę, kiedy stało się coś okropnego. Najgorszego. To przelało całą czarę goryczy.
Automat połknął jej drobniaka.
Wciskała przez chwilę ten pieprzony guzik do zwrotu pieniędzy, ale nie, nic. Nie wyrzucał. Wrzuciła kolejny pieniążek i też nic.
Walnęła w automat.
- Oddawaj. - burknęła, znowu przechodząc do napastowania biednego guzika - Oddawaj, ty głupia, kurewska, kupo złomu!
Sama nie wiedziała czy pieniążek, czy colę, czy Lucę.
-
Badania okresowe dopadały każdego, a w końcu była jesień, no... prawie zima. Jutro miało być święto dziękczynienia, więc stwierdziła, że woli je załatwić przed tą całą masą ludzi, która trafi na zatrucie pokarmowe do szpitala. Minęła może godzina, a ona dalej czekała na swoją kolej, wpatrując się w telefon lub totalnie randomo przed siebie. Dowiedziała się, że pani siedząca obok niej miała siedem wnucząt, że chłopak, który złamał sobie rękę miał zamiar zabić jakiegoś gnojka co odbił mu laskę, a płaczące dzieci doprowadzały ją do szału. W aptece kupiła sobie nawet stopery i dało to ulgę na moment, póki i one nie zaczęły jej wkurzać. Dziwny nacisk i odczucie w uszach to żadna frajda. Zaczepiła pielęgniarkę, pytając ją o to, ile jeszcze będzie czekała, ale ta ją zbyła recepcją, rejestracją czy inną pielęgniarką, która "nie spieszyła się jak ona". Eme wywróciła więc oczami, siadając ponownie na swoim niewygodnym krzesełku i westchnęła ciężko. Wtedy też rozejrzała się za wygodniejszym fotelem, ale zamiast tego - dostrzegła postawnego mężczyznę, który właśnie wychodził z gabinetu. Oj, zdecydowanie znała tą linię żuchwy, rozbudowane ramiona i mięśnie przebijające się przez jego sweter. Od razu wstała się przywitać, bo może chociaż dzięki niemu kilka minut minie szybciej niż wieczność. - Cóż, nie jest to najlepsze miejsce na randkę, ale skoro już się tu spotykamy - uśmiechnęła się szerzej, zachodząc go od tyłu, po czym wyprzedziła Lachlana i stanęła naprzeciwko. - Wszystko ok? - Zapytała widząc jak momentalnie zbladł. Coś się stało? A może mu się zakręciło w głowie? Nie sądziła, by go przestraszyła, ale jeśli tak, to zrobiło jej się ultra głupio. - Wybacz, jeśli nie spodziewałeś się ataku - przygryzła dolną wargę, chowając włosy za ucho. Nie widzieli się kilka dni, praca robiła swoje, obowiązki również, ale utrzymywali kontakt. Facetime przy gotowaniu, smsy podczas wieczornego chillu czy wysyłanie sobie słabych memów. - Nyx za Tobą tęskni - mruknęła cicho. Eeeehe, Nyx, jasne, teraz się kotem będzie wykręcać.
-
niewyraźny, musi wziąć rutinoscorbin Gdy kilka lat temu wrócił z Afganistanu, postawiono mu jasną diagnozę – jego noga nadawała się wyłącznie do amputacji. Zdaniem żartobliwego chirurga, mógł ją sobie zachować, jeśli chciał, ale do niczego tak naprawdę się już nie nadawała, a w najgorszym wypadku mogły nawet rozwinąć się w niej jakieś paskudne infekcje, które tylko przeniosłyby się na inne partie jego ciała. Nogi należało się więc pozbyć, co Lachlan uczynił nie bez żalu, bo jednak przez trzydzieści siedem lat życia zdążył się do niej przyzwyczaić. Niespecjalnie jednak opłakiwał swoją stratę – był dorosłym facetem i nie miał dookoła nikogo, kto miałby czas się nad nim rozczulać. Zresztą, on sam go nie miał. Musiał jak najszybciej wziąć się w garść, stanąć na nogi nogę, iks de, znaleźć sobie jakąś robotę i spróbować wieść normalne życie. A że po drodze zaadoptował cztery zwierzaki to taki skutek uboczny.
W każdym razie, nawet mimo tego, że pożegnał się z jedną z kończyn, raz na jakiś czas musiał stawić się w szpitalu na jakieś typowe badania, które miały stwierdzić, czy z tym, co pozostało z jego nogi, było wszystko w porządku. Na początku nawet spędzał na oddziale trochę więcej czasu, zajęty fizjoterapią i byciem wrzodem na dupie tutejszych pielęgniarek, jednak szybko został wypisany i obecnie pojawiał się już tutaj tylko po to, aby dostać jakieś recepty albo ewentualnie odbyć tę wspomnianą wyżej kontrolę.
Tak było też i tego dnia. Nie spodziewając się, że wpadnie na kogoś znajomego, wszedł do szpitala na luzaku i prawie że oblał go zimny pot, gdy zobaczył wśród czekających w poczekalni ludzi kogoś znajomego. I warto zaznaczyć, że nie była to jakaś tam Karen z mieszkania numer piętnaście tylko Emerald – ta sama, z którą ostatnimi czasy spędzał wiele wolnych chwil, u której boku czuł się coraz swobodniej, i która nic nie wiedziała o jego małej niepełnosprawności.
Zanim go dostrzegła i do niego podeszła, zdążył tylko odwrócić się z nadzieją, że może akurat jego pleców nie pozna, oraz pomyśleć "ja pierdolę". Była szybka, a on zbyt spanikowany, żeby wymyślić jakąkolwiek dobrą wymówkę dla jego pobytu w tym specyficznym miejscu.
- O, cześć! – powiedział może trochę zbyt głośno. – Co tu robisz? – Zakupy, mogłaby odpowiedzieć sarkastycznie i pewnie przyjąłby tę zgryźliwość z pokorą, bo, jak już wspomniałam, był okropny w spontanicznym wymyślaniu kłamstw. – Tak, tak, wszystko okej. – Trybiki w jego głowie pracowały na najwyższych obrotach. Jeśli zapyta o to, co go tu sprowadza, co powinien powiedzieć? – Och, eee... – Co? Jej pupilka za nim tęskniła? – Za dużo kotów jak na tak krótki czas. Trzeba... rozłożyć to w czasie – nie wiedział nawet, co paplał. – Teraz może ty wpadniesz do mnie? Miałem pisać jakoś wczoraj, ale... coś gorzej się poczułem i skierowali mnie tutaj. – Zajebista wymówka. Jakby każdego z przeziębieniem kierowali do szpitala to przychodnie by nie istniały.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
Zmarszczyła jednak czoło, gdy powiedział, że źle się czuł. - Nie dobrze, ale... nie czujesz się teraz gorzej? W sensie to może być jakiś wirus czy coś - przygryzła delikatnie wargę, martwiła się o niego skubana - jeśli czujesz się źle możemy sobie na razie odpuścić i nie wiem, wpadnę za dzień czy dwa - choć bardzo chciała z nim spędzić znów choć chwilę i może nawet zostać na noc? Ona nie wyprowadzała psów, hehehe. Mimo tego i szczerych chęci, nie mogła przecież go zmuszać do swojego towarzystwa, zwłaszcza jeśli nie czuł się najlepiej. I nawet jeśli ta cała bajka nie pasowała do scenerii szpitalowych. Wolała jednak na niego nie wskakiwać, powinna zaufać, prawda? A przynajmniej chciała, by nie wyszła na jakąś wariatkę.
-
- Jakieś ciekawe historie z poczekalni? – zapytał już o wiele swojszym głosem, uśmiechając się do niej zaczepnie z nadzieją na jakąś śmieszną opowieść. W końcu każdy wiedział, że to właśnie w poczekalni można było poznać najdziwniejszych ludzi, o których potem opowiadało się historie przy piwie. – Raz trafiłem na faceta, który próbował sprzedać mi próbki jakichś damskich perfum, a jak grzecznie mu podziękowałem to zaoferował mi sprzedaż swoich zdjęć, tylko pięćdziesiąt centów za sztukę. – Pozdro, zdarzyła mi się taka sytuacja. Co prawda nie w szpitalu, ale beka była przednia, że niby jedenastolatka miałaby kupować jakieś foty starego dziada z kwiatami za pisiont groszy. – Jestem stuprocentowo poważny – zarzekł się, zakładając ręce na klatkę piersiową. Jedno spotkanie z Nyx, które nie skończyło się katastrofą, i już przestała brać jego uprzedzenia na serio. Wystarczył jednak ten szybki buziak, żeby przestał upierać się przy swoim.
Już-już miał jej powiedzieć, że jasne, że mogła wpadać kiedy tylko chciała, lecz wtem padło pytanie o jego rzekomy gorszy stan i zdał sobie sprawę z tego, że jego historia nie trzymałaby się kupy, gdyby tak szybko przystał na jej propozycję. Aktor z niego był żałosny, to należy przyznać. Zdecydowanie lepiej sprawdzał się jako pilot.
- Dam ci znać, okej? Jeśli to coś zaraźliwego to prawdopodobnie lepiej trochę poczekać – stwierdził z niemrawym uśmiechem. Boże, jeszcze pomyśli, że był taki słodki i kochany, martwiąc się o to, aby nie zarazić jej jakąś wymyśloną chorobą, podczas gdy jedyne, co robił, to kłamał jak z nut. Stary chłop, a zachowywał się jak dziecko.
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
- Mm.. - cóż, normalnie pewnie by odpuściła, ale znała te gry Lachlana. Wiele razy udało mu się ją odtrącić z byle powodu, nawet swój homoseksualizm wymyślił dzięki temu i tego fejkowego chłopaka. - Wiesz, że się nie boję, tak? A ktoś będzie musiał się Tobą zaopiekować. Jesteś facetem, umieracie przy gorączce - przypomniała mu - także, jeśli próbujesz mnie od siebie odsunąć i wystraszyć chorobą, to wiedz, że ja im kopie tyłki, a nie. Nie pozbędziesz się mnie tak szybko Brown - chwyciła delikatnie palcami materiał na jego klatce piersiowej i spojrzała mu w oczy. I już nachylała się do tego, by znów go pocałować, bo nie bała się żadnych zarazków!, gdy zza rogu wyszła pielęgniarka, która rozpoznała w kilka sekund przystojnego bruneta. No kto by nie, tak? - Lachlan! Nie sądziłam, że masz dziś wizytę - zaczęła, jakby kompletnie ignorując istnienie Eme, która odsunęła się na krok, zmrużyła oczy i przyglądała się dwójce. Wcale nie zazdrosna. I wcale nie chciała ją wytargać za kudły. - Doktor Langford na Ciebie czeka... a jak tam po ostatnich badaniach? Wiesz, dostaliśmy namiary na świetnego specjalistę od pr... - i tu urwała. A raczej Brown jej przerwał.
-
- Nie, chociaż z perspektywy czasu tego żałuję – przyznał, po czym wytłumaczył się szybko, co by nie pomyślała sobie o nim niczego dziwnego: – Myślę, że dzięki zdjęciom ta historia stałaby się bardziej realna. – Bo co innego opowiadać komuś o dziwaku w szpitalnej poczekalni, a co innego naprawdę im go pokazać.
Uśmiechnął się ciepło, słysząc, że się martwiła. Nie musiała, doskonale potrafił sam o siebie zadbać, w końcu spędził całe swoje dorosłe życie w pojedynkę, jedynie od czasu do czasu pozwalając sobie na myślenie, że może jednak nie musiał skończyć jako stary kawaler. Było jednak coś miłego w świadomości, iż istniał ktoś, kogo obchodził. Nawet jeśli ta cała choroba, którą sobie wymyślił, była tylko kłamstwem.
- Och, wiem, że jesteś nieustraszona – przytaknął, wciąż z lekkim uśmiechem, błąkającym się na ustach. Pozwolił sobie nawet na zaczesanie jakiegoś kosmyka jej włosów za ucho, nachylając się lekko w jej kierunku. – Ale przysięgam, że dam sobie radę. Widzisz, żebym umierał? – zapytał i właśnie w tym momencie zza rogu korytarza wyskoczyła Beth, znajoma pielęgniarka, która znosiła wszystkie jego humorki tuż po powrocie z Afganistanu.
Cholera, przeszło mu przez myśl, gdy dostrzegł ją za plecami Emerald. Już miał jej proponować, żeby się przeszli, albo żeby w ogóle uciekli z tego głupiego szpitala, lecz wtem Beth go zauważyła – jej oczy rozszerzyły się w radosnym zdumieniu, ręka powędrowała do góry w geście pozdrowienia, a nogi kazały jej zbliżyć się w jego kierunku. O Boże.
Uśmiechnął się do niej niezręcznie, bo jasne, że nie wiedziała nic o jego wizycie. Już dawno temu przestał męczyć swoją osobą niewinne pielęgniarki – teraz jedynie od czasu do czasu zaglądał do lekarzy, których kwaśne miny stawały się jeszcze bardziej ponure na jego widok. Co miał w sobie takiego, że tak na nich działał?
Miał nadzieję, że Beth poprzestanie na przywitaniu, ale ona zaczęła nawijać jak katarynka i prawdopodobnie gdyby jej nie przerwał, wydałaby Emerald jego niezręczny sekret.
- Tak! – powiedział głośno, żeby w razie czego zagłuszyć jej słowa. Jego twarz nagle zrobiła się blada. – Właśnie do niego idę – zapewnił, gdy kobieta spojrzała na niego niepewnie. Nie ogarniała, co tu się działo. – Dziękuję bardzo. – Pielęgniarka chyba w końcu zrozumiała, że nie był w nastroju na pogaduszki, bo uśmiechnęła się tylko i zniknęła za drzwiami pokoju socjalnego. – Miło cię było widzieć, Beth – dodał jeszcze. A następnie przeniósł wzrok na Emerald, jednak nie zatrzymał się długo na jej oczach. – Muszę lecieć. Czekają na mnie. – Po czym, jakby zapominając o tym, żeby zachowywać się naturalnie, wyminął Campbell i ruszył na górę, wciąż blady i zestresowany.
No to się wkopał.
/zt
<div style="font-family: 'Times New Roman', position: absolute; cursive; font-size: 9px; text-align: justify; color: #4b4438; padding-top: -40px; margin-top: -15px; letter-spacing: 1px; line-height: 9px; width: 290px;"><center>like a dull sky day, i chased the sun</center></div>
</center>
-
A potem czekała chwilę, a gdy ktoś inny wyszedł z gabinetu zapytała czy widzieli wysokiego, dobrze zbudowanego bruneta i czy przypadkiem nie wyszedł. Pielęgniarki powiedziały jej, że kilka minut temu opuszczał budynek. Czyli ją zostawił. Bez wyjaśnienia...
zt x2
-
<div class="ds-tem1">
<div class="ds-tem2">
<div class="ds-tem3">001.
<div class="ds-tem4">Perry & Joaquin</div></div>
</div></div></div></table>
Nigdy nie sądziła, że kupno samochodu – wprawdzie kilkuletniego, używanego modelu o niezbyt wdzięcznym wyglądzie – będzie strzałem w dziesiątkę. Do niedawna niechętnie siadała za kierownicą. Uwielbiała wielkomiejski zgiełk, jednak wzmożony ruch uliczny sprawiał, że zaczynała motać się i tracić panowanie nad pojazdem (który posiadał już kilka przypadkowych zarysowań na czarnej karoserii). Na szczęście – lub nieszczęście poszkodowanych kierowców – Perry nie miała w zwyczaju poddawać się bez walki. W zasadzie nie poddawała się nawet wtedy, gdy wydawała się nie mieć choćby minimalnej szansy na wygraną. I mimo że w dalszym ciągu wiele brakowało jej do miana dobrego kierowcy, życie coraz częściej zmuszało ją do stawiania czoła ulicznym wyzwaniom. <br>
Zaparkowała pod szpitalnym gmachem, cudem nie zahaczając o kosztownie wyglądającego mercedesa stojącego obok, i z ulgą wysiadła z samochodu. Z o wiele mniejszą radością skierowała się do wnętrza budynku, domyślając się, że natknie się na niemałą kolejkę osób, czekających na możliwość wyłożenia powodu pojawienia się w tym miejscu. Czekanie zawsze ją irytowało. Niecierpliwość odziedziczyła po ojcu, choć w jednym z horoskopów przeczytała, że jest to cecha większości lwów. Tak czy inaczej, miała wrażenie, że w ciągu godziny, którą spędziła na bezczynnym czekaniu, dosłownie wrosła w szpitalną posadzkę (przynajmniej dość ładną). Ostatecznie udało jej się odebrać kopię historii choroby matki, która była powodem tej całej eskapady. Ciesząc się, że ma to wszystko za sobą, szybkim krokiem ruszyła ku wyjściu. Nim jednak zbliżyła się do masywnych drzwi, dostrzegła Marqueza. <br>
Stanęła w miejscu, przyglądając mu się ze znacznej odległości – był zajęty rozmową z kobietą, która podobnie jak on, ubrana była w sterylnie biały kitel. Perry zerknęła na zegarek. Miała jeszcze przynajmniej godzinę, zanim będzie musiała odebrać młodszą siostrę ze szkoły. Może mogłaby więc poświęcić chwilę na krótką rozmowę? Gdy rozmowa dwójki lekarzy zakończyła się, Whitlow bezmyślnie ruszyła w kierunku mężczyzny. — Cześć — przywitała się z szerokim uśmiechem, zupełnie tak, jak robiła to miliony razy wcześniej. — Dobrze wyglądasz. Co u ciebie słychać? — spytała, nie przestając się uśmiechać. Typowa zagrywka: dobra mina do niezbyt dobrej gry.
-