WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
-
Właściwie bez większego celu i żadnego konkretnego zamiaru wszedł do mijanego akurat antykwariatu. Bez zbędnego pośpiechu rozglądał się po tamtejszych wystawkach, przyglądając się tytułom i okładkom. Kiedy jednak jego oczom ukazała się jedna z jego ulubionych książek w jednej z pierwszych edycji, zachowana w sprawie niemalże idealnym z jednocześnie odczuwalnym znakiem czasu ruszył niespiesznie w jej stronie. Gdy jednak położył na niej dłoń i chciał w swoją stronę pociągnąć, napotkał pewien opór.
-
Zobaczyła ten antykwariat, przejeżdżając tą trasą do domu z pracy, szybko jednak znalazła miejsce do zaparkowania kawałek dalej i cofnęła się, wchodząc do środka. Od razu zwróciła się do sprzedawcy z pytaniem, czy w ogóle mają na stanie książkę, która ją interesowała. Mężczyzna stwierdził, że ma szczęście, bo został ostatni egzemplarz, a potem wskazał jej regał, na którym powinna ją znaleźć; natychmiast skierowała się w tamtą stronę. To nie była byle jaka książka, bo taką mogłaby pewnie kupić w każdym innym miejscu, tylko pierwsze (albo któreś z pierwszych) wydań. Tottie już kiedyś o tym wspominała, że super, gdyby mogła je mieć, niestety były inne, ważniejsze wydatki. Jakiś głos powiedział Aurze, że teraz też pewnie powinna raczej zacisnąć pasa niż wydawać kasę na prawo czy lewo, ale chciała zrobić wyjątek. Musiała zrobić wyjątek. Wyciągnęła dłoń, by chwycić książkę i pójść z nią do kasy, ale ta ani drgnęła, kiedy próbowała ją do siebie przyciągnąć. Uniosła głowę, dopiero teraz dostrzegając obok mężczyznę, który także ją trzymał.
Jej oczy pociemniały.
– Hej, zostaw, ja to biorę – powiedziała buńczucznie, tak jakby to było z góry przesądzone i wbiła w niego chmurne spojrzenie. Twarz mężczyzny wydawała się zresztą znajoma, dlatego Aura od razu próbowała odszukać ją w swojej pamięci.
-
- Nie bierzesz. Jestem pewien, że wziąłem ją pierwszy. - Właściwie to nie był, ale nie zamierzał odpuszczać. Zdecydowanie mało dżentelmeńskie to z jego strony było, ale przecież on nigdy dżentelmenem nie był. Zresztą takie staroświeckie podejście do roli płci było już całkiem nie na czasie. Z jakiegokolwiek powodu odpuszczać nie zamierzał. Niekoniecznie też był przyzwyczajony do niedostawania tego, na co akurat miał ochotę, a w tym momencie chciał tę książkę. Tak po prostu. Jak coś chciał, to brał. Zawsze tak było i nawet jeśli w ostatnim czasie uczył się tę okropną cechę w sobie wyplewić, to jednak nadal pewne mechanizmy były silniejsze od niego (albo też wcale nie próbował w tym momencie z tym jakkolwiek walczyć). Liczył również, że dziewczyna z kolei szybko sobie odpuści i będzie miał tę całą żenującą sytuację szybko z głowy.
-
– Co? – zapytała wyraźnie oburzona zuchwałością (w swoim mniemaniu) mężczyzny. Prawdę mówiąc, spodziewała się, że ten puści książkę, ona ją zgarnie i wyjdzie szczęśliwa z księgarni. Albo i nie. Istniało spore prawdopodobieństwo, że Aura mogłaby się właściwie obyć bez tej książki. Już w chwili, kiedy wyciągała po nią dłoń, zaczęła się zastanawiać, czy to dobry pomysł, może niepotrzebnie tylko wyda pieniądze, no i właściwie czemu to ona wychodzić z inicjatywą. Chyba w ten sposób starała się zagłuszyć wyrzuty sumienia, choć był to sposób wyjątkowo nieodpowiedni. Teraz jednak – z czystej przekory – zamierzała dostać tę książkę. Nawet gdyby potem jej nie kupiła.
– A ja jestem pewna, że nie powinieneś być tego taki pewien, bo ewidentnie się mylisz – rzuciła z irytacją, tym bardziej, że w końcu przypomniała sobie, gdzie go już widziała. A przynajmniej tak jej się wydawało, że to był właśnie on.
– Włosy już odrosły? – Tym razem przybrała teatralnie przymilny ton, choć to, co pojawiło się na jej ustach przypominało bardziej grymas niż uśmiech. Jeśli się nie pomyliła i to był właśnie on, uznała, że tym bardziej nie odpuści i za nic w świecie nie zabierze ręki z tej książki jako pierwsza. Być może – a raczej na pewno – było to zachowanie dziecinne jak cholera, ale Aura nie zamierzała się tym ani trochę przejmować. Nie pierwszy i nie ostatni raz zachowywałaby się dziecinnie, tylko dlatego, że nie chciała odpuścić. Przyzwyczaiła się.
-
Ściągnął brwi, usłyszawszy jej pytanie nie dlatego, że go to w jakiś sposób dotknęło, lecz dlatego, że właściwie niekoniecznie rozumiał te słowa wypowiedziane w tejże sytuacji zupełnie oderwanej od tego bezsensownego i pewnie mocno dziecinnego zdarzenia, jakim było trzymanie wspólnie książki, by na swoim postawić. Włosy? To w takiej sytuacji mógł ją spotkać? Mimowolnie przypomniał sobie sytuację, w której faktycznie miała udział dziewczyna znajdująca się przed nim.
- Trafiły na bardziej kompetentnego fryzjera - rzucił w odpowiedzi. W tej sytuacji tym bardziej nie zamierzał odpuszczać z książką, choć absurd tej sytuacji już dawno do niego dotarł. - Może gdybyś mniej czasu spędzała na podbieraniu książek, a więcej na przygotowaniu do zawodu, efekty byłyby lepsze - dodał, odwzajemniając złośliwie uśmiech.
-
Do dziś.
– Jakiś fryzjer w ogóle chciał cię obsłużyć? Współczuję mu i jednocześnie podziwiam – mówiąc to, wywróciła oczami, na moment znów skupiając wzrok na książce. Gdzieś obok nich przeszedł inny klient, zerkając z ciekawością na nich zerkając – w czym chyba nie było nic dziwnego, bo dla kogoś z boku musieli dość zabawnie wyglądać, kiedy jedno i drugie próbowało dostać książkę. Sytuacja właściwie absurdalna. Rozum podpowiadał, że może warto byłoby odpuścić. Czemu zatem się nie wycofała? Racjonalne postępowanie nie było jej najmocniejszą stroną. Prychnęła. – Nie mam w zwyczaju brać na poważnie rad od takich buców – oznajmiła, wykrzywiając usta w pogardliwym uśmiechu.
edit. 06.11 - postać w nieaktywnych.
W końcu najpewniej zareagował sam właściciel i całkiem możliwe, że żadne z nich tej książki ostatecznie nie dostało.
/ zt.
-
Byłby to scenariusz optymalny, gdyby przekroczenie progu szpitala działało jak magiczne zaklęcie, które wymazywało obrazy i myśli ostatnich godzin, pozwalając grubą kreską odciąć się od pracy. Kiedy wszystkie trudne przypadki, męczące konsultacje z nadmiarem pytań, nużące i przydługawe zebrania zespołu (które miały tendencję zbyt dużą do zamieniania się w spotkania z nadmiarem nudnawych żartów, a dla niego była to całkowita strata czasu) stawały się tylko mglistym wspomnieniem, a on mógł z pustą głową oddać się lepieniu glinianych wazoników, przygotowaniom do triathlonu lub gotowaniem po kolei wszystkich potraw z grubej książki kucharskiej. (To na pewno były fascynujące hobby, on był wyłącznie biegaczem, na skraju kryzysu wieku średniego.) Niestety, była to praca wymagająca nie tylko powołania, ale przede wszystkim poświęcenia, a skomplikowane operacje i nieudane zabiegi zostawały najbardziej wyraźne rysy w pamięci, które podstępem wślizgiwały się w najmniej oczekiwanych momentach. Jedyną ucieczką były objęcia Morfeusza, a fakt, że Flynn sypiał za krótko i jak kamień działały na jego korzyść: swoich snów nie pamiętał w najmniejszej cząstce. Dlatego też unikał zbyt częstej integracji ze współpracownikami, chociaż były wyjątki potwierdzające regułę, a niespodziewane spotkania w mieście zazwyczaj kończyły się na podobnej wymianie grzeczności i nonszalanckiej rozmowy jak z Belle. Wizyta na jarmarku miała być z założenia krótka (aby była jak najmniej bolesna, Flynn nie reagował na zatłoczone miejsca z ekscytacją), szybko i do celu w postaci likieru jajecznego. Tym czasem właśnie stał nieco rozbawiony zakłopotaną pielęgniarką, z którą ostatnio składali rękę małego fana lodowisk, w kurtce, z której nie wyparowała w zupełności plama grzanego wina, a co jeszcze bardziej zaskakujące, oszczędzając sobie i jej bez nerwowego zerkania na zegarek. Dla odmiany, wreszcie!, dziś nigdzie się nie spieszył (no, może do pralni tylko przed zamknięciem).
— W Portland padało, jak zwykle zresztą. Seattle przy tamtejszej pogodzie to Karaiby. — nie był postacią z cukru, więc nie miał nic przeciwko zszarzałym ulewom, zahartowała go pogoda w rodzinnym mieście. Przecież nie tylko on znajdował rytmiczne uderzenia kropel deszczu o szybę za uspokajające. — Specyficzne święta? — zaśmiał się. — Zaryzykowałbym stwierdzenie, że jest to dość powszechne określenie, już to usłyszałem od kilku znajomych w tym roku. — wszyscy zawsze przed świętami byli zestresowani, a po rodzinnych spotkaniach wściekli, dlatego Flynn doceniał, że od kilku lat odpuszczali z ojcem ten cały cyrk i po prostu siedzieli przed kominkiem z bursztynowym płynem, chodzili na spacery z emerytowanym wyżłem, a świątecznym quizem było rozszyfrowywanie wyników badań taty. Całkiem udane święta w jego opinii, ale też jeśli nie mógł dotrzeć do Portland na tych kilka dni, nie płakał cichutko w najdalszym kącie swojego mieszkania.
rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii
Swedish Hospital
sunset hill
- Mam rozumieć że Portland to takie deszczowe miasto niczym hm, słynny z wiecznych deszczy Londyn? - zapytała szukając właściwego porównania, aż je wreszcie znalazła z europejskim miastem, w którym była gdy wraz z mamą mieszkały we Francji, w kraju rodzinnym jej ojca. Belle nie przeszkadzał deszcz, no chyba że nie przemokła do suchej nitki i nie była potem przeziębiona, ale taniec dwójki zakochanych w sobie osób w deszczu wyglądał niezwykle romantycznie. Sama chciałaby przeżyć taki taniec w deszczu, no może bez późniejszej choroby jednak.
- Wie pan, zwykle obchodzę skromne święta z mamą, a tym razem wybrałam się do rodziny, która obchodzi Hanukę i święta jednocześnie. Dlatego był chórek fałszujących żydowskich chłopców, bójka wśród nastoletnich członków rodziny i prezenty, które wydaje mi się że były kompletnie nie trafione i do niczego nie przydatne. Ale to pewnie jest normalne w dużej rodzinie, ja po prostu nie jestem do takich świąt przyzwyczajona. - uznała że w sumie co ma do ukrycia? Powiedziała zatem o tych specyficznych świętach u Hirschów i wzruszyła na koniec ramionami, sądząc że może tak zwykle jest tylko ona się nie zna. Już nie wspominała o tym jakie otrzymała prezenty, bo w sumie tylko z tory się ucieszyła, miała co czytać grubego przynajmniej. Może stamtąd dowie się po co jej ten świecznik? Zaśmiała się razem z nim.
- Każdy pewnie uważa co innego za specyficzne, ale mogłabym się założyć o to, że bardziej specyficznych od moich tegorocznych świąt znajomi nie mieli. - dodała od siebie, wciąż uważając że te święta były ekstremalnie dziwne. Ale za rok czy dwa już przywyknie i nie będzie jej to aż tak raziło.
- Jak się czuje pana tata? - zapytała, bo słyszała też z plotek, że starszy pan Cassady ostatnio choruje.
-
— Portland? Tak, zdecydowanie brytyjskie wrzosowiska niż Kalifornia. Można się przyzwyczaić. — jemu ta specyficzna atmosfera zupełnie nie przeszkadzała, wręcz przeciwnie: zimne uderzenia wiatru w twarz, buty zostawiające kałużę rozpaczy w przedpokoju i ciepłe swetry nie tylko komplementowały to blade lico, ale też w pełni zsynchronizowały się z jego potrzebą światła i samotności. — Pani święta brzmią intensywnie, ale też intrygująco. Zresztą, co kto lubi. — jego na pewno by wykończyły do imentu, w tym rzadkich chwilach pod etykietką odpoczynku starał się robić naprawdę mało, do niczego nie zmuszać się, nie musieć podążać bezwiednie za wypełnionym harmonogramem, tylko siedzieć przed kominkiem, drapać psa za uchem i rozmawiać z ojcem. Flynn teraz docenił, że taka prosta, wręcz banalna rzecz sprawiła mu ostatnio tyle przyjemności (której istnienie chyba w ostatnich miesiącach wyparł), a o mały włos znów wybrałby dyżur.
— Ojciec ma kardiologiczne problemy, nic poważnego, w jego wieku wręcz standardowe, ale musi brać jakieś leki, żeby to kontrolować. — zaskoczyło go to pytanie, ponieważ temat zaliczał do szufladki prywatne, więc nie poruszał go zbyt często w wolnej przestrzeni, niemniej, nie robił też na siłę tajemnicy, więc odpowiedział zgodnie z prawdą. Zrobił tyle, co mógł: załatwił konsultację u najlepszego kardiologa w Portland, kontrolował wyniki zdalnie, zbyt rzadko zjawiając się w domu rodzinnym — bo sytuacja tego nie wymagała i wydawała się być opanowana. Flynn zrobił wymijający krok w stronę stoiska z nieszczęsnym likierem, przecież w końcu po to tu przyszedł, na chwilę przepraszając Belle i kupując butelkę o wąskiej szyjce dla zaprzyjaźnionej sąsiadki.
rozpoczyna rezydenturę na kardiochirurgii
Swedish Hospital
sunset hill
- Osobiście preferuję coś pośredniego pomiędzy tropikami a krajem wiecznego deszczu, a mianowicie Prowansja w okresie kwitnienia lawendy. Wtedy widoki są tak piękne, że gdybym tylko miała talent malarski to bym zawarła pola lawendowe na każdym swoim obrazie. - niestety Belle nie miała doskonałej kreski, nawet na zajęciach z histopatologii prowadzący śmiał się z jej artystycznego rysunku przekroju śledziony że są to uwaga uwaga, szparagi! Jak można było urazić tę artystyczną duszę, która starała się idealnie odwzorować widok spod mikroskopu? Dobrze że na chirurgii nie musiała dużo rysować co chce zrobić, bo by nie raz pewnie zastanawiano się który narząd właściwie chce blondynka operować. Wiadomo też było że z Europejskich państw pokochała Francję, skąd wywodzą się jej korzenie, a mianowicie te od strony ojca. I uważała że zarówno Paryż, jak i Lyon czy wcześniej już wspomniana Prowansja są niezwykle malowniczymi miejscami. Poza tym smak wina z tamtejszych winnic, smak francuskich pocałunków, którego zaznała jedynie raz w życiu mogłyby spowodować rozmarzenie, ale stażystka wolała skupić się jednak na swoim towarzyszu.
- Dla mnie jednak trochę za bardzo intensywnie. To taka przepaść pomiędzy takimi skromnymi świętami spędzonymi w gronie zaledwie dwuosobowym, a nagle w gronie większości rodziny, gdzie dochodzi do sytuacji które znam zwykle z opowieści innych. - przyznała szczerze, bo to wcale nie było tak że tamte święta jej się nie podobały, tylko trochę ją przytłoczyły i przerosły te wszelkie rewelacje, bójka, dziwne prezenty i ogółem cała tamta specyficzno-chaotyczna atmosfera.
- Czy pan jest raczej zwolennikiem świąt z pompą czy skromnej uroczystości w małym gronie? - zapytała jeszcze chcąc poznać jego zdanie, skoro sam stwierdził że jej święta były intrygujące to mogło oznaczać, że lubi gdy wiele się dzieje, zaś intensywnie świadczy o tym, że może jednak wolałby sam w takowych nie uczestniczyć. Chyba na samo słowo "kardiologiczne" i "problemy" w jej oczach aż zabłysło. Ona była urodzona do rozwiązywania kardiologicznych problemów, operować uszkodzone zastawki, jednak nie chciała mu się narzucać zbytnio wypytując. Nie każdy to przecież lubi.
- Rozumiem zatem że wszystko pod kontrolą. To bardzo dobrze. Jednak gdyby pana tata potrzebował operacji to polecam naszego doktora Wainwrighta. I nie mówię tego dlatego, bo jestem jego protegowaną i chcę pod jego pieczą zrobić specjalizację, ale dlatego że jest on naprawdę świetny w tym fachu. - nawet uśmiechnęła się do mężczyzny, zachwalając przy tym też kolegę z pracy ich obojga, a jednocześnie jej mentora, pod którego okiem naprawdę sporo planuje się nauczyć by móc samodzielnie w przyszłości przeprowadzać różne niezwykle trudne operacje na sercu. Belle przyglądała się z boku jak mężczyzna kupuje butelkę i zmarszczyła brwi. Czy to jest...
- Proszę tej nie kupować. Niestety nie poleciłabym tego likieru nikomu, nawet największemu wrogowi. Ale za to mogę polecić o tamtą buteleczkę po lewej. Przepyszna, sąsiadce będzie smakowała. - zareagowała wręcz instynktownie łapiąc go za rękę w której to trzymał portfel lub kartę, czy telefon, w zależności od tego czym płacił. Może i zachowała się tym samym jak niepoczytalna, ale wolała uchronić go przed kupnem likieru, po którym niestety ona sama musiała obejmować sedes przez zbyt długi czas.
- Proszę mi zaufać pod tym względem. - dodała, patrząc mu w oczy z zapewnieniem że naprawdę wie co mówi, nie chcąc mu zdradzać nieprzyjemnych szczegółów z próby tego tańszego, ale bardziej ohydnego likieru. I puściła jego rękę wiedząc, że przytrzymała ją stanowczo zbyt długo, po czym posłała mu przepraszający tym razem uśmiech.
-
— Hm, lawendowe pola, ładnie to pani naszkicowała. Mi chyba wystarczą monochromatyczne akweny, niezależnie od pogody. — nie kłamał; banalnie uspokajała go woda, nie słońce żarzące się w szklistych refleksach, nie kolorowo zabarwione łąki, ani pocztówkowe, historyczne monumenty. Woda, nic więcej.
Zmarszczył czoło, w pierwszym odruchu na pytanie Belle o święta, przez ułamek sekundy zastanawiając się, na jaki pułap szczerości może (chce) sobie pozwolić. Nie wyczekiwał tych kilku dni z utęsknieniem przez cały rok, raczej zlewały się w wolny, długi weekend (antyteza w jego wykonaniu), gdy pozwalał sobie na wyciszenie telefonu, zniknięcie z mapy czasu i miejsca, by tkwić w całkowitym letargu.
— Boże Narodzenie chyba nie mają dla mnie wyjątkowego znaczenia, mogę po prostu odpocząć i nadrobić zaległości. — być może nie towarzyskie, ale książkę, od pół roku czekającą na stoliku nocnym, film, o którym słyszał w trakcie przerwy na dyżurze, być gdzieś poza bladymi jarzeniówkami. Święta nigdy nie był przesadnie celebrowane; bez nadmiaru plastikowych dekoracji, a w drobnych rytuałach, które razem z ojcem wspólnie wykształcili (kakao ewoluowało w koniak).
Zauważył te drobne gesty, którymi Belle powstrzymała go przed katastrofą błędnego zakupu (a liczył, że sąsiadka dalej okazjonalnie będzie podlewać mi fikusa); sięgnął po likier, który wskazała pielęgniarka.
—Skoro tak pani mówi, zupełnie nie jestem ekspertem w takich mieszankach, dziękuję. — zapłacił i przelotem spojrzał na zegarek. — Niestety muszę się pożegnać, mam nadzieję, że uda się wypić kolejne grzane wino bez straty. Do zobaczenia. — dodał, z lekkim uśmiechem, wsuwając dłoń i butelkę do kieszeni kurtki, która już nie była mokra od wcześniejszego kolizji, ale aromat goździków i pomarańczy miał mu towarzyszyć jeszcze w drodze do domu.
/ zt x2
właścicielka antykwariatu
art books press boo
columbia city
Katherine uwielbiała swoją pracę. Lubiła ten niewielki antykwariat, który był pełen rzeczy z duszą. Nie wszystkie były bardzo stare, ale każdy z przedmiotów był... cóż, miał po prostu to coś, nie były to rzeczy, które można było kupić w supermarkecie. Brunetka lubiła proces wybierania rzeczy do sklepiku, wizyty na wyprzedażach garażowych w okolicznych mieścinkach, czy przeglądanie internetu, by tam coś ciekawego wypatrzeć. Jej mąż dobrze zarabiał, więc nie musiała wypruwać żył, by antykwariat przynosił jak największe zyski, bo niektóre miesiące były słabe. Jednak przyjemność czerpała każdego tygodnia.
Akurat zajmowała się zmiataniem kurzu z donic, wazonów i tym podobnych - była to robota na kilkadziesiąt minut, bo takie rzeczy jednak miały moc przyciągania wszelkich pyłków i innych tego typu drobinek. A takie sprzątanie było idealnym momentem na to, aby nieco zmienić wystrój na stołach i półkach.
W tle leciało dość cicho radio, a właściwie muzyka z laptopa służbowego, a brunetka krzątała się po niewielkim pomieszczeniu, przekładała szpargały i eksponowała komplety śniadaniowe. Jakby mogła i nie miała dziecka w domu, to każdą kawę piłaby z misternej filiżanki... Niby dosłyszała, że ktoś wchodzi do środka, ale zawsze dawała chwilę klientowi, aby sam się rozejrzał, więc tylko spojrzała na klientkę i się lekko uśmiechnęła. Po kilku minutach podeszła do niej, z piękną żardinierą w ręce.-Myśli pani, że uda mi się jeszcze w którejś kwiaciarni dostać hiacynty? Te kwiaty chyba najlepiej by tu wyglądały....-zaczęła zastanawiać się na głos. Jak w kwiatach ciętych miała spore rozeznanie, tak te doniczkowe... cóż, nie były jej mocną stroną.
-
Clover też na swoją nie narzekała, chociaż musiała przyznać, że całkiem nieźle czuła się jako świeżo obudzona artystka. Oczywiście była totalną amatorką, na kurs chodziła zaledwie kilka miesięcy, nie mówiąc nawet o tym, że dopiero poznawała różne techniki malowania, a przed nią były jeszcze rzeźby i cała masa innych, ciekawych rzeczy. I nie mogła się doczekać aż to wszystko odkryje. Co swoją drogą było bardzo odświeżające, bo naprawdę…. no poprzedni rok był najgorszym rokiem jej życia i strasznie potrzebowała tego wytchnienia, nowej pasji i czegoś nowego w swoim życiu. Rany zaczęły się leczyć, a ona mogła się skupić na sobie. To był pierwszy raz od dawna, kiedy była singielką, więc miała czas się zastanowić czego sama chce od życia, co sprawia że jest szczęśliwa. I zorientowała się, że od dawna już nie uzupełniała swojej biblioteczki o książki, bo cóż… czytała głównie magazyny branżowe do swojej pracy. Więc wybrała się właśnie tutaj, przesuwając wzrokiem po półkach i wybierając różne tytuły. I akurat kiedy z ciekawości czytała opis jakiegoś gorącego romansidła, usłyszała głos pracownicy, wystraszyła się i upuściła książkę - a to nie jest tak, że są w stanie wszystko sprowadzić, żeby oferta była różnorodna? Któraś z nich na pewno powinna je mieć.... - odparła z lekkim rozbawieniem i zażenowaniem, bo okładka z półnagim macho i jego kobietą leżała na ziemi, ujawniając co za żenujący tytuł przeglądała. - A to pani antykwariat? - zapytała zaciekawiona, schylając się szybko po książkę i od razu odkładając ją na półkę.