WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
dreamy seattle
dreamy seattle
-
-
Nie mieli przecież nic. Żadnych poszlak, ewidentnych dowodów czy nawet podejrzanych, którzy wrzuceni by zostali na tą wstępną, jakże mało korzystną dla nich listę.
Bazowali jedynie na szczątkowym obrazie psychologicznym mordercy. Znali jego modus operandi, upodobania i możliwe skrzywienia psychiczne. Lecz to było zbyt małostkowe. Mało wartościowe w tym całym oceanie wyodrębnianych motywów.
Brown jedną z kolejnych nocy odbył na całkowitej bezsenności. Zamknięty pośród czterech ścian swojego pokoju przy pomocy alfabetu Braille'a rozpisywał gonitwę myśli. Rozrysował odpowiednie kąty, obecne w walorach badań kryminalistycznych. Zagłębiał się w umysł - piękny i zarazem mroczny potencjalnego sprawcy.
Zwykle tego typu udokumentowania wykonywał przy pomocy dyktafonu, bo łatwiej było to potem opracowane już przekazać śledczym. Nie każdy musiał znać język, ten przeznaczony dla niewidomych.
Nie mieszkał jednakże sam. W domowym mirze kręcił się Ethan, jego starszy brat. Mitcha zaś obowiązywała tajemnica zawodowa, a więc mówienie wszystkich tych rewelacji było nader wysoce nieodpowiednie. Gdyby był sam, to zapewne pokusiłby się o nagranie głosowe, a tak zadowolił się wyłącznie źródłem pisanym. Najwyżej w późniejszym czasie przekształci go na formę bardziej dostępną dla innych. Teraz skorzystał z tej jedynej alternatywy, aby odpowiednie wnioski nie uleciały i nie uległy zniszczeniu - niczym bańki mydlane puszczone na wietrze.
Można by rzec, że Mitch był profesjonalistą w swoim fachu, jakoby otrzymane obowiązki w jednej chwili stawały się częścią wiedzionego bytu. Bez pracy nie potrafił funkcjonować. Musiał coś robić, aby bez pardonu nie zwariować.
To nie tak, że aktywnością zagłuszał nieodpowiednie myśli - a był raczej przyzwyczajony do ciągłego życia w biegu.
Przez mentalny harmider, dążenie do perfekcji, swe powieki przymknął dopiero nad ranem, kiedy to pierwsze promienie słoneczne wręcz natarczywie dobijały się do okien. Z rolet nie korzystał, bo i po co? I tak nie dostrzegał jakiejkolwiek zmiany natężenia światła, także i porannym oślepieniu mógł co najmniej pomarzyć.
Zapewne trwałby dalej w sennym letargu, zakopanym po szyję w połach pościeli, gdyby nie telefon. Z pozoru zwykła wiadomość głosowa. Niby nic nadzwyczajnego, aczkolwiek jej treść dosłownie wypędziła go z łóżka. Odpowiedział na nią; z pozytywną reakcją, potem potykając się o jakąś cholerną piszczącą zabawkę Milo, o mało nie doznał przysłowiowego zawału.
Pies przewodnik był jakby na wagę złota. Ułatwiał mu przecież egzystencję, jak i sprawne poruszanie się w pojedynkę po obszarach aglomeracji, jakim było Seattle.
Do łazienki dotarł tuż po tym jak Ethan opuścił ich mieszkanie. Pozostawiony w towarzystwie niekiedy rozrabiających czworonogów, uporał się z poranną toaletą. Kawę sobie darował, skoro spotkanie miało mieścić się w kawiarni.
Zmuszony był także do skorzystania z taksówki, choć im jakoś podświadomie nie ufał. Nie czuł się pewnie w tym ciasnym wnętrzu, bowiem uważał, że jego życie znajduje się w rękach jakiegoś podstarzałego typka.
Na szczęście, ten obecny okazał się być całkiem miły i przez sam wzgląd na dysfunkcje swego klienta, starał się jechać bardzo spokojnie, by dowieźć go na miejsce bez wszczynania elementów paniki.
Do Diva Espresso dotarł więc chwilę przed czasem, żywiąc nadzieję co do obecności Pani Prokurator.
-
Sfrustrowana Pani prokurator patrzyła na ekran komputera, obgryzając paznokieć lewego kciuka. Widocznie dotarła do martwego punktu. Sięgnęła po szklankę i dopiero gdy ją przechyliła, aby się napić, zorientowała się, że jest pusta.
Zmarszczyła lekko nos, odstawiła naczynie i cicho westchnęła. Mniej więcej sekundę później zadzwonił telefon, na co podskoczyła i zaczęła rozgarniać dokumenty w pośpiechu. Odebrała w ostatniej chwili.
- Evans. Tak? - mruknęła do słuchawki, po czym chwilę nasłuchiwała. - Chcę mieć szczegółowe sprawozdanie na biurku najpóźniej o siódmej - odparła na słowa rozmówcy tonem nie znoszącym sprzeciwu.
- Co? Na siódmą i ani minuty później - mruknęła nieco ostrzej, po czym zwyczajnie się rozłączyła. Jeszcze raz popatrzyła na ekran laptopa, a potem na zdjęcia miejsc zbrodni. Chwilę później zadzwonił budzik. Piąta trzydzieści.
Pospiesznie wzięła prysznic, ubrała się i spakowała. W biegu nałożyła lekki makijaż, rozczesała włosy i zjadła jogurt naturalny. W sądzie pojawiła się za kwadrans siódma i z niecierpliwością czekała na dostarczenie raportu śledczych i kopii zapisów z kamery z miejsc, w których widziano ofiary Ducha jako ostatnie. Godzinę później wysłała wiadomość do Browna, a o dziesiątej siedziała w kawiarni Diva Espresso, przeglądając nagrania na laptopie i popijając kolejną kawę. Była pobudzona i trudno stwierdzić czy ze względu na krytycznie wysoki poziom kofeiny we krwi czy na rewelacje, którymi koniecznie chciała się z kimś podzielić. Zajęła większy stolik w oddalonym od okien kącie, na którym rozłożyła swój sprzęt i aktówkę. Naturalnie zostawiła odrobinę miejsca na kubek kawy dla Browna.
Gdy zauważyła mężczyznę, w pierwszym momencie chciała unieść dłoń i pomachać do niego. W porę się opanowała i przygryzła wargę, uzmysławiając sobie, że nie zobaczyłby tego uprzejmego gestu, nawet gdyby bardzo chciał.
- Panie Brown, tutaj - powiedziała więc podniesionym, melodyjnym głosem. Nie obawiała się rozmawiać tutaj o śledztwie. W tej kafejce była stałym gościem i o tej porze nie było tu dużego ruchu. Zazwyczaj wpadali tylko pracownicy sądu rejonowego znajdującego się naprzeciwko. Była tak podekscytowana, opowiadając mężczyźnie co odkryli śledczy, że nie zauważyła wysokiego bruneta przyglądającego się im z ulicy.
- Sprawca nie znał ofiar wcześniej. Za każdym razem wypatrywał odpowiednich kobiet jak łowca na polowaniu. Nie rozmawiał z innymi. Wiedział o kamerze i ustawiał się tak, że nie widać jego twarzy. Wiemy tylko że jest dobrze ubranym, wysokim brunetem. Sprawia wrażenie zamożnego.
-
Pomimo zbyt krótkiego czasu regeneracji był zwarty i gotowy do podjęcia czynności służbowych; szybki prysznic zaś niebywale go orzeźwił. Czuł się nadzwyczaj dobrze - niczym rasowy pracoholik, któremu podrzucono świeży kąsek pod nos. Dlatego tak bardzo kochał, to co robił. Dlatego zamknięcie pośród czterech ścian byłoby dla niego swoistą karą. Swoje już wycierpiał, przez ostatnie lata, toteż zwyczajnie należała mu się nagroda.
Za sprawą determinacji, jawnej nieugiętości dotarł tam, gdzie obecnie się znajdował. Swe dotychczasowe zainteresowania wrzucił w wir zawodowego rozwoju. Matka niekiedy uważała jego fascynację medycyną sądową za objaw możliwej choroby psychicznej. Nie wierzyła, albo raczej nie rozumiała, że i pod jej kątem można było znaleźć pracę. I choć nie mówiła tego wprost, czy na głos, to notabene uważała, że nie była to idealna branża dla jej niepełnosprawnego syna - najchętniej to wciąż sprawowałby nad nim opiekę, co zapewne doprowadziłoby wspomnianego do szewskiej pasji. On stawiał przecież na samodzielność. Nauczył się funkcjonowania w pozornym świecie śmiertelników. Owszem, wciąż napotykał na swej drodze bariery - te mniejsze, jak i większe, lecz one nie opiewały się posmakiem porażki. Starał się je obejść, ułożyć te wielkogabarytowe kłody po swojemu; byleby osiągnąć zamierzony ówcześnie cel.
Swobodne wtargnięcie do kawiarni nie odnosiło się zatem do wyczynu. Prosta czynność, bez większy wyboi. Wnętrze lokalu, a raczej jego podłoże zapoznawał przy pomocy białej laski. Poruszał się ostrożnie, z zauważalnym wyczuciem. Nie chciał przecież przypadkiem zahaczyć się o krzesło czy stolik. Narobiłby wtedy olbrzymiego harmidru, zwracając przy tym na siebie uwagę.
W którymś momencie usłyszał nawoływanie. Damski głos, który bez problemu rozpoznał. Skierował swój marsz więc w tym kierunku i już po chwili dosiadł się do stolika. Laskę oparł o krzesło, na którym to zajął miejsce. Odruchowo też podwinął rękawy od swej jeansowej koszuli. Za sprawą tego manewru odkrył więcej swoich tatuaży. Gdyby zdecydował się na ściągnięcie okularów, to Pani Evans mogłaby dostrzec zmęczenie, które odmalowywało się na jego twarzy. Podkrążone oczy i blada cera wizualnie współgrały ze sobą.
- Czyli tak jak podejrzewaliśmy - odezwał się tuż po tym, gdy zamówił dla siebie espresso. Potrzebował sowitej dawki kofeiny, choć czuł się już pobudzony za sprawą owego spotkania, jak i przekazanych mu informacji.
On również nie zanotował obecności ciekawskiego gapia, bo i w jaki sposób, skoro przed nim rozprzestrzeniał się wyłącznie gęsty mrok?
- Jego działania są w stu procentach przemyślane. Tak samo jak dobór ofiar, dlatego skłonny jestem stwierdzić, że musiał je obserwować od dłuższego czasu, zanim podjął się właściwych, określonych przez modus operandi kroków...
-
Zerknęła na Mitcha przelotnie, po czym kontynuowała oglądanie czegoś w laptopie, dalej mówiąc o sprawie.
- Tak, dokładnie - przyznała mu rację. - Na pewno to robił. Poza tym musi mieć niesamowitą pewność siebie, musi być inteligentny, czarujący i z pozoru wydawać się szczery i łagodny - mówiła szybko, może nawet zbyt szybko, ale wyraźnie. Okręciła włosy wokół jednego z porozrzucanych po stole ołówków, po czym wysoko je spięła. - Jest ostrożny i uważny. Na pewno wzbudził w nich zaufanie, inaczej nigdzie by go nie zaprosiły, a na pewno nie do własnego domu.
Trajkotała jak nakręcona, co z resztą nie było takie dziwne, nie po tylu kawach. Uniosła głowę i dopiero przyjrzała się rozmówcy. - Wyglądasz okropnie -przyznała, po czym zamówiła mu kolejne espresso. Prawdopodobnie będzie mu potrzebne. Szczególnie jak Rain doświadczy zjazdu i zaśnie z głową na blacie stołu. Wyglądało na to, że obydwoje są pracoholikami i zarywają noce, pochłonięci swoją pasją, która jest jednocześnie ich zawodem.
Odszukała kilka zdjęć zrobionych z nagrań z kamer. - Ma jakiś metr osiemdziesiąt pięć, plus minus kilka centymetrów. Brunet, dobrze zbudowany. Właściwie może być... prawie każdym.
Ton jej głosu wyraźnie wskazywał na to, że to ją nieco martwiło. Nic w tym dziwnego. To trochę tak, jakby próbowali złapać prawdziwego ducha.
-
Ani Brown ani Evans nie dostrzegali tejże strony medalu, a jeśli już to dość pobieżnie. Nie posiadali przecież swojego potomstwa, nie ponosili zatem za kogokolwiek odpowiedzialności, poza sobą, wyłącznie, dlatego całość zdawała się być dla nich wysoce niezrozumiała, wręcz bagatelizowana. Poza tym, Mitch wzbraniał się przed ofiarowaniem mu litości, tudzież współczucia. Nie uważał się za gorszego, bo ze swym defektem nauczył się żyć. Tak po prostu. Był inny, można by rzec i oryginalny, ale na pewno nie gorszy; mniej istotny niż reszta społeczeństwa; ta tryskająca zdrowiem.
Poprawiając się nieco na krześle, palce od dłoni ciasno splótł ze sobą. Walczył z odruchem, aby nimi nie strzelić, jednakże w porę przypomniało mu się, że nie każdy był zwolennikiem tego typu tików. Niektórych one potrafiły doprawdy irytować, a ostatnie o czym marzył, to stworzenie iluzorycznej burzy pomiędzy sobą a Panią Prokurator.
Już wyłapywał jej nadpobudliwość - albo od ilości spożytej kawy, albo od sprawy, która i ją pochłonęła bez reszty. Nie musiał przecież widzieć, aby dojść do tych wniosków. Słyszał przecież, jak ta kręci się na swoim miejscu, strzelając informacjami tak gwałtownie, że niejeden będąc w sytuacji Mitcha, by ich nie zanotował.
- Dajesz piękny obraz socjopaty - przyznał bez cienia wahania, zaraz też podśmiewając się cicho pod nosem, kiedy to posłyszał komentarz tyczący się wyłącznie jego aparycji - Dziękuję za komplement. Słabo spałem. Jakoś tak - wytłumaczył się, na moment ściągając okulary z nosa. Oczy miał jednak przymknięte, bo właśnie odruchowo przetarł swoje pokryte bliznami powieki. Możliwe, że zawieruszyła się tam niesforna rzęsa, łaskocząc to bardziej wrażliwą skórę - Zwykle tego typu osobowości nie wyróżniają się niczym szczególnym na tle innych. Są inteligentni, potrafią się wtopić w tło, bo z niczym się nie zdradzają. Łatwo im zaufać, bowiem okazują empatię, czy nić porozumienia, szczególnie ze swymi ofiarami - wyjaśnił, z powrotem wciskając okulary na ich miejsce - Oczywiście ich skrzywienie psychicznie nie bierze się z niczego. Bacząc na naszego Ducha można wysnuć spekulacje o doznanej traumie. Być może z ręki właśnie takiej ambitnej, wpływowej kobiety. Dlatego teraz okazuje swą władczość, a ten wątek religijny ma być czymś w rodzaju odkupienia ich win. Jakoby go zraniły - przypomniał o tym motywie z białym prześcieradle i na chwilę zamilkł, by odebrać od kelnerki swoje zamówienie z postaci mocnej kawy.
-
Zerknęła na jego dłonie, jak splótł razem palce. Nie uważała go za gorszego. Innego, tak, ale nie gorszego. Przy kolejnym spotkaniu czuła się dużo swobodniej i łapała się na tym, że zapomina o tym, że profiler jest niewidomy. Ten z pozoru istotny brak zaczynał być coraz mniej ważny. Przynajmniej dla niej. Mężczyzna był uważny, spostrzegawczy i zwracał dużo większą uwagę na szczegóły niż ona.
Zauważyła też, że jest skryty. Nie ma ochoty mówić o sobie, ani o niczym prywatnym, co go dotyczy. Ran z jakiegoś powodu była coraz bardziej ciekawa jego osoby. Jakby tego potrzebowała, mimo że nie wiedziała kim tak naprawdę jest. To jak tęsknić za kimś, kogo nigdy się nie poznało.
- Podejrzewam, że w ogóle nie spałeś.
Stało się. Przeszła na “Ty”. Rain właśnie pobiła swój rekord czasowy w przechodzeniu z oficjalnej do nieoficjalnej formy. Jej słowa odbiły się echem gdzieś pomiędzy wypowiedziami Mitcha, które na pewno były bardziej interesujące. Wbiła spojrzenie w jego wymęczona twarz. Mimo, że oczy miał przymknięte, wyraźnie widziała blizny, odcinające się bielą na skórze. Czyżby błędy młodości? Czy może pech spotykający zazwyczaj dobrych, niewinnych ludzi? Mężczyzna przed kafejką obserwował ich jeszcze przez chwilę, po czym zniknął w tłumie.
Myślała chwilę nad tym, co powiedział, popijając kawę.
- Może matka? Macocha? Pierwsza miłość? - zgadywała, sięgając po długopis. Zaczęła nim pstrykać, nie do końca zdając sobie z tego sprawę.
-
O potomstwie zaś pomyślał jakieś kilka lat temu, kiedy to jeszcze trwał w stabilnym związku z Claire. Zawisło nad nimi owe pytanie, narzucając przez to przysłowiowy mętlik. Decyzja nie była łatwa, bacząc chociażby na kalectwo Mitcha. Mieli być rodziną, wprawdzie dość nietuzinkową, lecz wciąż rodziną. Wszystko jednakże zmieniło swój świetlisty bieg, gdy przyjaciółki Claire postanowiły zabrać głos. Nie chciały one dopuścić do swoistego motywu prokreacji, bo niby jak ich przyjaciółka miała wychować możliwe potomstwo z kaleką? Wystarczyła tylko zatem mała iskra, obecność osób trzecich, a potem i niekończące się rozmowy, aby długoletni związek okrył się fiaskiem.
Od tego czasu Mitch stawiał na samotność. Odrzucał od siebie bliskość, byleby ponownie nie zostać zranionym.
Poza tym, czy ktoś taki jak on rzeczywiście mógł poukładać sobie znacząco byt na podłożu czysto relacyjnym?
Chyba dobrze czuł się w tym przeraźliwym mroku, toteż rzadko go opuszczał. Jakoby z jego gęstych obłok stworzył sobie strefę tego mentalnego komfortu. Ten lepszy świat. I bezpieczniejszy zarazem.
Bacząc na walory zawodowe, kawa był chyba jedynym lekiem na drobne niedogodności przypisujące mu łatkę pracoholika. Ich niebywałe skutki widocznie odznaczały się na nieco pobladłej twarzy mężczyzny, informując przy okazji jego towarzyszkę o problemach z bezsennością. Ona sama powinna coś na ten temat wiedzieć, skoro po wpadnięciu w wir przemyśleń, chłodnych kalkulacji odrzucała gdzieś hen, daleko wszelkie motywy zwyczajnego człowieczeństwa. Oboje zachowywali się niczym roboty, zapominając zaiste o swej ludzkiej, tej bardziej żywej powłoce. Co było dużym błędem, o czym nie zdawali sobie nawet sprawy; aczkolwiek każda akcja rodziła nadrzędną reakcję, tworząc wokół spectrum możliwych konsekwencji, które wkrótce wyciągną po nich swoje obślizgłe, obrzydliwe macki. Chyba, że ci znajdą moment, aby wyciszyć ten chaotyczny pęd.
- Trochę spałem - przyznał bez cienia skrępowania, mając wciąż rozbawiony wyraz twarzy. Prześwietliła go i do prawie doskonale. Pieprzone zboczenie zawodowe. On się przecież podobnymi ocenami sam wykazywał. Tym grzebaniem w czyjejś głowie chociażby - Ale większość nocy i tak spędziłem na nakreślaniu jego psychiki. I w sumie z całkiem dobrym skutkiem, bo dzięki informacjom dostarczonym przez Ciebie, wiem, że podążałem w dobrym kierunku.
Od razu podpiął go pod rolę socjopaty, dopinając mu przy okazji kilka metek. Rozumiał, z kim mają właściwie do czynienia, a to nie napawało go widocznym optymizmem. Ci inteligentniejsi byli gorsi do pojmania; wręcz nieuchwytni. Zachowywali się oni ostrożnie, a każdy ich ruch był w stu procentach przemyślany. Nie pozwalali sobie na błędy, czy nawet drobne potknięcia. Mitch otrzymał zatem twardy orzech do zgryzienia, w postaci człowieka błyskotliwego.
- Na pewno kobieta - wtrącił od razu, kiedy to dalej brnęli w tematykę traumy z dzieciństwa - Skoro je wybiera na swoje ofiary. Musiała być dla niego niezwykle istotna, skoro wyrządziła wyrwę w jego psychice. Możliwe, że matka, bo to one grają tę pierwszą i najważniejszą rolę w życiu każdego człowieka, lecz z drugiej strony, Duch mógł wychowywać się bez niej, a więc swe zainteresowanie zwrócił w kierunku kogoś innego. Kogoś, kto go zranił - ostatecznie zamilkł, aby on i Rain mogli puścić wodze nie tyle co fantazji, a przemyśleń.
Bez problemu wyłapał także, jak jego towarzyszka w nerwowym geście pstryka długopisem. Nie skomentował jednak owego zjawiska, a tylko pociągnął łyk mocnej kawy.
-
Uśmiechnęła się delikatnie, widząc rozbawienie na twarzy Mitcha. Gdyby nie makijaż, którym zakryła podkrążone oczy, ona też wyglądałaby na zmęczonego, ale dumnego z siebie, pracoholika. Swój pozna swego. Ona Browna po wyglądzie, on ją po zapale z jakim oddawała się sprawie Ducha i po ilości kawy, którą zamawiała. Wątpiła czy był jeszcze ktoś poświęcający w takim stopniu swoje życie prywatne dla pracy. Przynajmniej w tym rejonie. Odrzuciła długopis na bok i napisała coś w dokumencie tekstowym, który otwarty miała na laptopie, razem z innymi programami.
- Mimo tych wszystkich wartościowych informacji mam wrażenie, że zostaliśmy zapędzeni do kąta. Nie mamy tak naprawdę nic, co dałoby nam przełom, coś co by go do nas doprowadziło.
Oderwała się od komputera i oparła na krześle, wcześniej sięgając po szklankę z mrożoną kawą. Upiła kilka łyków, patrząc na muchę przechadzająca się po stoliku.
-
Zawsze obecne były tam pytania - idiotyczna ciekawość dotycząca jego kalectwa. I choć nie miał jakiś większych obiekcji do wszczęcia dyskusji w owej tematyce, tak dopinane metki czy dopowiadane wnioski przez ciotkę Geraldine niebywale go irytowały (nadal nie do takiego stopnia, by wylewać na kogoś alkohol. Zdecydowanie wolał się go napić niż marnować). Poza tym, starał się być miły dla ludzi; czasami względnie miły, bo bacząc po swoim przykładzie, wiedział, że karma wraca.
Niektórzy faktycznie zasługiwali, aby wbić im śrubokręt w dłoń, byleby zamknęli swe nafaszerowane jadem usta, jednakże lepsze poczucie satysfakcji dawała zwyczajnie obojętność - względem ludzkiej głupoty rzecz jasna.
Druga strona medalu szerzyła zaś pogląd dobra; aby w każdym się jego ziarenka dopatrzeć, bo nikt nie był zgorzkniały bez większej przyczyny. Zwykle w jego wnętrzu rozgrywała się burza na jakimś konkretnym podłożu. Albo brakowało im dobrego seksu; jak to zwykł powtarzać ojciec Mitcha.
- Mamy więcej niż ostatnio - owym zwrotem próbował jej, ale też i sobie dodać otuchy. Póki co przecież brnęli w ciemność, choć ona była czymś znanym i zaakceptowanym przez Browna. Potrafił się w niej poruszać, odnajdując te lepsze walory świata. Świata, który skrywał się za grubą płachtą czerni. Uważał zatem, że nie ma rzeczy niemożliwych. Tak jak w tym przypadku, bo skoro on potrafił zwyczajnie egzystować w owej gęstej brei, to na pewno wspólnymi siłami uda im się wydostać z tej bardzo podobnej, by choć za kostkę chwycić Ducha.
Porywali się z motyką na słońce, lecz nie do końca
- Wiemy poniekąd jak wygląda. Jakim jest z charakteru człowiekiem. Że jest inteligentny, błyskotliwy, charyzmatyczny. Że można mu zaufać - przypomniał jej, wymieniając kolejne zdobyte informacje. Odchylił się przy tym nieco na swoim krześle; samym opuszkiem palca przesuwając po brzegu kubka - Wiemy jakie kobiety go interesują. Te ambitne, które coś osiągnęły w życiu. Tym zawodowym akurat. Wiemy, gdzie go widziano... - urwał, gdyż nagle w odpowiednie trybiki wskoczyła pewna myśl. Uruchomiła ona światełko. Małą żaróweczkę w umyśle profilera - Czy ktoś określił mniej więcej obszar? W sensie... Odległość od tych lokali. Możemy to nanieść na mapę i mniej więcej wyznaczyć jego teren działania. Takie osoby zawsze działają w tym samym miejscu, albo poruszają się według schematu. Nigdy też nie atakują tam dwukrotnie... Są ostrożni i przebiegli...
-
Samotność była jej drugim, nieodłącznym kompanem tuż po pracy. Zawsze mówiła sobie, że tak jest dobrze. Mówiła tak za każdym razem, kiedy pokłóciła się z Jonathanem. Mówiła, że woli samotność, gdy stał pod drzwiami przepraszając i prosząc, by go wpuściła. Szeptała, że dopiero w samotności odnajduje siebie i nic innego jej nie trzeba. Szepty roznosiły się po pustych czterech ścianach, gdy siedziała przy oknie w deszczową noc i patrzyła na krople spływające po szybie, nie zauważając że wyglądają zupełnie jak łzy płynące po gładkim policzku.
Czasami zapominała jak dobrze czuła się w czyichś silnych ramionach. Zapominała o swoich uśmiechach na widok śniadania podanego do łózka. O wzroku, niemalże błogim, śledzącym kogoś jej życzliwego, kto wypełniał te zimne mury swoim ciepłem i rozbawiał ją szczerym śmiechem.
Nie mogła pozwolić aby jej to zabrano, więc sama pozwalała, aby to co zyskała umykało jej przez palce. Jakiś czas temu zdecydowała o separacji, więc jej mąż przeniósł się do innego mieszkania.
Różnica pomiędzy nią, a Mitchem była taka, że on żył w mroku, bo musiał, a ona z wyboru. Trudno coś takiego zrozumieć, dlatego kobieta od nikogo zrozumienia nie wymagała, nikogo nie chciała obarczać swoimi problemami i emocjami, które próbowała trzymać na uwięzi. Podobno ich okazywanie to słabość, a ona nie chciała sobie pozwolić na słabości. Z drugiej strony jeżeli sama siebie nie do końca rozumiała, to jak miała rozumieć innych? Starała się, ale nie zawsze jej to wychodziło.
Odchrząknęła krótko, sprawdzając kilka rożnych dokumentów, a potem wpisując coś w komputerze. Cisza przedłużała się, aż w końcu wybuchnęła garścią informacji i wystrzeliła nimi w Mitcha, niczym gradem strzał z łuku.
— Obydwa lokale, w których widziano Ducha z ofiarami znajdują się w zachodniej części Seattle, niedaleko plaży.
Nie wyglądała na zadowoloną. Przypomniała sobie, że właśnie tam organizowany jest festyn letni. Chociaż gdyby morderca chciał wybrać się na festyn, to zrobiłby to niezależnie od tego, w której części miasta by go organizowano.
— Są stosunkowo niedaleko siebie, obydwa cieszą się dużą popularnością. Myślisz, że może mieszkać niedaleko, czy wręcz przeciwnie? Że kręci się z dala od swojego miejsca zamieszkania? — rzuciła pytania i zamilkła, znowu zaczynając pstrykać długopisem.
-
Zakładanie masek było ucieczką tymczasową, bowiem ona przeobrażała człowieka w tykającą bombę. Im wiele niedogodności szczelnie zamykaliśmy przed rzeczywistością, tym wystarczyła już zaledwie minimalna iskra, aby rozniecić potężny pożar.
Mitch starał się dawać upust własnym negatywnym bodźcom. Najczęściej objawiał je przy spotkaniach z innymi, a związku z prowadzoną grupą wsparcia. Bo tak najlepiej zdobywało się czyjeś zaufanie - poprzez okazanie tych osobistych słabości. Miał wtedy czysty umysł, a także serce, jakoby z niego zsunął się niewidzialny i po wskroś lodowaty ciężar. Był człowiekiem. Nie androidem, który tylko przypominał żywą istotę. Z zewnątrz, a w środku splatało się ze sobą pełno przewodów odpowiadających za jego funkcje egzystencjalne.
O te same bodźce powinna zatem pokusić się Rain. Zaryzykować i otworzyć się przed kimś. Ujawnić słabostki oraz obawy względem teraźniejszości, jak i przyszłości. Drobne rysy w akompaniamencie samotnych łez nie zapewniały przecież choć względnego ukojenia. Sprawiały raczej, że jej mentalna powłoka robiła się coraz bardziej zimna - lecz nie niezniszczalna, tak jak zwykła uważać.
Pod pewnymi aspektami ona oraz Brown byli do siebie podobni. Dryfując w krainie gęstego mroku, próbowali doszukać się w nim oznak jasności - i to takiej, która rozjaśniłaby ich byt.
Praca i swoiste obowiązki z niej płynące była poniekąd ucieczką. Opcją ewakuacyjną, chroniącą przed kolejną relacyjną porażką; nawet jeśli oboje nie zdawali sobie z tego sprawy, tak rzucanie się w wir obowiązków zapewniało inny tor myślowy.
Brak czasu równał się samotności.
Mitch jednoznacznie podłapał dryg, w dobie chaosu doszukując się wspólnych mianowników. Wraz z Rain zgrabnie połączyli odrębne, te niepasujące wątki, aby zrobić z nich coś na wzór prowizorycznej mapy. Mapy działania. Schematu, jaki to pozwoliłby im schwytać Ducha. Może nadal nie posiadali zbyt wiele, aczkolwiek konkretne okręgi stopniowo się zawężały. Powoli to oni wychodzili na prowadzenie; aby być kilka kroków przed tym niebezpiecznym człowiekiem.
- Właśnie przedstawiłaś dwie możliwe opcje - jasnowłosy uśmiechnął się przy tym delikatnie, wciąż palcami przesuwając po strukturze porcelanowego kubka, jakoby ten gest w jakimś stopniu uspokajał go, będąc też pewnym tikiem informującym o skupieniu, w którym to przecież trwał - Niektórzy atakują w obrębie swojego azylu. Najczęściej działają wtedy w afekcie, ale skoro jak widzisz, mamy tutaj typową osobowość socjopatyczną. Inteligentną oraz przebiegłą w swych działaniach bestię, to skłaniam się ku temu, iż nasz Duch zamieszkuje zupełnie inny obszar Seattle...
-
Kiedyś miała kogoś komu mogła się zwierzyć z najbardziej intymnych rzeczy. Kogoś komu ufała. Tak było, ale już nie jest. To przeszłość, którą chciała jak najszybciej zamknąć i mieć za sobą. Kolejna rana, która bolała tak, że nie była pewna czy da radę ją zaleczyć. Nie miała już nikogo, kto by jej w tym pomógł.
Mimo wszystko próbowała zawsze podnosić się z upadków i być wsparciem sama dla siebie. Próbowała traktować się na tyle dobrze, by przetrwać to, co ją spotkało.
Mroczne odmęty jej życia nie zawsze były wypełnione tak gęstą ciemnością. Kiedyś ktoś je rozświetlał, ale płomyk dawno zgasł. Oddałaby wiele, aby znowu poczuć na twarzy ciepły promień, gdyby tylko zdała sobie sprawę jak bardzo jej tego brakuje. Gdyby pozwoliła sobie poczuć jak jest zagubiona, być może wtedy odnalazłaby właściwą drogę.
Odłożyła długopis, zdając sobie sprawę, że takie pstrykanie może komuś przeszkadzać. Zerknęła na dłoń Mitcha, którą obejmował kubek, a potem na jego twarz. Gdy wychwyciła uśmiech, odwzajemniła go, chociaż on nie mógł tego zobaczyć. Szkoda.
Znowu złapała się na tym, że bacznie go obserwuje, mogła to robić swobodnie i korzystała z tego.
— Możemy tak przyjąć, chociaż nie lekceważmy innych opcji, bo może ich być dużo więcej, a i tak każda niepewna — zauważyła, jak zwykle na wyrost ostrożna. W pewnym momencie jej telefon odezwał się przyjemną dla ucha melodią, jednocześnie wibrując.
— Przepraszam na chwilę — rzuciła do Browna i odebrała. Rozmawiała jakiś czas, a na koniec zadeklarowała do słuchawki, że zaraz będzie na miejscu. Rozłączyła się i spojrzała na towarzysza. — Wzywają mnie do sądu. Pilna sprawa.
Wstała i pospiesznie zaczęła zbierać swoje rzeczy. — Odezwę się, gdy będę miała coś nowego. Pij sobie kawę na spokojnie… — urwała, bo zdała sobie sprawę, że zaczyna przez nią przemawiać poczucie winy za to, że zostawia go tu samego.
— i uważaj na siebie — dokończyła odrobinę kulawo, po czym wyszła. /zt