: 2022-06-03, 20:10
Bure futro opinające kota zjeżyło się w momencie, w którym zawisł nad nim cień chudego ciała. Kurtyna splątanych wiatrem włosów przysłoniła jej widok, zdając na łaskę albo niełaskę dachowca. O ile ten nie zareagował od razu, wysuwając w jej stronę ozdobione w pazury łapki, o tyle nie miała pewności, czy sytuacji nie zmieni choćby kolejny podmuch wiatru, przelewając czarę goryczy, a bardziej precyzyjnie - wykończając pakiet kociej cierpliwości.
Nie spodziewała się, że przychodząc tutaj dla oczyszczenia myśli, w miejscu które dotąd traktowała jako ostoję spokoju, targnie się na własne życie. W dodatku w sposób zupełnie niezamierzony.
Być może jeszcze kilka lat temu, gdy zalewała ją szturmem niekończąca się frustracja, przeszłoby jej przez myśl kilka czarniejszych scenariuszy. Gdyby tylko znalazła chwilę by przysiąść w fotelu, wyciągnąć przed siebie nogi i przez chwilę zająć się tylko sobą, ale jej myśli wiecznie krążyły wokół ojca, czasami stawiając kilka kroków na niezbadaną ścieżkę, którą poszedł jej brat, opuściwszy ją przed laty. Prawda była taka, że nawet jeśli chciałaby zrobić sobie krzywdę, najzwyczajniej w świecie nie miała na to czasu, będą aniołem dla tych którzy ją opuścili. Raz nawet uśmiechnęła się, zderzając się z tym porównaniem. Nie miała ani skrzydeł, ani zadatków by stanąć w szeregi tych legendarnych postaci. Była zwykła.
Zupełnie jakby kolor jej włosów, bladość jej skóry i spojrzenie rzucane ukradkiem zza ramienia mówiły, że niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. A jednak to ona wciągała nieprzytomne ciało pięćdziesięcioletniego (ponad!) mężczyzny do niewielkiego mieszkania. Codziennie rano przygotowywała w kuchni kolejno jajka po benedyktyńsku, tosty i kawę, na wszelki wypadek układając obok białą pastylkę aspiryny. Przychodziła na zmiany do warsztatu, kiedy ojciec dawał kolejny raz plamę i sama złożyła części w swoim pierwszym samochodzie. Ale to wciąż nie było dość.
Nie słyszała zbliżających się kroków, a włosy skutecznie zasłaniały jej widok. Dopiero kiedy w jej uszach odbił się echem do bólu znajomy, ale równocześnie obcy głos, drgnęła, odgarniając z twarzy włosy. Czuła, że za chwilę głowa jej pęknie od napływającej w dół krwi, mimo że od chwili zwisu minęły raptem trzy minuty. Być może nieco więcej.
- Inej? - powtórzyła bezmyślnie, a z jej ust wyrwał się żałosny, agonalny jęk. Nie miała szczególnej pamięci do twarzy, a widok do góry nogami tego nie ułatwiał. Nie rozpoznawała nikogo w postaci stojącej na przeciwko, a przynajmniej nie przez kilka pierwszych sekund, gorączkowo przegrzebując odmęty szwankującej pamięci.
Choć minęły lata odkąd widzieli się po raz ostatni, coś wewnątrz niej krzyczało, że to on! Niemożliwe. Czy jednak...?
- M-mercy? - cóż, jeśli strzał okaże się być ślepym, może chociaż ktoś okaże jej litości. - Em... Byłoby niesamowicie miło, gdybyś pomógł mi zejść. Widzisz? O tu, szlufka mi się zaczepiła. Możesz rozerwać. Cokolwiek tylko oszczędź mi kolejnych minut żenady - złożyłaby nawet dłonie w błagalnym geście, ale cały czas, który spędziła na wiszeniu w powietrzu, skutecznie ją zniechęcił do jakichkolwiek ruchów.
Nie spodziewała się, że przychodząc tutaj dla oczyszczenia myśli, w miejscu które dotąd traktowała jako ostoję spokoju, targnie się na własne życie. W dodatku w sposób zupełnie niezamierzony.
Być może jeszcze kilka lat temu, gdy zalewała ją szturmem niekończąca się frustracja, przeszłoby jej przez myśl kilka czarniejszych scenariuszy. Gdyby tylko znalazła chwilę by przysiąść w fotelu, wyciągnąć przed siebie nogi i przez chwilę zająć się tylko sobą, ale jej myśli wiecznie krążyły wokół ojca, czasami stawiając kilka kroków na niezbadaną ścieżkę, którą poszedł jej brat, opuściwszy ją przed laty. Prawda była taka, że nawet jeśli chciałaby zrobić sobie krzywdę, najzwyczajniej w świecie nie miała na to czasu, będą aniołem dla tych którzy ją opuścili. Raz nawet uśmiechnęła się, zderzając się z tym porównaniem. Nie miała ani skrzydeł, ani zadatków by stanąć w szeregi tych legendarnych postaci. Była zwykła.
Zupełnie jakby kolor jej włosów, bladość jej skóry i spojrzenie rzucane ukradkiem zza ramienia mówiły, że niczym nadzwyczajnym się nie wyróżnia. A jednak to ona wciągała nieprzytomne ciało pięćdziesięcioletniego (ponad!) mężczyzny do niewielkiego mieszkania. Codziennie rano przygotowywała w kuchni kolejno jajka po benedyktyńsku, tosty i kawę, na wszelki wypadek układając obok białą pastylkę aspiryny. Przychodziła na zmiany do warsztatu, kiedy ojciec dawał kolejny raz plamę i sama złożyła części w swoim pierwszym samochodzie. Ale to wciąż nie było dość.
Nie słyszała zbliżających się kroków, a włosy skutecznie zasłaniały jej widok. Dopiero kiedy w jej uszach odbił się echem do bólu znajomy, ale równocześnie obcy głos, drgnęła, odgarniając z twarzy włosy. Czuła, że za chwilę głowa jej pęknie od napływającej w dół krwi, mimo że od chwili zwisu minęły raptem trzy minuty. Być może nieco więcej.
- Inej? - powtórzyła bezmyślnie, a z jej ust wyrwał się żałosny, agonalny jęk. Nie miała szczególnej pamięci do twarzy, a widok do góry nogami tego nie ułatwiał. Nie rozpoznawała nikogo w postaci stojącej na przeciwko, a przynajmniej nie przez kilka pierwszych sekund, gorączkowo przegrzebując odmęty szwankującej pamięci.
Choć minęły lata odkąd widzieli się po raz ostatni, coś wewnątrz niej krzyczało, że to on! Niemożliwe. Czy jednak...?
- M-mercy? - cóż, jeśli strzał okaże się być ślepym, może chociaż ktoś okaże jej litości. - Em... Byłoby niesamowicie miło, gdybyś pomógł mi zejść. Widzisz? O tu, szlufka mi się zaczepiła. Możesz rozerwać. Cokolwiek tylko oszczędź mi kolejnych minut żenady - złożyłaby nawet dłonie w błagalnym geście, ale cały czas, który spędziła na wiszeniu w powietrzu, skutecznie ją zniechęcił do jakichkolwiek ruchów.