Pora roku wciąż dawała o sobie znać, przedwiośnie nieśmiało zaglądało do Seattle. Chmury ustępowały miejsca pierwszym promieniom słońca, odsłaniając szarostalowy błękit nieba. Termometry wskazywały ledwie dziesięć stopni powyżej zera, czy jak kto woli: dobiegały pięćdziesięciu stopni Fahrenheita. Ulica była spokojna o tej porze dnia, gdy smukła wskazówka zegara wybijała południe. Na trawniku sąsiadów bawiła się dwójka dzieci: bliźniacy. Dwa małe łobuzy, który ciągle wpadały w tarapaty. Tym razem było podobnie: testowali wytrzymałość swoich rowerów. Jak bardzo mogą się rozpędzić, zanim wjadą w kontry na śmieci. Gdzieś w oddali słychać było szczekanie psa. Pan Jefferson pewnie wyprowadzał swojego dziesięcioletniego Jack Russell Terriera. Siwiejąca skroń była cechą wspólną pupila, jak i właściciela.
Tymczasem w domu państwa King, panowała niemal grobowa cisza. Niemal. Zegar wybił pięćdziesiątą trzecią minutę po dwunastej, gdy nagle rozbrzmiała La finta giardiniera. Dźwięki nie były nachalne, ale brakowało tylko drobnych, maleńkich baletnic wbiegających do pomieszczeń z uśmiechami. Tę rolę pełniła Constance.
W jadalni pojawiły się świeże kwiaty, a ona nuciła pod nosem. Powtarzała dźwięki. Zgrywała się z nimi idealnie. Zdawać by się mogło, że wyuczyła się Mozarta na blachę. Duży wiklinowy kosz ustawiła na stole, wyciągając z niego domowe wypieki i przekąski. Muffiny, kilka ciastek zawiniętych w elegancką serwetę. Na sam koniec tarta z serem pleśniowym, sałatka mieniąca się kolorami pomidorów: od soczystej czerwieni, przez niemal czerniejący fiolet, przez zieleń i żółć. Połyskiwały w słońcu, skropione oliwą z oliwek.
– Zjesz? – zapytała z uroczym uśmiechem, patrząc na Marcusa. Tuż za nim przeszła nieco otyła, starsza kobieta. Sprzątaczka, jak zwykła o niej myśleć. Wcześniej niania. Costance zaczęła już rozkładać talerze, gdy z korytarza dobiegł dzwonek do drzwi.
– Spodziewamy się gości? – zapytała, unosząc lekko brwi i przenosząc wzrok z Marcusa, na gosposię. Ta tylko wzruszyła ramionami. Nigdy nie pałała sympatią do Connie. Nie wiadomo dlaczego. Blondynka zostawiła otwieranie drzwi niani, a sama ruszyła do kuchni - przygotować herbatę.
Marcus King