WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!
Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina
Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.
INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.
DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!
UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.
paige & syd, 17.02 przed zmierzchem
listonosz
US Postal Service
elm hall
Now you're just like me
Sydowi Shaule wydawało się czasami, że postradał już zmysły (albo, że właśnie je strada - w formie czynnej i teraźniejszej, nigdy jednak nie będąc na sto procent pewny, czy używa tego słowa w odpowiedni sposób; brzmiało jakoś koślawo, a przeniesione na papier nie wyglądało wcale dużo lepiej). Zastanawiał się wówczas, czy może po prostu naturalną drogą dzieje się z nim to, co osiemnaście lat wcześniej spotkało jego matkę. Wbrew pozorom nie był może jakimś wirtuozem czy geniuszem w zakresie biologii - a przynajmniej tak mu się wydawało, z samooceną zawsze zaniżoną złośliwymi podszeptami autokrytycyzmu - ale genetyki liznął wszak na tyle, żeby kojarzyć podstawy mechanizmów dziedziczenia. Szczerze? Wolał za dużo o tym nie myśleć; ilekroć to robił bowiem, tylekroć dochodził do coraz to bardziej i bardziej panicznych tylko wniosków, symptomy patologii odnajdując w każdym swoim geście, oddechu, w każdej myśli, pół-myśli i powidoku snu schwytanym czasem przez jego pamięć w przelocie, wiele godzin po tym, jak Syd otworzył powieki i wygrzebał się z sypialnianych pieleszy. Najgorsze było, że w sumie miało by to sens. Jego matka była przecież tylko rok starsza niż blondyn teraz, kiedy pojawiło się u niej to, co - zbyt późno - rozpoznano jako pierwsze objawy szaleństwa; i jedynie dwa lata, kiedy demonami schizofrenii (schizofrenii? c h y b a; to, co wydarzyło się wtedy, na dachu, próbując zrozumieć po fakcie, zarówno tata Syda, jak i różni inni dorośli zajmujący się śledztwem, swoje dociekania i hipotezy opierać mogli jedynie na nikłych śladach rozsypanych po mieszkaniu jak bajkowe okruszki w wielkim, ciemnym lesie, i zeznaniach milczącego ośmiolatka). Tak czy siak, im bliżej miał do każdych kolejnych urodzin (nawet, jeśli kalendarz ich w tym roku nie uznawał - bo luty kończył się akurat po dwudziestu-ośmiu, a nie dwudziestu-dziewięciu dobach), tym bardziej Syd przypuszczał, że może to już, i pora, nieuchronnie, przyszła teraz także na niego.
Nie na tyle jednak -
To znaczy: nawet, jeśli wariował, to nie zwariował na tyle, żeby choć przez pięć sekund rozważać stawienie się na imprezie ze zgrają siedemnastolatków.
Byłoby to przekroczenie wszelkich możliwych granic, jakich - w odbiorze Shaule, przynajmniej - absolutnie nie powinno się przekraczać. Nie, to nie tak, że przeczuwał, że by się tam nudził - był pewien, że to wszystko były miłe, i fajne dzieciaki. Jakaś jego część zapierała się jednak, że różnica wieku między nim, a kolegami i koleżankami Paige Turner (jak i, zresztą, nim i samą Paige) była na tyle duża, by czynić wszystko niezręcznym, ale i wystarczająco mała, aby w imprezowym kontekście nie uniknął potem przynajmniej kilku, potencjalnie dwuznacznych, scenariuszy.
Których bardzo, ale to bardzo, Syd wolałby unikać.
Tak bardzo zatem, jak bardzo rozczuliło go otrzymane pocztą zaproszenie - śmiesznie, bo w pastelowej w barwie kopercie, i prosto w rękę, przez Wilmę Ripley, tłumaczącej Sydowi, że córka wyszła do szkoły, ale bardzo kazała jej to przekazać swojemu ulubionemu listonoszowi - dwudziestopięciolatek nie zamierzał pojawiać się na urodzinowych celebracjach. Nie należał jednakże do tych osób - przez rodziców wychowany podobno na przyzwoitego człowieka (nie na tyle, najwyraźniej, by nadal nie musieć się zastanawiać, czy tamten chłopak, którego pobili z Orionem przeżył, czy też nie, ale wystarczająco, aby szanować urodziny poznanych przelotem nastolatek z sąsiedztwa, jakie - z pocztą - odwiedzał w poniedziałki i piątki) - które uznawały, że skoro na imprezie nie mogą się pojawić, to zwalnia je to z obowiązku przekazania solenizantowi prezentu i życzeń.
Siedemnastego lutego dwa tysiące dwadzieścia trzy starał się więc, strategicznie, opóźnić swoje odwiedziny na progu zadbanego, dwupoziomowego domu ze stryszkiem, takiego o prostokącie ładnej, niskiej werandy, i firankach zawieszonych w oczodołach okien jak powieki u katatoników - w pół drogi do dolnej linii rzęs - tak bardzo, jak tylko się dało. W nadziei, że kiedy dotrze już pod ostatni adres w swoim piątkowym rejonie, zastanie pod nim samą jubilatkę, a nie tylko jej - tak myślał - rodzicielkę. Która była miła, ale też dość przytłaczająca w sposobie, w jaki witała się z Sydem (zionąc oparami czterdziesto-coś letniej, seksualnej frustracji), zapraszała go na herbatę (odmawiał, wykręcając się napiętością grafiku), i komentowała, jakie to urocze, że chłopak nie mówi, a jednocześnie tak pięknie się wyraża (bo Syd, tłumacząc jej powody, dla których naprawdę nie może wejść na filiżankę oolonga, kaligrafował literki w swoim brulioniku uważnie i starannie).
Było zimno, więc wspinając się po schodkach - ze standardowym naręczem poczty (rachunkami wciśniętymi w anonimowość urzędowej koperty, pocztówką z Florencji od kogoś, kto nazywał się Margaret Guppy oraz jedną paczką z amazonu), i upchniętym pod nim, niestandardowym pakunkiem, w którym skrywała się przyniesiona Paige książka - z każdym oddechem wypuszczał spomiędzy warg małą, białawą chmurkę pary. Poza tym trochę się trząsł; nie z emocji, ale, po prostu, z zimna - nadal żałując, że nie pofatygował się nadal, by kupić sobie nowy szalik po tym, co spotkało jego ostatni.
Trochę tak, jakby się za to karał. Przeświadczony, że ma ku temu dobry powód.
Dotarłszy na próg, Syd wysupłał owinięty w kolorową krepinę, i przewiązany wstążką pakunek tak, by znalazł się on na szczycie korespondencji, i zadzwonił do drzwi, marszcząc zziębnięty nos, i mrużąc trochę powieki.
tropicielka teorii spiskowych
sunset hill
Ale wracając do meritum - tak, Paige poprosiła Wilmę, żeby przekazała Sydowi zaproszenie i choć kobieta na początku nie mogła zrozumieć, dlaczego jej przysposobiona była tak uparta względem utrzymywania relacji z pierwszym lepszym listonoszem, to w końcu zgodziła się, żeby przekazać mu wiadomość. Okej, może Turnerówna posunęła się do pewnego rodzaju d e l i k a t n e j emocjonalnej manipulacji, ale kto nie postąpiłby w podobny sposób, jeśli chodziło o spędzenie urodzin w towarzystwie przyjaciół?! (Bo tak przecież w głowie nazywała sobie to, co łączyło ją z Shaulem - być może zbyt prędko wyrywała się do nazywania kogokolwiek przyjacielem.)
Tak czy owak, kiedy od ścian przedpokoju odbił się echem dźwięk dzwonka do drzwi, Paige akurat pakowała do piekarnika porcję ciasteczek, których wyczarowywaniem zajmowały się z ciocią. Ta uniosła pytające spojrzenie na kuchenny zegar.
- Nie za wcześnie? - odezwała się, mając nadzieję na rozeznanie się w sytuacji przy pomocy Paige, ale ta przecież już zdążyła poderwać się na równe nogi i polecieć do drzwi, nie domykając nawet piekarnika. Nie mogła wiedzieć, że Wilma westchnęła ciężko, zaraz domykając klapę i kręcąc głową z poirytowaniem - bo to przecież niegrzeczne, żeby zjawiać się dwie godziny przed czasem; logiczne, że wszystko nie mogło być już gotowe!
W międzyczasie dziewczyna zdążyła obrzucić wzrokiem swój ubiór w odbiciu zawieszonego w przedpokoju lustra. Okej, może i nie zdążyła jeszcze wystroić się z odpowiednią pompą, ale to nic; wpuści gościa, zaprosi do salonu, powie, że ma się czuć jak u siebie w domu - tak - a potem włączy playlistę, powie, że zaraz wróci i skoczy na górę przebrać się w błyskawicznym tempie. Piękny plan - ale zamiast pomóc jej ogarnąć emocje i jakoś je opanować, sprawił, że jeszcze bardziej kręciło jej się w głowie z nadmiaru wrażeń; czasem sama nie dowierzała, że potrafi tak często odczuwać rzeczy tak mocno i nie eksplodować - tym bardziej było jej szkoda kontrolowanych przez 5G smutasów, którzy nie wyłączyli telewizji, żeby włączyć myślenie i nie klikali nigdy w wysyłane przez nią linki do filmików z żółtymi napisami.
Na tym emocjonalnym rauszu, zamaszyście otworzyła drzwi z szerokim uśmiechem na ustach, a widząc w nich swojego - warto to podkreślić jeszcze raz - ULUBIONEGO listonosza (a to nie było wcale takie oczywiste, bo Paige słynęła z zagadywania każdego osobnika, który miał pecha wejść w pole jej rażenia, a od tej klątwy nie byli wolni ani sąsiedzi, ani rozmaici pracownicy fizyczni, którzy przewijali się w okolicy), natychmiast ścisnęła go w najsilniejszym uścisku, jaki mogła z siebie wykrzesać.
- SYD, PRZYSZEDŁEŚ! - wykrzyczała mu praktycznie w ucho, zanim zostawiła na jego policzku odcisk różowego błyszczyku. Jakby ktoś się nie domyślił - tak, miała drobne problemy z identyfikacją barier osobistych swoich rozmówców. Odsunęła się na pół kroku, ale dłonie wciąż trzymała wyciągnięte nieco w górę, aby móc ułożyć je na jego ramionach. - SŁUCHAJ, bo ty jesteś trochę przed czasem… ale to nic złego, w ogóle się nie martw! To super, że jesteś, tak właściwie, bo widzisz, ja się nawet nie przebrałam w odpowiedni outfit, a mam trzy kandydatury i tak wymyśliłam, że po prostu będę zmieniać stroje co parę godzin imprezy, żeby wszystkie wykorzystać, no ale potrzebuję pomocy, żeby zdecydować w jakiej kolejności, bo nie wiem, czy powinnam witać gości w takim najbardziej szalonym outficie, czy może jednak wyważonym, na wypadek, jakby ktoś przyjechał z rodzicami? Chociaż chyba nikt nie przyjdzie z rodzicami…? No ale oni zawsze mogą zostać w aucie i tylko przez szybę wyglądać, do kogo to ich dziecko idzie, co nie? NO ALE NIEWAŻNE, wchodź szybko - przełożyła dłonie na jego nadgarstki, aby zacisnąć na nich delikatnie pociągnięte kolorowym lakierem palce i wciągnąć go zaraz do środka.
- CIOCIU, to Syd przyszedł, idziemy na górę, bo muszę się przebrać! - zakomunikowała już rzucając się do schodowej obręczy, ale zanim zdążyła przeskoczyć chociaż parę stopni, Wilma wyjrzała z kuchni, żeby obrzucić ich oboje nieco skonsternowanym spojrzeniem. Przesunęła je z Syda na Paige i potem z Paige na Syda, aż w końcu rzuciła tylko krótkie;
- Przebierz się w łazience. I zostawcie uchylone drzwi.
A potem niepewnie wycofała się do kuchni, żeby dalej pilnować ciasteczek. Paige z kolei skinęła na Shaule’a głową, dając mu do zrozumienia, że ma iść za nią na górę.
syd shaule
listonosz
US Postal Service
elm hall
Syd trochę dał się zaskoczyć - ale głównie w taki sposób, w jaki znaleźć się swojemu kilkulatkowi pozwala na przykład rodzic w trakcie zabawy w chowanego, albo złapać - starszy brat, uciekający podczas berkowania przed młodszym rodzeństwem. Chociaż dla "przyjaźni" blondyn stosował nieco inną definicję niż ta Paige, miana tego używając tylko w odniesieniu do jednej, i to zakończonej już, relacji jaką kiedyś nawiązał (no, może nie licząc jego związków ze zwierzętami, które też przecież regularnie nazywał przyjaciółmi), na pewno mógł stwierdzić, że w ostatnim czasie zdążył dziewczynkę odrobinę poznać.
A już na tyle, z pewnością, aby spodziewać się niespodziewanego - i to akompaniamencie nastoletniego słowotoku, nagłych zrywów drobnego ciała wpadającego w orbitę jego przestrzeni osobistej niczym wielobarwny meteoryt, chmury brokatu, pastelowego pyłu, zapachu tanich, dziewczęcych dziecięcych perfum i błysku różowej ciapki, którą Turner kładła sobie na wargi, a z warg tych - prosto na jego policzek. Nie zwiał więc, chociaż właśnie to zrobiłby pewnie gdyby na podobne zachowanie zdobyło się względem niego jakieś dziewięćdziesiąt osiem procent tych mieszkańców Seattle, którym regularnie dostarczał listy i przesyłki. Trochę zesztywniał - w bardzo sydowy, a więc i wybitnie nieseksualny (i dość nieporadny przy tym) sposób, rozmrugał się intensywnie, wnętrzu białego domku posyłając błyski błękitnych tęczówek tak, jakby kolorowym girlandom i balonom z konfetti wysyłał paniczne SOS, a potem otoczył Paige ramieniem - tym, w którym nie trzymał prezentu. Nie na długo jednak, bo nim zdążył zaoponować, dziewczyna już ciągnęła go w górę schodów z zaskakującą siłą zaklętą w patyczkach palców, którymi oplotła jego nadgarstek.
Gdyby mógł, przecież od razu zapewniłby Panią Wilmę, że jest zupełnie niegroźny -
- to znaczy, przynajmniej dla ubranej w mnogość kolorowych tkanin gówniary zaplątanej we własną niewinność i urojenia, bo przecież nie dla Oriona, na przykład; o niego - i o to, co dalej i z nimi, i pomiędzy nimi, martwił się coraz silniej
Nie zdążył też w swoim mikrym, awaryjnym notatniczku noszonym za paskiem pracowniczego uniformu wypisać szeregu obietnic, że owszem, zostawią uchylone drzwi (najlepiej w ogóle te wyjściowe, żeby Syd mógł szybko nawiać, kiedy już się za bardzo skonsternuje), ale za to Shaule pilnować będzie, żeby szczelnie zamknąć oczy i trzymać je takie - zamknięte - przez cały proces turnerowych przebieranek.
Potknął się na ostatnim progu, wyszarpnął z kieszonki kurtki pisaczek (ten sam, którym zaznaczał na liście adresy, pod którymi nie zastał odbiorców - a więc i pod które musiał stawić się ponownie następnego dnia) i, na moment przed przekroczeniem progu dziewczęcej sypialni, zdołał naskrobać tylko pośpieszne:
- Paige bardzo Cię przepraszam ale nie będę mógł zostać na Twojej Imprezce
Niezależnie od tego, czy Paige zdołała posłać mu pełne wyrzutu i niezgody spojrzenie, czy też nie, blondyn jeszcze się zreflektował:
- Ale tak, koniecznie pokaż mi wszystkie stroje
- Tylko faktycznie zostawmy te drzwi otwarte zeby nie martwić Twoich rodz
- Opiekunów?
tropicielka teorii spiskowych
sunset hill
Syd natomiast żadnym reptylianinem nie był, za dobrze mu z oczu patrzyło; zresztą kiedyś zapytałą go o to, czy identyfikuje się z jaszczurkami, a potem mieli długą i filozoficzną rozmowę o temperamentach różnych gadów oraz płazów, aż w końcu Paige uznała, że to, że ktoś lubi jaszczurki niekoniecznie musi zaraz świadczyć o tym, że sam jest gadziną, co z pewnością było cenną życiową lekcją. I dzięki komu, jak nie Sydowi, miałaby odkrywać kolejne płaszczyzny ludzkiej złożoności?! Każda matka, ciotka i opiekunka powinna być zadowolona, że ich podopieczna ma u swojego boku, tuż pod pocztową skrzynką, kogoś tak erudycyjnego i skłonnego do poszerzania jej horyzontów.
A jako że Syda uważała z góry za eksperta od niemal każdej dziedziny, uznała od razu, że z ułożeniem strojów w odpowiedniej kolejności też mógłby jej pomóc. Nie chciała pytać Wilmy, bo ta wybroniłaby się zaraz jakimś bezpłciowym, utartym fazesem, pokroju: wszystkie są śliczne, co zresztą byłoby nieprawdą, bo Paige może i była naiwna, ale nie skończenie głupia i zdawała sobie sprawę z tego, że jeżeli ktoś krzywi się na widok konkretnego ubioru, to raczej nie jest z niego zadowolony.
Ale trzeba było pani Ripley oddać to, że komentarz o “wyzywającym” stroju wymsknął się jej tylko raz albo dwa (co nie znaczyło, że Paige jakkolwiek ten zarzut zrozumiała, bo wyzywać nikogo nie chciała - ani słownie, ani na pojedynek jakiś - patrz: akapit o jej staraniach w judo).
- Nawet nie wiesz, jak się cieszę, że…! - urwała w pół zdania, półtorej kroku za progiem pokoju, koncentrując się zaraz na słowach nakreślonych przez Syda na karteczce. Na jej twarzy musiała pojawić się odrobina konsternacji - w końcu Shaule był tutaj, obok, naperzciwko, dlaczego więc nie mógł pojawić się na Imprezce? Nie zdążyła nawet wyartykułować czegokolwiek sensownego, zanim Syd postanowił napisać coś więcej. Odczytując jego pismo musiała mamrotać tekst pod nosem, żeby utrzymać odpowiednią dozę skupienia.
- Jeny, Syd, dlaczego nie możesz zostać…? Jeśli się stresujesz za bardzo, to wiesz, będziesz mógł tutaj przychodzić sobie odpoczywać albo żeby się wyciszyć trochę, albo w kuchni mamy rybkę akwariową, to na nią możesz patrzeć; mnie to zawsze uspokaja na przykład, ma na imię Bulb, bo bulgocze, wiesz… No a moi znajomi są kochani, to zresztą będzie tylko parę osób, n a p r a w d ę. Bez ciebie nie będzie tak fajnie - odparła z nieukrywanym smutkiem (bo przecież Paige naprawdę słabo wychodziło udawanie innych emocji). - O NIE, czy ja wywieram na tobie presję?! - zreflektowała zaraz z przerażeniem na języku. - O NIEEEEE. Posłuchaj, zrobimy tak: słuchaj. Słuchaj, pomożesz mi ze strojami, okej? I… przemyślisz to chociaż? Upiekłyśmy z ciocią super ciasteczka i babeczki… znaczy, dam ci i tak, nawet jak nie będziesz chciał zostać, ale no… Przemyślisz chociaż? - zapytała, przez dłuższy moment wpatrując się w niego wyczekująco.
Ale dobra - stroje. Przeszła do rzeczy jak tylko uzyskała od Syda odpowiedź; a od jej treści zależał tylko stopień zapału, z którym rzuciła się do szafy. W końcu - na Imprezce czy nie - teraz był z nią, a ona tęskniła za nim do tego stopnia, że mogłaby siedzieć z nim nawet w głuchej ciszy i oglądać Bulba, jak pływa w kółko… co zresztą było totalnie prawdopodobne, że tak właśnie skończą po tych emocjonalnych wyżynach, związanych z dobieraniem outfitu do godziny. Wybrała pierwszy komplet i - zgodnie z zaleceniem Wilmy (choć i tak przewróciła oczami, uśmiechając się do Syda, kiedy opuszczała pokój - udała się do łazienki, żeby zaraz powrócić w pierwszej propozycji zachwycenia urodzinowych gości.
- SYD! Co myślisz? - zapytała, stojąc jeszcze w progu, a następnie obróciła się powoli, prezentując strój. - To w ogóle jest super dlatego, że jest golf i drugi rękaw, bo to jest taki komplet, a na niego nałożyłam właśnie taki materiał przezroczysty ten, co go sama spięłam tak w sukienkę i wiesz - jest ciepło, ale błyszczy, a to najważniejsze - wyjaśniła zaraz swój koncept. - Potrzebuję ocenę od 1 do 10 i opinię na którą część nocy przeznaczyć to. Myślę, że przejście w drugą kreację można by było zrobić tak około dziesiątej, a w ostatnią około drugiej… - przybrała minę pełną zamyślenia, bo to przecież było w a ż n e.
listonosz
US Postal Service
elm hall
No, właśnie.
Kiedyś - pięć do ośmiu lat temu, mniej więcej - naprawdę myślał, że wie, jaki jest. Gdyby ktoś mu kazał się wówczas opisać, kolejne przymiotniki i skojarzenia wstawiając w rządek na liniowaniu kartki, blondyn wymieniłby na przykład, że jest generalnie cichy i spokojny. Że potrafi słuchać i lubi zwierzęta, sezamową sałatkę z ogórków od Pinga, sposób, w jaki Orion wymawia niektóre słowa, określone rodzaje muzyki (a określonych - nie), oraz konkretne gatunki literackie. Powiedziałby, że politycznie raczej lewicuje, choć w kwestii ekonomicznych decyzji partii demokratycznej bywa sceptyczny; i, że w kontekstach filozoficznych fascynuje go szczególnie stoicyzm. Wymieniłby, że potrafi być złośliwy, ale często wypowiada wszystkie uszczypliwości zbyt wolno, więc i tak wypadają licho i płasko; oraz, że potrafi przepraszać. A także, że kocha mocno i wiernie; lubi być szczery; że wierzy w wolność wypowiedzi w mediach i relacjach międzyludzkich (o ironio, samemu ograniczając się zwykle do piśmiennictwa...), że ma wrodzone, głębokie poczucie sprawiedliwości, i że boli go, kiedy życie jest nie fair - względem innych nawet bardziej niż w stosunku do niego samego.
No, ale to było kiedyś. Zanim - wynikiem kilku bardzo nieszczęśliwych splotów przypadków i zbiegów okoliczności - zanegował i zakwestionował wszystko (nie dlatego, że chciał, ale ponieważ został ku temu zmuszony), co wcześniej jawiło mu się jako pewnik.
- Dziś zatem nie był już nawet pewien, czy uważa się za dobrego człowieka.
Żeby sprawdzić, czy ma rozwidlony język, Syd musiał go tylko wystawić i pomacać, albo ślizgnąć nim o podniebienie; nie trzeba było zaglądać w siebie, dokopując się do własnego kompasu moralnego, i sprawdzać, czy, i w jaki sposób, działa.
Pod tym przynajmniej względem mógł więc szybko zgodzić się z siedemnastolatką - nie, z pewnością nie był jaszczurzą kreaturą z ambicjami na opanowanie świata. Miał tylko nadzieję, że będzie to wystarczać również Wilmie Ripley - która na temat jego obecności w sypialence podopiecznej nie zacznie roić sobie jakichś niebezpiecznych wizji.
- Na pewno są bardzo kochani
Dorosły w nim, jednakoż, robił się trochę zmartwiony, i czujny. Żył może w bańce własnej, dość samotnej rzeczywistości, ale przecież sam chodził kiedyś do liceum, a i teraz zdarzało mu się w sobotni poranek odwiedzać - z pocztą - jakieś pobojowisko po nastoletnim melanżu, który wymknął się spod kontroli naiwnych organizatorów. Zakładał więc, że istnieje spora szansa, iż turnerowe wizje o "paru osobach" staną w ogniu i spłoną (na panewce) z chwilą, w której dziewczyna otworzy drzwi pierwszym gościom.
Podrapał się po karku.
- Okay, może skupmy się na razie na strojach i zobaczymy?
No cóż, może faktycznie zostanie? (W najgorszym razie wyjdzie na tego dziwaka, który cały wieczór spędził w równie, co jego własne, milczącym towarzystwie akwariowej rybki).
Albo przynajmniej porozmawia z ciocią Paige, upewniwszy się, że dziewczynka jednak jest na własnej imprezie Imprezce, tak zwyczajnie, bezpieczna.
Zatopiony w przemyśleniach, aż podskoczył, gdy nastolatka wróciła do pokoju w błysku pierwszej modowej propozycji. Może w podświadomym treningu przed spotkaniem z Bulbem, rozwarł wargi w zaskoczenie-zachwycone "o", a potem klasnął w dłonie i pokiwał głową. Czuł się jak jurorzy w telewizyjnych turniejach, kiedy przerzucił kartkę w notatniczku, skrobiąc na papierze krzykliwe, jednoznaczne:
- 100
Pomyślał, że skoro jest ciepło, ale błyszczy, to musi być tak, jakby Paige owinęła się letnim niebem, od wewnątrz wylizanym wspomnieniem po zaszłym za nie słońcu. Podobało mu się - zarówno ta metafora, jak i widok połyskujących tkanin - b a r d z o.
No, i ten golf, płynnie przeradzający się jakby w kieckę. Wyglądał dość zachowawczo - a przez to: bezpiecznie.
- Drugiej nad ranem?
- A jaka jest kolejna propozycja?