imie i nazwisko
achilles timéo du maurier
pseudonim
w dzieciństwie wołano go ally
data i miejsce urodzenia
1.01.1992, nantes
dzielnica mieszkalna
chinatown
stan cywilny
stary kawaler
orientacja
homoseksualny
zajęcie
zdany na siebie samego księgarz w małej, zapomnianej księgarni
miejsce pracy
seattle mystery bookshop
wyznanie
wychowany w wierze ateista
jestem
(prawie) miejscowy
w Seattle od:
1995
Ale tak naprawdę chyba wcale nie było.
Przecież niczego mu nie brakowało; matka była mu matką, ojcem, dziadkami, przyjaciółką, wszystkim, czego przez lata potrzebował. Dbała o niego, okazywała mu miłość i wsparcie, a kto wie do czego byłaby zdolna dla niego, gdyby zaszła potrzeba. Dorastając, zaczął dostrzegać w jej oczach — takich samych, jak te, które widział w lustrze — jakieś zmartwienie, smutek, którego przez pewien czas nie rozumiał. Nie znał jeszcze lęku przed stratą, ale kiedy go poznał, zrozumiał jedno. Nie mógł jej nigdy rozczarować. Przecież mieli tylko siebie.
Nie był jednym z tych, którzy stawiają przyjaciół ponad rodzinę i wcale nie musiał się starać — właściwie ciężko powiedzieć, by miał jakichkolwiek przyjaciół. Zawsze był tym dziwnym, mizernym dzieciakiem, niższym o głowę od rówieśników, który tylko siedział z głową w książkach i dostawał piłką w brzuch na zajęciach sportowych, bo nie dawał rady jej złapać. Kiedy później, jako nastolatek, wystrzelił w górę, w ciągu jednego roku przerastając jednocześnie mamę, jak i kolegów, zmieniła się tak naprawdę tylko jego garderoba — wszystkie spodnie, które miał, nagle zaczęły przypominać coś, czemu nawet nie potrafił nadać nazwy, sięgając mu co najwyżej za kolano. Ale nawet będąc wysokim, pozostał wycofany i cichy, a wybieranie między sportem, a pochłanianiem kolejnych pozycji z bibliotecznej półki, właściwie dla niego nie istniało. Zawsze wybrałby to drugie.
Matka zmarła, kiedy był na drugim roku studiów i nagle został zupełnie sam. Nie było go stać na utrzymanie mieszkania, w którym dotychczas żyli, więc za resztkę oszczędności i kilkaset dolarów ze sprzedaży paru zbędnych mebli, wynajął coś znacznie mniejszego w mało zachęcającej dzielnicy i porzucił marzenia o studiowaniu. Musiał iść do pracy, utrzymać się i spłacić pożyczki, które zaciągnęła jego rodzicielka, by mógł w ogóle zacząć się kształcić. Pożegnanie się z uczelnią nie przyszło łatwo. Zawsze chciał wrócić, dokończyć swoje kursy i móc chociaż poszczycić się dyplomem, skoro nie miał żadnych innych, spektakularnych osiągnięć. Robił co mógł, by wyjść na finansową prostą, która pozwoliłaby mu ponownie zacząć rozmyślać nad wyższą edukacją.
Pracował w różnych miejscach; za dnia jako kierowca albo dostawca, choć jego stary, wiecznie wydający dziwaczne dźwięki samochód, który był zapewne starszy od niego samego — mama kupiła go po przyjeździe do Stanów już jako używany — każdego dnia zachowywał się, jakby miał zaraz zaniemóc; popołudniami dawał korepetycje, a wieczorami, kiedy osiągnął pełnoletniość, zaczął kilka razy w tygodniu brać ostatnie zmiany w lokalach sprzedających alkohol. Bary i puby płaciły lepiej początkującym barmanom, niż restauracje kelnerom. A później, zupełnie przez przypadek, trafił do księgarni i tam już pozostał.
Nigdy nie wrócił na studia, po latach właściwie całkowicie o tym zapomniał. Utknął pośród książek; całymi dniami przemierzał ścieżki między regałami i czuł, że to jest jego miejsce, a nie wielkie uniwersyteckie sale. Wystarczyło mu kilka miesięcy, by wiedzieć z pamięci, co gdzie się znajdowało, a zapytany konkretną którąś pozycję, nie musiał nawet podnosić wzroku zza lady, choć wszystko co sprzedawali, było na życzenie właściciela ułożone w klasyfikacji Deweya. Wszystko było tam zupełnie inne, niż w innych miejscach, do których zdarzało mu się trafiać w poszukiwaniu książek i chyba właśnie ta inność najbardziej trzymała go w miejscu.
Kiedy właściciel księgarni zachorował, a później zmarł, rodzina nie miała zamiaru zajmować się biznesem starszego człowieka ani jego jedynym pracownikiem. Nie powiedzieli mu tego wprost, ale w rzeczywistości nie interesowało ich, co stanie się z księgarnią ani czy w ogóle przetrwa. W kilka tygodni postanowili całkowicie z niej zrezygnować, przekonani, że generuje więcej strat, niż zysków, a jedyną sensowną osobą, na którą mogliby przerzucić to, co w ich oczach było problemem, okazał się Achilles. Z tym, że się mylili. Sądząc, że pozbywają się problemu, tak naprawdę wyświadczyli ogromną przysługę młodemu księgarzowi. Być może biznes nie był szalenie rentowny, ale to miało się zmienić; ostatnie pół roku upłynęło mu na drobnych renowacjach, poszerzaniu asortymentu i szukaniu potencjalnych, nowych pracowników, by tchnąć w nieco opustoszałe, ukryte w Downtown miejsce jeszcze trochę życia.
W końcu teraz było jego. Mógł zrobić co tylko chciał, naprawdę, co tylko chciał. A może, wybiegając w przyszłość bardziej odważnie, mógł nawet kiedyś wrócić jeszcze na studia? Budzenie się i zasypianie z tą myślą chyba działa na niego motywująco, a przynajmniej terapeutycznie. Podoba mu się to uczucie, że ma przed sobą jeszcze trochę nieodsłoniętych kart.
• Nie nadąża za kinowymi hitami, w zasadzie od bardzo dawna nie widział żadnego filmu i czasem mu tego brakuje, ale nie ma pojęcia, od czego zacząć.
• Ma alergię na kocią sierść. Marzy mu się przygarnięcie psa, ale na to nie ma czasu.
• Dwa lata temu spłacił wszystkie pożyczki, które zostały zaciągnięte na opłacenie czesnego za jego studia.
• Odkąd ma księgarnię na własność, zastanawia się nad powrotem na uczelnię, ale póki co nie zrobił nic w tym kierunku.
• Nie potrafi podrywać i bardzo trudno mu wyłapać, że ktoś próbuje poderwać jego; z tego względu pewnie wysyła sporo sprzecznych sygnałów mężczyznom, jak i kobietom.
• Nigdy nie był w poważnym związku.
• Ma alergię na cytrusy.