Od kilku dni Hugo chodził nerwowy: zaciskał znienacka zęby, pocierał palce i często mył ręce, niestosownie odzywał się do pracowników, gwałtownie obchodził się z przedmiotami oraz ludźmi. Źle sypiał, bo w obawie przed kolejną, niefortunną wiadomością notorycznie sprawdzał telefon. Potem zrywał się wczesnym rankiem, a objawem jego zmęczenia były podkrążone oczy.
Frapował się. Po sześciu latach jego spokojna, wręcz monotonna rutyna została zaburzona przez telefon od matki. Stephanie Cunnigham (w domu sprawdzę czy dobrze napisałam nazwisko) była z siebie niezwykle dumna i nie przyjmowała do wiadomości, że przeszkodziła Hugo. Zagroziła, że jezeli nie pojawi się na tegorocznym spotkaniu wigilijnym, to zdradzi ojcu jego lokalizacje. Ponadto wiedziała o małżeństwie, więc nie zgodziła się, aby przybył sam.
Dla Hugo było to niewygodne. Niewygodne i niebywałe stresujące. Przez minione lata dokładał wszelkich starań, aby rodzina go nie odnalazła. Unikał mediów społecznościowych, wywiadów - które zapewne wspomogłyby jego biznes - nie używał prawdziwego imienia i starego nazwiska. Ostrożnie podchodził do nowych kontrahentów, uprzednio sprawdzając czy nie mieli powiazań z działalnością ojca oraz nie zatrudniał pracowników australijskiego pochodzenia. Poza tym żył dobrze: rozwijał się w obranych sobie kierunkach i spotykał się z ludźmi, których przywykł nazywać znajomymi. Przestał czuć presję i pomimo mentalnej świadomości zbiega, nie doszukiwał się na każdym kroku zagrożenia.
Do zeszłego poniedziałku, gdy pod nieznanym numerem usłyszał głos matki. Wystarczyło słowo, jego imię Vincente, wypowiedziane w ten sam formalno-czepliwy sposób, co przed sześcioma laty. Natychmiast zrozumiał z kim miał do czynienia.
Potrzebował kilku dni, aby ukoić emocje. Gdy nastał wątpliwy spokój, przysiadł za biurkiem i wpatrywał się w telefon. Na ekranie widniało puste pole bez zdjęcia i inicjały jego żony.
W końcu wybrał numer. Wydawało mu się, że czas oczekiwania na połączenie mocno się wydłużył, choć w rzeczywistości Maya odebrała po czwartym sygnałem - tuż przed pocztą.
- Masz plany na święta? - zapytał znienacka, nie tracąc czasu na mozolne powitanie. - Jesteś mi potrzebna. Właściwie bardzo potrzebna. Moja matka się odezwała i chce - wymaga - abyśmy przyjechali na wigilię - natychmiast wyjaśnił po co zadzwonił. - Oczywiście zapłacę - dodał, chcąc dodatkowo zachęcić Maye.
Ich ostatnia rozmowa miała miejsce kilka tygodni temu. Wtedy też zadzwonił jako pierwszy, bo potrzebował jej numeru dowodu. Nie kontaktował się z Mayą w innych przypadkach.
Maya Barlowe