WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

ODPOWIEDZ
love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

25. Nowa rzeczywistość – we troje – jawiła się jako doprawdy ekscytująca, ale jednocześnie cholernie przerażająca. Trudno powiedzieć, że nie była na to gotowa, bo przecież wspólnie przygotowywali się do nowej roli od dłuższego już czasu, niemniej jednak życie kolejny raz ich zaskoczyło: Reggie pojawił się bowiem na świecie odrobinę wcześniej niż było to zaplanowane. A to jednakże w ich dotychczasowym życiu zmieniało przecież wiele, a nawet – wszystko. Z dnia na dzień bowiem zostali rodzicami, mając teraz pod opieką najcenniejszy skarb. Jednocześnie jednak, tutaj w szpitalu, Jordie chyba mimo wszystko czuła się odrobinę pewniej, stała opieka cudownej położonej dodawała jej otuchy i mimo, że te wspólne początki – mimo, że cudowne – wcale nie były takie proste, to i tak jej wsparcie okazywało się nieocenione. Jej, no i oczywiście Chestera, który nie odstępował jej i ich synka niemal na krok, pragnąc chyba podobnie jak Jordana, nie opuścić ani jednej chwili z jego pierwszych dni życia. Co prawda Jordie tutaj była trochę ograniczona ruchowo z początku, jednakże szybko doszło do pionizacji i w ostateczności, mimo początkowego bólu, musiała zacząć chodzić, bo przecież nie mogli spędzić w szpitalu całych wieków, a zaledwie trzy dni – w tym czasie musiała zrobić jak najwięcej, by zacząć się ruszać, by poznać na wstępnym etapie synka i by poczuć się pewniej w opiece nad nim. Ale to właśnie to tak ją martwiło – to, że za moment zostaną z nim przecież kompletnie sami, a to właśnie wtedy spadnie na nich ta największa odpowiedzialność i konieczność radzenia sobie samemu. Mimo tego wszystkiego jednak Jordie była zapatrzona w niego niczym w najpiękniejszych obrazek na świecie, chłonąc niemal każdą chwilę, w której miała go w swoich ramionach, przy tym oczywiście przyjmując już liczne odwiedziny zniecierpliwionych cioć, czyli – sióstr Jordany, które koniecznie musiały poznać swojego siostrzeńca od razu. Pozostałych poprosiła jednak o wstrzymanie się, bo przecież każdy i tak pozna w końcu małego Callaghana, a szpital nie był jednak zbyt odpowiednim miejscem na takie liczne zgromadzenia. Dzisiejszego dnia, bo kolejnej nie do końca przespanej nocy, Jordie istotnie była zmęczona, ale również ogromnie szczęśliwa, że w końcu będą mogli wrócić do domu i że to oznaczało, iż z maluszkiem już wszystko jest dobrze, podobnie jak i z nią samą. Gdy więc Chet przyjechał po nich przed południem, jeszcze z pomocą położnej przygotowała synka do pierwszej podróży poza szpitalnej mury, a także sama ubrała się i nieco doprowadziła do porządku – chociaż to zmęczenie wyraźnie od niej biło, to jednakże promieniała ze szczęścia i nie zamierzała zaprzątać sobie głowy tym, iż spała być może kilka godzin krócej niż zwykle. W końcu musiała do tej przywyknąć, bo tak o to jawiła się jej najbliższa przyszłość, a przynajmniej pierwszy rok, tudzież dwa lata – ale co najważniejsze, z najcudowniejszym, małym mężczyzną na świecie. Tym małym i tym dużym, który gdy tylko wszedł do sali z nowiutkim nosidełkiem, wywołał na ustach ciemnowłosej szeroki uśmiech. – Popatrz, tatuś już po nas przyjechał – zwróciła się do synka, którego tuliła do siebie, trzymując go w ramionach – Cześć – uśmiechnęła się znowu do bruneta, którego usta musnęła na powitanie, gdy pochylił się lekko ku niej, by potem skupić uwagę na śpiącym maluszku, który delikatnie poruszał usteczkami i rączkami, jakby wyczuwając, iż szykowało się coś wielkiego – podróż do domu. – Jedziemy do domu – musnęła ustami malutką rączkę, po czym gdy brunet przygotował nosidełko, ułożyła w nim ostrożnie Reggie’ego, odpowiednio zabezpieczając. Poprawiła czapeczkę na jego główce i przykryła go niebieskim kocykiem, po czym sięgnęła po swoją torbę. – Trochę się stresuje, ale jednocześnie cieszę się, że wreszcie wracamy do domu – oznajmiła, unosząc kąciki ust ku górze i pozwoliła brunetowi ruszyć przodem wraz z nosidełkiem – uprzednio jeszcze upamiętniając tę chwilę swoim telefonem. Zdjęcia bowiem teraz to podstawa, zamierzała upamiętniać wedle możliwości każdy moment z życia ich synka, na tyle na ile to możliwe. Po drodze podziękowali jeszcze lekarzowi, pielęgniarkom i oczywiście cudownej położonej, po czym wspólnie udali się do samochodu. Jordie usadowiła się z synkiem z tył, po czym wreszcie odjechali z parkingu i rozpoczęli podróż – symboliczną, ku nowego życiu we trójkę, ale i realną – wprost do ich domu. – Nie mogę się doczekać aż wreszcie będę mogła poleżeć w naszej wannie. I zjeść coś dobrego – zaśmiała się cicho, zerkając ciągle na synka, który spokojnie sobie spał tuż obok niej – Coś Cię zatrzymało przed przyjazdem? – zagadnęła, bo brunet pojawił się na miejscu nieco później niż zapowiadał, więc drogą dedukcji wywnioskowała, że zapewne coś go musiało zatrzymać, bo dotychczas przyjeżdżał do nich bardzo wcześnie i pewnie tym bardziej szybko dotarłby, by ich z tego szpitala wreszcie odebrać. Bynajmniej nie miała mu tego za złe, aczkolwiek była ciekawa czy działo się podczas jej nieobecności coś ciekawego. Co więcej, musieli już przygotowywać się na spotkanie z całą rodzinką, z kolejną serią licznych odwiedzin – bo przecież wszyscy chcieli poznać ich małe szczęście. Nie spodziewała się jednak, że ktoś czeka już na nich w domu, była przekonana, że teraz będą mogli tam nacieszyć się sobą i nieco odetchnąć. Na moment przymknęła więc oczy, opierając głowę o zagłówek, pozwalając w ten sposób sobie krótko odetchnąć, dzięki czemu też droga minęła im dość szybko. Gdy dotarli do domu, powoli wysiadła i pozwoliła, by to jednak Chester znowu zabrał małego, po czym wzięła jedynie swoją torebkę i uśmiechnęła się, gdy wspólnie zmierzali już do domu. – Nie ma jak w domu – oznajmiła z pełnym entuzjazmem, po chwili wchodząc do środka, gdzie… zastygła na moment w bezruchu, dostrzegając spory transparent ze słowami powitania, mnóstwo balonów, a po środku swojego ojca, mamę Chestera oraz jedną ze swoich starszych sióstr. – Co Wy tu… - zaśmiała się w końcu, kręcąc z niedowierzaniem głową – Witajcie w domu! – klasnęła z radością w dłonie mama bruneta, po czym szybko podeszła do Jordie i ją wyściskała, po czym ciemnowłosa odłożyła torebkę i uśmiechnęła się szeroko, zerkając na bruneta. – Nie pisnąłeś nawet słowem, że będziemy mieli gości – stwierdziła z rozbawieniem i po chwili pogroziła mu paluszkiem, spoglądając na nosidełko, przy którym znalazła się babcia Reggie’ego. Jordie natomiast wyściskała najpierw siostrę, a potem wpadła w objęcia taty, który chyba nawet nie krył wzruszenia. – Jestem z Ciebie dumny – ucałował ją w głowę, wywołując tym jeszcze większy uśmiech na jej nieco zmęczonej twarzy – Cieszę się, że tu jesteście – dodała Jordie, spoglądając na siostrę – Ja muszę niestety już uciekać, tylko pomogłam wszystko przygotować. Przyjdę się nacieszyć siostrzeńcem w inny dzień, bo teraz praca wzywa – cmoknęła policzek Jordie i zmierzając do wyjścia pożegnała się również z Chesterem, jednocześnie jeszcze nie odmawiając sobie krótkiego powitania z małym Reggie’m, po czym opuściła dom, pozwalając by teraz to dziadkowie przejęli najmłodszego członka rodziny. – Babcia nie mogła się już doczekać żeby wreszcie Cię poznać, wiesz? – mówiła mama Chestera, przenosząc nosidełko do salonu, jednocześnie pozbawiając małego czapeczki – Dziadek nie mógł się doczekać jeszcze bardziej – stwierdził jej tata, na co Jordie znowu cicho się zaśmiała i spojrzała na bruneta, zdejmując powoli buty – Pięknie to wszystko wygląda. To Twoja sprawka?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

33.

Mimo iż Chet i Jordie rodzicami zostali kilka dni temu, to tak naprawdę dopiero dzisiaj, gdy dane im będzie zabrać wreszcie małego Reggie'ego do domu, rozpoczynała się dla nich ta wspólna przygoda - przygoda, jaką od tej pory będzie ich życie już nie we dwoje, lecz we troje. I tak właśnie brunet zamierzał spędzić ten dzień, istotnie nie mogąc doczekać się, kiedy będzie mógł nie tylko odwiedzić Jordanę i synka w szpitalu, ale w końcu zabrać ich stamtąd do domu. Nie tylko dlatego, że ciągłe dojazdy i spędzanie tam z nimi praktycznie całego dnia, bywały męczące, ale przede wszystkim dlatego, że zwyczajnie stęsknił się już za codzienną obecnością ciemnowłosej w ich wspólnym łóżku. I za nią samą w ogóle. Za możliwością przytulenia jej; bo przykra prawda była taka, że o ile po tej całej operacji, gdy Jordie była obolała i osłabiona, dystans wydawał się czymś w pełni uzasadnionym, tak nawet i po tym, jak zaczęła dochodzić do siebie, oboje raczej nie pozwalali sobie na zbytnie czułości i znacznie częściej przytulali swojego synka, niż siebie nawzajem. I Chet chciał mimo wszystko wierzyć, że po powrocie do domu wszystko wróci do normy - przynajmniej w tej kwestii, bo poza nią bez wątpienia czekało ich mnóstwo nowości; jakie jednak będą poznawali wspólnie i chyba tylko ta świadomość sprawiała, iż brunet nie był tym aż tak przerażony. Oczywiście odczuwał pewien stres, ale był to stres z gatunku tych pozytywnych, a nawet jeżeli miał jakieś obawy, to starał się ich nie okazywać, uznając, że wówczas podobne nastawienie udzieli się i jego narzeczonej. Pierwsza przeszkoda - choć, czy było to przeszkodą, to już chyba zależało od punktu widzenia - pojawiła się jednak jeszcze zanim Jordana wraz z maleńkim Reggie'em zdążyła w ogóle wrócić do domu, bowiem okazało się, że ten dzień wcale nie miał należeć wyłącznie do ich małej, trzyosobowej rodziny. Chet sam już do końca nie wiedział, czy był to pomysł jego matki, czy siostry panny Halsworth, ale choć nie był początkowo przekonany do pomysłu, aby urządzać jakieś szczególne powitanie dla malucha i świeżo upieczonej mamy, to szybko uzmysłowił sobie, że... nie miał w tym temacie zbyt wiele do powiedzenia. Z drugiej zaś strony - to, że on sam nigdy nie był szczególnie rodzinnym typem nie oznaczało jednak, że chciał pozbawiać swojego synka takich rodzinnych chwil, nawet jeśli był on zdecydowanie zbyt mały, aby je docenić i zapamiętać. Więc może nie chciał pozbawiać ich Jordie - bo wiedział, że nawet mimo zmęczenia, ciemnowłosą taka niespodzianka z pewnością ucieszy. Finalnie więc uznał to za dobry pomysł, pozwalając, aby ich rodziny wspólnie przygotowały niespodziankę powitalną dla Jordie i Reggie'ego - zresztą jego matka sama zadeklarowała, że udekoruje salon balonami, a siostra Halsworth - że pomoże, więc Chesterowi pozostało jedynie udostępnić im rano dom, aby uwinęły się ze wszystkim w czasie, gdy on pojedzie po nich do szpitala. Wówczas okazało się jednak, że punktualność nie była rodzinną cechą u Callaghanów, przez co Chet zamiast jechać do szpitala, musiał jeszcze czekać, aż jego rodzicielka pojawi się na miejscu, i chociaż przeszło mu przez myśl, aby po prostu zostawić jej klucz pod wycieraczką, skoro tak jej zależało na tej małej szopce powitalnej, to... mimo wszystko doceniał to, iż ich rodziny chciały zrobić coś miłego właśnie dla nich. Możliwe więc, że brunet musiał po prostu przywyknąć do dzielenia się swoim życiem z rodziną - nawet jeśli w większym stopniu zaangażowana w to wszystko była rodzina panny Halsworth, niż jego własna, gdzie na nikogo prócz swej matki nie mógł raczej liczyć. I nie liczył. Dlatego nie był rozczarowany. Był natomiast rozczarowany tym wydłużającym się spóźnieniem, bo domyślał się, że Jordie również - a może nawet: tym bardziej - pragnęła jak najszybciej znaleźć się w domu i pewnie już na niego czekała, by móc opuścić wreszcie szpitalne mury; bo choć te, tym razem wiązały się z pozytywnym doświadczeniem, jakim było przyjście na świat ich syna, to jednak dalekie były od wygodnego i przede wszystkim własnego - domu. W końcu jednak zajechał na przyszpitalny parking, w pierwszej chwili zapominając zabrać ze sobą z tylnego siedzenia nosidełko, po które musiał wrócić spod windy, ale i to zapewne można by zrzucić na karb lekkiego stresu wciąż jeszcze świeżego rodzica. Pewnie jednak przemierzył korytarz znajomego już po tych paru dniach oddziału, i z uśmiechem wkroczył do sali, gdzie zastał już gotową do wyjścia narzeczoną, trzymającą w ramionach śpiącego bobasa. - Cześć, kochanie - przywitał ją krótkim buziakiem, a następnie schylił się, by musnąć ostrożnie dziecięce czółko. Reggie jednak spał na tyle mocnym snem, że bez problemu dał się ulokować w nosidełku. - A ten mały śpioch co? Zamierza przespać całą podróż? Trochę się zdziwi, kiedy obudzi się w domu - zauważył z rozbawieniem, przenosząc swoje spojrzenie z Reggie'ego na pannę Halsworth, gdy w jedną rękę wziął torbę z jej rzeczami, a w drugą - nosidełko cięższe teraz o jakże słodki ciężar ich dziecka; aby ona sama nie musiała niczego dźwigać. - Damy sobie radę, w domu będzie łatwiej - stwierdził z przekonaniem, bo nawet jeżeli nie będzie tam z nimi zawsze pomocnej położnej, to z drugiej strony - nie będzie też nikogo, kto patrzyłby im na ręce i oceniał, jeśli coś zrobią nie do końca tak, jak być może powinni. Z pewnością wszak wielu rzeczy będą się dopiero musieli nauczyć, ale wszyscy rodzice na początku musieli się tego nauczyć i było to zupełnie normalne. A oni... instynktownie chyba powinni wiedzieć, jak postępować, aby nie zrobić dziecku żadnej przypadkowej krzywdy, czego dowodem był również fakt, iż po tym, jak już zeszli na parking i bezpiecznie przypięli nosidełko w samochodzie, by móc ruszyć w podróż do domu, Chet prowadził aż nader ostrożnie, po raz pierwszy wioząc autem swoje dziecko. Chociaż już od kiedy Jordana była w ciąży, kiedy zasiadała w fotelu pasażera, jeździł znacznie spokojniej, niż niegdyś. I trudno powiedzieć, czy wynikało to z faktu, iż o bezpieczeństwo jej i ich synka dbał bardziej niż o własne, czy że dopiero mając ich, po raz pierwszy zaczął szanować swoje życie. A może jedno i drugie. - A będziesz mogła? To znaczy, możesz kąpać się w wannie po tej operacji, i nic się nie stanie, jeśli pomoczysz się trochę dłużej niż pod prysznicem? - zapytał odnośnie wspomnianej kąpieli, która mogłaby być całkiem udanym wynagrodzeniem tych drobnych niewygód oraz faktu, iż Jordie jeszcze przez jakiś czas będzie musiała przemęczyć się z ich rodzicami, zanim faktycznie będzie mogła odpocząć. Zasługiwała na chwilę tylko dla siebie i Chet nie miałby problemu, aby jej taką chwilę zapewnić - wprawdzie wolałby wziąć z nią wspólną kąpiel, ale teraz, gdy mieli pod opieką maleńkie dziecko, któreś z nich musiało być stale na posterunku. Co nie musiało chyba jednak oznaczać, że Jordie miała całkowicie rezygnować choćby z tego drobnego relaksu, jakim byłaby kojąca kąpiel. Słysząc jednak pytanie o swoje spóźnienie, zawahał się na moment, maskując to jednak skupieniem na drodze, gdy wjechali właśnie na jedno z bardziej ruchliwych skrzyżowań. - Nic konkretnego... Chciałem trochę ogarnąć dom przed waszym przyjazdem, tych kilka dni bez kobiecej ręki mu raczej nie posłużyło - skłamał zażartował, bo chociaż obiecywał kiedyś, i jej, i sobie, że jej więcej nie okłamie, to robił to w dobrej wierze, więc chyba się nie liczy. Zresztą - zawsze, gdy nie mówił jej całej prawdy, to robił to w dobrej wierze. Przynajmniej w swoim mniemaniu. Póki co wybrnął chyba jednak na tyle skutecznie, że Jordie nie zdecydowała się drążyć tematu, wobec czego resztę drogi przebyli już niemal w zupełnym milczeniu, za co być może w jakimś stopniu odpowiadał również fakt, iż ta siedziała aktualnie na tylnym siedzeniu, a nie w fotelu pasażera, tak jak zwykle, gdzie znacznie łatwiej było nawiązać rozmowę. Niemniej wkrótce dotarli wreszcie do domu, gdzie oprócz stęsknionego już Aldo, czekali na nich goście, pragnący przywitać, a właściwie i poznać, najmłodszego członka rodziny, drzemiącego smacznie w trzymanym przez Chestera nosidełku - choć zapewne już nie na długo, gdyż ich przybycie wywołało niemałe poruszenie, które trudno byłoby przespać równie spokojnie, co tę niezbyt długą podróż ze szpitala. Również pies przybiegł, usiłując wściubić swój ciekawski nos, ale nie zdołał dojrzeć zawartości nosidełka. Będzie więc musiał poczekać na swoją kolej, aby poznać nowego domownika. Tymczasem brunet zerknął na Jordie, obserwując jej reakcję na ową niespodziankę - kolejną już na przestrzeni zaledwie kilku dni - i odwzajemnił zaraz szeroki uśmiech, jakim go obdarzyła, lecz zaraz potem przeniósł już ponownie swoje spojrzenie na mamę Callaghan i uniósł wyżej nosidełko, by ta mogła przywitać się ze swoim wnukiem, kiedy Jordie przyjmowała uściski i gratulacje od swojego ojca. - Och, jakiego mam cudownego wnusia! - kobieta ze wzruszenia aż chwyciła się za pierś, spoglądając to na malutkiego chłopca, to na jego tatę, który bez wątpienia był kiedyś równie uroczym brzdącem. Po chwili jednak obok niej wyrosła siostra Jordany, by przywitać się i zarazem pożegnać z małym i dużym Callaghanem, który podziękował jej za te krótkie odwiedziny, przekazując po chwili nosidełko w ręce swojej matki, bo ta istotnie nie mogła się już doczekać i chciała chyba jak najszybciej wydostać malucha i wziąć go na ręce, zanim ubiegłby ją w tym ojciec Jordie. Chet odprowadził ich wzrokiem, z malującym się w jego oczach rozbawieniem, ale i pewną ulgą co do faktu, iż pan Halsworth tak ciepło przyjął swojego wnuka, pomimo początkowych obiekcji względem niektórych wyborów Jordany. Na jej pytanie brunet pokręcił więc przecząco głową. - Nie, nie, to był ich pomysł - odrzekł z uśmiechem, podchodząc do Jordie, i skradł jej małego buziaka, odnajdując jednocześnie jej dłoń swoją, by spleść razem ich palce. - Jak będziesz potrzebowała odpocząć, to dasz mi znać, tak? - dodał jeszcze, chcąc, żeby ta wizyta rodziców była dla niej przyjemnością, a nie męczącym obowiązkiem. Razem skierowali więc swoje kroki do salonu, skąd słychać już było matkę Chestera, która imitując dziecięcy głosik, mówiła do maleńkiego Reggie'ego, odpinając go z nosidełka. - Powiedz, maluszku, do kogo ty jesteś podobny? Po kim masz te oczka? - westchnęła z zachwytem, gdy chłopiec otworzył te swoje wielkie, ciemne ślepia, jakich kolor mógł być jednak na tym etapie odrobinę mylący. - Och, cały tatuś! Miał takie samo spojrzenie, gdy był taki mały, jak ty, wiesz? - zerknęła z rozrzewnieniem na Chestera, a potem na Jordie, nim powróciła wzrokiem do bobasa, by wyjąć go z nosidełka i przytulić do siebie, kołysząc lekko. Ojciec Jordany zaraz jednak pospieszył ze sprostowaniem, spoglądając na malucha nieco zza ramienia pani Callaghan:
- Skąd, jakbym patrzył na Jordie! Cały Halsworth, w końcu ma imię po pradziadku, nie mogło być inaczej, nie, Reggie?
- Ale nazwisko ma po Callaghanach - licytowała dalej kobieta, na co mały Reggie zamruczał grymaśnie w jej ramionach, wymachując rączkami i niemal sprawiając przez moment wrażenie, jakby próbował sięgnąć nimi do swoich uszu, aby nie słuchać tych przekomarzanek, jakie Chet skwitował wymownym wywróceniem oczu, gdy zerknął na Jordie z niemym rozbawieniem. - Co mówisz, Reggie, chciałbyś pójść do dziadka? - pan Halsworth sięgnął dłonią do malucha, niecierpliwiąc się już chyba, kiedy i on będzie mógł wziąć go na ręce, ale Audrey Callaghan wcale nie miała ochoty się z nim rozstawać, udając, że nie słyszy tej małej aluzji. W końcu Chet odchrząknął, nie zamierzając chyba jednak mieszać się w te jakże merytoryczne dyskusje dziadków. - No dobra... to może usiądziecie? A ja zrobię jakąś... kawę? herbatę? - zaproponował, skinieniem głowy wskazując na kanapę, aby i Jordie mogła nieco odpocząć, podczas gdy tamtych dwoje wciąż spierało się o to, które z nich miało nosić na rękach małego Reggie'ego.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdawać by się mogło, że na moment zapomnieli w tym wszystkim o sobie – nie tak czysto egoistycznie, iż ona nie myślała o swoich potrzebach, a on o swoich, ale raczej – zapomnieli o tym najnormalniejszym na świecie byciu razem. Bo chociaż oczywiście to raptem kilka dni, a największą uwagę skupiał u nich obojga ich synek, co było całkowicie normalne i zrozumiałe, to jednakże chyba oboje w jakiś sposób tęsknili za wzajemną bliskością. Jako, że pobyt w szpitalu tak naprawdę nigdy nie był przyjemny, nawet jeżeli w tym przypadku wiązał się on z przywitaniem na świecie ich dziecka, to tym szczególnie Jordie nie mogła się już doczekać powrotu do ich wspólnego domu. I chociaż oczywiście pojawiało się przerażenie tym jak będzie i jak sobie dadzą radę sami, to i tak nie mogła się doczekać tego momentu, w którym ich rodzina faktycznie będzie w komplecie – w ich małym miejscu na ziemi. Jednocześnie tęskniła za obecnością Chestera, za tym poczuciem bezpieczeństwa u jego boku i o tym, by móc wreszcie zasnąć spokojnie w jego ramionach – chociaż na kilka godzin, bo przy takim maleństwie sen zdecydowanie nie będzie już dla nich czymś czym będą mogli się delektować w nieskończoność. Z drugiej zaś strony… czuła się dziwnie, jakkolwiek irracjonalnie by to nie brzmiało, to nie do końca potrafiła odnaleźć się w swoim ciele – to zmieniało się diametralnie w trakcie ciąży, jeszcze bardziej zmieniło się teraz, gdy ich synek pojawił się na świecie, w dodatku nie mając wyboru, musiała zostać poddana operacji, a ta z kolei pozostawiła na jej ciele oczywisty ślad w miejscu, w którym lekarze wyjęli maleństwo z jej brzucha. To wszystko składało się zaś w pozostawanie w połogu, który dla świeżo upieczonej mamy nie był absolutnie niczym przyjemnym i w związku z tym… Jordana czuła się cholernie zagubiona. Mimo więc wszechobecnej radości, którą odczuwała, nadal nie mogła się w tym wszystkim odnaleźć, bo było to dla niej absolutnie nieznane i trudne. Doceniała fakt, że Chet był przy niej i że chciał i próbował ją wspierać, ale… nie mógł zrozumieć co czuła. I to sprawiało, że sama świadomie w jakiś sposób nieco się od niego odcinała, co akurat w szpitalu nie było takie trudne, ale teraz… w domu… chyba irracjonalnie obawiała się tego, że Chet mógłby spojrzeć na nią teraz inaczej, ale… to także było z jej strony kompletnie niemądre. Wszelkie wątpliwości jednak rozwiały się, gdy tylko przekroczyli próg domu, bowiem była niezmiernie szczęśliwa, widząc ich bliskich, którzy zgotowali im takie urocze i miłe powitanie w domu; ciesząc się nie mniej niż oni sami z pojawienia się na świecie małego Reggie’ego. Zaśmiała się szczerze, gdy mama bruneta ekscytowała się widokiem swojego wnuczka, po czym sama również odprowadziła ich wzrokiem do salonu, gdy zabrała tam nosidełko z dzieckiem. – Naprawdę się tego wszystkiego nie spodziewałam. A Ty nie pisnąłeś nawet słowem – pokręciła z rozbawieniem głową, zatrzymując swoje spojrzenie na brunecie i mimo wszystko chętnie oddała krótkiego całusa, którym ją obdarzył. W oczywisty sposób tęskniła za tym wszystkim, więc mimo wszelkich swoich obiekcji i niepewności, chętnie chłonęła jego bliskość przynajmniej w taki sposób. – Tak, dam Ci znać, ewentualnie na moment się ulotnie, bo przypuszczam, że tak szybko nie oddadzą nam syna – zauważyła, śmiejąc się cicho, gdy Chet splótł ich palce, by następnie poprowadzić ją do salonu tuż za rozochoconą babcią i równie zaciekawionym dziadkiem, którym nieustannie towarzyszył teraz Aldo. Nie odpuszczał swojej ciekawości w poznaniu nowego członka rodziny, wyraźnie pobudzony i zainteresowany nowym człowiekiem, który pojawił się w jego domu. Przystanęli tuż za progiem i Jordie mimo wszystko ze wzruszeniem obserwowała, jak jego mama rozpływała się nad wnukiem i odwzajemniła jej uśmiech, gdy zlustrowała ich spojrzeniem, sugerując, iż Reggie to wykapany taty, co wyraźnie spowodowało grymas na twarzy jej własnego ojca. Nie zdecydowała się jednak nic powiedzieć, by nie przerywać im tej jakże ciekawej dyskusji, za to zerknęła na Chestera i odwzajemniła jego rozbawienie spojrzenie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Nie wiem czy powinnam ratować naszego synka z opresji czy pozwolić mu lepiej zapoznać się z rozemocjonowanymi dziadkami – mruknęła cicho z rozbawieniem tuż przy jego uchu – Aczkolwiek mam nadzieję, że za jakiś czas też będą tacy chętni do pomocy, bo przypuszczam, że nadejdzie moment, w którym chętnie oddamy go na moment w czyjeś ramiona – dodała z uśmiechem, mając na myśli oczywiście to, że ich synek może polubić noszenie na rękach, a te niestety u jego rodziców nie są ze stali, więc tak… za jakiś czas pomoc innych mogłaby okazać się nieoceniona. Póki co jednak chyba oboje byli skłonni zrobić dla tego maleństwa wszystko, więc nawet kosztem własnych sił, mogliby nosić te małe słodkości na rękach w nieskończoność. – Nie chce, jemu jest bardzo dobrze u babci. Babcia wychowała kilku synów, więc ma wprawę. Widzisz jaki jest zadowolony? – oznajmiła rozochocona Audrey, spoglądając wymownie na Halswortha, na co ten prychnął cicho, kręcąc głową – Z tego co wiem wychowałem więcej dzieci i świetnie sobie radzę z niemowlakami. Teraz czas do dziadka, bo Reggie zaczyna się już nieco niecierpliwić – zauważył, chociaż ewidentnie to on sam niecierpliwił się bardziej, bo ich synek delikatnie się poruszał, mrucząc coś pod noskiem, najpewniej z zaskoczeniem przyjmując nowe głosy i nieco obce ramiona niż te należące do jego rodziców. Jordie miała zaś nadzieję, że nie zaniesie się za moment płaczek, ale w końcu babcia odpuściła i niechętnie, ale oddała małego w ramiona dziadka. – Reggie, będziesz takim wspaniałym człowiekiem jak pradziadek, wiesz? – uśmiechnął się, czym także rozczulił Jordanę, bo widok ojca z wnukiem w ramionach doprawdy był czymś na co nie była gotowa – Jordie, ty z Indianą wyglądałyście identycznie tuż po urodzeniu, mogę to potwierdzić zdjęciami – zawtórował, jednocześnie nie pozwalając pani Callaghan na kontratak, ale ta jedynie zaśmiała się i klasnęła cicho w dłonie – Ależ skąd, ja pokażę Wam zdjęcia małego Chestera, nie będzie wątpliwości co do tego, że to wykapany tata – stwierdziła, mimo wszystko obstając przy swoim, na co Jordie znowu cicho się zaśmiała i pochyliła się lekko w kierunku Aldo – Wszyscy o Tobie zapomnieli, co? A ja też strasznie się za Tobą stęskniłam – oznajmiła, głaskając go ochoczo, co przyjął z wyraźnym zadowoleniem – A tam jest nowy członek naszej rodziny, ale poznasz go chyba nieco później – stwierdziła z rozbawieniem, drapiąc go lekko za uchem, a potem wyprostowała się i spojrzała na bruneta. Nim jednak zdążyła się odezwać, jego mama pokręciła głową, podchodząc bliżej. – Kawa jak najbardziej, ale możemy coś zjeść, przywiozłam ze sobą oczywiście coś dobrego, także specjalnie przygotowanego dla Jordie, zdrowe i odpowiednie dla młodej mamy – uśmiechnęła się ciepło – Zajmiesz się tym, synku? Ja muszę jeszcze nacieszyć się wnukiem – dodała, niemal od razu wycofując się do ojca Jordany, najpewniej mając ochotę zabrać mu dziecko, ale wcale się nie zanosiło na to, by zamierzał jej go oddać. Teraz więc to ciemnowłosa pokręciła lekko głową i przeniosła wzrok na Chet’a. – Pomóc Ci? – zagadnęła, mając na myśli przygotowanie więc obiadu i nakrycie do stołu, ale gdy oznajmił, że sobie poradzi, nie zamierzając się w tej kwestii teraz spierać, chętnie usiadła na wygodnej kanapie i odetchnęła, odczuwając co prawda lekkie zmęczenie, ale mimo wszystko – ciesząc się chwilą. Gdy więc Chester przygotowywał obiad, który przywiozła jego mama, ona porozmawiała z ich rodzicami, jednocześnie obserwując synka, który najwyraźniej był zadowolony z faktu, iż ciągle nosili go na rękach. A kiedy dobiegł ich głos bruneta, który zaprosił ich do stołu, zaczęli spierać się o to, kto przejmie dziecko, a kto pójdzie pierwszy do stołu, więc… Jordie się ewakuowała do kuchni. Uśmiechnęła się pod nosem i nalała sobie wody, po czym upiła kilka większych łyków, bo odczuła nagłe pragnienie. Chyba za dużo emocji w jednej chwili skumulowało się w tym, że zrobiło jej się dość ciepło – plus najpewniej było to także efektem mniejszej ilości ruchu. Przez to wszystko męczyła się nieco szybciej. Odstawiła szklankę na blat, w momencie, w którym niespodziewanie wyczuła za sobą czyjąś obecność – wiedziała już, że to Chet zaszedł ją od tył, gdy ulokował swoje dłonie na jej biodrach. Niemal od razu nakryła te jego swoimi, nie pozwalając mu przesunąć ich dalej, bo jego dotyk – mimo, że tak przyjemny, obecnie wprawiał ją w lekkie zakłopotanie. Chyba nie była na to gotowa, więc… zwinnie obróciła się pomiędzy nim i blatem i uśmiechnęła się lekko, spoglądając na niego. Mając jednocześnie nadzieję, iż nie odebrał jej reakcji źle. – Nadal się spierają? – spytała niemal od razu, chociaż ewidentnie dobiegały do nich odgłosy z salonu, więc najwyraźniej ich rodzice nie przerwali swoich dywagacji na temat Reggie’ego – Zgłodniałam, ale Twoja mama przygotowała tyle pyszności. Chyba muszę coś zjeść, bo to szpitalne jedzenie nie było zbyt zachęcające - uniosła dłonie i pogładziła nimi delikatnie jego tors – A potem wezmę jednak szybki prysznic, faktycznie nie powinnam chyba jeszcze zbyt długo przebywać w wodzie, więc na relaks we wannie będę musiała jeszcze trochę poczekać. Chciałabym zdążyć się odświeżyć przed tym jak Reggie znowu zrobi się głodny.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Oboje bez wątpienia potrzebowali czasu, aby nauczyć się funkcjonować w tej zupełnie nowej rzeczywistości i aby odnaleźć odpowiednią równowagę, we wspólnej opiece nad dzieckiem nie zapominając o sobie nawzajem - nie byliby wszak pierwszą parą, którą narodziny dziecka, zamiast zbliżyć, tylko by od siebie oddaliły; ale to nie takiego scenariusza pragnęli dla siebie oraz dla tej małej rodziny, jaką tworzyli wraz ze swoim nowonarodzonym dzieckiem. Ale niejednokrotnie już przekonali się o tym, że same chęci nie zawsze były wystarczające - że oboje musieli równie mocno starać się o to, aby ich relacja mogła działać; zaś do tego niezbędnym było wzajemne zrozumienie oraz komunikacja. Niezależnie bowiem od tego, jak bardzo brunet starał się ją wspierać, to pewnych rzeczy, jako mężczyzna zwyczajnie nie był w stanie pojąć i samopoczucie Jordany - zarówno to psychiczne, jak i fizyczne - bez wątpienia było jedną z nich. Mógł się jedynie domyślać, że nie zawsze umiała cieszyć się z bycia mamą tak, jak być może powinna - jak sądziła, że wszyscy dookoła tego od niej oczekiwali; że wciąż była obolała i zmęczona, bo w szpitalu i z maleńkim dzieckiem trudno było się porządnie wyspać. Dlatego starał się ją odciążyć na tyle, na ile mógł, spędzał z nią niemal całe dnie i pilnował, aby ewentualne odwiedziny jej sióstr nie trwały zbyt długo, by mimo wszystko Halsworth zdołała też czasem odpocząć od tego natłoku nowych wrażeń; co i tak nie zmieniało faktu, że w niektórych kwestiach ciemnowłosa mogła czuć się nieco osamotniona. A on - bezsilny wobec faktu, jak niewiele mógł w gruncie rzeczy dla niej zrobić, mimo iż chciałby zrobić wszystko: wszystko, by była szczęśliwa i by z bycia świeżo upieczoną mamą mogła czerpać wyłącznie radość - oraz by mogła tą radością dzielić się z bliskimi i szczerze... chyba trochę liczył na to, że skoro jego wsparcie nie zawsze okazywało się wystarczające, to takie dodatkowe wsparcie rodziny pozwoli jej bardziej skupić się na tych pozytywnych aspektach macierzyństwa. Nie trzeba było bowiem długo czekać, aby to dziadkowie porwali w ramiona małego Reggie'ego, który pomimo początkowego grymaszenia, chyba ostatecznie nie miał wcale nic przeciwko uwadze, którą poświęcali mu babcia i dziadek. - Wyjęłaś mi to z ust, ale myślę, że nie będziemy mogli się opędzić od ich pomocy, więc o to możesz być spokojna - stwierdził z rozbawieniem, istotnie posiadając podobne przemyślenia w temacie ewentualnej pomocy, na jaką mogliby liczyć ze strony swoich własnych rodziców - o ile bowiem obecnie mogli nosić małego Reggie'go na rękach bez końca i wystarczyło parę minut rozłąki, aby zatęsknili za tym słodkim ciężarem w swoich ramionach, tak z czasem z pewnością każda taka przerwa okaże się dla nich niemałą ulgą; i nie dotyczyło to jedynie noszenia malca na rękach, ale również i późniejszego oddania go pod nieco dłuższą opiekę, gdy zapragną spędzić jakiś wieczór tylko we dwoje - każdy potrzebował wszak czasem chwili wytchnienia również od bycia rodzicem i nie oznaczało to jeszcze bycia złym rodzicem. Aczkolwiek i do tego, by ktoś inny mógł przez chwilę zaopiekować się ich dzieckiem, musieli chyba dopiero dorosnąć, bo obecnie nawet fakt, iż dziadkowie rwali się do małego Reggie'ego nie sprawił, aby Chet i Jordie zdecydowali się oddalić na tyle, by stracić ich z oczu - co nie wynikało oczywiście z braku zaufania, a raczej tego, iż w każdej sytuacji pragnęli mieć pewność, że maluszek jest bezpieczny, co sprawiało, że Chet był doprawdy zadziwiająco spokojny o to, że dadzą sobie radę. Razem. A może czas na martwienie się o to przyjdzie dopiero w momencie, jak faktycznie zostaną z dzieckiem sami - bez fachowej pomocy pielęgniarki, na którą mogli liczyć w szpitalu, i bez doświadczenia ich własnych rodziców. Tymczasem jednak brunet skupił swoją uwagę na psiaku, który przydreptał do nich, domagając się atencji, jakiej niestety poskąpiono mu już od pierwszych minut, jak tylko w domu zjawił się nowy członek rodziny. Nie chcąc więc, aby Aldo czuł się ignorowany - co mogłoby doprowadzić do jakichś nieprzyjemnych sytuacji i niezdrowej zazdrości czworonoga o dziecko - Chet ukucnął przy nim i objął dłońmi psią buźkę, smyrając go po pysku. - Nie słuchaj, Aldo, nikt o tobie nie zapomniał - zaprzeczył, zupełnie jakby psiak cokolwiek z tego rozumiał - ale nawet jeśli nie rozumiał, to i tak był chyba zadowolony, zarówno z zainteresowania swoich opiekunów, jak i tego, że Chet pozwolił mu nawet polizać się po brodzie, zanim wstał, gdy mama Callaghan oddelegowała go do kuchni, aby zajął się przygotowaniem - to jest: podgrzaniem wcześniej przygotowanego jedzenia, prezentującego się i pachnącego bez wątpienia znacznie lepiej niż to, jakim Jordie zmuszona była żywić się w szpitalu, nawet kiedy Chet przynosił jej świeże owoce czy zdrowe smoothie. Dla własnego dobra musiała jednak pozostawać na ścisłej diecie, ale na szczęście miała pod swoim dachem utalentowanego kucharza, który potrafił stworzyć obiad zarówno zdrowy, jak i smaczny oraz, w odróżnieniu od szpitalnego jedzenia - odpowiednio doprawiony. Dzisiaj jednak ograniczył się do odgrzania tego, co ugotowała już jego matka, zaś w międzyczasie przygotował coś do picia, i nakrył do stołu, by po kilkunastu minutach, kiedy w domu zaczął unosić się już apetyczny aromat, móc zaprosić wszystkich obecnych do wspólnego posiłku. Ale zamiast udać się do stołu, dziadkowie znów rozpoczęli dyskusje, wobec czego brunet, podobnie jak chwilę przed nim zrobiła to Jordie, zdecydował się udać do kuchni. Widząc swoją narzeczoną zwróconą przodem do kuchennego blatu, zaszedł ją od tyłu, nie omieszkając wykorzystać faktu, iż na moment zostali sami, gdy ułożył dłonie na jej biodrach i nachylił się nad jej szyją, owiewając kobiecą skórę swym ciepłym oddechem. I chyba dopiero teraz faktycznie uzmysłowił sobie, jak bardzo za nią tęsknił - za jej bliskością, dotykiem, za ciepłem jej ciała; za tym, jak nie potrafili kiedyś oderwać od siebie rąk, a teraz... nie mógł oprzeć się wrażeniu, że Jordana znów zaczynała go od siebie odpychać, gdy zatrzymała jego dłonie, i sam nie wiedział, czy wynikało to z faktu, iż Halsworth czuła się niekomfortowo z jego dotykiem, czy też ze świadomości, iż tuż obok znajdowali się ich rodzice. Nie wnikając w to jednak, pozwolił, aby Jordie obróciła się do niego przodem, i kiwnął twierdząco głową w odpowiedzi na jej pytanie. - Chyba ktoś musi rozstrzygnąć ten spór za nich, zanim dojdzie do rękoczynów. Chociaż nie wiem, czy już nie jest za późno, obawiam się, że łatwo nie oddadzą nam naszego syna - uznał żartobliwie, rozumiejąc jednak to, że zarówno pani Callaghan, jak i pan Halsworth, pragnęli nacieszyć się swoim wnukiem, zanim ten uśnie albo zrobi się głodny i będą musieli ponownie go oddać świeżo upieczonym rodzicom. - To się dobrze składa, a obiad na pewno będzie lepszy niż w szpitalu. I myślę, że spokojnie będziesz mogła wziąć prysznic, rodzice są tak zaaferowani Reggie'm, że nawet nie zauważą, jak się na chwilę ulotnisz - uśmiechnął się, unosząc jedną z dłoni, by przesunąć kciukiem po policzku Jordie, odgarniając zeń kosmyk jej ciemnych włosów, zanim nachylił się nieco i musnął jeszcze jej usta w przelotnym pocałunku. - Chodź, bo zanim oni dojdą do porozumienia, to znowu będzie trzeba to wszystko odgrzewać - chwycił ją za rękę i cofnął się, by skierować swoje kroki wraz z Jordie do salonu, gdzie zwrócił się do swojej matki i ojca Jordany: - To co, mam go zabrać, żebyście mogli zjeść obiad? - wyciągnął ręce po synka, lecz wtedy babcia z dziadkiem zaprotestowali - dla odmiany - zgodnie, a ostatecznie Halsworth stwierdził, że nie jest głodny i zajmie się małym Reggie'em do czasu, aż Audrey nie zje i wtedy się zamienią. Chet natomiast wzruszył tylko ramionami, bo właściwie nie robiło mu to większej różnicy i najważniejsze, że tych dwoje w ogóle zdołało jakoś rozwiązać sytuację. Sam zasiadł więc po chwili obok Jordany przy stole, od tych wszystkich aromatów mając już wrażenie, jakby jego żołądek zaczął trawić sam siebie. Bez zwlekania zatem zajął się jedzeniem, okazjonalnie wymieniając uwagi, acz głównie w milczeniu wysłuchując dalszych zachwytów nad maleńkim Reggie'em, który grzecznie pozostawał w ramionach swojego dziadka. I to właśnie ten ostatni postanowił w końcu zmienić nieco temat: - Skoro Reggie już się urodził, to chyba najwyższa pora, żebyście poważniej pomyśleli o ślubie, prawda? Ustaliliście już datę? - zagaił, spoglądając po dwojgu zainteresowanych, którzy do tej pory utrzymywali, że kwestię ślubu wolą zostawić na później, kiedy już przyjdzie na świat ich dziecko. A teraz przyszło, więc podjęcie tych formalnych kwestii wydawało się logicznym, kolejnym krokiem. Mimo to Chet zmuszony był zaprzeczyć, choćby ku niezadowoleniu swojego przyszłego teścia. - Nie ustaliliśmy, właściwie to... nie mieliśmy czasu o tym myśleć - przyznał zgodnie z prawdą, bo ich ślubne plany stanęły chyba na tym, że Chet się oświadczył, i tyle. - Ale to prawda, powinniśmy. I na pewno ustalimy datę i całą resztę, a wtedy dowiecie się o tym pierwsi, ale chyba... nie chcielibyśmy dzisiaj zaprzątać sobie tym głowy - dodał ostrożnie, zerkając na Jordie jakby w oczekiwaniu na to, że ta poprze jego słowa i że będzie podobnego zdania. Bo Chet dzisiaj, tak samo mocno jak wtedy, gdy poprosił ją o rękę, chciał się z nią ożenić - ale w swoim czasie i na własnych warunkach, a nie pod naciskiem jej ojca i nie w pośpiechu. Chciał, żeby miała wymarzony ślub i białą suknię - albo jakąkolwiek sobie wymarzyła, bo i o tym chyba nigdy nie rozmawiali i Chet właściwie nie wiedział, czego powinien się spodziewać, ale niezależnie od tego, jak Halsworth sobie wyobrażała ten wyjątkowy dzień, pragnął, aby ów scenariusz mógł się ziścić. I aby Jordie wiedziała, że robił to wszystko z miłości, a nie z rozsądku, i tym bardziej nie z obowiązku.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Odnalezienie równowagi w tej nowej rzeczywistości niestety dla Jordie mogło się okazać o wiele trudniejsze niż dla Chestera – a określenie, iż czuła się w tym wszystkim po prostu zagubiona, było chyba najbardziej trafnym. Mimo wszelkiego przerażenie co do tego jak to będzie, gdy istotnie zostaną z synkiem zupełnie sami i gdy już sami będą musieli o niego zadbać, nadal po prostu nie mogła się odnaleźć w tym wszystkim co działo się z jej ciałem, organizmem i umysłem. Wydawać by się mogło, że najbardziej eksploatowane były w trakcie trwania ciąży, ale wraz z pojawieniem się na świecie dziecka, jakby wybuchło to wszystko w niej ze zdwojoną siłą. Jej ciało na nowo uczyło się funkcjonować bez dodatkowego lokatora, nadal była obolała i z trudem znosiła połóg, który tak na dobrą sprawę dopiero był w początkowej fazie. Czuła się… dziwnie. Inaczej niż dotychczas i chyba przez to, że nie czuła się „po prostu sobą”, nie do końca potrafiła cieszyć się tymi pięknymi chwilami. Podobnie jak z trudem odrzucała chęć bliskości ze strony bruneta, mimo, że oczywistym było, że pragnęła tego równie mocno jak i on. I również ona naprawdę mocno tęskniła za tymi chwilami pełnymi beztroski, gdy mogli być po prostu razem, nie mogąc oderwać od siebie dłoni, w pełnym emocji i pożądania tańcu lgnąc do siebie bez końca. A teraz? A teraz od kilku miesięcy tkwili w tej nowej rzeczywistości, która z każdą chwilą się zmieniała coraz bardziej, ale co więcej – wcale nie zanosiło się na to, by miała obrać kierunek wsteczny i zaprowadzić ich do tego co było kiedyś. Może to w jakiś sposób także Jordanę przytłaczało, bo gdzieś tam wewnętrznie pragnęła cofnąć czas, chociaż istotnie nie zamieniłaby tego wszystkie na nic innego – bo to maleństwo, które teraz było z nimi było wszystkim czego mogłaby pragnąć. Mimo, że wcześniej nie zdawała sobie z tego sprawy. Ale faktycznie Chet nie mógł jej chyba tak do końca zrozumieć, nie wiedział co działo się w jej głowie, co tak naprawdę przechodziło jej ciało… więc mogła jedynie docenić to jak bardzo się starał i oczywiście widziała to, ale jednocześnie nie mógł zrobić nic więcej, nawet jeżeli bardzo chciał. Niemniej poczuła to przyjemne, znajome drżenie, gdy brunet znalazł się tuż za nią, owiewając ciepłym oddechem skórę na jej karku. Poczuła znacznie intensywniej tą znajomą tęsknotę za nim, ale z drugiej strony – reagowała instynktownie. Jej umysł nie pozwalał na nic więcej, bo poczucie lekkiego dyskomfortu pozostawała niezmienne – i ta myśl, iż nie była już taką Jordie, jaką zapamiętał. – Nie miałam pojęcia, że będą tym faktem aż tak podekscytowani. W sensie, Twoja mama była chyba od początku, ale dawno nie widziałam tak zaaferowanego taty, chyba nawet w przypadku dzieci mojej siostry. Ale bardzo mnie to cieszy – stwierdziła z uśmiechem – Dobrze, że będzie miał takich oddanych dziadków – pokiwała głową z lekkim rozbawieniem, nie zamierzając bynajmniej odbierać im tych chwil pełnych radości, gdy mogli cieszyć się swoim wnukiem bez końca. Póki ten oczywiście był w dobrym humorze, bo nie był głodny. W końcu i tak będą musieli go oddać rodzicom, więc przynajmniej na razie mogli im dać odetchnąć i pozwolić nabrać nieco sił. – W takim razie zjem coś i faktycznie pójdę się odświeżyć, zapewne nie zauważą nawet mojego zniknięcia, no chyba, że ostatecznie Reggie zrobi się głodny – dodała żartobliwie, domyślając się jak donośnie wtedy da o sobie znać, bo przecież mieli już okazję wielokrotnie w przeciągu ostatnich kilku dni doświadczać jego możliwości głosowych. Jej usta przyozdobił więc znowu ciepły uśmiech, gdy Chet musnął palcami jej policzek, odgarniając kosmyk włosów, w jak zwykle czułym geście, który trafiał wprost w jej serce. Oddała chętnie krótkie, aczkolwiek czułe muśnięcie, zdając sobie sprawę z tego, że na dobrą sprawę nie tylko się ostatnio niewiele przytulali, ale również właściwie nie całowali – pozwalając sobie jedynie na takowe krótkie muśnięcia ust. I to chyba też spowodowało pewnego rodzaju ukłucie zawodu, ale nie dała tego po sobie poznać, bo chyba każdy gest czułości ostatecznie jest dobry. – Tak, chodźmy. Lepiej nie dawać im okazji do kolejnych sporów – przytaknęła i ścisnęła palcami jego dłoń, udając się wraz z nim do stołu. Z rozbawieniem przyjęła ich zgodną odmowę, gdy brunet chciał zabrać synka, ale istotnie mu tego odmówili – dla odmiany zgadzając się w tym, że sami się zamienią opieką nad nim. Jordie zaś usiadła przy stole i nałożyła sobie nieco jedzenia, zabierając się za delektowanie nim, bo faktycznie była okropnie głodna i zajadając się już, chyba zdała sobie dopiero sprawę jak bardzo. Zdecydowanie więc nie spodziewała się poruszenia tematu, na który właśnie zdecydował się jej tata, gdy podzieliła z nim spojrzenie, gdy to jej zmieniło się w nieco zaskoczone. Zaraz jednak zerknęła na Chestera i pokiwała głową, ponownie przenosząc jednak wzrok na ojca. – Tak, nie mieliśmy zbytnio czasu o tym myśleć, póki co priorytetem był Reggie. A tak naprawdę przecież dopiero urodziłam, tato. Chciałabym jednak dojść nieco do siebie nim faktycznie zajmiemy się organizowaniem ślubu – oznajmiła, przyznając tym samym brunetowi rację – Dzisiaj nie jest czas na to, ale nie martw się, na wszystko przyjdzie pora – dodała jeszcze, zerkając na panią Callaghan, która pokiwała o dziwo zgodnie głową.
- To prawda, przecież Jordie potrzebuje jeszcze czasu. Poza tym ma maleńkie dziecko, nie będzie od razu organizować uroczystości – stwierdziła, najwyraźniej popierając syna w tych postanowieniach.
- Co nie zmienia faktu, że powinni już ustalić termin i faktycznie podejść do tematu poważniej – oznajmił nieugięcie ojciec Jordie, kręcąc z dezaprobatą głową.
- Są zaręczeni, dajmy nacieszyć się im synem, a potem na pewno chętnie zajmą się organizacją ślubu, gdy przyjdzie na to odpowiedni moment.
- Ja tutaj myślę o dobru Reggie’ego, aby miał rodzinę taką jak należy.
- Tato… - Jordie pokręciła głową, odstawiając szklankę z której upiła kilka łyków wody – Reggie ma rodzinę, ma nas. Wiem jakie jest Twoje zdanie, ale ślub tego nie zmieni. Poza tym wiesz doskonale, że weźmiemy ślub, kiedy będziemy na to gotowi i kiedy to wszystko nieco się uspokoi.
- Ślub w tej chwili nie jest im do niczego potrzebny – zawtórowała pani Callaghan, odbierając od ojca Jordany małego, by ten mógł teraz zjeść posiłek.
- No może w Waszej rodzinie ślub nie jest ważny, ale…
- Tato – odezwała się nagle Jordie, nie pozwalając mu dokończyć – Przestań, proszę. Możemy po prostu cieszyć się dzisiaj chwilą? Jestem zmęczona, pójdę się odświeżyć i bardzo Cię proszę żebyś w tym czasie nie nękał Chet’a tematem ślubu, dobrze? – podniosła się i przystanęła za brunetem, gładząc dłońmi jego ramiona, jakby w geście wsparcia, bo domyślała się, że ojciec i tak nie odpuści. Gdy Chet odchylił głowę, uśmiechnęła się do niego krótko i zerknęła jeszcze na Reggie’ego, który nadal smacznie sobie spał, więc w końcu powędrowała na górę, w pełni zadowolona z faktu przebywania w domu. Wreszcie. Odnalazła kilka wygodniejszych ubrań oraz ręcznik i powędrowała do łazienki, w której wreszcie wzięła upragniony prysznic w swojej własnej kabinie. Miała ochotę pobyć pod strumieniem wody dłużej, ale i tak ta błoga chwila relaksu znaczyła dla niej naprawdę dużo. Gdy wyszła, osuszyła ciało, ubrała się i wysuszyła również włosy, które ostatecznie spięła w niedbałego koka. Wychodząc z łazienki, usłyszała znajome popłakiwanie małego, więc skierowała swoje kroki na dół i weszła do salonu, spoglądając na synka, który niecierpliwie wiercił się już w ramionach babci. – Ktoś tu chyba zrobił się już głodny – uśmiechnęła się delikatnie, podchodząc do niej i kobieta – zapewne niechętnie, oddała maleństwo wprost w ramiona mamy. Jordie uśmiechnęła się ciepło, poprawiając go sobie w ramionach. Na szczęście mogła już karmić piersią, bo od narkozy minęło kilka dni, a jeszcze w szpitalu położona udzieliła jej kilku cennych porad w tej kwestii. – Pójdziemy na górę zjeść – dodała, spoglądając na ich rodziców.
- My będziemy się już zbierać, na pewno chcecie trochę odpocząć – odparła mama Chestera.
- Dziękuję Wam bardzo, że przyszliście – Jordie posłała im szczery uśmiech i podeszła jeszcze, by ostrożnie się z nimi pożegnać, jednocześnie pozwalając im także pożegnać się z Reggie'm, który już nieco bardziej zanosił się płaczem. Przeprosiła ich więc i powędrowała z małym na górę wprost do sypialni, pozostawiając już całkowite pożegnanie rodziców brunetowi. Ona sama zaś wyjęła sobie odpowiednią poduszkę, która ułatwiała jej ułożenie małego i usiadła wygodnie, podkładając ją sobie odpowiednio i układając na niej Reggiego, który z lekkim trudnościami na początku, ale w końcu ochoczo zaczął jeść. Wówczas mogła wpatrywać się w niego bez końca, muskając opuszkami palców jego maleńkie rączki i buźkę, nie mogąc wprost uwierzyć w to, że naprawdę trzymała w ramionach swoje dziecko. I z tego krótkiego zamyślenia wyrwał ją dopiero odgłos dochodzący z korytarza, bo najpierw do pokoju wszedł jak zwykle zaciekawiony Aldo, a tuż za nim Chester, z którym podzieliła spojrzenie. – Koniec odwiedzin?

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Szczerze, Chet momentami sam nie wiedział, jak powinien się wobec niej zachowywać - oczywiście po niedawnej operacji, którą Jordie musiała przejść, zachowywał się przede wszystkim ostrożnie, ale nie umiał stwierdzić, czy na dłuższą metę ciemnowłosa wolałaby, aby pozostawił jej przestrzeń i dał czas, aby to ona sama zadecydowała, kiedy będzie gotowa na to, by znów się do niego zbliżyć, czy też przeciwnie - nawet spotykając się z pewną niechęcią po jej stronie, powinien nieustannie przypominać jej o tym, iż nadal widział w niej swoją kobietę i nadal pragnął jej tak samo mocno, jak każdego innego dnia, odkąd się znali. A może odebrałaby to jako próbę przymuszenia jej do czegoś, na co nie miała ochoty? Dawniej nie miewał takich dylematów i za tym również w jakimś stopniu tęsknił - co oczywiście nie oznaczało, że żałował, iż sprawy pomiędzy nim i Jordaną tak się potoczyły i że obecnie byli przede wszystkim rodzicami, a dopiero później parą nadal kochających się przecież ludzi, którzy - o ile było mu wiadomo - chcieli żyć po swojemu, nie pozwalając, aby fakt posiadania małego dziecka cokolwiek pomiędzy nimi zepsuł. Nikt jednak nie mówił, że będzie łatwo - zwłaszcza na początku, i Chet, mimo iż optymistą nigdy nie był, to naprawdę starał się pozostać dobrej myśli, wierząc, że odnajdą własny sposób na to, aby każdy aspekt ich relacji działał tak, jak należy. Trudno jednak powiedzieć, czy ojciec Jordany nie podzielał owej wiary w związek swojej córki; chociaż Chet domyślał się, że bardziej niż nieufnością, kierował się on po prostu troską o dobro oraz niezbędne poczucie bezpieczeństwa dla Jordie oraz Reggie'ego - troską, którą nie tylko sam w pełni rozumiał, ale i jak najbardziej ją podzielał, i nawet Halsworth musiał chyba w końcu to dostrzec. W każdym razie wydawał się obecnie patrzeć na Chestera nieco przychylniejszym - acz wciąż czujnym - okiem niż wtedy, gdy dopiero co go poznał, jednocześnie dowiadując się, że ten zmajstrował nieślubne dziecko jego ukochanej córeczce. A jednak brunet - mimo iż odczuł pewną ulgę wiedząc, że Jordie posiadała w kwestii wspomnianego przez jej ojca ślubu podobne zdanie, co on sam, oraz że jego matka również wspiera ich w takim wyborze - to solidarnie chyba nawet trochę współczuł swojemu przyszłemu teściowi. Wiedział doskonale, że tych dwóch kobiet - Jordany oraz Audrey - nie dało się przegadać i jakiekolwiek dalsze dyskusje w tym temacie nie miały najmniejszego sensu. Sam skupił się więc na jedzeniu, swoją zgodę z tym, co mówiła Jordie oraz jego matka wyrażając już głównie poprzez pojedyncze kiwnięcia głową. - To prawda, na pewno wrócimy do tego tematu w swoim czasie, żeby móc zająć się wszystkim tak, jak należy i bez zbędnego pośpiechu - uznał dyplomatycznie, nie chcąc prowokować niepotrzebnej scysji czy jakichkolwiek innych nieprzyjemności, które zepsułyby im ten pierwszy dzień po powrocie do domu, gdy zarówno on, jak i Jordie, zapewne pragnęli po prostu móc cieszyć się wspólnymi, rodzinnymi chwilami, bez zaprzątania sobie głowy tymi bardziej odległymi planami. Kiedy więc ciemnowłosa ucięła rozmowę, wstając od stołu, Chet odchylił lekko głowę, zerkając na nią, gdy sięgnął do dłoni, którą ułożyła na jego ramieniu, i ujął ją w swoją, by musnąć jej wierzch wargami, nim pozwolił, aby Halsworth oddaliła się, udając się na górę. Tym samym to na jego barkach spoczął obecnie obowiązek dotrzymania gościom towarzystwa, i choć ojciec Jordany usiłował jeszcze przekonywać, że przecież organizacja ślubu zajmie im długie miesiące i z tego względu powinni już teraz przynajmniej ustalić datę, to ostatecznie musiał jednak dać za wygraną, godząc się z tym, że Chet i Jordie woleli żyć na własnych warunkach. Kończąc więc te bezcelowe dyskusje, wszyscy znów skupili się głównie na malutkim Reggie'm, którego początkowe, cichutkie kwilenie zaczęło powoli ustępować miejsca coraz donośniejszemu grymaszeniu i popłakiwaniu, i nawet próby odwrócenia jego uwagi od głodu, który zapewne zaczynał już odczuwać, na niewiele się już zdawały: prawda była bowiem taka, że tylko mama była w stanie takiego zniecierpliwionego bobasa uspokoić, a zarazem nakarmić, toteż powrót ciemnowłosej spotkał się bez wątpienia z ich niemałą ulgą - acz chyba też jednoczesnym zawodem rodziców, którzy nie chcąc przeszkadzać, postanowili pożegnać się zarówno ze swoim wnukiem, jak i z samą Jordie, nim ta zabrała chłopca na górę, by móc go wreszcie nakarmić. Chet w tym czasie zamienił jeszcze parę słów z rodzicami, którzy niezobowiązująco napomknęli o chęci ponownego odwiedzenia ich w najbliższym czasie, czemu zresztą trudno się dziwić i brunet spodziewał się, iż będą oni chcieli wykorzystać każdą okazję, by spędzić trochę czasu ze swym malutkim wnukiem - oraz nimi samymi przy okazji. Po tym więc, jak pan Halsworth i pani Callaghan opuścili dom, Chet posprzątał jeszcze naczynia po obiedzie, wstawiając je wszystkie do zmywarki, by następnie skierować już swoje kroki na górę. Nie słysząc jednak zbyt wielu dźwięków z sypialni, wszedł tam ostrożnie, nie będąc pewnym, czy aby Reggie nie zdążył w międzyczasie usnąć, ale gdy jego oczom ukazała się Jordana, trzymająca przyssanego do jej maminej piersi maluszka w swoich ramionach, uśmiechnął się ciepło, śmielej wchodząc do pokoju w towarzystwie Aldo, który wyprzedził go w progu, ewidentnie zaciekawiony nieznanym dotąd zapachem niemowlęcia. - Tak, nareszcie jesteśmy sami - kiwnął głową w odpowiedzi, tonem wskazującym jednak raczej na pewne zniecierpliwienie związane z tym, by móc wreszcie zostać tylko we troje, aniżeli zmęczenie odwiedzinami, które, nie licząc tych niewinnych przekomarzanek pomiędzy ich rodzicami, przebiegły bezproblemowo i chyba całkiem miło. Nie chcąc wprawiać jednak panny Halsworth w zbędne zakłopotanie - choć przecież widział ją już z każdej strony i nigdy nie było między nimi miejsca na skrępowanie, ale mimo wszystko karmienie piersią było dość nowym doświadczeniem i może musiała przywyknąć do tego, by brunet mógł oglądać ją w takiej sytuacji? - skupił chwilowo swoją uwagę na psiaku, gdy pogłaskał go po głowie, podchodząc niespiesznie do łóżka, na którym usiadł obok Jordie i wyciągnął przed sobą nogi, wówczas zaglądając trochę przez jej ramię na Reggie'ego. - Ale zajada, nie ma to jak ciepłe mleczko, co Reggie? - zaśmiał się pod nosem i musnął w przelocie ustami ramię Jordany, zanim odsunął się odrobinę, choć trudno było o bardziej klarowny sygnał, jak bardzo brunet szukał jej bliskości, na wszelkie dostępne sposoby. Po chwili jednak o swej obecności postanowił im przypomnieć nie kto inny, jak Aldo, który wskoczył przednimi łapami na łóżko koło Chestera, trącając jego dłoń swoim wilgotnym nosem. - Co tam, Aldo? Chcesz poznać Reggie'ego? A będziesz grzeczny? To wskakuj - nie musiał dwa razy powtarzać, bo pies szybko skorzystał z zaproszenia - zwłaszcza że na ogół raczej nie miał wstępu na łóżko, w odróżnieniu chociażby od kanapy w salonie, gdzie często zdarzało mu się drzemać. Wciągnął więc na materac również tylne łapy i zadowolony wgramolił się Callaghanowi na kolana, swym ciekawskim nosem badając już trochę niepewnie nowego lokatora, nadal asekurowany jednak przez bruneta, który pilnował, aby Aldo nie zrobił przypadkiem krzywdy ani Reggie'emu - bo chociaż generalnie był on łagodnym psiakiem, to nie miał zbyt często do czynienia z tak małymi dziećmi - ani żeby nie władował się z łapami na, wciąż noszącą pooperacyjną ranę, Jordie. Trzeba jednak przyznać, że pies okazał się nadzwyczaj ostrożny względem maluszka, który w pewnym momencie sam jednak zaczął machać nieskoordynowanie rączkami, trafiając jedną z nich w psi nos i tymczasowo zniechęcając tym Aldo do dalszych eksploracji. - Nie martw się, Aldo, nie masz pojęcia, ile razy ja dostawałem w nos na dzień dobry - brunet skwitował ze śmiechem i pogłaskał pocieszająco psiaka po grzbiecie. - Albo i nie na dzień dobry, chyba już wiemy, co Reggie ma po swojej mamusi - zwrócił się tym razem bezpośrednio do Jordie, nawiązując do jej skłonności do policzkowania go - na co zwykle sobie zasługiwał, niemniej był też taki moment, gdy za nieoficjalny hymn ich znajomości można było uznać "Hit me baby one more time". Ale to mieli już za sobą i chyba mogli obecnie sobie z tego żartować.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Zdecydowanie w jakimś stopniu brakowało im tej swobody, która cechował ich oraz ich relacje na samym początku, nie tylko we wzajemnych relacjach, ale przede wszystkim we wzajemnej bliskości. Oczywiście poniekąd problem leżał po stronie Jordany, ale z drugiej strony to w większości w jej przypadku zaszło najwięcej zmian, z którymi musiała sobie obecnie poradzić. Nie tylko z byciem mamą, co samo w sobie było wręcz kosmicznym doświadczeniem, ale również z samodzielną opieką nad tak małym człowiekiem, jak i z samym stanem poporodowym, który wiązał się w jej przypadku również z operacją, co w dodatkowo zdewastowało jej organizm. I czuła, że jest inaczej – chociaż uparcie pragnęła by było jak dawniej, nawet jeżeli istotnie cieszyła się z tego co obecnie mieli i w jakim kierunku powędrowała ich relacja – że obecnie byli rodziną i przede wszystkim – rodzicami. I małego Reggie’ego nie zamieniłaby na nic innego, bo kompletnie straciła dla synka głowę, ale… no właśnie, zawsze pozostawało jakoś niewypowiedziane ale, które sprawiało, że nie do końca można było się cieszyć z tego co dał los. Mimo pozornego szczęścia, którym ciemnowłosa emanowała, nadal pozostawała w niej doza niepewności i strachu o to co będzie – jak sobie poradzi, jaką będzie mamą i jak faktycznie uda im się pogodzić rodzicielstwo z tym upragnionym byciem razem. Jordie bowiem nadal pragnęła być po prostu jego kobietą, której pragnął i pożądał, dla której nieustannie tracił głowę i która niczego w jego obecności nie musiała się wstydzić. Pragnęła tego, ale jednocześnie nie była w stanie się do końca przełamać, bo to wszystko chyba było aż nazbyt świeże. Sam stan połogu sprawiał, że nie czuła się komfortowo sama ze sobą, a jej ciało uczyło się na nowo funkcjonować bez obecności małego człowieka w jej brzuchu, więc zachodził w nim na tyle duże zmiany – znowu, że istotnie Jordie znowu nieco się w tym wszystkim gubiła. I chociaż sama też pragnęła, by Chester był przy niej, by ją przytulał i całował jak kiedyś, to jednak w jakimś stopniu nie pozwalała sobie na więcej, mając z tył głowy myśl o tym, jak przecież wizualnie zmieniło się jej teraz jej ciało. Z drugiej strony nie chciała go odpychać i – w związku z tym zabrnęła w ślepy zaułek. Sama już nie wiedziała czy wolała, by dał jej czas i przestrzeń, czy raczej żeby zabiegał znowu o nią i zapewniał, że nadal pragnął jej taką jaką jest – a jeżeli nie wiedziała tego ona, to jak mógł wiedzieć on? Pozostało im chyba nieco błądzić po omacku i na nowo się odnaleźć w tej nowej rzeczywistości, bo przecież chcieli, aby było jak dawniej – zapewniali siebie wzajemnie, że posiadanie dziecka nie zmieni ich wzajemnych relacji, a właściwie je polepszy – ale nikt nie mówił, że na początku będzie łatwo. Bo z założenia początki po prostu bywają trudne. Niemniej poczuła pewnego rodzaju spokój, gdy wreszcie zostali tylko we troje, bo chociaż uwielbiała ich rodziców i cieszyła się, że tak ochoczo przyjęli ich synka, to jednakże była też po prostu wyczerpana – a przy tym spragniona tych chwil, które mogli spędzić tylko we troje. Kącik jej ust drgnął więc lekko ku górze, gdy brunet pojawił się w sypialni i być może chwilowo poczuła pewnego rodzaju zakłopotanie, bo właściwie brunet pierwszy raz był przy karmieniu, bo tak się składało, iż w szpitalu towarzyszyła jej tylko położna, a wcześniej maluszek karmiony był butelką, więc to był dla nich pewnego rodzaju pierwszy raz, niemniej jednak istotnie brunet znał ją aż nazbyt dobrze pod tym względem, więc… to skrępowanie szybko minęło. – Właściwie nie przeszkadzała mi obecność rodziców, ale te ich drobne sprzeczki bywały odrobinę męczące. No i bardzo chciałam już nacieszyć się pierwszym dniem w domu tylko z Wami – uśmiechnęła się lekko, gdy brunet podszedł bliżej. A gdy usiadł obok, spojrzała na niego, a potem ponownie skupiła uważne spojrzenie na synku, który zajadał w najlepsze, od czasu do czasu krzywiąc zabawnie nosek i być może lekko się denerwując, gdy najpewniej momentami nie był w stanie sobie poradzić z jedzeniem. Jordie więc starała się mu w tym pomagać jak mogła i tak odczuwając pewnego rodzaju ulgę, bo samo karmienie póki co przebiegało całkiem dobrze. – Aż sama jestem zdziwiona tym jaki był głodny. Ciekawe po kim ma taki apetyt – zaśmiała się cicho, w momencie, w którym brunet musnął ustami jej ramię. I to był naprawdę przyjemny gest, ale jednocześnie znowu wprawiający ją w lekki zakłopotanie, bo stanowił jawny sygnał co do tego, że Chet nadal szukał jej bliskości. Szybko jednak ich uwagę przyciągnął zainteresowany nowym domownikiem Aldo, więc Jordana również na niego zerknęła, gdy ostrożnie wskoczył na łóżko, asekurowany przez bruneta. – To najpewniej Twój pierwszy dobry przyjaciel, Reggie. Zgaduje, że niedługo będziecie z Aldo nierozłączni – stwierdziła łagodnie, sięgając jedną z dłoni do głowy czworonoga, którego pogłaskała delikatnie, gdy z zaciekawieniem obwąchiwał trzymane przez nią dziecko. Z rozbawieniem jednak obserwowała, jak po chwili wiercący się maluszek przypadkowo trafił maleńką rączką psi nos, co skutecznie zniechęciło psa do dalszego zapoznawania się z małym człowiekiem. Wówczas poprawiła się nieco w pozycji siedzącej i poprawiła sobie również synka w ramionach, by obojgu im było wygodniej, gdy Reggie nadal nie przestał zajadać, w pełni usatysfakcjonowany nie tylko tym, że mógł zajadać do woli, ale najpewniej też tym, iż wreszcie spokojnie trwał sobie w ramionach mamy. Zaśmiała się jednak, słysząc komentarz bruneta i szturchnęła go lekko ramieniem. – No wybacz, zwykle sobie zasługiwałeś na to – posłała mu znaczące spojrzenie, po czym pokręciła z rozbawieniem głową, oczywiście przyjmując to wszystko jako żart, bo obecnie byli już na takim etapie, że istotnie mogli się z tego po prostu śmiać – Lepiej żeby się nie bił, wiemy, że to do niczego dobrego nie prowadzi – dodała jeszcze, unosząc sugestywnie brew, w nawiązaniu również do zachowania Chestera, który kiedyś właściwie pobił się z jej ówczesnym przyjacielem, będąc zazdrosnym – I co właściwie miałeś na myśli, mówiąc, że tyle razy dostawałeś w nos na dzień dobry? Czyżbym o czymś nie wiedziała, kochanie? – zaśmiała się znowu cicho, zastanawiając się nad tym czy faktycznie Chet tak często obrywał bądź sam serwował ciosy, czy właściwie o to mu chodziło, gdy o tym mówił. Czy może jednak miał na myśli po prostu ich synka, który wymachując nieświadomie rączkami także lubił trafić ich w nos czy twarz, co akurat w tym przypadku było absolutnie przesłodkie. Synek jednak znowu skupił całą jej uwagę, gdy najwyraźniej najadł się wystarczająco, więc Jordie nie zachęcała go do tego, by jadł więcej – ubrała się ostrożnie, a potem wyprostowała się i uniosła ostrożnie dziecko w swoich objęciach, tak by mogło się mu odbić po jedzeniu. – Przed nami pierwsza trudna noc, w szpitalu Reggie nie spał zbyt wiele, ale może tutaj będzie mu się spało lepiej? Sama nie wiem czego się spodziewać, ale chyba nie ma co liczyć na wiele snu. Może uda nam się go jeszcze teraz wykąpać? Położna mówiła, że dziś już można, a teraz będzie pewnie lekko przysypiał, więc nie powinno być z tym problemu – zerknęła na bruneta przez ramie, tuląc do siebie maleństwo, które wydało charakterystyczny odgłos, co z kolei wywołało uśmiech na twarzy Jordie. Jedzenie się przyjęło, więc powoli znowu ułożyło go w swoich objęciach i musnęła ustami jego czółko, gdy wiercił się niespokojnie, najpewniej pragnąc teraz snu, a chyba jeszcze nie udawało mu się zasnąć, w związku z czym zaczęła go delikatnie kołysać. – Z tego wszystkiego nawet nie spytałam czy idziesz jutro rano do pracy? Bo jeżeli tak, to powinieneś się wyspać – usiadła nieco bokiem, by lepiej go widzieć i uśmiechnęła się lekko, zerkając to na swojego małego mężczyznę, to na dużego mężczyznę, po czym wskazała pytająco na synka. – Chcesz go teraz potrzymać? Ja w międzyczasie przygotowałaby wszystko do kąpania – zagadnęła, a gdy chętnie wyciągnął ramiona, ostrożnie podała mu dziecko pod czujną asystą czworonoga, która nadal był wyraźnie zainteresowany nowym członkiem rodziny. Gdy więc Reggie tkwił już w objęciach taty, Jordie uśmiechnęła się do Aldo i pogłaskała go znowu po głowie. – Poznawajcie się jeszcze przez chwile – podrapała go za uszkiem, a potem zsunęła się ostrożnie z łóżka i rozejrzała się po pokoju w poszukiwaniu odpowiednich rzeczy, ale część nich musiała jeszcze przynieść z pokoiku dziecka. Niewielką wanienkę ustawiła na pewnym podłożu, a potem napełniła ją wodą, którą przynosiła z łazienki, tak by również miała odpowiednią temperaturę. Co jakiś czas zerkała też na bruneta, który kołysał w ramionach ich synka i uśmiechnęła się lekko, gdy podzielił z nią spojrzenie. – To jeden z najpiękniejszych widoków jakie w życiu widziałam, wiesz? – wyprostowała się, nie spuszczając z nich wzroku i podeszła do nich powoli, po czym przystanęła obok i spojrzała na śpiącego już Reggiego, który co prawda jeszcze się nieco wiercił, ale najpewniej już półprzytomnie sobie drzemiąc. Uniosła palec wskazując, powstrzymując jeszcze bruneta przed wstaniem z łóżka i szybko odnalazła swój telefon. – Muszę to uwiecznić – oznajmiła, bynajmniej zamierzając stworzyć ich dziecku ogromną galerię zdjęć, począwszy już od dzisiaj. Uśmiechnęła się lekko, włączyła aparat i na kilku zdjęciach uwieczniła samego bruneta z ich synkiem, a na kilku kolejnych całą ich trójkę, włącznie z nadal siedzącym u boku Chestera psem, który był niemniej fotogeniczny od nich, bo doskonale wiedział kiedy spojrzeć w obiektyw. – Pięknie.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

- Ja też. I oni też to rozumieją, chociaż już zapowiedzieli, ze chcieliby nas znowu odwiedzić. Nie jestem tylko pewien, czy to dobry pomysł, żeby przebywali w jednym pomieszczeniu w tym samym czasie - stwierdził z rozbawieniem, nie zamierzając jednak dłużej zaprzątać sobie głowy rodzicami oraz ich małymi sprzeczkami o to, do kogo ich wnuk był bardziej podobny. Chet sam nie umiał tego rozstrzygnąć i wolał chyba po prostu uznać, iż Reggie łączył w sobie najlepsze cechy jego i Jordany. Chociaż z drugiej strony, jeśli ich pierworodny syn dostał już wszystko, co mieli najlepsze, to co pozostało dla innych dzieci lub dziecka, jakie ewentualnie mogliby jeszcze mieć w przyszłości? Cóż, patrząc na jego własny przykład, i na jego młodsze rodzeństwo, to... chyba niewiele. Zaśmiał się ponownie pod nosem w odpowiedzi na komentarz Jordany, nie mogąc jednak zaprzeczyć temu, że istotnie każdy wymierzony mu przez nią policzek był w pełni zasłużony. Co nie zmieniało faktu, że nie każda kobieta zareagowałaby w taki sposób, ale - za to ją przecież kochał. Za jej autentyczne i niejednokrotnie impulsywne reakcje. - Wybaczam - kiwnął głową, nawet jeżeli to wcale nie były przeprosiny. - Niektórych spraw nie da się rozwiązać inaczej niż pięścią - uznał. Niestety Jordie niewiele mogła poradzić na to, że była matką chłopca, a ci często od rozmowy woleli rękoczyny - ale skoro Chestera potrafiła ustawić do pionu na tyle, że od tamtej pamiętnej bójki nie wyskakiwał do ludzi z pięściami, to i Reggie'ego zapewne uda jej się wychować na grzecznego brzdąca. A w każdym razie taką mogli mieć nadzieję. Pytanie panny Halsworth skwitował jednak zagadkowym uśmiechem, uciekając przy tym na chwilę spojrzeniem na psa. - Wiesz o mnie wszystko - odrzekł wymijająco, wymieniając z nią krótkie spojrzenie, zanim Jordie ponownie skupiła się na niemowlaku, gdy ten skończył jeść. Momentami wciąż trudno było mu wierzyć, że Reggie był ich dziełem; brunet nie był wprawdzie artystą, ale jako programista również tworzył, a zatem znał uczucie towarzyszące stworzeniu czegoś, co działało. Z tym, że ten maluch, którego Jordie gładziła delikatnie po pleckach, aby odbiło mu się po jedzeniu - tak jak został zaprogramowany - nie tylko działał, lecz: żył. I był najdoskonalszym, co oboje kiedykolwiek stworzyli. - Może nie będzie tak źle, na pewno we własnym łóżeczku będzie mu się spało lepiej niż w tym szpitalnym. Poza tym tutaj będzie miał swoje maskotki - a dzieci lubiły spać z pluszowymi zabawkami, chociaż Chet sam nie wiedział, czy dla Reggie'ego miało to jakiekolwiek znaczenie, czy też był jeszcze zbyt mały, aby uzależniać swój sen od obecności pluszowego zwierzaka u jego boku - nawet jeśli, ilekroć dostawał ową maskotkę w swoje ręce, to zaciskał na niej swoje drobne paluszki tak mocno, jakby był to jego największy skarb. - No i nas oboje. Podzielimy się obowiązkami, ja będę wstawał i ewentualnie zmieniał pieluchy, a ty karmisz, może być? - zaproponował z uśmiechem, chociaż właściwie Jordana nie miała w tej kwestii większego wyboru i zamiana ról niestety nie wchodziła w grę. Tylko ona posiadała pokarm niezbędny dla maluszka, co nie oznaczało jednak, że miała się co chwilę zrywać z łóżka, bo od tego miała przecież u swego boku narzeczonego, żeby przynosił jej głodne dziecko, a odbierał nakarmione - i pewnie z pełną pieluchą... - Raczej powinienem chyba przyzwyczajać się do tego, że nie wyśpię się przez najbliższych kilka miesięcy - zauważył, daleki jednak od niezadowolenia takim stanem rzeczy, acz sam był niemal pewien, że po paru nieprzespanych nocach zatęskni jeszcze za błogim, nieprzerwanym snem. Ale skoro inni jakoś sobie z tym radzili i udawało im się przyzwyczaić do braku dłuższego odpoczynku, to czemu w ich przypadku miałoby być inaczej? - Ale spokojnie, nie zostawię cię z tym wszystkim samej, mam jeszcze parę dni wolnego, a później przynajmniej przez jakiś czas popracuję z domu. Chyba że będziesz miała mnie już dosyć - zerknął na nią z uniesioną lekko brwią. Do tej pory niechętnie rezygnował z pracy w biurze, wychodząc z założenia, iż lepiej dla niego samego - ale i dla nich obojga - będzie, jeśli nie będą spędzać ze sobą każdej chwili każdego dnia, acz obecnie, kiedy pojawił się ich synek, owe okoliczności uległy zmianie i skoro miał możliwość zostać razem z Jordie i maluchem w domu, skąd mógł z łatwością wywiązywać się ze swoich obowiązków, to właściwie nie widział powodu, aby tego nie robić. Początki istotnie nie były łatwe, a on nie chciał całej odpowiedzialności przerzucać na barki panny Halsworth; w szczególności gdy poza dzieckiem, ciemnowłosa powinna również zadbać o siebie - i nie chodziło o dietę czy wizyty u kosmetyczki, a raczej o jej zdrowie, nadszarpnięte nieco przez niedawno przebytą operację. Z tego też powodu brunet miał już zaproponować, że przygotuje kąpiel dla dzidziusia, ale Jordie tym razem go ubiegła. Nie spierał się zatem, uznając, iż nie mógł jej we wszystkim wyręczać, bo Halsworth na pewno chciała jak najszybciej wrócić do pełnej sprawności, aby móc dać od siebie jak najwięcej jako mama i aby to, że nie czuła się idealnie, w żaden sposób nie odbiło się na dziecku. Brunet skinął więc głową na zgodę, przenosząc swoje spojrzenie na malucha. - Jasne. Przyjdziesz do taty, nie? - uśmiechnął się pod nosem i bez zawahania wyciągnął ręce, odbierając od niej chłopca, który swój pobyt w ramionach taty okupił soczystym buziakiem w policzek, co na krągłej, dziecięcej buźce wywołało reakcję z pogranicza uśmiechu i grymasu. Ale Chet wolał myśleć, że był to uśmiech. I że Reggie z każdym dniem stawał się coraz bardziej świadomy swojego otoczenia; na tyle, aby móc na różne bodźce reagować w odpowiedni sposób. - Ale gdybyś potrzebowała pomocy, to powiedz - dodał zaraz, ponownie spoglądając na Jordie, gdy ta podniosła się z łóżka. To zaś było na tyle duże, że bez problemu Chet mógłby odłożyć na chwilę malucha, bez obawy o to, iż sturla się on gdzieś w bok, zwłaszcza że nie był jeszcze zbyt mobilny. Skoro jednak Jordana nie potrzebowała jego pomocy, to póki co brunet pozostał na swoim miejscu, trzymając w ramionach swoją mniejszą kopię, wciąż będącą obiektem zainteresowania psiaka, który z ciekawskiego, chyba powoli zaczynał robić się trochę zazdrosny, coraz nachalniej upominając się o pieszczoty i szturchając Chestera swoim nosem. Dopiero gdy ten go upomniał, Aldo wycofał się nieco, merdając jednak lekko ogonem, gdy brunet posmyrał go za uchem, zamierzając już podnieść się z łóżka, przed czym powstrzymała go z kolei panna Halsworth, której słowa po raz kolejny skwitował ciepłym uśmiechem. - Tak wygląda najszczęśliwszy facet na świecie, to twoja zasługa - odrzekł, bynajmniej nie uważając samego siebie za najpiękniejszy widok - ale za część tego obrazka, w którym swój niemały udział posiadała i Jordana. I Callaghan chciał, aby wiedziała, że był szczęśliwy tylko dzięki niej. - Będziesz oglądać ten widok codziennie - dodał, bo przecież już zawsze będzie miała swoich ukochanych mężczyzn - narzeczonego i syna - obok siebie, więc wcale nie musiała starać się tego specjalnie zapamiętać; mogąc codziennie odtwarzać ów obrazek na żywo. Niemniej pierwszą konfrontację Reggie'ego z czworonogiem zdecydowanie należało uwiecznić, i właściwie świeżo upieczeni rodzice byli chyba na dobrej drodze ku temu, aby każdy dzień z dotychczasowego życia ich dziecka mieć odpowiednio udokumentowany. Ale z drugiej strony - każdy z tych dni był przecież równie ważny, a mały Reggie przeżywał wszystko po raz pierwszy i absolutnie trudno się dziwić temu, iż pragnęli zachować pamiątki z tego, jak ich maluszek poznaje świat. Toteż Chet bez chwili zawahania posłał do obiektywu swój firmowy, acz całkowicie szczery teraz, uśmiech, chętnie uczestnicząc w tej małej, rodzinnej sesji, w jakiej znalazło się też parę wspólnych selfie. W pewnym momencie jednak uśmiech z twarzy bruneta starł niezbyt przyjemny zapach, jaki doszedł jego nozdrzy, a kiedy Aldo podniósł się nagle, obwąchując dziecięcą pieluchę, nie miał już najmniejszych wątpliwości co do tego, że zmysł powonienia go nie mylił i Reggie postanowił zmajstrować im niespodziankę. Wypuścił powietrze z ust, kręcąc głową z wykrzywioną w grymasie miną, podszytą jednak nutką rozbawienia. - Chyba mamy problem, tylko jak go rozwiążemy? U kogo na rękach Reggie zabrudził pieluchę, ten ją zmienia? - zagaił, marszcząc nos, choć właściwie tym razem szło nie tyle o zmianę pieluchy, co jej zdjęcie, skoro mieli malucha wykąpać. Co i tak nie zmieniało faktu, że należało pozbyć się tej niepozornej, biologicznej bomby. Pracując więc zespołowo, Chet pozwolił, aby to Jordie rozłożyła matę do przewijania, na której ułożył Reggie'ego i zdjął brudną pieluchę, by następnie od razu ją wyrzucić - chociaż i tak wiedział już, że od tej chwili ich dom będzie nosił taki właśnie zapach: zapach niemowlaka. I pieluch. W tym czasie Jordie zajęła się resztą, to jest samym bobasem, pozbawiając go reszty ubranek, i dopiero po tym, jak wytarła mu pupę, przenieśli maluszka do wanienki napełnionej ciepłą wodą. - A teraz co, zdjęcia, którymi zafundujesz Reggie'emu traumę na resztę życia, kiedy za kilkanaście lat zaczniesz pokazywać je jego potencjalnym dziewczynom? - zerknął na nią z rozbawieniem, mającym zatuszować lekką niepewność, jaka towarzyszyła jednak zapewne im obojgu podczas tej pierwszej samodzielnej kąpieli dziecka, gdy Chet przytrzymywał ostrożnie niemowlaka, uważając w szczególności na jego główkę, by Jordie mogła obmyć go wodą.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

- Myślę, że na początek jak najbardziej tak, a jak będzie w praktyce, to chyba dopiero się okaże. Oczywiście muszę wstać, aby go nakarmić, ale wydaje mi się, że przez pierwsze dni czy tygodnie będę tak zestresowana, że chyba obudzę się za każdym razem, gdy nawet zakwili – zaśmiała się, wzruszając przy tym bezradnie ramionami. Oczywiście mogło to ostatecznie okazać się dla niej całkowicie wyczerpujące, niemniej jednak nie dało się oszukać matczynego instynktu i tej wrodzonej chyba troski o swoje dziecko. Tym bardziej, gdy to wszystko było dla niej tak nowe i nieznane, więc chciała synkowi zapewnić wszystko co najlepsze i mieć na niego oko niemal cały czas – a tego niestety nie mogła zrobić tak w pełni, więc pewnie ten sen, nawet jeżeli przyjdzie, nie będzie do końca mocny. I zapewne najdrobniejszy szelest będzie w stanie ją wybudzić, by mogła wówczas sprawdzić czy z maleństwem wszystko dobrze. Ale chyba takie były początkowe uroki rodzicielstwa, a wszystko inne musieli wypracować sobie z czasem i nauczyć się z tym żyć. – Tak, na to akurat musimy być gotowi. Tyle, że ja mogę się nie wysypiać, bo przecież będę z małym w domu, a Ty jednak pracujesz i potrzebujesz tego odpoczynku nieco więcej – zauważyła, po czym uśmiechnęła się lekko i kiwnęła głową na znak zgody – Cieszę się, czuje się pewniej jak jesteś obok, przynajmniej właśnie przez te pierwsze dni to dla mnie ważne. I nie żartuj… - pokręciła głową, zerkając na niego – Nigdy nie mam Cię dosyć, bardzo chce żebyśmy spędzali czas we troje, zwłaszcza na samym początku, gdy oboje wszystkiego jeszcze się uczymy i doświadczamy pierwszy raz. To ważne chwile w życiu Reggie’ego i powinniśmy obserwować je wspólnie – uśmiechnęła się ciepło, na wspomnienie o tym, że Chet chciał zostać z nimi w domu nieco dłużej. I nie miała absolutnie nic przeciwko temu, w końcu jego wsparcie było dla niej niezmiernie ważne i nawet jeżeli sama nie potrafiła się do końca jeszcze odnaleźć w tej nowej sytuacji, chociaż pozornie wydawała się naprawdę szczęśliwa i beztroska, to i tak było jej ciężko z tymi wszystkimi zmianami. I dlatego czuła się pewniej, gdy brunet był obok. Może po prostu też do końca nie ufała samej sobie i liczyła na to, że będzie miała w nim oparcie. Być może w normalnej codzienności fakt, iż rozstawali się na kilka godzin dziennie, by pójść do pracy był dobry i pewnie teraz również na dłuższą metę nie wytrzymaliby ze sobą w domu 24 godziny na dobę, niemniej jednak w obecnym położeniu to było raczej nawet wskazane. Zarówno dla nich, jak i dla ich synka, który miałby oboje rodziców obok siebie. A sama Jordie nie doszła jeszcze zbytnio do siebie, po przebytej operacji, która także lekko nadszarpnęła jej zdrowie, wobec czego nie na wszystko mogła sobie jeszcze pozwolić, a przechodzony obecnie połóg również nie dodawał jej skrzydeł. Dlatego czuła się ociężała, obolała i chyba po prostu wyczerpana, ale bynajmniej nie chciała stracić żadnej sekundy z życia Reggie’ego. Ale obecnie oddała go w ramiona bruneta, bo sama zamierzała przygotować kąpiel – i może nie było to do końca rozsądne z jej strony, w końcu nadal miała świeże szwy i to wszystko nadal nieco ją bolało, ale chyba właśnie w tym tkwił problem – że nie chciała być wiecznie bezużyteczna. I nawet jeżeli powinna odpoczywać, to i tak chciała uczestniczyć w tym co się działo i dawać od siebie jak najwięcej. – Jasne, w razie czego zawołam – przytaknęła, chociaż nie do końca spełniła jego prośbę. Bo oczywiście przenoszenie lekkich rzeczy okazało się proste, ale samo napełnienie wanienki – mimo, że niewielką ilością wody, sprawiło jej już nieco problemu. Ale, no właśnie, ale – nie chciała okazać słabości i pokazać, że sobie nie radzi. Co w tym przypadku było irracjonalne i nierozsądne, ale nie potrafiła się wyzbyć tej myśli, że nie jest wystarczająco dobra i że obecnie z czymś sobie nie radzi. I to okropne uczucie towarzyszyło jej cały czas, dlatego też nie zawołała Chestera, ale przygotowała wszystko sama, okupując to nieco większym bólem, ale miała nadzieję, że nic złego z tego wyniknie. Ostatecznie więc przybrała znowu na twarz ciepły uśmiech i z rozczuleniem obserwowała jak Chet kołysze ich synka w ramionach. Zaśmiała się cicho w odpowiedzi na jego słowa. – Moja? A nie Reggie’ego? – zagadnęła z lekkim rozbawieniem, spoglądając na ich synka. Nie chciała oczywiście negować swojej zasługi w tym wszystkim ani tym bardziej dawać mu do zrozumienia, że to nie dzięki niej był szczęśliwy, ale… być może tak to właśnie zabrzmiało. Jednak nadal Jordie wszystko przypisywała ich synkowi, odrobinę może zapominając w tym wszystkim o samej sobie. – Wiem i nie masz pojęcia jak mnie to cieszy. Nie wyobrażam sobie już innego widoku, bo to właśnie sprawia, że ja jestem tak bardzo szczęśliwa – przyznała zgodnie z prawdą, bo istotnie nie wyobrażała sobie życia bez tej dwójki mężczyzn, którzy byli cali jej. I mogłaby każdego dnia budzić się w ten sposób, mogąc obserwować ich obu u swojego boku, patrzeć jak budują swoją więź, jak się poznają i jak nawiązując najsilniejszą relację ojca z synem. I cóż, przecież tak właśnie miało być, bo będą rodziną, która zawsze już będzie razem – i chyba ta myśl napawała ją w tym wszystkim pewnego rodzaju spokojem, tyle, że pozostawało jeszcze pytanie czy ona sama się w tym wystarczająco dobrze odnajdzie. Póki co odnajdywała się jednak w roli fotografa, bo chęć uwiecznienia wszystkich ważnych momentów była na tyle silna, że album ich synka będzie zapewne pękał w szwach, skoro począwszy od dzisiaj zaczynała fotografować wszystko co miało miejsce. Uśmiechnęła się więc, obserwując efekt swojej pracy i przesuwała palcem po ekranie, oglądając zdjęcia, które zrobiła. – Z tym uśmiechem, naprawdę powinieneś być modelem, wiesz? Sprzedałbyś wszystko, a kobiety padłyby z wrażenia – stwierdziła z rozbawieniem, zerkając na bruneta. W końcu jednak odłożyła telefon na szafkę i zmarszczyła lekko nos, gdy i ona wyczuła pewien nieprzyjemny zapach. Chyba należało jak najszybciej przyzwyczaić się do tego, bo chociaż nie oznaczało to nic przyjemnego, to wiązało się z tym, że przyjdzie im zajmować się takimi niespodziankami kilka razy dziennie – przynajmniej, więc trzeba była szybko nabrać wprawy. – To bardzo sprawiedliwa opcja – skwitowała, śmiejąc się cicho, po czym skinęła głową w stronę przewijaka – Wykaż się tatusiu – zachęciła go, kierując się tam jako pierwsza, by przygotować wszystko, nim Chet faktycznie pojawił się z dzieckiem, które ułożył w odpowiednim miejscu. Obserwowała więc spokojnie, jak rozbierał go i pozbywał się nieprzyjemnej niespodzianki, ale ostatecznie to ona rozebrała synka do końca i wytarła jego słodką pupcię, nie skąpiąc sobie kilku całusów składanych na tym małym ciałku, które istotnie wręcz błagało o to, by je tak wyciskać i wycałować. Nawet jeżeli sam zapach nie zachęcał. – Chyba musimy też przywyknąć do tych zapachów, do razu będą tu często występować. Ale jak mu tego nie wybaczyć? Jest taki słodki – uśmiechnęła się, kończąc wycierać synka, po czym pozwoliła by to brunet wziął go znowu ostrożnie na ręce i przeniósł do wanienki. Gdy sprawdziła, że woda jest dobra, opuścił go nieco niżej i przytrzymując pozwolił Jordie obmyć go powoli wodą. Co prawda Reggie drzemał, ale te niesforne grymasy na jego buźce mogły świadczyć o tym, że jednak mu się podobały, bo mimo, że najpewniej mimowolnie – formowały się jednak w coś na kształt uśmiechu. – Chyba mu się podoba. I pomyśleć, że za jakiś czas nie będzie już tak grzecznie leżał w trakcie kąpieli, a my pewnie będziemy po niej równie mokrzy co i on – skwitowała z rozbawieniem, po czym spojrzała na bruneta, unosząc lekko brew ku górze – Jakie dziewczyny? Przecież on będzie synkiem mamusi, nikomu go nie oddam – pokręciła stanowczo głową, oczywiście żartując sobie, niemniej wytarła po chwili dłonie i sięgnęła ponownie po telefon, który stanowił to najważniejsze narzędzie w obecnym czasie – Ale masz rację, lepiej się przygotować od razu. W końcu czymś muszę odstraszyć te wszystkie panny, które będą za nim biegały, skoro najpewniej będzie tak przystojny jak tata – rzuciła przekornie i nastawiła obiektyw w kierunku wanienki, po czym pstryknęła kilka zdjęć, uwieczniając w ten sposób pierwszą kąpiel i tego małego golaska, który tkwił na rękach u taty. Musiała więc uwiecznić na jednym zdjęciu również ich oboje, skoro ta kolekcja miała rosnąć w siłę. – Wybacz synku, kiedyś pewnie nie będziesz fanem tych zdjęć – zaśmiała się cicho, po czym odłożyła ponownie telefon i po chwili wróciła do obmywania synka, z czułym uśmiechem wpatrując się w maleństwo, jakby nadal nie dowierzając, że tutaj był. I że jest cały ich. – W porządku, chyba pierwsza kąpiel za nami i nie było wcale tak źle. Przeniesiesz go z powrotem na przewijak? Dałam tam już ręcznik – oznajmiła, samej wycierając jeszcze dłonie, gdy brunet położył dziecko na ręczniku, by mogli go tam wytrzeć – Kto jest taki czyściutki? – powiedziała tym słodkim głosem w kierunku maleństwa, całując jego brzuszek, który miał tuż przed sobą, po tym jak przygotowała sobie wszystko do tego, by go ubrać. W międzyczasie to już Chester zajął się posprzątaniem po krótkiej, ale chyba intensywnej dla nich obojga – kąpieli, która pewnie zestresowała ich niemiłosiernie, gdy Jordie z kolei założyła synkowi czystego pampersa i ubrała go w wygodne śpioszki. Po wszystkim wzięła go znowu ostrożnie w ramiona i przytuliła lekko, kołysząc, by przyszedł mu mocniejszy sen, skoro najwyraźniej nadal jedynie lekko sobie drzemał i co jakiś czas kwilił, nie mogąc chyba całkiem zasnąć. Dała mu również malutki smoczek, z którym powoli się oswajał i krążyła z nim po pokoju aż do momentu, w którym napotkała spojrzenie bruneta, który najwyraźniej wrócił już po tym, jak wszystko posprzątał. – Chyba całkiem dobrze nam poszło, co? – zagadnęła cicho, mając na myśli oczywiście samodzielne przebranie synka i wykąpanie go – bo oboje bardzo się stresowali tym co mieli zrobić pierwszy raz kompletnie sami. Chociaż oczywiście czekała ich jeszcze ta pierwsza noc, ale oczywiście na to również musieli być gotowi. Jordie ostatecznie podeszła do łóżeczka, które zgodnie na ten pierwszy okres wstawili do swojej sypialni, by mieć synka tuż obok siebie na samym początku – po czym pochyliła się i ostrożnie go odłożyła, wyczekując jeszcze czy aby się nie wybudzi. Nic takiego nie miało jednak miejsca, więc ostrożnie go przykryła, zabezpieczając wokół barierki, by przypadkiem na nie wpadł, chociaż on sam był tak maleńki, że póki co niemal znikał w tym łóżeczku, leżąc po środku. Wsparła dłonie o barierkę i wpatrywała się w niego, do momentu, aż wyczuła za sobą obecność bruneta, który kolejny raz dzisiejszego dnia objął jej ciało swoimi dłońmi, sprawiając, że odrobinę się spięła. – Nadal nie mogę uwierzyć, że to się dzieje. Jestem strasznie zmęczona, niedługo pewnie będę zmęczona jeszcze bardziej, ale to jest tak cudowne i jednocześnie tak szalone, że nie sposób to przyswoić – stwierdziła, układając swoje dłonie na tych męskich, które spoczywały na jej biodrach. Oczywiście pragnęła bliskości Chestera, ale jednocześnie tym gestem dawała sobie pewną kontrolę – mimo to nie strącając jego dłoni jak poprzednio. Ale nadal pozostając czujną. Nie wiedziała czemu tak było, nie chciała żeby tak było… ale nie potrafiła inaczej. – Powinieneś się położyć, ja chyba jeszcze tutaj z nim posiedzę. Nie wiem czy to normalne, ale trochę boję się go zostawić samego – zaśmiała się cicho, jakby z własnego nieco irracjonalnego zachowania, ale na to też nie mogła nic poradzić – Ale nie, nie spędzę przy nim całej nocy, nie martw się – uprzedziła niemal od razu obawy bruneta, których nawet jeszcze nie wypowiedział, ale najpewniej przeszły mu one przez myśl. Pogładziła więc jego dłonie swoimi i dopiero teraz zsunęła je ze swojego ciała, głównie z uwagi na to, że odwróciła się ostrożnie pomiędzy nim, a łóżeczkiem i spojrzała na niego. No ale każdy pretekst był dobry, prawda? Sama za to pogładziła dłońmi jego tors i uśmiechnęła się lekko. – Chociaż nie wiem czy w ogóle zdołam dziś zasnąć.

autor

Jordie

with the blood of a scoundrel and a princess in his veins, his defiance will shake the stars
Awatar użytkownika
34
188

programista

narzeczony jordany

columbia city

Post

Chet nie zwykł martwić się na zapas - a zmiany, jakie zachodziły obecnie w życiu jego oraz Jordany, wolał przyjmować stopniowo i krok po kroku, aniżeli zastanawiać się nad tym, jak za tych kilka dni czy tygodni będą wyglądały jego poranki, gdy po zapewne kolejnej nieprzespanej nocy przyjdzie mu wstać rano do pracy - gdy mocna, czarna kawa nie będzie już wystarczająca i gdy najmniejszy dźwięk pochodzący od Reggie'ego będzie mu się kojarzył z chronicznym zmęczeniem i niewyspaniem. Z jednej strony zatem Jordie miała sporo racji, twierdząc, iż to on będzie potrzebował więcej snu, aby być w stanie przetrwać cały dzień w pracy, gdzie z pewnością nie mógłby sobie pozwolić na drzemki, tak jak zapewne będzie to miało miejsce w przypadku panny Halsworth, kiedy te dni będzie ona spędzała wraz z dzieckiem w domu - ale z drugiej, Chet nie zamierzał wykorzystywać owego faktu jako wymówki dla przerzucenia ciężaru opieki nad maluchem na samą Jordie. Był wszak dorosłym człowiekiem, nauczonym funkcjonowania również na deficycie sennym - bo nie zawsze w swoim życiu mógł sobie pozwolić na regularnych osiem godzin snu, i sam wówczas wybrał właśnie taki, a nie inny tryb - i był przekonany o tym, iż nawet kilka pobudek w ciągu nocy nie doprowadzi go do stanu, w którym zaczęłoby odbijać się to na jego wydajności w pracy. A ta przecież była mu potrzebna i nie mógł sobie pozwolić na utratę źródła zarobku - nawet jeśli nie jedynego, bo rodzinny bar również generował pewne zyski. Nie mógł sobie pozwolić na to, aby zawieść: jako mężczyzna i jako ojciec, mający na swym utrzymaniu rodzinę. Dlatego Jordie nie musiała mu przypominać, jak istotnym było odnalezienie równowagi pomiędzy pracą a obowiązkami wiążącymi się z byciem rodzicem małego, wymagającego ciągłej uwagi, dziecka. Ale Chet znał swoją narzeczoną na tyle dobrze, by wiedzieć, że powtarzanie jej, iż mogła mu ufać i nie musiała się martwić, i tak niczego by nie zmieniło. Prawda była jednak taka, że do bycia rodzicem chyba nie da się w pełni przygotować - o ile bowiem obecnie oboje byli swoim synkiem absolutnie zachwyceni, rozczulając się nad maluszkiem, ilekroć ten tylko zakwilił czy zapłakał - za urocze uważając nawet zrobienie przez niego kupki - tak za jakiś czas po prostu będzie musiał nadejść taki moment, gdy zaczną mieć dosyć ciągłego zmieniania cuchnących pieluch i wstawania w środku nocy. I jeśli czegokolwiek Callaghan się obawiał, to chyba właśnie tego: że zabraknie mu cierpliwości - ale póki co nie było najmniejszego sensu się tym martwić. Zdecydowanie wolał zatem łudzić się, że wspólnie z Jordaną jakoś sobie poradzą; a obecnie skupić się na tym, by cieszyć się wspólnymi chwilami i pierwszymi razami, jakie dane im będzie razem przeżywać, od pierwszej kąpieli małego Reggie'ego, aż po pierwszą po powrocie ze szpitala noc we własnym domu i we własnym łóżku. Przytrzymując więc malucha, częściowo zanurzonego w ciepłej wodzie, z majaczącym na ustach uśmiechem obserwował, jak Jordie ostrożnie obmywała go, skutecznie zastępując nieprzyjemny zapach, znacznie milszym aromatem łagodnego płynu do kąpieli. - Pewnie, że mu się podoba, drzemanie w wannie to sama przyjemność - przyznał z rozbawieniem. - I zdziwiłbym się, gdyby nie polubił chlapania się w wodzie, skoro my oboje tak uwielbiamy się kąpać... razem - dodał, zerkając na Jordie z łobuzerskim uśmiechem, nim powrócił jednak swym spojrzeniem do synka, bo nie czuł się z nim na rękach jeszcze zbyt pewnie i nie chciał dopuścić choćby do chwili nieuwagi, przez którą mógłby przypadkiem maluszka podtopić. - Chociaż masz rację, teraz, kiedy mamy Reggie'ego, te kąpiele będą wyglądały zupełnie inaczej, i wolę sobie nawet nie wyobrażać tego pobojowiska i zalanej podłogi w łazience - pokręcił bezradnie głową, bo Reggie był jednak tylko dzieckiem, a te wprost uwielbiały rozchlapywać wodę, i nie miało większego znaczenia, czy był to wyraz ekscytacji, czy niezadowolenia. Po prostu: im większy bałagan, tym lepiej. - Mam nadzieję, że żartujesz - skwitował słowa panny Halsworth o tym, jakoby nie zamierzała oddawać swojego synka żadnej innej kobiecie, i zaśmiał się, ostatecznie istotnie uznając je za żart, mimo iż sam miał już okazję przekonać się, jak ciemnowłosa potrafiła być zazdrosna. Wiele wskazywało więc na to, że faktycznie posiadała wszelkie zadatki ku temu, aby okazać się jedną z tych zaborczych mam, które uwielbiały mieszać swoim synkom w życiu i wybierać im potencjalne partnerki - lub raczej odrzucać wszystkie kandydatki, które nie zasługują na ich synków. Na całe szczęście Reggie miał oboje rodziców i Chet trochę czuł się w obowiązku temperowania tych instynktów u swojej narzeczonej - niemniej i na to przyjdzie jeszcze pora, bo dopóki ich synek był malutki, nic nie stało na przeszkodzie, aby to właśnie jego mama była jedyną i najważniejszą kobietą w jego życiu. Nie oponował zatem, kiedy Jordie sięgnęła po telefon, by zrobić jeszcze kilka zdjęć całkowicie nagusieńkiemu bobasowi. Dokończyli następnie kąpiel, nie chcąc też, aby trwała ona zbyt długo, by woda w międzyczasie nie wystygła, a maluszek nie przeziębił się od tego całego taplania, toteż po chwili Chet przeniósł już niemowlaka na przygotowany wcześniej przez ciemnowłosą ręcznik, pozwalając, aby to ona założyła Reggie'emu czystą pieluchę i śpioszki, gdy on sam w międzyczasie posprzątał po kąpieli, wylewając wodę z wanienki i wycierając podłogę, którą mimo wszystko trochę jednak zachlapali. Wracając wkrótce do pokoju, zastał więc Jordie z malcem na rękach, i mimowolnie uśmiechnął się na ten widok. - Aż tak słabo w nas wierzyłaś? Reggie jest cały, a przy tym czyściutki i pachnący, więc poszło nam chyba nawet lepiej niż dobrze - uznał, nie siląc się na skromność, bo jak najbardziej należała im się pochwała, skoro poradzili sobie z czymś, czego oboje w mniejszym lub większym stopniu się obawiali. Nie było jednak również żadną nowością to, że Chet najwidoczniej wierzył w nich oraz ich możliwości bardziej niż Jordie, więc chciał w ten sposób zapewnić ją, iż dobrze sprawdzała się jako mama, nawet jeżeli sama nie była jeszcze co do tego w pełni przekonana. Kiedy odłożyła zatem niemowlę do łóżeczka, Chet dołączył do niej po chwili, zatrzymując się przy dziecięcym łóżeczku tuż za jej plecami i układając dłonie na jej biodrach, z brodą wspartą na jej ramieniu, przez które zerkał na drzemiącego smacznie maluszka. I choć wyczuł pod swoimi dłońmi, jak jej mięśnie lekko się spięły, to nie chciał tego teraz analizować i przypisywać owej reakcji jakichś mylnych wniosków - bo dawniej taka bliskość była dla nich czymś zupełnie normalnym i naturalnym, i chyba zwyczajnie nie rozumiał, dlaczego teraz miałoby być inaczej. - To prawda - zgodził się ze stwierdzeniem, iż cała ta sytuacja była kompletnie szalona, ale i cudowna. Jedyną różnicą pozostawał fakt, iż on nie musiał czuć się tym zmęczony - bo nawet jeśli od czasu porodu spędzał niemal całe dnie w szpitalu razem z Jordaną i ich synkiem, to na noc wracał do domu, gdzie nie budził go ból, tak jak pewnie miało to miejsce w przypadku panny Halsworth. - Będziesz jeszcze bardziej zmęczona, dlatego właśnie powinnaś teraz odpocząć. Masz jeszcze mnie, nie musisz ze wszystkim radzić sobie sama, ani udawać, że czujesz się dobrze i że pobyt w szpitalu na ciebie nie wpłynął; masz prawo być zmęczona, Jordie - przypomniał ściszonym nieco głosem, by nie obudzić Reggie'ego; chcąc przytulić się do niej od tyłu, ale ostatecznie nachylił się tylko i wtulił nos w jej szyję, zatrzymując swoje dłonie w miejscu, w którym Jordie nakryła je własnymi, niejako powstrzymując go przed sięgnięciem dalej. Nie zamierzał na nią naciskać; wierzył, że gdy będzie gotowa, sama pozwoli mu się dotknąć - i dotknąć tej blizny na jej brzuchu, która bynajmniej nie szpeciła, lecz przypominała o tym, iż Jordana sprowadziła na świat jego syna, i nie mogło być nawet mowy, by mniej mu się przez to podobała. - Wydaje mi się, że to zupełnie normalne - skwitował, domyślając się, jak trudno świeżo upieczonej mamie było zaakceptować fakt, iż nie mogła już mieć swego dziecka przy sobie przez cały czas, tak jak miało to miejsce w czasie ciąży, gdy przez dziewięć miesięcy nosiła je pod sercem, zapewniając mu bezpieczne schronienie. - Ale Reggie jest bezpieczny, i nie będzie sam - będziemy obok, a jak się obudzi i za tobą zatęskni to na pewno głośno da nam o tym znać - dodał, starając się zapewnić Jordanę, iż w tym domu nic złego ich synkowi absolutnie nie mogło się stać; bardziej niż przekonać ją do zmiany zdania, bo próby odwiedzenia jej od pomysłu spędzenia nocy - lub jej części, lub jakiegoś czasu - przy dziecięcym łóżeczku najpewniej i tak spełzłyby na niczym. Wyprostował się więc w końcu, zdejmując dłonie z jej ciała i pozwalając, by ciemnowłosa obróciła się do niego przodem, po czym uśmiechnął się ciepło, napotykając spojrzenie jej ciemnych oczu. - Myślę, że to cudowne, że tak się o niego troszczysz. I że jesteś wspaniałą mamą. Najlepszą, jaką mógłby mieć - uznał, ujmując jej dłonie i nachylając się nieco, by dosięgnąć jej ust swoimi w czułym, choć krótkim pocałunku. Chciał móc sobie pozwolić na więcej - ale jednocześnie nie miał zamiaru robić niczego wbrew Jordie, a doprawdy nie wiedział, jak ona zapatrywała się obecnie na wszelkiego rodzaju czułości. - I możesz przy nim zostać tak długo, jak będziesz chciała. Ja też pewnie zbyt łatwo nie zasnę, mogę zostać z wami? - zapytał, nie oczekując chyba jednak pozwolenia, tak samo jak i Jordie nie potrzebowała owego pozwolenia od niego. Skoro jednak w chwili obecnej nic nie stało na przeszkodzie temu, aby oboje zostali jeszcze trochę przy synku, upewniając się, iż ten nadal smacznie spał i że w najbliższym czasie nie miało się to zmienić - Jordana odwróciła się na powrót przodem do łóżeczka, a Chet przytulił się do niej od tyłu, nie mogąc oderwać wzroku od tego rozczulającego widoku, jakim był ich maleńki, tonący pod jasną kołderką synek; i trwając tak jeszcze przez jakiś czas w niemal całkowitym milczeniu, nawet jeśli ich ciche rozmowy zupełnie mu nie przeszkadzały - co akurat nie powinno dziwić, skoro Jordie, nawet gdy była w ciąży, zdarzało się odwiedzać głośne kluby i dzięki temu być może dzidziuś przywykł do takiego hałasu. Albo po prostu miał mocny sen. W końcu jednak brunetowi udzieliło się lekkie znużenie, choć nie czując się na tyle sennym, by iść spać, opuścił na chwilę czuwającą przy synku Jordanę, a sam wypuścił jeszcze Aldo na małą przechadzkę, po czym udał się do łazienki, gdzie wziął prysznic, by po tym czasie wrócić do sypialni już w samych bokserkach i koszulce, czyli tym, w czym zwykle sypiał. Kiedy zaś Jordie dołączyła do niego w łóżku, przysunął się do niej bliziutko i praktycznie przylgnął do jej pleców na łyżeczkę, przytulając się do niej, z nosem wciśniętym w jej długie, ciemne włosy. - Brakowało mi ciebie w tym łóżku - przyznał, mając oczywiście na myśli te ostatnie noce, które Jordie spędziła w szpitalu, z dala od niego, i choć Chet odczuł ową nieobecność zupełnie inaczej, niż ona, to faktem pozostawało, iż zwyczajnie stęsknił się za znajomym ciepłem jej ciała obok siebie. Z całkowitym spokojem więc przymknął wreszcie oczy, nasłuchując już nie tylko ich oddechów, lecz również tego trzeciego - ich synka, śpiącego beztrosko w łóżeczku nieopodal. Mimo to jednak - mimo tego wewnętrznego spokoju - brunet nie zdołał usnąć prawdziwym, głębokim snem, a gdy jego uszu dobiegły pierwsze oznaki kwilenia ze strony niemowlęcia, szybko wybudził się z drzemki. - Zaczyna się... - mruknął, odwracając się na plecy i przecierając dłonią oczy, choć skłamałby, gdyby powiedział, że się tego nie spodziewał - wręcz odkąd tylko położył się do łóżka, czuwał na w pół przytomnie, jednym uchem nasłuchując tylko, aż maluch zdecyduje się ich obudzić, dopominając się atencji oraz pokarmu. - Ja wstanę - dodał, powstrzymując Jordanę przed poderwaniem się z łóżka, gdy sam zapalił lampkę, która oświetliła wnętrze sypialni ciepłą poświatą, i podniósł się do siadu, a następnie wstał, by podejść do dziecięcego łóżeczka, z którego wyjął ostrożnie rozwrzeszczanego i aż poczerwieniałego na buzi chłopca. - Już dobrze, spokojnie, już jestem - odezwał się łagodnie, kołysząc Reggie'ego w swoich ramionach, lecz i to na niewiele się zdało. - Chcesz iść do mamy, tak? Już idziemy - zerknął na Jordie, która siedząc na łóżku, przygotowała się już na przejęcie maluszka w swoje ramiona, wobec czego brunet bez zawahania podał jej synka i ucałował ją jeszcze przelotnie w czoło, zanim wgramolił się na materac, powracając na swoją stronę, gdzie zaległ, przekonując się na własnej skórze, iż poduszka przeważnie okazywała się najwygodniejsza dokładnie wtedy, kiedy nie powinna taka być. Gdy tylko zatem głośny płacz ustał, a Reggie przyssał się do maminej piersi, pałaszując ze smakiem mleczko - Chestera również, nim zdołał się w ogóle zorientować, zmógł nieoczekiwanie sen, i szczerze, nie wiedział już nawet, czy Jordie próbowała coś jeszcze do niego mówić, chociaż odpowiedział jeszcze półświadomym pomrukiem, zanim odpłynął ponownie, przynajmniej na tych kilka minut, dopóki Reggie nie będzie najedzony. Wprawdzie słyszał, że przy małym dziecku, każda minuta snu była na wagę złota, ale chyba nie sądził, iż przekona się o tym tak szybko, i tak dosłownie.

autor

love you still, always have, always will
Awatar użytkownika
23
174

mama na pełen etat

i narzeczona Chet'a

columbia city

Post

Jordie z pewnością ostatnio lubiła wiele rzeczy analizować, nieco przewidywać najbliższą przyszłość, aby dla odmiany móc się do niej chociaż trochę przygotować, ale co za tym idzie – także lubiła się niestety martwić na zapas i nie wszystko przychodziło jej już z taką łatwością. Możliwe, że to właśnie i to miało na nią tak duży wpływ, te zmiany, które doprowadziły do tego, że nagle z beztroskiej dwudziestokilkulatki stała się niespodziewanie zatroskaną mamą, która martwiła się już nie tylko o siebie, ale i o wszystko wokół. Szczególnie zaś o swoje dziecko i o to, czy ona sama będzie w tej roli wystarczająco dobra. Tym samym po drugiej stronie barykady znajdował się Chester, który podobnie jak mały Reggie, również potrzebował i pragnął jej uwagi oraz bliskości, a ona… nagle nie czuła się tak swobodnie jak wcześniej, nawet tak swobodnie jak jeszcze kilka dni temu, gdy ich synek nadal znajdował się w jej brzuchu. Bo chociaż wówczas także zaszło mnóstwo zmian w jej ciele – i nie tylko, to nadal czuła się w jakimś stopniu sobą, a obecnie – jej organizm przechodził już naprawdę istny armagedon, ciało coś zmieniało się równie drastycznie co wcześniej, przy tym pielęgnując oczywistą bliznę po operacji, której żadne z nich nie planowało, a które okazała się koniecznością, by uratować życie jej oraz ich synka. Bo to życie kolejny raz ich wówczas zaskoczyło. I oczywiście obecnie mogła już tylko być wdzięczną za to, że wszystko skończyło się dobrze – i jest wdzięczna, ale jednocześnie nie do końca radząc sobie z tym co się obecnie działo, bo zbyt wiele myśli krążyło jej po głowie, zbyt wiele wątpliwości i niepewności, które powodowały nieoczywisty dystans z jej strony. I mimo uśmiechu, który pojawiał się na jej twarzy, wewnątrz była chyba po prostu zatroskana i niepewna. Jednocześnie też lekko przerażona tym co miało nadejść: nieprzespanymi nocami, nieustającym płaczem ich synka, pieluchami i ciągłym karmieniem. Bo faktycznie, obecnie to ich ekscytowało, było czymś nowym, nieznanym i także niezwykłym, bo przecież są zafascynowani swoim dzieckiem i wszystko co nowe chcą doświadczać bez końca, ale… najpewniej przyjdzie taki moment, w którym po prostu popadną w pewną monotonię i chyba obawiała się, że to może również źle na nich wpłynąć. Ale, no właśnie – ale – nie było co wybiegać nazbyt w przyszłość, przecież przed nimi póki co dopiero to co tu i teraz, czyli po pierwszej kąpieli, pierwsza noc we troje. Ale jakże trudno było odejść od dziecięcego łóżeczka i zostawić w nim synka „samego”, kiedy dotychczas Jordie miała go ciągle przy sobie. I taka obawa u młodego rodzica chyba była czymś normalnym, ale jednocześnie oboje przecież potrzebowali odpoczynku, bo od teraz każda chwila odpoczynku będzie na wagę złota. – Tak, wiem… po prostu to wszystko miało wyglądać nieco inaczej. Poród naturalny nie spowodowałby, że byłabym teraz taka… nie w formie. A operacja kompletnie mnie osłabiła, sprawiła, że mam szwy, jestem obolała i… - westchnęła cicho, kręcąc przy tym głową – …i to nie jest tak naprawdę ważne. Bo cieszę się, że Reggie jest cały i zdrowy. Chcę sobie radzić, Chet. Wiem, że mam Ciebie i oczywiście to dla mnie bardzo ważne, jesteśmy w tym razem, ale też chcę mieć pewność, że będę w stanie być dla niego dobrą mamą – stwierdziła cicho, nakrywając męskie dłonie swoimi. Odrobinę przy tym podzieliła się z nim swoimi obawami, ale te nadal pozostawały jedynie kroplą w morzu jej wszystkich myśli, niepewności i wątpliwości. I tego dystansu, który nieustannie utrzymywała, chociaż z wyraźną przyjemnością przyjmując to, jak brunet wtulił twarz w zagłębienie jej szyi, a przyjemny zapach jego perfum wypełnił jej nozdrza. Jednocześnie jednak nadal nie była w stanie pozwolić sobie na więcej, zresztą póki co – i tak nie mogła, była przecież zaledwie kilka dni po porodzie, więc i tak nadal miała „wymówkę” co do tego, że nie pozwalają sobie na krok dalej. Ale nie o to chodziło, by przecież nieustannie szukała wymówek od czegoś, co kiedyś było dla nich tak naturalne. Tylko jak znaleźć złoty środek w tej sytuacji? – I tak, z pewnością głośno nam zakomunikuje, że nie chce już być sam – dodała z lekkim rozbawieniem w głosie, niemal przygotowując się mentalnie na takowe nieustanne pobudki w środku nocy. W końcu jednak odwróciła się do bruneta i uśmiechnęła się lekko, z wyraźną ulgą przyjmując jego słowa, ale jednocześnie – niestety – nie do końca będą w stanie tak w stu procentach w nie uwierzyć. Mimo to, nadal na jej buźce widniał uśmiech, by brunet miał pewność, że jego słowa do niej dotarły, nawet jeżeli nie do końca było to prawda. – Czuję się teraz tak, jakby kawałek mojego serca był poza mną… to takie intensywne uczucie – pokręciła z niedowierzaniem głową – Ale jednocześnie czuję spokój, bo wiem, że Reggie ma najlepszego ojca na świecie i kiedy widzę Cię razem z nim, niemal nie wierzę w to jakie mam szczęście. Bo kocham to, jak Ty bardzo go kochasz – pogładziłam kciukiem jego dłoń, w której ściskał jej własne i pozwoliła na to, by zbliżył się ku niej, łącząc po chwili ich usta w krótkim, ale czułym pocałunku. Chętnie go odwzajemniła, również pragnąc nieco więcej, ale… gdy Chet się wycofał, za to również chyba była mu wdzięczna. Sama nie wiedziała jeszcze jak zapatrywała się na to wszystko teraz, więc takie drobne gesty były dobre, ale jednocześnie cieszyła się, że nie naciskał. Zresztą jak zawsze szanował jej decyzje i to, że nie zawsze czuła się dobrze, chociaż jednocześnie Jordie przecież uwielbiała, gdy brał to czego chciał –bo zawsze chciała tego samego. Ale teraz – wszystko było inaczej. Po chwili jednak uniosła znowu kąciki ust ku górze i pokiwała głową. – Tak, zostańmy jeszcze przy nim razem – potwierdziła, odwracając się ostrożnie znowu przodem do łóżeczka, po czym chętnie zatonęła w objęciach bruneta, który przytulił się do niej od tył, tym razem nieco śmielej i utkwiła spojrzenie na ich maleńkim szczęściu, które spokojnie spało pod jasną kołderką. I nadal nie mogła uwierzyć w to, że on naprawdę tutaj był. Tak wiele myśli przelatywało znowu przez jej głowę, że na moment chyba znowu straciła poczucie czasu, dopiero, gdy brunet ją puścił, by udać się do łazienki, odprowadziła go wzrokiem do drzwi, a sama wsparła dłonie o łóżeczko i jeszcze nie będąc w stanie odejść, obserwowała Reggie’ego. Dopiero, gdy Chet wrócił do sypialni i położył się w łóżku, zerknęła na niego, po czym co prawda niechętnie, ale oderwała się od łóżeczka i podeszła do łóżka, na którym po chwili się położyła, również odczuwając już spore zmęczenie. – Niemal zapomniałam już jak wygodne może być łóżko – mruknęła cichutko, układając się tyłem do bruneta, a przodem do dziecięcego łóżeczka, domyślając się, że za moment poczuje za sobą męskie ciało. I nie pomyliła się, gdy bowiem zaraz brunet przylgnął do jej pleców, obejmując ją i pozwalając, by sama znowu wtuliła się w jego ciało, chociaż tyłem. – Ja też tęskniłam za naszym łóżkiem i za Tobą w nim – przyznała, nakrywając jego rękę swoją, co pozwoliło im wygodniej się ułożyć w tej pozycji. Jeszcze przez chwile patrzyła przed siebie, jakby instynktownie obserwując łóżeczko, ale w końcu to znużenie wzięło górę – wystarczyło bowiem, by tylko przymknęła powieki, a zasnęła niemal natychmiast. Co prawda sen przyszedł szybko, ale chyba i w jej przypadku nie był on wcale głęboki, bo gdy tylko maluch zakwilił, przebudziła się niemal natychmiast. Kompletnie zaspana i troszkę nieprzytomna przetarła oczy i przez moment próbowała uzmysłowić sobie co się działo, ale w końcu płacz synka dotarł do jej świadomości, więc od razu usiadła. – Mam wrażenie, że nie minęła nawet godzina… ten czas naprawdę tak szybko minął? – spojrzała na zegarek, który wskazywał na to, iż przespali jakieś niecałe 4 godziny, bo po tylu właśnie ich synek najwyraźniej zgłodniał. Kiwnęła więc głową, gdy oznajmił, że to on wstanie, a sama usadowiła się wygodnie i spojrzała na bruneta, gdy wyjął Reggie’ego z łóżeczka, zapłakanego i rozzłoszczonego co najmniej tak, jakby nie jadł przez tydzień. – Po kim synku masz tak donośny głos? – mruknęła cicho, z lekkim grymasem rozbawienia, po czym wyciągnęła ramionami, gdy brunet podszedł i podał jej dziecko w ramiona – Już maleńki, już jesteś u mamy, zaraz zjemy – kołysała go spokojnie, całując czule w czółko. Po chwili przygotowała się ostrożnie do karmienia i gdy Reggie w końcu zdołał zacząć zajadać mleczko, przeraźliwy płacz ustał, a on chyba w pełni zadowolony przyssał się do maminej piersi, bezpiecznie tkwiąc w jej ramionach. Uśmiechała się, obserwując go, mimo ogromnego zmęczenia, które nadal odczuwała. – To dopiero nasza pierwsza pobudka z miliona kolejnych, które nas czekają, a ja chyba już jestem kompletnie zmęczona. Myślisz, że dalej będzie tylko gorzej? – zagadnęła, nieświadoma tego, że cichy pomruk, który Chet z siebie wydobył, był już tym totalnie bezkontaktowym, bowiem gdy obróciła głowę, by na niego spojrzeć… okazało się, że przysnął. Zaśmiała się cichutko pod nosem, bo mimo wszystko lekko ją to rozbawiło. – Widzisz Reggie, jaki z taty śpioch? – zażartowała, ale wcale nie zamierzała bruneta budzić, bowiem gdy maluch się najadł, uniosła go lekko i przytuliła do siebie tak, by swobodnie mu się odbiło i by przypadkiem po jedzeniu nie bolał go brzuszek. Potem znowu utuliła go w swoich ramionach i ukołysała tak, iż znowu spokojnie zasnął, najwyraźniej mając jeszcze czystą pieluszkę. Wtedy zsunęła się ostrożnie z łóżka i po chwili odłożyła delikatnie synka do łóżeczka, upewniając się, iż to nie wybudziło go ze snu. Całość zajęła jej niemal godzinę, tym razem jednak nie czuwała przy łóżeczku już tak długo, bo skoro synek spokojnie spał, ona sama wróciła do łóżka i położyła się wygodnie, wtulając się w ciało, nadal śpiącego i nieświadomego chyba mimo wszystko sytuacji, bruneta. Zasnęła niemal natychmiast, na najbliższe dwie i pół godziny, bo po nich w sypialni znowu rozległ się donośny płacz, który kolejny raz tej nocy przerwał ich sen. – Teraz chyba Twoja kolei, to najwyraźniej brudna pieluszka – przeczesała palcami swoje długie włosy, które lekko opadły jej na twarz i przekręciła się na plecy, napotykając w półmroku spojrzenie męskich oczu – Poprzednim razem zasnąłeś, nie miałam serca Cię budzić – dodała, domyślając się, że obecnie brunet zapewne nieco nie kontaktował i pewnie też nie rozumiał jak z poprzedniej pobudki znaleźli się już przy kolejnej. Jordie wówczas mimo wszystko i tak usiadła, chyba pragnąc się upewnić, że z ich synkiem na pewno wszystko jest w porządku. Chociaż tak naprawdę spała już o godzinę krócej niż brunet, co ewidentnie było po niej widać. – Pomóc Ci? – zapytała, gdy zmierzał już do łóżeczka, z którego po chwili wyjął płaczące niemowlę – Pierwsza noc daje nam trochę popalić, co? Chyba dopiero teraz tak naprawdę zdajemy sobie sprawę z tego co nas czeka: mówienie o tym, a doświadczenie tego to dwie kompletnie różne rzeczy.

autor

Jordie

ODPOWIEDZ

Wróć do „17”