WAŻNE Wprowadzamy nowy system pisania postów/tworzenia tematów w lokacjach. Prosimy o zapoznanie się instrukcją i stosowanie nowego wzoru. Więcej informacji znajdziecie tutaj!

Subfora zostały podzielone na 4 główne działy, oto orientacyjny zakres lokacji, które mogą się w nich znaleźć:
- strefa miejska - ulice, parkingi, tereny zielone, parki, place zabaw, zaułki, przystanki, cmentarze
- usługi - sklepy, centra handlowe, salony kosmetyczne, pralnie, warsztaty
- kultura i instytucje - galerie, muzea, teatry, opera, domy kultury, centra społeczne, urzędy, kościoły, szkoły, przedszkola, szpitale, przychodnie
- życie towarzyskie - restauracje, kawiarnie, kluby, kręgielnie, puby, kina

Dodatkowo w dzielnicach znajdziecie subfora większych firm albo ważnych dla forum i postaci lokacji, np. szczególne kluby, uniwersytet, czy restauracje.

INFO W procesie przenoszenia forum na nowy silnik utracone zostały hasła logowania. Napiszcie w tej sprawie na discordzie do audrey#3270 lub na konto Dreamy Seattle na Edenie. Ustawimy nowe tymczasowe hasła, które zmienicie we własnym zakresie.

DISCORD Jesteśmy też tutaj! Zapraszamy!

UPDATE Postacie chcące uzupełnić swoją KP o nowe treści w biografii mogą skorzystać teraz z kodu update w zamówieniach.

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

To prawda, ciężko było w tamtej chwili rozszyfrować jego ton głosu. Z jednej strony prawniczka miała wrażenie, że sportowiec się z niej naigrywa, co według niej było do niego bardzo podobne, ale z drugiej strony to zabrzmiało właśnie jak komplement. Ale ona nie wierzyła w to, że on szczerze ją komplementuje, więc sądziła, że jednak Dominic się z niej naigrywa, ale utrze mu nosa i odbierze to jako komplement, ot co. Pokrętna kobieca logika.
- Oczywiście, przecież jestem wyjątkowa i do tego niezwykle skromna. - sama siebie również skomplementowała, choć oboje wiedzieli że do skromnych to ona akurat nie należała. Ale cicho sza.
- Owszem, muszę się z tym zgodzić, jednak oni również oglądają telewizję, czytają gazety. Czas zmienia ludzi, może zmienili też zdanie na twój temat poprzez to, co zobaczą na ekranie, a może zachowali ciebie takiego, jakiego dotąd cię poznali. Nie rozmawialiśmy na twój temat od czasów moich studiów, więc nie wiem co mogą obecnie sądzić na twój temat. - jeśli ich mamy nadal spiskują przeciwko tej dwójce i próbują ich na siłę zeswatać to na pewno pani Specter wychwala Dominica pod niebiosa. Ale co prawda, to prawda, Lavender nie rozmawiała z rodzicami na temat Coltona od poronienia i jej powrotu na uczelnię. A po studiach rodzice już, a przynajmniej miała taką nadzieję, nie wtrącali się w jej kontakty z mężczyznami, wiedząc już że ona musi sama chcieć im powiedzieć z kim się spotyka. A że Lavender pod tym względem zawsze była tajemnicza to zapewne musiało sporo czasu upłynąć, by była gotowa na przedstawienie rodzicom swojego ewentualnego wybranka serca. Nie chciała nigdy o nikim opowiadać, bo może nie być obiektywna, więc lepiej żeby poznali go sami i ocenili własnym okiem.
- Czyżbyś rzucał mi wyzwanie i chciał bym zajrzała głębiej? - zapytała całkiem obojętnie, ale trzeba przyznać że Dominic wzbudził jej ciekawość. Bo skoro on uważał, że ona widzi go tylko powierzchownie, to oznaczało że mężczyzna miał coś do ukrycia. A ona lubiła odkrywać ludzkie tajemnice. Pytanie tylko czy on był gotowy na to odkrycie? Podczas przerwy szatynka odkręciła butelkę z wodą i upiła jej kilka łyków. Nadal te lekarstwa sprawiały że częściej odczuwała pragnienie i musiała napić się wody, by je zaspokoić. Zamyśliła się przez chwilę. Czy ona byłaby w stanie okłamywać bliskich że kogoś ma, podczas gdy jedyne co miała to romans z niezwykle przystojnym i działającym na jej zmysły sąsiadem?
- Wybacz, ale to nie jest twój interes czy się z kimś spotykam, czy nie. A moi rodzice powinni uszanować to, że nie zamierzam do nich lecieć z informacjami dotyczącymi każdego nowo poznanego mężczyzny. - wywróciła teatralnie oczami, bo nie zamierzała się mu zwierzać. W końcu nie był jej przyjacielem, nawet do tego grona się nie zaliczał.
- Jednak rozumiem z twojej wypowiedzi, że na chwilę obecną jesteś sam, ale to nie jest trudne raczej to zmienić? Na pewno masz sporo fanek, czy kobiet zainteresowanych twoją osobą. Sportowcy zawsze mają duże branie u płci pięknej. - stwierdziła, schodząc z tematu siebie na temat mężczyzny. Ona miała nieco inny gust, raczej wybierała artystyczne dusze, albo obieżyświatów.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- I zawsze musisz mieć ostatnie zdanie - przytaknął żartobliwie. Zrozumiała to dokładnie tak, jak się tego spodziewał. Może nie było tego po nim widać, ale był bacznym obserwatorem, niektóre rzeczy więc nie mogły mu umknąć. Jak choćby to, że skromność zdecydowanie nie należała do jej cech wrodzonych. Ba, nawet nie była ona nabyta, a ona i tak przewrotnie się nią szczyciła. Dawno nie spotkał tak zadziornej i pewnej siebie kobiety, jak Lavender.
- Czy naprawdę wierzysz we wszystko, co piszą gazety i mówią media? - Ściągnął nieco brwi i zerknął na nią ukradkiem, jakby szukając odpowiedzi na jej twarzy. Czy można było być jednocześnie prawnikiem, który dociekał prawdy i posiadać klapki na oczach, zawierzając wszystkiemu, co wypisywały brukowce w celu podsycenia zainteresowania? Media potrafiły wykreować każdego na dobrego lub złego, w zależności od ich aktualnych upodobań. Dominic wyglądał na tego w szarych barwach, ale do tej pory nie odczuwał potrzeby wybielania się przed kimkolwiek. Robił swoje bez względu na to, co widzieli inni. - Z resztą nieważne. Przecież to nie tak, że zamierzam im się przypodobać, bo chcę ich prosić o twoją rękę - zreflektował się, przyjmując w tonie głosu lekkość, obracając sytuację w żart. Nie zastanawiał się wcześniej, co z perspektywy lat sądzili o nim państwo Specter, ale też nie poczuwał się do odpowiedzialności, by się o tym dowiedzieć.
- Jesteś szanowaną panią prawnik. Czy nie to właśnie powinno stanowić naturalną kolej rzeczy? - zapytał swobodnie. I tym razem również obyło się bez żadnego przytyku w głosie. Do tej pory jego doświadczenie z prawnikami było dość znikome, ale Lavender wyrabiała sobie pewną renomę w mieście, czego poniekąd nie dało się nie zauważyć, nawet przez kogoś takiego jak on. W każdym razie do tej pory uważał ją za bystrą i niezwykle inteligentną kobietę, klapki na oczach były do niej zupełnie niepodobne. Najwyraźniej coś musiało uśpić jej czujność.
- Oczywiście. To jednak niczego nam nie ułatwia - zgodził się i jednocześnie zwrócił uwagę na to, że znajdowali się w niezręcznej sytuacji, z której należało znaleźć jakieś wyjście. Oczywiście odebrała to jako ingerencję w jej prywatność, ale chciał dobrze. Współpraca wydawała się dobrym rozwiązaniem, na które te parę lat temu nie udało im się zdobyć. Może rzeczywiście czas potrafił dokonywać jakichś zmian?
- Taaa, ale myślisz, że nadają się na kogoś, z kim można wiązać jakąś przyszłość? - Uniósł wysoko brew z powątpiewaniem. Jasne, że sprowadzał do domu przelotne albo nieco dłuższe znajomości, ale po jego wyborach oczywistym było, że prędzej czy później wychodziło z tego jedno - rozstanie. - Tu przydałby się ktoś, dzięki komu nasi rodzice uwierzyliby, że znalazła się właściwa osoba, by dać sobie spokój z tymi wygłupami - powiedział w zamyśleniu, na koniec zdobywając się na nutę protekcjonalności. Swatanie osób, które nie miały się ku sobie, było męczące zarówno dla samej pary, jak i ich rodziców, ale tylko przekonujący argument mógł ich odwieść od nieustannych prób.
Ostatnio zmieniony 2022-02-25, 19:50 przez Dominic Colton, łącznie zmieniany 1 raz.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

- Otóż to, ostatnie zdanie zawsze należało, należy i należeć będzie do mnie. - odparła z dużą dozą pewności siebie. Oczywiście to nie tak, że była nieomylna, przecież jak każdy z nas popełniała błędy, nikt z nas nie jest nieomylny. Nie zamierzała zatem mówić o popełnianych przez siebie błędach, bo to było w jej mniemaniu zbędne. Ważne że sama zdawała sobie z nich sprawę, nikt inny nie musiał ich analizować z nią samą.
- Jedyne w co wierzę to w prawdę i opinię, którą wyrobię sobie na temat danej osoby sama. Na twój temat mam jedynie opinię z przeszłości i to w twoim interesie będzie pokazanie mi, że się zmieniłeś, albo że się wobec ciebie wcześniej pomyliłam. - może i mogła się zasugerować mediami, ale nie brała tego jako prawdę. Przed kamerami można grać, udawać, być ideałem, a prawda mogła być zupełnie inna. Tak samo można było zgrywać bawidamka, a serio wieczorami pić do butelki i wspominać swoją nieszczęśliwą miłość, która złamała ci serce. Możliwości było wiele, a tylko na żywo można było zobaczyć jakim ktoś jest naprawdę. I to zwykle w sytuacji sam na sam, przecież na takich balach, jak ten co się szykował za kilka godzin będą grali przed pozostałymi gośćmi imprezy, a przynajmniej ona nie będzie sobą. Nieliczni tylko wiedzą kiedy prawniczka jest w pełni sobą i ceniła sobie szatynka te grono.
- Jestem niezmiernie zdziwiona, że w ogóle taki pomysł wpadł ci do głowy z oświadczynami. - zdziwiła się tym razem na serio, bo nigdy by się nie spodziewała po nim aż takiego tradycjonalizmu, że poszedłby do jej rodziców poprosić o rękę Specter, a potem by się jej oświadczył... i przez chwilę się zastanowiła czy nie zaproponować mu pewnego układu, udawane małżeństwo by mogła adoptować dziecko, potem mogliby się rozwieść. Ale po chwili stwierdziła że to nie jest dobry pomysł, bo tylko by utwierdzili swoich rodziców w tym, że są sobie pisani, podczas gdy tak nie było, a już na pewno nie w jej mniemaniu.
- Owszem, w każdej sytuacji by stanowiło, jednak nie jesteś moim klientem, a jedynie znajomym z dawnych lat. Czy zatem powinnam już teraz dociekać prawdy, skoro może się okazać że następnym razem zobaczymy się znów za parę lat? - odparła szczerze, bo zwykle nie zawracała sobie głowy rozmyślaniem o ludziach, z którymi może już nigdy się nie spotkać. Nie wiedziała zatem czy dane jej będzie rozwikłać zagadkę dotyczącą Dominica, skoro i tak ten zniknie szybko z jej życia. Bo tak prawdopodobnie będzie, jak to sobie powtarzała.
- Jestem pewna, że znajdziemy wspólnie jakieś rozwiązanie. Przecież jakieś być musi i nie musimy znać szczegółów ze swojego życia. Ważne by mieć wspólny front przed naszymi rodzicami, by ci nie chcieli nas ponownie swatać. - dodała, szukając już w głowie takowego rozwiązania, lecz te póki co nie pojawiało się w brązowowłosej główce. Trzeba było koniecznie Dominica z kimś poznać! Pytanie tylko z kim.
- Poznałabym cię z moją przyjaciółką, pod względem wizualnym bardzo byście do siebie pasowali, nawet może byście się polubili, ale ona jest mężatką. Ogółem większość moich koleżanek to mężatki, albo zajęte kobiety, więc nie mam za bardzo z kim cię zapoznać, by ułatwić rodzicom sprawę. - jednocześnie mogłaby mu pomóc niczym samarytanka, znaleźć mu miłość. Podobno takie udawane związki z czasem naprawdę zbliżają do siebie tych ludzi, których dotyczy i staje się to całkiem na serio. Westchnęła, bo to będzie niezwykle trudne zadanie.
- Naprawdę nie wiem, jak to możliwe że przez tyle lat im jeszcze nie przeszło. - stwierdziła, kręcąc przecząco głową z niedowierzaniem.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Na sali sądowej też? Myślałem, że to sędzia ma ostateczne zdanie - uśmiechnął się łobuzersko pod nosem. Chyba żadne nowe przepisy nie umknęły jego uwadze, stąd to rozbawienie czające się w jego niebieskich tęczówkach. Nic a nic się nie zmieniła, chociaż… śmiał przypuszczać, że upartość i pewność siebie nawet wzrosła. Mimo wszystko nadal lubił wytrącać ją z równowagi i drażnić. Wtedy tak zabawnie mrużyła oczęta.
- Chyba na temat niewielu ludzi masz pochlebne opinie. Pozwolę sobie nie psuć ci statystyk - odparł typowym dla siebie beztroskim tonem, jakby niewiele zrobił sobie z propozycji pokazania jej się od innej strony. Czy czuł potrzebę, by zmieniła o nim zdanie? Nie zamierzał nikogo usilnie przekonywać, by spojrzano na niego pod innym kątem. A już tym bardziej kogoś, kto przedwcześnie wyrabiał sobie o nim opinię. Wmawiał sobie, że kompletnie mu na tym nie zależało. Mimo wszystko podświadomie rozumiał, co miała na myśli Lavender - ciężko było spojrzeć na kogoś z innej perspektywy, jeśli ten był mocno zamknięty w sobie.
- Ale chyba nie myślisz o tym poważnie? - zapytał, ściągając brwi. Nie podejrzewał, że zwykłe żartobliwe wtrącenie świadczące o braku chęci do zaimponowania rodzicom kobiety mogłoby zostać zinterpretowane w tak odwrotny sposób. Jedyne, co przemawiało za taką interpretacją był fakt, że to Lavender, której trybiki często pracowały jak typowej kobiecie. To mimowolnie wpłynęło na myśl o poważniejszym podejściu do tej kwestii, po której stwierdził: nie, to nie miałoby prawa się udać.
- Zobaczymy się przynajmniej na nadchodzącym balu - zaśmiał się cicho. Chyba, że uważała, iż mógł ją wystawić na tak poważnym przyjęciu. - A dalej raczej nie staram się wybiegać w przyszłość. - Dziwnym trafem ich drogi czasem się przeplatały w nieoczekiwanych okolicznościach. Jednak nie byli w stanie nic poradzić na to, że ich rodzice się ze sobą przyjaźnili. Niekiedy więc ich spotkania bywały nieuniknione. Poza tym rzeczywiście, myślał o przyszłości, o ile związana była z karierą. W życiu prywatnym wolał postawić na trochę spontaniczności.
- Masz na myśli stworzenie układu? - podjął, sugestywnie unosząc brew, a w jego kącikach ust czaił się nieznaczny uśmiech. Miał wrażenie, że Lav strasznie broniła swojej prywatności. Mieli więc ze sobą więcej wspólnego, niż mogło im się wydawać. Ale nie spodziewał się, że dziewczyna dojdzie do tak śmiałych propozycji.
- I po układzie, skoro tylko jedna ze stron mogłaby wyjść z tego z uśmiechem. A podobno to ja jestem egoistą - rzucił, przewracając oczami. Tak naprawdę nie wziął sobie tego tak dosadnie do serca, ale… coś mu tu nie pasowało. - Zeswatanie mnie z kimkolwiek ułatwiłoby tobie sprawę, pozbyłabyś się problemu, ale to ja byłbym poszkodowany, więc odpadam. Chyba wolę nie wyprowadzać ich z błędu - zmrużył teatralnie oczy, biorąc ją nieco pod włos i wstał, gdy usłyszał, że pora na przećwiczenie ruchów do tanga. - Najwyraźniej chcesz się mnie pozbyć. Łamiesz mi serce - dodał z udawanym żalem. - Dobrze, że nie poddaję się tak łatwo. - Podał jej dłoń, zapraszając do tańca, a jego twarz przyozdobił łobuzerski uśmiech.

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
29
165

prawniczka

Specter Law Group

portage bay

Post

- Nie będę ci zdradzała wszystkich moich sekretów, ale jeśli dobrze znasz sędziego w twojej sprawie to wiesz co zrobić by tańczył on tak jak mu zagrasz. - może trochę to wyolbrzymiła, gdyż nie posiadała przecież władzy nad sędziami, ale mężczyzna nie musiał tego wiedzieć. Dlaczego zatem robiła z siebie osobę tak władczą? Bo tak budziła w sobie respekt ze strony innych ludzi. Dominic miał rację, Specter stała się jeszcze bardziej pewna siebie niż była za młodu.
- Niby jedna osoba w tę czy w tamtą, a jednak robi różnicę, bo dwie strony wagi mogą się wyrównywać. - odparła bardzo poważnie, jakby uważała że nie każdemu należy się z jej strony szacunek, na którego trzeba sobie u niej zapracować, podobnie jest z zaufaniem i innymi ważnymi dla kobiety kwestiami życiowymi. Prawda była nieco inna, ale ogółem sprawianie wrażenia zamkniętej i niedostępnej, czasem wręcz opryskliwej i budzącej respekt było dla niej bardzo wygodne. I nadal była zaskoczona tematem zaręczyn, Dominic wybił ją z tropu, musiała czym szybciej wrócić na właściwą ścieżkę.
- Zależy czy masz na myśli oświadczyny czy zaręczyny z tobą. - odparła odzyskując rezon i starając się brzmieć jak typowa, wredna Lavender, którą pamiętał z zamierzchłych czasów.
- Owszem, jestem gotowa wejść z tobą w pewien układ, korzystny dla dwóch stron oczywiście i sprawiający, że rodzice przestaną nas ze sobą swatać. - ominęła celowo tę część rozmowy o tym, że na pewno spotkają się na balu, bo to było oczywiste, ona by go nie wystawiła, bo nie mogła tego zrobić. Była w końcu słowną kobietą. Ale zawarcie z nim układu? Toż to była część warta głębszego omówienia. Tyle że Dominic po chwili zmienił zdanie i nie chciał zawierać z nią układu, a szkoda. Przecież to było wręcz idealne!
- Masz zatem jakiś lepszy plan? - zapytała chcąc poznać jego zdanie, skoro uważał że jej plan był fatalny to niech się teraz wykaże, proszę bardzo. A potem przyszedł czas na próbę drugiego tańca, więc przyjęła jego dłoń z uśmiechem i zaczęli tańczyć, a tym razem poszło im jeszcze lepiej niż za pierwszym tańcem. Pewnie dlatego, bo każde z nich miało swoją ognistą naturę, która wychodziła w tangu.

autor

Awatar użytkownika
0
0

-

Post

- Wszystkimi mężczyznami tak dyrygujesz? - Jeśli tak, to byłby pod wrażeniem jej zdolności. Ale to było raczej niemożliwe do wykonania, jakkolwiek Lavender by się nie starała przypodobać lub użyć podstępu. Nie wszyscy mężczyźni, tudzież sędziowie, ulegali jej wpływowi albo pozwalali w ogóle stawać się marionetkami w rękach niepokornej pani prawnik.
- Więc wiem, o czym mówię - skwitował równie poważnie. I choć szanował panią prawnik za wytrwałość w dążeniu do celu i osiągnięcia na polu zawodowym, to nie był pewien, czy rzeczywiście chciał jej ufać na tyle, by móc otworzyć się przed nią. Wydawał się równie zamknięty i arogancki, co ona, co świadczyło o dużym podobieństwie do siebie, a to niekoniecznie sprzyjało zmianom.
- Ach, czyli jak każda kobieta po kryjomu marzysz o oświadczynach, ale ja akurat nie jestem twoim księciem z bajki? Spokojnie, jesteś księżniczką, ale nie w moim typie - mruknął, przy ostatnich słowach nieco teatralnie się krzywiąc. Tym sposobem próbował ukryć czające się w jego oczach rozbawienie. Za nic by się jej nie przyznał, że wtedy, parę lat temu, przeszło mu to przez myśl. Potrafił zrobić wiele, byle tylko jego mama była szczęśliwa. Wychodził z założenia, że już nigdy się nie zakocha, więc jego osobiste szczęście nie miało dla niego większego znaczenia. W porę się jednak opamiętał, bo nawet, gdyby Lavender wyraziła na to zgodę, nie wiedział, czy potrafiłby odnaleźć się w zaaranżowanym małżeństwie.
Jej plan skwitował pozorowanym oburzeniem, które w sumie należałoby się prawniczce, gdyby rzeczywiście brał jej słowa na poważnie.
- Zero skruchy. Pięknie, Lav - dodał, kręcąc z dezaprobatą głową, bo wydawało mu się, że nie wykazywała żadnego stosownego podejścia do sprawy, a myślała tylko o sobie. Ale odbiła piłeczkę, dając mu drogę wolną do podzielenia się tajemniczym planem. - I tak ich czujność chwilowo została uśpiona, mamy czas do balu na załatwienie sprawy. Kto wie, w międzyczasie wiele rzeczy może się wydarzyć. - Czas grał tu kluczową rolę. I choć w tym momencie tylko niefrasobliwie gdybał, to w istocie do czasu balu coś miało ulec zmianie. I nikt się nie spodziewał, tym bardziej on sam, że zdobędzie się na taki gest.

// zt x2

autor

dreamy seattle
Awatar użytkownika
23
170

studentka weterynarii i stażystka

klinika weterynarii

hansee hall

Post

#23

Lokalna szkoła tańca organizowała w czerwcu darmowe lekcje baletu. Rosalie przez swoje młode lata uczęszczała na lekcje baletu i była ciekawa czy pamięta jeszcze podstawy. Wiedziała że po kontuzji już nigdy tańczyć zawodowo nie będzie, ale na takich lokalnych zajęciach chyba nikt nie będzie wymagał całego mnóstwa skomplikowanych figur, jak i doświadczenia, które szatynka przecież miała, ale nie była pewna co pamięta z lat sprzed kontuzji. Pojawiła się zatem pod szkołą tańca, wracając po części do przeszłości, czasami nawet bolesnej, ale takiej, z którą musiała się kiedyś rozprawić. Weszła zatem do środka i aż była zaskoczona ilością osób, ile tam spotkała. Wpadła przypadkiem, bo ktoś inny się przepychał na jakąś nieznajomą jej szatynkę.
- Przepraszam bardzo. - przeprosiła ją zatem i zobaczyła, że ona również ma wejściówkę na lekcję baletu.
- Widzę że również na balet? Pierwszy raz czy kiedyś już uczęszczałaś na zajęcia? - zapytała zatem przyjaźnie. Może kto wie, pozna tym samym nową przyjaźń?

autor

dreamy seattle

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Syd wolałby zostać w domu.
Aha, no tak. Jakkolwiek fatalnie stwierdzenie to nie brzmiało, i w jak niekorzystnym nie stawiało go świetle. Wolałby zostać w domu, z Orionem, w ciężkim, ciemnym komforcie przeszłości - starych przyzwyczajeń, i nierozliczonych win. Wolałby tkwić w paradoksie ich relacji - w której, z jednej strony, spodziewał się już niemalże wszystkiego, ale jaką cechowała też zaskakująca przewidywalność i wycieńczający, destrukcyjny rytm w jakim zdawali zatracać się obaj.
Możliwe, że związek z Haywardem stał się dla Syda dziwnym rodzajem strefy komfortu. W bardzo prostej metaforze: jak dom stojący w płomieniach wtedy, gdy na zewnątrz panuje mróz (a więc w którym można schronić się, i ogrzać, ale też sparzyć albo umrzeć). Bliskość z dwudziestosiedmiolatkiem mogła go niszczyć, ale była mu też znana - a Syd przecież lubił utarte schematy: ten sam smak herbaty, przed zaśnięciem parzonej w tym samym czajniczku, i o tej samej porze, i te same ścieżki - po drodze do pracy - obierane przezeń każdego kolejnego dnia.

Blondyn wyobrażał sobie, że w dyskursie nad tym, co powinien zrobić, jego rodzice obraliby dwie zupełnie przeciwne sobie strony.
Mama - która na pewno lubiłaby Oriona, z tymi jego ciemnymi tęczówkami, zrywami fantazji i porywczością godną wiosennej burzy - kazałaby Sydowi zostać w domu, i rozgrzeszyła wartościami wieloletniej miłości przyjaźni i poetyckiej wierności.
Ale tata, w ostrym kontraście, pewnie byłby z niego dumny - teraz, gdy wbrew zniechęcającemu go do tego, wewnętrznemu głosowi, chłopak parł przed siebie przez wilgotny, lutowy chłód, usztywniający palce, i wkradający się chytrze pod obszyty kożuchem kołnierz jeansowej kurtałki (to było słowo, którego użyłaby jego matka; natykał się na nie czasem w jej prozie, trudnej i obciążonej licznymi, leksykalnymi naleciałościami z jej stron). Dopóki jeszcze mógł mówić, i rzeczywistości trzymał się zawzięcie, choć z każdym tygodniem coraz słabiej, regularnie powtarzał synowi jak ważne jest, by ten nie osiadł na mieliźnie samotności, rezygnując ze wszystkich tych (rzekomo) cudownych rzeczy, które czekały na niego za progiem mieszkanka w Chinatown - zamieszkiwanego przez zbieraninę dość przypadkowych osób, i zjawy przeszłości. Bo przecież Syd był młody. Miał przed sobą - podobno - całe życie. Dziesiątki nowych, wspaniałych znajomości, kryjących się tam, gdzie rzadko wyściubiał nos.
Szkopuł w tym, że żadne z sydowych rodziców nie miało już nic do gadania - nawet, jeśli Syd czasem bardzo liczył, że któreś z nich magicznym sposobem przemówi, i powie mu, co powinien zrobić.

Gdyby chodziło wyłącznie o ten cholerny kurs tańca - wylosowany przez Syda na corocznej pocztowej loterii, tylko dlatego, że Pete nie dałby mu spokoju, gdyby blondyn w końcu się nie złamał, i nie wyciągnął swojego losu - Shaule nigdzie by dzisiaj nie poszedł.
  • Ale chodziło o Laurę.
Która - już pomijając nawet fakt, że chłopak zapałał do niej autentyczną, choć nieśmiałą sympatią - nie wyglądała na osobę, która poczynione plany traktuje szczególnie lekko, i prędko wybacza ich gwałtowną zmianę, zwłaszcza przy takich okazjach jak dzisiejsza.
Zamiast więc zabarykadować się w mieszkaniu z Orionem, zgrają kotów, i potencjałem jakiejś (kolejnej) emocjonalnej jatki, Syd dotarł na umówione miejsce dokładnie o czasie, z niepewnym, choć szczerym uśmiechem na spierzchniętych wiatrem wargach, i bukiecikiem żonkili i szafirków trzymanym w zmarźniętej dłoni.
A także ze sportową torbą na ramieniu - i wyposażeniem tak złożonym, jakby zamiast na jednorazową lekcję tańca dla początkujących wybierał się co najmniej na Kilimandżaro.

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

#76

look
Nie kryła swojego zaskoczenia, gdy dość niespodziewanie Syd zaprosił ją na kurs tańca. Mimo że ich relacja w ostatnich tygodniach przybrała nieco na intensywności, a dobry kontakt udawało im się utrzymać dzięki komunikatorom, to na samym początku, gdy pojawiła się propozycja wybrania się do Seattle Swing Dance Club, zawahała się. Z jednej strony było jej bardzo miło, że Shaule zaprosił właśnie ją, ale z drugiej… nie była w stanie zdefiniować ich relacji, by wiedzieć, jak to zaproszenie interpretować.
Dzięki wiadomościom, które ze sobą wymieniali, i które były o wiele łatwiejszą (jej zdaniem) formą kontaktu, udało im się o lepiej poznać. Laura czuła się nieco pewniej, gdy ze sobą pisali, cały czas mając na uwadze formę, jaką Syd się z nią porozumiewał, a także mając nadzieję, że komunikator jest dla nieco przystępniejszą formą, dzięki której funkcjonują w tym kontakcie na podobnych warunkach. Nie byłaby sobą, gdyby przesadnie nie rozmyślała o wszystkim, troszcząc się o komfort chłopaka, nawet gdy ten o to nie prosił.
Mimo wszystko pomysł udania się razem na kurs tańca bardzo się jej podobał. Wypytała więc Syda o wszelkie możliwe szczegóły, choć na większość jej pytań nie miał prawa znać odpowiedzi. Wcześniej nie miała okazji w żadnym uczestniczyć i miała wrażenie, że dla większości mężczyzn, których znała, byłaby to średnia atrakcja, więc zaangażowanie Syda było miłą odmianą.
W dodatku chcąc nie chcąc rozpatrywała swoje relacje z płcią przeciwną w kontekście swojego ostatniego związku, porównując i analizując różne zachowania. Miłym uczuciem była świadomość, że druga osoba nie próbowała ukrywać ich relacji, czy też nie wybierała mniej zatłoczonych miejsc, by przypadkiem nie spotkać znajomych.
Była gotowa, z pewnością nawet nieco za bardzo. W sportowej torbie, z którą przeważnie chodziła na jogę, spakowała wygodne buty i strój (na wszelki wypadek), wcześniej sprawdzając na stronie szkoły tańca, co tak naprawdę będzie jej potrzebne. Lubiła być przygotowana. Spakowała wodę, a także paczkę ciastek, gdyby zajęcia okazały się bardzo wymagające i wyciągnęłyby z niej i Syda wszystkie siły. Oczywiście była też kilka minut przed czasem, bo nienawidziła się spóźniać, chciała mieć pewność, że bez problemu dotrze na miejsce i będzie mieć kilka minut dla siebie, by się rozejrzeć.
Uśmiechnęła się szeroko na widok swojego towarzysza, a gdy dostrzegła kwiaty w jego dłoni, jej policzki nagle zaróżowiły się nieco. – Cześć! – rzuciła radośnie, robiąc krok w kierunku chłopaka i unosząc się na krótką chwilę na palcach, by musnąć policzkiem ten jego, w geście niewinnego, ale ciepłego powitania. – To dla mnie? – zapytała dość niepewnym głosem, gdy wyciągnął bukiecik w jej stronę. – Dziękuję! – widać było zaskoczenie malujące się na jej twarzy, a także zadowolenie z uroczego gestu, którym uraczył ją Shaule. – Jak ci minął dzień? Jesteś gotowy na dzisiejsze wyzwanie? – zagadnęła, obierając od niego bukiecik kwiatów. Nim jednak zdążył odpowiedzieć, na korytarzu pojawiła się uśmiechnięta blondynka, która wskazała kursantom drogę do szatni i poinformowała grupę, że zajęcia zaczynają się za pięć minut i prosi, by wszyscy się przygotowali i stawili na sali.
Po tych kilku minutach Laura i Syd zajmowali już wskazane przez instruktorkę miejsce i w cichy słuchali, jak się im przedstawia i opowiada, jaki ma plan na te zajęcia, czego powinni się nauczyć, a także czego od nich oczekuje.

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Wymiana wiadomości z Laurą - choćby i tych, które czasem sprowadzały się ledwie do paru lekkich zdań wymienionych wraz z krótkim pozdrowieniem, i życzeniami dobrego dnia, albo dobrej nocy - zupełnie niepostrzeżenie ze sporadycznej przyjemności, stały się dla Syda częścią codziennego rytuału. Nie wymagały wiele wysiłku ani uwagi (w przeciwieństwie do troski, z jaką blondyn układał kolejne słowa, pilnując szyku przecinków i tego, aby każda literka miała odpowiednie miejsce i adekwatny ogonek), bo przecież ich wysłanie zajmowało tylko paru minut - jak znalazł przed wyjściem do pracy, w przerwie na lunch, albo tuż przed zamknięciem oczu wraz z podjęciem decyzji, że chyba się prześpi przynajmniej spróbuje się przespać. Nie musiał też zastanawiać się nad konsekwencją każdego z użytych słów, bo rzadko schodzili z Laurą na tematy, które mogły wiązać się z trudnymi uczuciami, albo bólem konsekwencji. Nie znaczy to, że rozmawiali o niczym, ale (na szczęście) nie mieli wspólnej przeszłości, która teraz kładłaby się na ich relacji cieniem, i każdą pozornie przyjemną pogawędkę koniec-końców i tak spychała na tory prowadzące do konfliktu albo innych tarapatów.
Czy byłoby zatem fair gdyby Syd stwierdził, że kontakt z Laurą Hirsch przynosił mu wytchnienie?
Owszem.
Laura angażowała się w poruszane przez nich tematy, ale też nie na tyle, by w Sydzie rosły wyrzuty sumienia, jeśli nie zdążył jej odpisać w pierwszych dwóch minutach po odczytaniu wiadomości. Dawała mu przestrzeń, której potrzebował, ale i odzywała się sama z siebie, nie pozwalając aby listonosz poczuł się tak, jakby jej się narzucał. Zadawała mu pytania, ale nie wnikała nimi na tyle głęboko by miał wrażenie, że musi się przed nią uzewnętrzniać. Z dnia na dzień, i wkrótce też z tygodnia na tydzień, wypracowali sobie rytm komunikacji, który żadnego z nich nie wprawiał w dyskomfort, ani poczucie winy. A wręcz przeciwnie.

Jeszcze do wczoraj Syd nie czuł zresztą, że potrzebuje w jakikolwiek sposób nazywać, albo definiować tę relację. Było dobrze tak, jak było - niezależnie od tego, w jaki sposób myślała o nim brunetka, i od tego, w jakim kierunku mogła zmierzyć ich znajomość. Dopiero pytania zadawane mu przez Oriona - i niekoniecznie subtelne sugestie, którymi zabarwił zabrudził niewinną wizję przyjaźni z Laurą, do tej pory pielęgnowaną w myślach przez Shaule, napełniły go pierwszą porcją wątpliwości.
Czym było to ich dzisiejsze spotkanie? Kumpelskim wypadem po nowe doświadczenia - i tak się tylko składało, że przypadającym akurat na Dzień Zakochanych?
A może jednak randką. Przecież sam użył tego słowa, usilnie starając się wzbudzić zazdrość w dawnym przyjacielu?

Podobnym myślom dawał się kąsać przez całą drogę pod Studio, ale na całe szczęście umilkły nieco, gdy stanął twarzą w twarz z Laurą - na miejscu czekającą nań punktualnie (co było spójne z poruszaną przez nich kiedyś w rozmowie kwestią tego, że brunetka nigdy się nie spóźnia), z wyraźnie przepełnioną torbą przewieszoną przez szczupłe ramię, i zupełnie ślicznym uśmiechem.
Syd chyba zaraził się jej rumieńcem, i przez moment nie wiedział, gdzie podziać spojrzenie. Wreszcie zebrał się w sobie na tyle, by unieść je na dziewczynę, a nawet zawadiacko pokręcić głową.
Nie, nie dla Ciebie - żartobliwie wzruszył ramionami, i wywrócił oczami. Ale przecież nie było tu nikogo, komu mógłby chcieć dać starannie wybrany bukiecik - więc przekazał dziewczynie kwiatki, a potem, dla odmiany, skinął głową na "tak", meldując gotowość do wyzwania (Boże, o tyle, o ile nie musiał stawiać się tam sam, tylko z Laurą, u której boku - miał nadzieję - przynajmniej będzie dobrze się bawił, niezależnie od tego, ile razy totalnie się wygłupi).
  • Urodziłem się gotowy
Napisał w telefonie, bo takie rzeczy mówili czasem ludzie na randkach, które bez przekonania oglądał w telewizji popularnej.
  • Ale... Laura...
Łypnął na nią z lekkim rozbawieniem -
  • Obiecasz, że nie zerwiesz ze mną znajomości nawet jeśli okaże się, że mam dwie lewe nogi?
W międzyczasie wskazał dziewczynie drogę ku wejściu do budynku, i przepuścił ją w drzwiach, zastanawiając się przy tym, jakie, na miłość boską, zapasy ona niosła w tym swoim tobołku!
  • I... że w razie czego NIKOMU nie powiesz?


Laura May Hirsch

autor

harper (on/ona/oni)

your mistaken if your thinking that I haven't been called cold before
Awatar użytkownika
19
176

studentka architektury

kawiarnia Liberte

belltown

Post

Do pewnego momentu ich relacja była niepokomplikowana. Laura czuła się swobodnie w towarzystwie Syda. Miała wrażenie, że to, co ich łączyło było na swój sposób dojrzalsze, niż jej relacje z rówieśnikami, znajomymi ze studiów, czy znajomymi z pracy. Miło było móc rozmawiać na tematy, które ich interesowały, nie obawiając się oceny drugiej osoby. To był uczelniany kampus, na którym uwagę poświęcało się sportowcom, drużynie cheerleaderek albo fajnym dzieciakom z bogatych domów. I choć na studiach miało się świeży start, bo łatwi ze szkoły średniej odpadały w momencie ostatniego przekroczenia progu jej budynku, tak i tak niektórzy mieli o wiele łatwiej. Nie wspominając już nawet o tym, że przeważnie była to po prostu kwestia charakteru.
Od kilku tygodni to imię Syda była gdzieś na początku konwersacji, w których aktywnie uczestniczyła. Pisali o wszystkim - od błahych wiadomości o wielkim korku w centrum miasta, promocji na mleko roślinne albo nowej ulubionej piosence, po małe dyskusje na temat ciekawego artykułu, czy planów na następne dni. Pisało jej się łatwo i bez presji. Wiedziała, że o którejś porze w ciągu dnia dostanie od Syda wiadomość, a ten nie będzie miał pretensji, gdy sama odpowie na nią później, gdy znajdzie czas. Nie chodziło przecież o to, by zareagować emotikoną albo jednym słowem, lubiła odpisywać pełnymi zdaniami, wyrażając w ten sposób swoje zainteresowanie tematem. Choć czasem wśród tych wiadomości znalazł się też jakiś mem, który idealnie oddający charakter danej sytuacji.
W głowie Laury wątpliwości pojawiły się, gdy w jednej z wiadomości odnośnie do kursu pojawiła się data. Czy Dzień Zakochanych był przypadkowym terminem, który został wybrany przez szkołę tańca, czy Syd celowo wybrał właśnie ten, chcąc coś Hirschównie zasugerować?
Głupio jej było zapytać, bo nie wiedziała, jakiej odpowiedzi oczekuje. Do tego momentu miała wrażenie, że ich relację można by nazwać rozwijającą się przyjaźnią. Miała wrażenie, że w ich rozmowach i gestach nie kryło się nic dwuznacznego.
A więc, czy to była randka, czy przyjacielskie spotkanie?
– To świetnie! – uśmiechnęła się szeroko, ciesząc się, że Syd miał takie nastawienie do nadchodzących zajęć. Sama była trochę podekscytowana i ciekawa, czego się po zajęciach spodziewać i czego się na nich nauczą.
Zmarszczyła czoło i na krótką chwilę wyglądała tak, jakby naprawdę musiała się zastanowić nad swoją odpowiedzią. – Oczywiście, obiecuję! – zaśmiała się. Brak umiejętności tanecznych kogo nie skreślał. Sama nie wiedziała, jak sobie poradzi. – Nikt się nie dowie. A jeśli wygłupimy się dziś oboje, to najwyżej tu nie wrócimy. – dodała, bo istniała przecież taka opcja. Choć Laura w dzieciństwie uczęszczała na wiele różnych dodatkowych zajęć, wśród których były lekcje tańca, po tych kilkunastu latach prawdopodobnie niewiele pamiętała. A może to było jak jazda na rowerze?
Zgodnie z poleceniem instruktorki stanęli obok siebie, przez pierwsze kilka minut słuchając instrukcji, by w końcu stanąć przeciwko siebie. Ułożyła dłoń na ramieniu Syda i przysunęła się nieco do niego. – Połóż swoją dłoń tutaj. – wskazała Shaule miejsce, w którym miała znaleźć się jego dłoń. Zaczęli powtarzać kroki, powoli przesuwając się po parkiecie i co jakiś czas spoglądając na instruktorów albo w wielkie lustro, które było prawie na całej ścianie sali. Po opanowaniu kilku pierwszych kroków instruktorka włączyła głośniki, a Laura i Syd próbowali dopasować swoje kroki do rytmu muzyki.

syd shaule

autor

oh.audrey

We adopt a brand new language, communicate through pursed lips.
Awatar użytkownika
25
187

listonosz

US Postal Service

elm hall

Post

Aby randkę z łatwością rozróżnić od przyjacielskiego spotkania, Syd musiałby najpierw dobrze znać, tak w teorii, jak i w praktyce, definicję jednego i drugiego zjawiska z osobna. Znając go, przydałby się jeszcze jakiś rysunek poglądowy i przykład z życia, opisany pod fotografią małym druczkiem - tak, jak to się często zdarzało chociażby w albumach i poradnikach poświęconych identyfikacji ptaków. Syd kochał te książeczki, idealnie mieszczące się w kieszeni kurtki i często pachnące jeszcze świeżym drukiem, plastyfikowane od zewnątrz (tak, aby nie zamokły i nie zmarniały natychmiast nawet w trudniejszych, pogodowych warunkach), i przyjemne w dotyku od środka, z chropem stronic przyjemnie przesuwającym się pod palcami. Zawsze bardzo sobie cenił, że wszystko było w nich wyjaśnione tak kawa na ławę, w zgodzie z prostym wzorem: najpierw definicja, potem rysunek, na koniec krótka informacja, jak danego osobnika rozpoznać w naturze, co jest dla niego charakterystyczne (na przykład, czy kolorowe piórka, czy dziób w jakimś szczególnie pstrokatym odcieniu), co typowe (wysoki, piskliwy trel o zmierzchu, i niski, głęboki śpiew wiosennym świtem), gdzie występuje, a gdzie się go lepiej nie spodziewać.
No, tylko, że Syd Shaule zawsze o wiele lepiej radził sobie ze zwierzętami - z ptactwem, szczególnie - niż z ludźmi. Tata (gdy jeszcze mieszkał w domu, a nie w hospicjum Domu Opieki) zapewniał go czasem, choć nawet Syd był w stanie wyczuć, że bez większego przekonania, że blondyn jeszcze nabierze wprawy, i niedługo najróżniejsze międzyludzkie mechanizmy zacznie rozpoznawać i nazywać równie wprawnie, jak identyfikował trznadle i trzcinniczki, ale nic takiego się nie stało, i dwudziestopięciolatek czuł się tak samo skonfundowany jak przed paroma miesiącami, albo laty.
Wracając do meritum - jakim, zresztą, cudem, miałby rozróżniać "randki" od "przyjacielskich spotkań", skoro z Orionem jedno miało tendencję szybko upodabniać się do drugiego w wyniku jakiejś pokrętnej mimikry, a pierwsze uchodzić za drugie za sprawą dziwacznego kamuflażu? Relacja z Orionem, natomiast - czymkolwiek by nie była - stanowiła jedyny pierwszy, najważniejszy wzorzec, jakim Shaule kierował się w związkach z innymi, choćby trwać miały przelotnie i krótko (zwykle do chwili, w której ta druga strona - często już na etapie pierwszego, osobistego spotkania - nie zorientowała się, że Syd jest jednak dosyć złożony, i może niekoniecznie prosty w obyciu).

Tak czy inaczej, słowo się rzekło, i niezależnie od etykietki, którą należało przyczepić do ich dzisiejszej eskapady, Syd już wkrótce znalazł się z Laurą na sali tanecznej, marszcząc nos pod wpływem drażniącego jego zmysły, chemicznego zapachu środka do czyszczenia parkietu, i mrużąc lekko oczy w kontrze do jasnego, ostrego światła roztaczanego przez lampy przytroczone ponad rzędem luster. Łypnął na Laurę, i zaskoczony skonstatował, że dziewczyna nie reaguje podobnie, więc przestał - usilnie starając się przyjąć przystojny (tak czasem mówił Orion, choć chyba zwykle żartował), a przede wszystkim bardziej neutralny wyraz twarzy.
Po chwili też zorientował się, że przecież w tańcu nie będzie miał jak pisać - partnerkę zmuszony wszak podtrzymywać dwoma dłońmi.

  • Albo właśnie wrócimy tym prędzej, żeby się czegoś nauczyć, i nie wygłupić się już nigdy więcej...
Zdążył dopisać, choć drżąco i bez przekonania, zanim instruktorka nie zapędziła go wraz z Laurą w odpowiedni kąt sali. Wetknął telefon do kieszeni, i bardzo, bardzo ostrożnie ułożył ręce we wskazanych miejscach - na talii dziewczyny, i na jej ramieniu, starając się nadążyć za rytmiką kolejnych kroków.
Szło opornie, ale nie tak tragicznie jak pierwotnie przypuszczał. Aż do momentu, w którym dość spektakularnie nadepnął Laurze na sam czubek dużego palca, i z absolutną paniką w oczach - pozbawiony możliwości, żeby przeprosiny zapisać w swoim telefonie - wymamrotał niemal bezdźwięczne:
- Przepraszam!

Laura May Hirsch

autor

harper (on/ona/oni)

ODPOWIEDZ

Wróć do „Genesee”