Może to właśnie było
to. Ten dziwaczny rodzaj magnetyzmu, który - choć blondyn wolałby odtańczyć wszystkie akty
Jeziora Łabędziego na scenie pokrytej gwoździami i tłuczonym szkłem, niż przyznać się do tego na głos - sprawiał, że mimo irytacji i niedowierzania, jakie wywoływały w nim niektóre zachowania Willow, Demeter nadal nie kazał jej się...
odsunąć. Uspokoić. Odwalić. Słowem: zostawić go w spokoju, i oddalić się - w imię rozkazu, żeby zapomniała, że kiedykolwiek się spotkali.
Mógł myśleć sobie - i owszem, takie właśnie wnioski przepuszczał raz po raz przez wrzeciona umysłu - że
laska ma chyba jednak nierówno pod sufitem, i, że może nie brakuje jej uroku, ani urody, ale
piątej klepki to już z pewnością tak...
- Ale mimo to nadal trwał w jej towarzystwie i, co gorsza, chyba zaczynał się nim nawet całkiem...
Nie dało się ukryć, że Hamsworth - w całej tej swojej niezdarnej nieporadności, albo nieporadnej niezdarności, jak zwał, tak zwał, z pewnością nie mogła już bardziej różnić się od tych jego rówieśników, jakimi to Orlov otaczał się na co dzień - a w dodatku od lat. Bladych, egzaltowanych istot o łykowatych, rachitycznych ciałach katowanych niewyobrażalnym dla
normalnych ludzi reżimem. Wiecznie skupionych na sobie, i na wmuszanym w nich od małego perfekcjonizmie. Ciągle poważnych, i chorobliwie ambitnych; niejednokrotnie też o charakterze wypaczonym koniecznością stałej rywalizacji z każdym, kto potencjalnie mógłby zostać ich przyjacielem. W baletowym środowisku, które wychowało Dimę, nie było miejsca na spontaniczny śmiech i potknięcia, które można było obrócić w żart, i wspominać potem, śmiejąc się do rozpuku nad ociekającą podwójnym serem pizzą. Było za to aż nadto przestrzeni na złośliwość, narcyzm i bezustanną walkę o to, by być o ten jeden
piruet lepszym od kogoś, z kim jeszcze wczoraj było się podobno parą kochanków, czy przyjaciół.
Na całe szczęście jednak... I do Dimy świadomość ta docierała powoli, acz systematycznie, nie znajdował się już ani w garderobie, ani na scenie, ani choćby w przedsionku Benaroya Hall. Tutaj, na osrebrzonej deszczem ulicy, pod gradem należących do przechodniów spojrzeń, a potem w pralni, wśród specyficznej woni detergentów, i ostałego jeszcze na palcach zapachu frytek, mógł chyba wreszcie odetchnąć z cieniem ulgi.
Odrzucił głowę, szczerząc bieluśkie zęby, i teraz chyba po raz pierwszy Willow miała okazję usłyszeć
prawdziwy śmiech Demeter Orlova. Taki, który nie został specjalnie przestudiowany na potrzeby filmiku nagrywanego na
instagram stories, ani przepuszczony przez filtr aplikacji. Dźwięk, jaki dobył się z ust chłopaka, był krótki i szczery; uplasować go można było pewnie pomiędzy chichotem, a parsknięciem. Pokręcił krótko głową, ale nie zatrzymał jej - i pozwolił prowadzić się jeszcze przez chwilę w tym ich pokracznym, spontanicznym tańcu.
Gdy przystanął, to tylko po to, by pochylić się lekko, niwelując kilkanaście centymetrów, które dzieliły krawędź jego warg od płatka dziewczęcego ucha.
- Zachowaj te pląsy na później - zapowiedział enigmatycznym pół-szeptem, w cudownej dysproporcji dla faktu, że Willow nie miała pojęcia, jakie posiadał zamiary - on zaś miał już cały plan, który to zamierzał za moment wcielić w życie. Nie zdążył jednak podzielić się z dziewczyną żadną z myśli - brunetka odskoczyła bowiem gwałtownie, wbijając przy tym weń spojrzenie połyskujące intensywnością najróżniejszych emocji. Dima uśmiechnął się półgębkiem, i choć znów udało jej się go zaskoczyć, uszanował ten
bezpieczny dystans, który stworzyła teraz pomiędzy ich ciałami. Zmarszczył lekko brwi, i pokręcił głową, negując sugestię, że mógłby nazywać ją dziś choćby i
wariatką. Cóż, nie byłoby to wprawdzie zapewne zbyt dalekie od prawdy, on jednak zainteresowany był zupełnie innym rodzajem epitetu:
- A jak masz na imię, huh? Wystarczyłoby mi... Gdybyś była dzisiaj sobą - wzruszył ramionami, a potem wyminął dziewczynę, by pokonać dystans dzielący go od prowadzących na zaplecze drzwi. Jeśli Willow spojrzała teraz w jego stronę, mogła zobaczyć, jak blondyn rozpina guzik smokingu, i poluzowuje znacznie koszulę - na tyle, aby w jej załomie ukazać mogła się skośna linia jego obojczyków, i błysk cieniutkiego złotego łańcuszka. Dima posłał brunetce zadziorny uśmiech, a potem podniósł dłoń, nim załomotał nią w pobliskie drzwi. I nie musiał czekać nawet minuty, aż ktoś uchylił je, tworząc przy framudze niewielką szczelinę.
Demeter pochylił się lekko, i powiedział coś wprost w głęboką czerń; drzwi zamknęły się na powrót, a gdy otworzono je ponownie - to już szerzej, tak, by za nimi ukazał się kłąb sztucznego dymu i pobłysk migoczących neonów.
-
Idziesz, czy nie? - Orlov odwrócił się przez ramię, wyciągając w stronę Willow swoją smukłą dłoń -
Piętnaście sekund na decyzję, inaczej będzie po imprezie!