- Win? Zostawiłeś jakąś torbę u mnie. Kiedy po nią byś wpadł?
Iiii nie tylko po nią?
I to właśnie ono wywołało gorzki grymas, po którym zacisnął szczękę, tylko po to, by w międzyczasie - przemierzając trasę z wygodnego wozu do niewielkiego mieszkania Ash - nie wyrzucić z siebie wiązanki niecenzuralnych słów, które cisnęły mu się na usta.
Leighton wiedziała.
Nie był w stanie - i nawet nigdy nie próbował - przypomnieć sobie dnia, podczas którego poznał tę o dekadę młodszą od siebie kelnerkę. Pamiętał za to - o dziwo całkiem dokładnie - okoliczności. Przydługie spojrzenia, kiedy ze zniecierpliwieniem powtórzył, że chce tylko dwa tosty z serem i czarną herbatę, co było - na pierwszy rzut oka - zupełnie niepasującym do prokuratora wyborem. Gdzieś za sobą - tylko na te wczesne popołudnie - zostawił prestiżowe restauracje, wykwintne potrawy, gdzie niewielka porcja degustacyjna kosztowała krocie. Oparł się wtedy wygodniej na jednej z kanap, poluzował krawat i zaciągnął się wonią różnorakich posiłków i ciemnego trunku rozlewanego za pomocą kawiarki.
Przez chwilę - tak krótką i ulotną - znalazł się w swoim ulubionym lokalu prosto z wietrznego, kapryśnego Chicago.
- Ashley. - Krótkie skinienie głową było jedynym, czym przywitał dziewczynę. Nie czekając na zaproszenie - bowiem nigdy tego nie robił - wszedł do środka, od razu rejestrując obecność zarówno torby, jak i jednego, tekturowego pudła z napisanym na etykietce jego nazwiskiem. Przesunął językiem po ostrych zakończeniach zębów, po chwili dwoma palcami pocierając po okolicach skroni.
- Mówiłaś komuś o nas? - Nie, nie zamierzał wyjaśniać skąd wzięły się te pudła - jeszcze nie zamierzał tego robić - a po stabilnym oparciu się plecami o drzwi, skrzyżował wzrok z Farrow.
O nas.
Tak, jak gdyby ten absurdalny twór zwany nimi miał szansę istnieć gdzieś poza kobiecym łóżkiem, bądź tym hotelowym. Z trudem powstrzymał się przed tym, by nie wykpić samego siebie za te niedorzeczne określenie.