Spadła mu jak kometa.
Rozedrgana taka, ze spadochronem umbro-mahoniowej kurtałki [któryś stylista dał kiedyś Harperowi po łapkach za używanie takich BRZYDKICH SŁÓWEK, jak gówno, i sraczka, i kupa, w odniesieniu do BARDZO DROGICH tkanin marek typu YSL i Maison Margiela, w których to dzieła wciskano go za kulisami (no, ale to-to Shitfurry ewidentnie żadnym Yvesem nie było, ani obok żadnego pewnie nawet nie leżało, więc może jednak wolno?)] rozpostartej nad stelażem patykowatych ramion, i kłębiastym ogonem marihuanowego dymu.
Spadła mu z
- w - o - l - n - a
- szybko!!!
Bo czy dzisiaj rano... I podczas przespanego na siedząco lunchu... I przed koncertem…
A tam chuj, że “przed koncertem” - w jego trakcie i po, także - czyli momencik temu dosłownie - nie myślał sobie, że chciałby się
zniszczyć?
Tylko troszeczkę. Tak - o, odrobinkę. Nadedrzeć, nadszarpnąć, jak w celu sprawdzenia w sumie niewiadomoczego nadrywa się skórkę przy paznokciu. Zobaczyć, czy jeszcze czuje - i czy to odczuwanie ma jakiś limit? A jeśli tak, to jaki? Jak go osiągnąć? Jak go przekroczyć?
Ratuj się. Ratuj się. Ratuj się.
Zabij się (wreszcie). Wypowiedziane kobiecym głosem.
I proszę. Oto - była!
- Amen. Alleluja. Dobra - zgodził się Harper-Jack, tak w preludium do godzenia się na wszystko - To co my tu ma… O.
Z dużym trudem zogniskował spojrzenie na trzymanym teraz przez dziewczynę zawiniątku i, ale jaja!, pakunek wyglądał jak normalnie jak becik, taki dla bobasa! Jasny gwint! Jeszcze trochę, pomyślał sobie muzyk, a jego zawartość się totalnie rozkwili. Czy coś.
- NIE NADAJESZ SIĘ NA OJCA, HARPER
Całkiem dużo koksu, choć co do tej okładkowej-niby jego jakości nie byłby już taki pewien. Przekrzywił głowę, słuchał. Na Parkera rozwarł usta, uniósł rękę, a potem się zamknął, myśląc, że w sumie spoko - kojarzyło się z Peterem Parkerem, Bastian byłby w ekstazie mając takiego przyjaciela (w miejsce Harpera, rzecz jasna), więc niech już będzie. I tak gacie nosił już obcisłe w podobnej skali.
- - ...masz w chuj kasy?
Czy "w chuj" pozwala kupić byłej dziewczynie dom za trzy miliony (aha, mi-li-jo-ny!)?
Czy "w chuj" pozwala opłacić najlepszemu przyjacielowi rachunek za miesięczny pobyt w szpitalu, i to bynajmniej nie z racji zapalenia migdałków, dług i mieszkanie?
Czy "w chuj", w końcu, pozwala przekupić sędziego najwyższego, ratując się tym samym przed marnacją kariery oraz dwudziestoma-pięcioma-plus, potencjalnie plus-plus-plus laty spędzonymi w Twin Rivers, na przykład?
- Lujah, dziewięć koła to jest nic. Nic. - wzruszył ramionami.
- A nic może być wszystkim.
A wszystko może być -
Kurwa, Dweller, skończże już, no jacież-pierdolę. Ile można!?
Jeszcze. Jeszcze nie. Jeszcze -
Czuł się dziwnie. Ale było mu też obojętne, jak się czuł.
Nie było mu jednak obojętne, że ta chudzina machała mu przed nosem czymś, co stanowiło obietnicę chwilowej dezercji ze swojej własnej obecności, bez konieczności, tak w zasadzie, ruszania się z miejsca.
Co się mogło najgorszego stać? Ktoś im tu zrobi nalot? I co? Zabiją go?
Aż się zaśmiał.
- A potrzebujesz większych luksusów? - Szczerze? Nie wyglądała, jakby "tak", choć mógł się mylić - ostatnio robił to często (zwłaszcza zaś: w stosunku do samego siebie) - Częstujemy się, tutaj. W dobrych knajpach rachunek przynoszą po, a nie przed. Co to kurwa jest za serwis, tak kupować w ciemno?
Oparł się tyłkiem o listewkę garderobianego blatu, rozpiął koszulę, i jej rąbkiem, zagarniętym tak jakoś od-dołu, starł z obojczyka trochę scenicznego kurzu, potu, oraz brokatu wtartego weń policzkiem jakiejś fanki. Nie spuszczał wzroku z ofoliowanego pakunku.
Wzywał go. Wzywał go po imieniu -
- Harper.
- Harperrrr.
- Harrrperrrrrr.
Jackie.
Po prostu się przyznaj przyjdź.
- Jaki masz pomysł, Alle? W nos?